Rozdział dwudziesty drugi
Katrina:
Jedziemy już dobre pół dnia, a ja powoli zaczynam odczuwać skurcz w nogach. Nie mieliśmy na razie żadnego postoju, ale mam nadzieję że nadejdzie on jak najszybciej.
Nagle atmosfera wokół nas tak jakby się zmieniła. Do tej pory, świeże, rześkie powietrze stało się jakby gęstsze i nieodpowiednie do oddychania.
-Też to czujecie? -pytam moich towarzyszy.
-To magia. -tłumaczy Clark. -Wiedźmy już tutaj stosują zaklęcia ochronne, pomimo że do ich terenów jeszcze daleko.
-Powinniśmy przyśpieszyć by szybciej do nich dotrzeć. -proponuje Jason.
-Też tak sądzę. -popieram jego propozycje.
-A nie powinniśmy zrobić postoju? -pyta Clark. -To że my się nie męczymy nie oznacza że konie nie są wykończone, im też należy się odpoczynek do reszty drogi.
Razem z Jasonem popieramy jego zdanie, i pół godziny później zatrzymujemy się w lesie na postój.
Na bolących nogach zsiadam z siodła. Widzę jak Jason podaje Clarkowi butelkę z czerwonym płynem, więc zapewne to krew. Po chwili chłopak podaje mi kawałek bochenka chleba, który przyjmuje chętnie. Urywam kawałek i wkładam do ust, zaczynając przeżuwać. Smak chleba wydaje się jakby zapomniany.
-Czyli przyśpieszamy? -Jason wraca do sugestii podjętej podczas jazdy.
-Można by.-potwierdza Clark pijąc krew.
-Nie ma żadnych dróg na skróty? -pytam.
-Niestety nie. -odpowiada mi Clark.
Po chwili znowu dosiadamy koni i ruszamy w dalszą drogę. Tak jak stwierdziliśmy, pośpieszyliśmy nasze konie. W ten sposób po trzech godzinach na horyzoncie mogłam dostrzec zarys zamku. Z tej odległości nie potrafię stwierdzić czy jest większy od zamku wampirów. Kolejne godziny drogi schodzą mam dość powoli, jednak z kolejną mijającą godziną jesteśmy coraz bliżej zamku.
Po kolejnych trzech godzinach docieramy do bram zamku. Teraz spokojnie stwierdzam że jest on większy od zamku wampirów. Ma więcej wież, oraz wybudowany jest w sposób obronny. Przy mosiężnej bramie stoi dwóch strażników, i wydaje mi się że nie wpuszczą nas po dobroci.
Jason jednak bez obaw zsiada z konia, po czym podchodzi do jednego z wartowników.
-Chciałbym zobaczyć się z królową Veronicą de la Carillo. -mówi.
-Godność? -pyta strażnik.
-Jason i Clark de Harrs oraz Katrina Werens. -odpowiada Jason.
-Proszę za mną. -odpowiada strażnik i wprowadza nas za bramę. Wchodzimy za nim, po czym idziemy przez alejkę prowadzącą przez dziedziniec do wejścia do zamku. Strażnik pokazuje nam gdzie pozostawić konie, po czym wprowadza nas do środka. Zamek od środka jest przepiękny. Po wejściu droga prowadzi do ogromnego przedpokoju w kremowych kolorach. Ogromne okna zdobią czerwone kotary, na dwóch stolikach stoją ogromne wazony z mnóstwem kwiatów. Strażnik prowadzi nas po znajdujących się naprzeciwko wejścia schodach, po czym skręcamy w lewy korytarz i idziemy nim do końca. Mężczyzna zatrzymuje się przy ostatnich drzwiach i puka w nie niepewnie.
-Proszę. -słyszymy damski głos że środka pomieszczenia.
Strażnik otwiera drzwi i wchodzi do środka, wpuszczając nas również.
-Wasza wysokość. -wykonuje coś w rodzaju ukłonu w stronę kobiety siedzącej za ogromnym, drewnianym biurkiem. - Jason i Clark de Harrs oraz Katrina Werens proszą o wysłuchanie.
Kobieta siedząca za biurkiem lustruje nas wzrokiem. Jest to młoda kobieta, wygląda na około trzydzieści lat, o czarnych włosach związanych w warkocz. Ma na sobie długą, błękitną suknię z długimi rękawami i złotymi obszyciami.
-Oczywiście. -mówi. -Dziękuje kapitanie Janes.
Mężczyzna kłania się i wychodzi.
-Książęta Jason i Clark. -wita ich królowa. -Z jakiego to powodu mam zaszczyt gościć was na moich ziemiach?
-Wasza królewska mość. -Jason kłania się. -Chcielibyśmy prosić cię o pomoc.
-Jaka to prośba? -dopytuje kobieta, przelotnie zerkając na mnie.
-Trzy lata temu uratowałem życie jednej z twoich czarownic, Ami Calipo. -wyjaśnia chłopak. -Dziewczyna ma u mnie dług. Chciałbym, by spłaciła go, pomagając naszej siostrze Arianie.
-A cóż takiego przydarzyło się księżniczce Arianie? -pyta czarownica, jednak nie wyczuwam w jej głosie ani kropli zainteresowania.
-Moja siostra została bardzo poraniona srebrem przez Alfę wilkołaków, Petera Talera. -odpowiada. Krzywie się na wspomnienie o moim niby przeznaczonym.
-Przez Petera Talera? -powtarza królowa Veronica. -Co za morderca, zawsze uważałam że nie ma w nim za grosz ludzkich uczuć. Jestem pewna że w nie lepszy sposób traktuje swoją mate.
Jason kątem oka zerka na mnie. Ja stoję niewzruszona na takie słowa o Peterze. Już dawno przestało mi na nim zależeć, z czego jestem bardzo zaskoczona.
-Oczywiście, wyśle Ami wraz z wami, by pomogła księżniczce.-odpowiada czarownica. -Jednak zdajecie sobie sprawę że nic za darmo.
-Oczywiście, wiemy o tym. -odpowiada Clark, po czym sięga coś z torby na ramieniu. -Czy taka zapłata cię usatysfakcjonowuje, królowo? -pyta, podając jej sakiewkę z drogocennymi błyskotkami. Kobieta zabiera ją po czym przygląda się zawartości.
-Tak, to godziwa zapłata. -stwierdza.
-Jeśli to możliwe, chcielibyśmy wyruszyć jak najszybciej. -mówi Clark. -Z każdą chwilą Arianie może się pogorszyć.
-Książę, zdaje sobie sprawę że stanu zdrowia księżniczki, ale bardzo bym chciała ugościć was w moim pałacu. -mówi kobieta. -Po tak długiej drodze na pewno jesteście zmęczeni.
-Wątpię...-słyszę cichy pomruk Jasona.
-Eh...dobrze Wasza wysokość. -zgadza się Clark. -Wyruszymy z samego rana.
-Doskonale! -woła królowa. -Każe mojej służbie przyszykować wam komnaty.
Po tych słowach wychodzimy z jej gabinetu.
-Oszalałeś Clark?! -woła od razu Jason. -Zostać tutaj?! W tym czasie Arianie może się pogorszyć!
-Jason, wiem. -odpowiada mu brat. -Ale co mogłem zrobić? Jeszcze by się wycofała z pomocy.
Jason nie odpowiada. Po chwili podchodzi do nas nieznajoma kobieta, i mówi że ma nas zaprowadzić do komnat. Niechętnie idziemy za nią na drugie piętro zamku. Kobieta prowadzi nas przez kawałek drogi, po czym pozostawia nas mówiąc że mamy zająć te komnaty. Wchodzę do jednej z nich, i rozglądam się wokół.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro