Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Przeznaczenie Ptaka z Diabelskiej Rozpadliny

Pisane na spontanie, a więc przed poprawkami i ze skaczącymi przecinkami. 😅
One-shot.

Miłego! 😎


Walka byłam całym jego życiem. Dokąd sięgał pamięcią, to wyprowadzał ciosy. Często szybkie, brutalne, mocne, ale zawsze starannie przemyślane. Nastawione na to, aby nigdy nie dać się zaskoczyć.

Tym razem było inaczej. Nie było czasu na planowanie. Zresztą w walce nigdy nie ma na to czasu. Działa wyćwiczona technika i taktyka. Pamięć mięśniowa. Po prostu tym razem pierwsze skrzypce zaczęły grać emocje. Nawet nie zauważył kiedy podstępem wkradły się do jego organizmu i przypuściły atak. Sprawiły, że wokół pola widzenia pojawiła się czerwona otoczka.

Wściekłość.

Pod wściekłością było ukryte o wiele więcej niżby sobie życzył. Nie miał czasu, by się w to zagłębiać. Wpatrywał się w kobietę o kruczoczarnych włosach z domieszką niedowierzania i lekkim... zniecierpliwieniem.

– Zadaj cios. – Zacisnął mocniej dłoń na rękojeści miecza. – Wiem, że na to czekasz.

Uśmiechnęła się ze smutkiem i pokręciła głową.

– Nigdy na to nie czekałam. Ani nie planowałam. Zmusiłeś mnie do tego.

Przeniosła ciężar z jednej nogi na obie, przybierając pozycję. Stała w progu jednoizbowego domu i czekała na najmniejszy ruch Davona niczym jastrząb, który gdy tylko dostrzeże ruch, to zaatakuje. W lewej dłoni trzymała dość długi sztylet ze jelcem, zdolnym zatrzymać cios. Druga ręka jarzyła się delikatną, fioletową poświatą. Trzymała ją wyciągniętą przed siebie.

Tarcza, uświadomił sobie Davon. Ona tylko czeka aż zaatakuję, abym nadział się na niewidzialną osłonę i odbił od niej niczym marionetka.

Spędził niemalże całe życie w otoczeniu Magicznych. Znał podstawowe zaklęcia chociaż nie potrafił ich używać. Wiedział jak wyglądają w praktyce formuły obrony, ataku a nawet uzdrowienia. Fioletowa smuga z łatwością mogła przekształcić się w delikatny błękit i z precyzją wznieść przeciwnika w powietrze, aby zaraz rzucić go z ogromną siłą na ziemię. Poprawnie wzniesiona tarcza miała dokładnie taki sam efekt. Z tą różnicą, że nie była w stanie kontrolować ciała przeciwnika. Po prostu w zetknięciu miażdżyła kości.

Lavona nie wiedziała, że on wie. Mógł to wykorzystać.

Ugiął nogi, gotując się do skoku. Oczy kobiety błysnęły z ekscytacją. Uśmiechnął się. Po czym rzucił. Nie do przodu. Wybił się nieco w bok dzięki czemu ominął tarczę i znalazł się po lewym boku kobiety. Wydawała się zaskoczona zaledwie na ułamek sekundy, a potem zawirowała. Srebrzyste ostrze przecięło powietrze w miejscu gdzie nie tak dawno stał Davon. Zrobił unik i sam wyprowadził cios z prawej, przymierzając się w bok Lavony, ale wzniosła tarczę.

Ostrze w spotkaniu z magią zaiskrzyło i odskoczyło do tyłu, boleśnie wykręcając nadgarstek Davona. Odskoczył, z trudem chroniąc gardło przed rozcięciem, i upuścił broń.

Lavona uśmiechnęła się pobłażliwie.

– Och Davonie. Miałeś lepsze pomysły na rozegranie walki.

Znowu wzniosła tarczę. Jednakże fioletowe smugi nieznacznie zaczęły zmieniać barwę na delikatny błękit. Jeśli sfinalizuje zaklęcie, to nie będzie w stanie się obronić. Musiał wymyślić coś co odwróci jej uwagę. Stracił broń. Czy miał jakiś inny atut, którym mógł ją zaskoczyć?

Skupił wzrok na jej twarzy i oblizał wargi.

– Tak – odparł z wymuszoną obojętnością. – Bywało lepiej. Wtedy nie musiałem walczyć z Magicznymi.

– Wymówka. – Nakreśliła palcami mały, ledwo widoczny znak. – Wszyscy słyszeli o twoich wielkich walkach z Magicznymi. O tym jak pokonywałeś ich pomimo wielkiego talentu. Gerick. Matrias. Unerea – wyliczyła. – Każde z nich padło od twojego miecza.

– Od miecza – powtórzył i uśmiechnął się krzywo.

Od miecza, olśniło go. Nie wiedziała, że zawsze brał ich z zaskoczenia. Faktycznie. Ostatecznie umierali tracąc głowę wskutek dekapitacji. Lecz nie ostrze było atutem w walce. Coś, o czym zapomniał nagle ujawniło się jego zmysłom. Tuż na krawędzi, ale gotowe, aby służyć na każde wezwanie.

Lavona drgnęła. To był ułamek sekundy. I ten ułamek sekundy sprawił, że przeżył.

Rzucił się na bok z krzykiem w chwili gdy odłamki drewna wyleciały w powietrze w towarzystwie trzasku pękających mebli. Zaklęcie zmiotło z powierzchni ziemi jedną ścianę oraz wszystkie stojące przy niej meble.

Kobieta sapnęła z zaskoczenia, a wtedy Davon przypuścił atak. W odbiciu jej spojrzenia dostrzegł broń, o której dawno zapomniał. Skóra pokryta piórami. Oczy nabiegłe czerwienią. Stalowe szpony.

Ptak z Diabelskiej Rozpadliny. Legenda. Mit. A przede wszystkim narzędzie.

Szpony rozcięły skórę na twarzy Lavony, zsunęły się po obojczykach i rozorały brzuch. Kobieta zachwiała się, a potem osunęła na kolana, plując krwią. Charczała, walcząc o każdy oddech.

– Davonie... – Wyciągnęła ku niemu rękę. – Davonie...

Spojrzał na normalne już dłonie, z których odpadły metalowe szpony. Ptak z Diabelskiej Rozpadliny. Klątwa. Przez moment poczuł obrzydzenie do samego siebie i do tego, że nigdy nie był w stanie w pełni nad sobą zapanować. Ale czego nie robiło się dla zemsty?

Podszedł do żony i nachylił się ku niej, zbliżając ucho do jej ust.

– Co... zrobiliśmy sobie... nawzajem?

– Zniszczyliśmy – szepnął. – Zrujnowaliśmy. Nieświadomie.

Zacisnęła rozpaczliwie dłonie na jego koszuli jakby ostatkiem sił broniła się przed objęciami śmierci.

– Ptak z Diabelskiej Rozpadliny... klątwa. Magiczni. Czy oni...?

– Miałem czternaście lat – zaczął. Chwycił ją za ramiona, stabilizując, aby nie osunęła się na podłogę. Musiała wysłuchać jego historii. Musiała zrozumieć. Musiała przekazać. Był niemal pewien, że jej oczami widzi go cała Kopuła Magicznych. – Mieszkałem we wsi na południu wraz z matką i ojcem. To było ponad dwieście czterdzieści cztery lata temu. Szczęśliwe życie, beztroskie. Takie jakie może mieć czternastoletni chłopiec. A potem...

Zacisnął mocniej dłonie na ramionach kobiety, walcząc ze ściskającym się gardłem.

 – Potem przybyli Magiczni. W zaledwie jedną noc dokonali rzezi na ponad pięciuset mieszkańcach. Zabijali każdego kto się nawinął. Dzieci, starców, kobiety w ciąży. Wszystko to w imię zasady, z którą szli przez krainę. „Wytępić zło. Sprowadzić dobro. Pokazać światu naukę." Uważali nas za zło. Za guślarzy, którzy profanują magię. Dlatego zaatakowali również moją matkę. Zgwałcili i wypatroszyli ją na oczach mojego ojca. Potem torturowali również i jego. Aż wreszcie przyszli po mnie. Jednak z powodu własnej ignorancji nie wiedzieli jednej podstawowej rzeczy. Diabelska Rozpadlina chroni swoich i upomina się o wrogów. Jedno jedyne dziecko raz na pięćset lat jest wybierane przez Królów Rozpadliny i naznaczane. Magiczni poprzez swoją ignorancję, wtedy, ponad dwieście lat temu sprowadzili na siebie zagładę i potępienie Królów. Odważyli się podnieść rękę na Królewskiego Wybrańca. Na mnie.

Davon uśmiechnął się, widząc zrozumienie w gasnącym spojrzeniu Lavony.

– Tak – szepnął. – Przez następne dekady nie miałem pojęcia kim jestem. Ale los ciągnął mnie ku przeznaczeniu. Wiódł mnie ku zemście. Wylądowałem na naukach u jednego Magicznego, który stracił moce w wyniku nieszczęśliwego wypadku. Nauczył mnie teorii waszej magii. Pokazał słabości i mocne strony, a także nauczył władania mieczem. Po mistrzowsku. Okazałem się odporny bardziej niż większość na rany i niezwykle chłonny na naukę. A potem wylądowałem na dworze ludzkiego króla Wertara. Zasmakowałem potęgi i poznałem ciebie. I zacząłem się dowiadywać tego kto stał za rzezią mojej wioski. Gerick, Matrias, Unerea. I ty.

Źrenice Lavony rozszerzyły się. Uśmiechnął się z goryczą. Domyśliła się.

 – Tamtej nocy dosięgła was zemsta. Objawił się Ptak z Diabelskiej Rozpadliny. Nazwano go Ptakiem, bo miał stalowe szpony i potrafił wzbijać się w powietrze. Każdego z was naznaczył szramą na lewej łopatce. Naznaczył ich dla mnie. A potem zginął, aby mnie chronić. Bo w końcu go pokonali, łącząc siły i moce. W tym całym zamieszaniu zdążyłem zbiec, zanim ze mną skończyliście. Ta szrama wyryła mi się w pamięci i sprawiła, że gdy po raz pierwszy kochałem się z tobą, widziałem twoje nagie ciało i dotknąłem łopatki... to wiedziałem, że przeznaczenie sprowadziło mnie tam, gdzie powinienem się znaleźć.

Schylił się i podniósł jeden ze szponów. Spojrzał w oczy Lavony i uśmiechnął się. Poczuł gorycz. I łzy.

– Królowie mi świadkiem – szepnął. Drżącymi palcami przesunął po wargach żony, która wpatrywała się w niego z szeroko otartymi oczami. – Kochałem cię. Kochałem...

Jednym ruchem zatańczył szponem po jej gardle. Lavona zadrżała, po czym zaczęła się krztusić i charczeć. Opadł na kolana koło niej i objął zakrwawione, drżące i prawie bezwładne ciało.

– Kochałem cię... kochałem – powtarzał jak w amoku. – Kochałem tak bardzo jak tylko może kochać nieświadoma ofiara swego oprawcę...

Kochał...

Tak bardzo, że nie mógł odciąć jej głowy, co pozostawiało magowi drogę do odrodzenia się.

Cała walka zatem zacznie się od nowa. Tak jak niezliczone razy wcześniej.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro