Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

+ Boże Narodzenie

Wstawiam to już dzisiaj, ponieważ w Święta Bożego Narodzenia nie będę miała na to czasu (:
Marta

POV Kathy

Trzy tygodnie przed ostatnim rozdziałem drugiej części

Właśnie stawiałam ostatnie ozdoby na komodzie w salonie, kiedy rozległ się dzwonek do drzwi.

- Cześć, kochani! - powiedziałam witając się z Iną, Zackiem, Jane i Mikiem, z którymi ostatnio się zaprzyjaźniłam. Zastygłam z uśmiechem, kiedy po drugiej stronie drzwi nie dostrzegłam Luci. Od kilku tygodni widywałam go bardzo rzadko i miałam szczerą nadzieję, że dzisiejszego świątecznego wieczoru spotkam go i będę mogła dowiedzieć się, co jest powodem jego nieobecności.

- Cześć, najdroższa przyjaciółko! A gdzie podziewa się Luca? - zapytała zdziwiona Ina, kiedy staliśmy w przedsionku i czekałam, aż wszyscy udamy się do salonu. Wzruszyłam niemrawo ramionami.

- Zadaję sobie to pytanie od pół miesiąca. - mruknęłam. Jane, która znajdowała się najbliżej mnie, spojrzała na mnie smutno, po czym przytuliła mnie.

- Będzie dobrze, przyjaciółko. - uśmiechnęłam się smutno, po czym zaprowadziłam gości do salonu.

- Podać coś do picia? - zapytałam, po czym poszłam do kuchni i przygotowałam dla każdego kawę, oraz pokroiłam ciasto, a następnie zaniosłam wszystko do salonu.

- Dziękuję. - powiedzieli, po czym Ina spojrzała podejrzliwie na męską część naszego grona.

- A wy? Nie wiecie nic w związku z Lucą? Co się z nim dzieje lub jakież zajmujące zajęcie znalazł? - zapytała, po czym w trójkę spojrzałyśmy na nich wyczekująco, ale żadnemu z nich nie drgnął choćby najmniejszy mięsień twarzy.

- Przykro mi, ale nic nam nie mówił. - powiedział Zack, a Mike skinął głową.

- To prawda, chcielibyśmy pomóc, ale nie mamy jak. - dodał blondyn, a ja jęknęłam i ciężko opadłam na sofę, obok przyjaciółek wyobrażając sobie najgorsze scenariusze.

- Nie zamartwiaj się. To na pewno nic takiego. - pocieszała mnie Jane, ale nie potrafiłam jej uwierzyć. Potrząsnęłam głową i uśmiechnęłam się do przyjaciół, wstając.

- To jak? Gotowi na ubieranie choinki? - wszyscy uśmiechnęli się próbując rozładować niezbyt wesołą atmosferę i ruszyliśmy do drugiej części pomieszczenia, w której stała nieubrana jeszcze choinka, chociaż pod nią było już dużo prezentów.

- W tych pudłach są dekoracje? - zapytała Ina, pochylając się nad dwoma kartonami, a ja skinęłam głową.

- Tak, w tamtych dwóch. - od kilku lat naszą tradycją było wspólne ubieranie drzewka świątecznego i ogólne przygotowywanie wigilii, podczas czego zawsze było dużo śmiechu.

Dzisiaj był wigilijny poranek, a od samego rana mieliśmy dużo zajęć. Na pierwszym miejscu było ubranie drzewka, za które właśnie się zabraliśmy, później wspólnie spędzany czas, a od popołudnia przygotowywanie dań na kolację. Zawsze podczas tych wszystkich czynności czuliśmy się jak kiedyś; beztrosko i młodo, jak za czasów Akademii.

- Kto jest za tym, żeby urządzić bitwę na śnieżki? - zapytałam, nie mogąc powstrzymać radosnego pisku, na co oni wybuchnęli zgodnym śmiechem.

- Nigdy nie dorośniesz, prawda? - zapytał z kpiącym uśmiechem Zack i poczochrał moje włosy, na co prychnęłam.

- Dzięki, podziękuję. Jestem wiecznym dzieckiem. - powiedziałam, po czym zerwałam się o wyjścia - Kto ostatni na dworze ten bałwan! - krzyknęłam ze śmiechem i usłyszałam, że wszyscy zerwali się z miejsc.

Ina usiadła na ławce na ganku, ponieważ Zack był tak opiekuńczy, że ze względu na ciążę Iny, polecił jej, aby tam siedziała, przez co ominęła ją cała zabawa, ale śmiała się razem z nami.

- Kat, dwunasta! - krzyknęła Fisher, na co odwróciłam się i schyliłam ze śmiechem na nieudany atak Jane. Rzuciłam w nią śnieżką, kiedy nagle i ja dostałam. Odwróciłam się zdziwiona i zobaczyłam Inę z miną niewiniątka, na co zaśmiałam się, ale nie obeszło się bez mojej odpowiedzi. Ciemnowłosa pisnęła i wyrzuciła przed siebie rękę, którą rozbiła śnieżkę.

- Masz za dobry refleks. - poskarżyłam się, kiedy nagle poczułam na sobie trzy śnieżki i przewróciłam się z piskiem. Przyjaciele zaczęli się śmiać, a ja prychnęłam, po czym każdy po kolei dostał ode mnie śnieżką. Nawet się nie bronili, bo kiedy tylko wstałam, wszyscy zaczęli tarzać się ze śmiechu. Powodem zapewne był mój wygląd, ale nie przejmowałam się tym.

- Bardzo zabawne. - prychnęłam, ale mimo to nie kryłam uśmiechu cisnącego mi się na usta. To była moja rodzina. Nie biologiczna, bo z tamtą nie chciałam mieć nic wspólnego. Zamknęłam oczy chcąc pozbyć się wspomnień, które zaczęły na mnie spływać tak szybko, jakbym otworzyła puszkę Pandory. Jedno słowo "rodzina", potrafiło przywołać wspomnienia z najczarniejszego zakamarka mojego umysłu, które za wszelką cenę chciałam zapomnieć, usunąć.

Miałam trzynaście lat, kiedy to się wydarzyło. Byłam bardzo młoda, ale życie postanowiło, że zabierze najważniejszą osobę w moim życiu. Mojego starszego o cztery lata brata, Charlesa.

Usłyszałam, że drzwi wejściowe do domu otwierają się cicho. Był to mój brat, który nie chciał obudzić rodziców, którzy zasnęli na dole. Oboje schlali się do nieprzytomności. Nagle usłyszałam kroki na schodach, aż nagle drzwi do mojego pokoju otworzyły się.

- Kathy? - zapytał cicho, a ja uśmiechnęłam się do siebie, nie podnosząc głowy znad zeszytu.

- Tu jestem. - odpowiedziałam równie cicho. Ciche skrzypienie podłogi oznaczało, że mój brat idzie w moim kierunku. Położył mi lekko rękę na ramieniu, a ja zacisnęłam zęby, żeby nie krzyknąć z bólu.

- Popatrz na mnie, siostrzyczko. - poprosił, a ja podniosłam głowę i spojrzałam na niego. Włosy zsunęły mi się na plecy ukazując posiniaczone przedramiona.

Mój brat był bardzo wysoki i podobny do mnie. Miał krótkie blond włosy, duże, błękitne oczy i wyraźnie zaznaczone kości policzkowe. Był wysportowany i bardzo kochany. Zacisnął pięści, a w jego oczach dostrzegłam ból, spowodowany siniakami na moim ciele, nienawiść skierowaną do rodziców i poczucie winy, za to, że nie ochronił mnie przed nimi.

- Charles, to nic takiego. - mruknęłam cicho i przytuliłam się do starszego brata, który delikatnie objął mnie ramionami.

- Przepraszam, że mnie tutaj nie było. Powinienem był cię obronić, nie pozwolić im cię skrzywdzić. - powiedział, a ja zaczęłam bezgłośnie płakać, przypominając sobie sowa ojca.

- Braciszku, oni mówili mi straszne rzeczy. - wyszeptałam powstrzymując szloch.

- Co takiego, Kathy? - zapytał, a ja zacisnęłam oczy.

- Obiecaj, że nie zrobisz nic głupiego. - skinął głową, cały czas mnie przytulając.

- Oczywiście, obiecuję. - wzięłam drżący oddech, po czym zaczęłam mówić to, co zapamiętałam.

- Powiedzieli, że nie powinnam była w ogóle się urodzić. Że nie mam prawa do życia. Mają nas za gówniarzy i powinnam się cieszyć, że trzymają mnie w tym domu i nie wyrzucili nas na bruk. Oni... - głos mi się załamał - Nie chcę więcej powtarzać. - brat pogłaskał mnie po głowie, po czym wysunął się przede mnie, kiedy drzwi od pokoju otworzyły się. Schował mnie za sobą, chcąc mnie obronić przed ojcem.

- Jak mogłeś ją pobić i mówić takie kłamstwa?! - ryknął na ojca, a ten tylko uśmiechnął się okrutnie.

- Kłamstwa? O czym ty mówisz? Jesteście skończonymi debilami, jesteście za głupi na szkołę! Jak skończycie pod mostem, to nawet nie proście nas o forsę za te wszystkie wasze zniewagi! - krzyknął i spoliczkował go. Głowa Charlesa odskoczyła w bok, ale nie ruszył się z miejsca, ani nie wydał przy tym żadnego dźwięku. Zatkałam ust drżącą ręką powstrzymując krzyk przerażenia - Nigdy nie podnoś na mnie głosu! Ani ty, ani ta gówniara! - Charles ryknął z frustracji i rzucił się na ojca, a ja wycofałam się pod okno. Brat położył go na ziemi i zamachnął się, ale wtedy ten pijak, którego ojcem nazwać nie mogłam, wyciągnął zza paska broń i strzelił mu w głowę, a ja krzyknęłam i nie pohamowałam łez.

Ciało starszego brata opadło bezwładnie na ziemię i zaczęła dookoła niego tworzyć się kałuża krwi. Mężczyzna wstał z ziemi, a jego ubranie było zbrudzone krwią jego dziecka. Ojciec spojrzał na mnie i wymierzył we mnie pistolet.

- Nikt nie może o tym wiedzieć. - powiedział i w momencie w którym pociągnął za spust, ja znalazłam się po drugiej stronie okna i zjeżdżałam po rynnie. Usłyszałam wiązankę przekleństw i jak wypuszcza za mną strzały, kiedy biegłam przez ulicę. Był już wieczór i mało kto mógł zobaczyć jak biegnę zapłakana przez miasto.

- Kat? - zatrzymałam się gwałtownie słysząc znajomy głos. Za mną stał Luca, mój przyjaciel ze szkoły, dwie klasy wyżej ode mnie.

- Luca? - zapytałam pociągając nosem. Miał ze sobą torbę treningową, którą rzucił, podbiegł do mnie i zamknął w mocnym uścisku.

Ścisnęło mi się serce na to wspomnienie. Luca był ze mną od 10 lat, a teraz od pół miesiąca unika mnie jak ognia. Nie dość, że straciłam rodzinę, to teraz jeszcze jego! Straciłam wszystkich, których miałam w tamtym okresie. Pamiętałam, że pomógł mi wtedy dostać się do dziadków, którzy zamknęli ojca, a matkę odesłali na odwyk.

Westchnęłam ciężko, po czym powiedziałam przyjaciołom, że źle się poczułam i wróciłam do domu mówiąc im, że wezmę jakieś leki i będzie mi lepiej, oraz żeby nie przerywali zabawy. Nie wydawali się przekonani, ale potrząsnęłam głową dając im do zrozumienia, żeby dali mi chwilę samotności. Ina domyśliła się o czym myślałam, więc pomogła mi zatrzymać ich na dworze. Zapewne teraz już wszyscy słuchają opowieści o mojej przeszłości.

Usiadłam przy oknie z drugiej strony domu i podwinęłam kolana pod brodę. Westchnęłam ciężko i poczułam, że łzy zaczynają spływać mi po policzkach, ale nie starałam się ich powstrzymać. Nie miało to sensu. Myślałam teraz o moim zmarłym bracie, Charlesie i o Luce, który wyparował. Zamknęłam oczy, uspokajając oddech.

Nagle poczułam dookoła siebie cztery pary ramion, które podniosły mnie z krzesła i zamknęły w szczerym uścisku. Zaczęłam jeszcze bardziej płakać, ale tym razem ze szczęścia. Uśmiechnęłam się do nich, kiedy mnie puścili.

- Dziękuję wam, kochani. - szepnęłam pociągając nosem, a oni również uśmiechnęli się ciepło.

- Rodziny się nie zostawia. - powiedziała Jane.

- Przepraszam, za smutne święta. Chyba... - spojrzałam na zegarek - Chyba powinniśmy zabrać się za przyrządzanie dań.

- Jesteś w kiepskim stanie, może lepiej na razie zostawić to w spokoju? - potrząsnęłam głową, kiedy nagle usłyszałam kroki. Odwróciłam się w ich stronę i zamarłam. Myślałam, że będę skakać ze szczęścia, a tymczasem czułam narastającą we mnie złość - Wiesz? Chyba masz rację. Ja z Jane zaczniemy przygotowywać kolację, a chłopcy nam w tym pomogą. Ty powinnaś porozmawiać z Lucą. - powiedziała ruda, po czym wypchnęła mnie z kuchni.

Oboje przeszliśmy do salonu, ale nie usiedliśmy. Skrzyżowałam ramiona na piersiach i patrzyłam na niego wyczekująco.

- Dlaczego płakałaś, kochanie? - poczułam, że zaczyna się we mnie gotować. Nie widziałam go od tak dawna, a on nie chce się tłumaczyć? Rozumiem, że chciał wiedzieć dlaczego płakałam, ale na razie ważniejsza była inna kwestia.

- Przez Charlesa. Ale nie martw się, przez ciebie też. - syknęłam i zobaczyłam ból w jego oczach.

- Kathy, daj mi wszystko wytłumaczyć. - powiedział i wyciągnął dłoń, by dotknąć mojego policzka, ale cofnęłam się.

- Słucham. - warknęłam.

- Nawet nie wiesz, jak bardzo przepraszam cię za ostatnie tygodnie, ale ja... Chciałem coś przygotować, ale teraz nie wiem czy to najodpowiedniejsza pora. - zaczął się plątać w słowach. Usłyszałam za sobą ciche kroki i domyśliłam się, że przyjaciele stoją w wejściu i przyglądają się całemu zajściu. Nie miałam siły ich wyganiać.

- Nie miałeś dla mnie czasu, Luca? Nawet cholernych trzydziestu sekund, żeby napisać do mnie krótką wiadomość, żebym się nie martwiła? Wiesz, jak się o ciebie zamartwiałam? - zapytałam czując jak złość ustępuje miejsca smutkowi i strachu, który towarzyszył mi przez cały ten czas - Nie wiedziałam co się z tobą dzieje. Tak naprawdę to nie wiedziałam nic. Wiesz, jak się czułam? Jakie myśli chodziły mi po głowie? Jakie scenariu... - Luca nie dał mi dokończyć, ponieważ pocałował mnie. Byłam szczerze zaskoczona i nie zareagowałam na to. Poczułam, że powoli mur, który zbudowałam, rozpada się pod jego czułymi pocałunkami.

- Kocham cię, Kathy. Nawet nie wiesz jak mi cię przez ten cały czas brakowało. - powiedział odsuwając się ode mnie, po czym wziął moje dłonie w swoje i pocałował je.

- Powiedz mi, dlaczego cię nie było. - poprosiłam drżącym ze wzruszenia głosem.

- Kathy, ja... Muszę ci coś powiedzieć. - zaczął, a ja zaczęłam się niepokoić - To nic strasznego, obiecuję. - powiedział, przez co się uspokoiłam, ale tylko trochę - Nigdy ci tego nie mówiłem, ale... wiesz może kiedy po raz pierwszy zrozumiałem, że chcę być z tobą i bronić cię przed całym złem tego świata? - pokręciłam głową, a on uśmiechnął się ciepło - To był ten pamiętny wieczór, w którym wracałem z treningu i spotkałem cię zapłakaną, kiedy uciekałaś z domu. Wiem, że w tamtej chwili straciłaś bardzo wiele, ale kiedy wtedy znalazłaś się w moich ramionach, poczułem jaka jesteś krucha. Nie wiedziałem jak ktoś mógł zranić tak wspaniałą osobę, jaką jesteś ty. Zakochałem się w tobie już wtedy. Trwałem przy tobie i żywiłem szczerą nadzieję, że i ty kiedyś poczujesz do mnie to samo. W ciągu ostatnich tygodni, które spędziłem z dala od ciebie zrozumiałem, że moje uczucia przez cały ten czas nie zmieniły się. Powiem więcej, stały się silniejsze niż kiedykolwiek. W ciągu ostatniego pół miesiąca byłem w odwiedzinach u moich rodziców i... Spotkałem się z twoimi. - poczułam, że moje serce zamiera, a on uśmiechnął się pocieszająco i ścisnął moje dłonie - Twoja matka porzuciła alkohol i wzięła rozwód z twoim ojcem. Aktualnie jest prawniczką na drugim końcu kraju i próbowała cię odnaleźć. Jeżeli chodzi o ojca... On się nie zmienił. Nie wierzył mi na jaką piękną, wspaniałą i cudowną młodą kobietę wyrosłaś.Nie chciał mi wierzyć, ale twoja matka po rozmowie ze mną i zgodzeniu się na parę kwestii powiedziała, że oczywistym jest, że pojawi się na naszym ślubie. - powiedział uśmiechając się figlarnie, chociaż na jego twarzy widoczne było zdenerwowanie - Kathy, czy zostaniesz moją żoną? - zapytał klękając i wyciągając z kieszeni marynarki małe puzderko, a kiedy je otworzył, dostrzegłam złoty pierścionek ze szlachetnym kamieniem w środku, którego kolor podejrzanie przypominał odcień jego oczu. Zatkałam usta drżącą ręką i usłyszałam głosy przyjaciół, którzy mówili szeptem, żebym się zgodziła.

- Luca, ja... - zawahałam się przez dłuższy moment, po czym wycedziłam - Nienawidzę cię, wiesz? - na jego twarzy pojawił się szok, usłyszałam jak przyjaciele wciągają powietrze oraz cichy szept, prawdopodobnie Mike'a "Ou, wtopa..", ale nie przerywałam swojej wypowiedzi - Nienawidzę cię za to, że przez ten cały czas się do mnie nie odzywałeś. Ale wiesz za co jeszcze? Za to, że tak cholernie cię kocham i nawet nie mogę się na ciebie gniewać. - zakończyłam i zobaczyłam ulgę na jego twarzy. Upadłam na kolana obok niego i nie powstrzymywałam łez, po czym dotknęłam jego policzka - Oczywiście, że zostanę twoją żoną.

Luca włożył mi pierścionek na palec, po czym przyciągnął do siebie i pocałował. Przyjaciele zaczęli się cieszyć i śmiać, rozluźniając napięcie wywołane początkiem mojej wypowiedzi.

- Naprawdę myślałem, że mi odmówisz. - szepnął w moje usta, a ja uśmiechnęłam się lekko.

- Wiem. - odparłam, a on przewrócił oczami i pocałował moją dłoń, a moje serce załopotało jak motyl w klatce.

- Kocham cię, Kathy. - zaśmiałam się beztrosko i przytuliłam do niego.

- A ja ciebie, Luca. To najlepszy gwiazdkowy prezent jaki mogłam sobie wymarzyć. - powiedziałam i po chwili znalazłam się w ramionach przyjaciółek, na co zaśmiałam się. Czułam się dobrze i po raz pierwszy od kilku tygodni mogłam z czystym sumieniem powiedzieć, że czuję się wspaniale i nie odczuwam smutku ani strachu wywołanego nieobecnością Luci. 

Są Święta Bożego Narodzenia, więc chciałam Wam złożyć najserdeczniejsze życzenia!

Więc tak, życzę Wam:
- miłych chwil spędzonych w rodzinnym gronie,
- przyjemnie spędzonej kolacji wigilijnej,
- ciepłego i przede wszystkim pełnego rodzinnej miłości klimatu w te świąteczne dni,

- żeby wszystkie życzenia się spełniły,

- żeby zagościł u Was uśmiech,
- oraz aby przez cały rok nie brakło Wam miłości! 

- A na koniec: wspaniałych prezentów, moi kochani! <3

Mam nadzieję, że wspaniale spędzicie te dni (: 

Marta (:





Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro