Rozdział 8
Adam
Postanowiłem że powinniśmy wyjść z tego baru na świeże powietrze. Więc wziąłem Kathrine za rękę i wyprowadziłem ją na zewnątrz.
- Dlaczego wyszliśmy? - Popatrzyła na mnie tymi swoimi pięknymi oczami.
- Żeby trochę odetchnąć.- spojrzałem na nią, a w tedy ona odwróciła wzrok.
- Pójdziemy na chwilę do samochodu?
- Ale po co?
- Wież mam ochotę na coś słodkiego?- Czy ja aby się nie przesłyszałem? Pomyślał.
- Masz ochotę na coś słodkiego?- Popatrzyłem na nią z niedowierzanie w oczach.
- Tak, a jestem prawie pewna że znajdę to w samochodzie.- złapałem ją za rękę i ruszyliśmy do auta. Gdy go już znaleźliśmy Kathrina otworzyła drzwi i wyjęła coś z kieszeni samochodu. Potem zamknęła go i stanęła na przeciwko mnie.
- Możemy już iść- Patrzyłem na nią w całkim oszołomieniu. Dopóki nie zaczęła mi wymachiwać czekoladą przed nosem. No nie. Chodziło jej o czekoladę.
- Aha. Chciałaś czekoladę.
- A niby cóż innego?- Spojrzała na mnie a później się zarumieniła. Poszliśmy trochę na przód za nim się zapytała.
- Chcesz trochę?- Spojrzałem na czekoladę i wziąłem ja. Potem otworzyłem. W tedy do mojej głowy wpadła szalona myśl.
- Wież bardzo lubię wedel. Mógłbym go jeść i jeść, a nigdy by mi się nie znudził.- Gdy chciała mi zabrać tabliczkę zrobiłem unik.- Ty też lubisz taką?Na prawdę nie spodziewałem się.-Ledwo zdołałem utrzymać powagę tej sytuacji.
- Oddasz mi to czy nie?
- To czyli co?- Paliłem głupa a przy tym robiłem niewinna minę. Za to ona było widać że jest na mnie coraz bardziej wściekła.
- Nie udawać idioty. To co trzymasz w ręku. No to oddasz?- Popatrzyła na mnie i wyciągnęła rękę.
- Nie.- Widać że zaskoczyła ją ta odpowiedź.
- Dlaczego nie?
- Jak chcesz to sobie weź.- Pomachałem jej przed nosem. Ona próbowała mi to zabrać, ale ukryłem się za samochodem. Tak właśnie zaczęła się ta pogoń. Ja uciekałem między samochodami, a ona mnie goniła z wojowniczą miną. Przez to jeszcze bardziej się śmiałem.
- Z czego tak rechoczesz?!- Dobiegł mnie głos Kathrin, a po nim było słychać że nie jest w najlepszym nastroju.
- Myślałem że żaby rechoczą.
- Ty raczej prędzej byś się nadał na ropuchę!
- Super!- Zatrzymałem się na chwile i spojrzałem na nią.- Więc zdejmij ze mnie te złe zaklęcie.
- Tobie to raczej niewiele pomoże- Zaczęła się śmiać. Ja natomiast udałem obrażonego.
-No wież, może nie jest ze mnie mis poloni, ale też nie kwazimodo.-Popatrzyłem na czekoladkę.-Dobrze oddaję.
- Tak po prostu?- Widać mi nie wierzyła, ale cóż.
- Mhm.- Wolnym krokiem do mnie podeszła, a wtedy ja ją złapałem w tali i przyciągnąłem do siebie.
- Coś za coś.- powiedziałem to ochrypłym głosem.
- Wiedziałam że jest jakiś haczyk.- Jakaś ona piękna.
- Jeden buziak za czekoladkę- uśmiechnąłem się zmysłowo.
- Tylko jeden tak?
- Chyba że będziesz miała ochotę na więcej.- Pożałowałem swoich słów, bo próbowała się uwolnić z mych ramion. Ja natomiast tylko uściśliłem uścisk.
- Puszczaj!
- Nie zapomniałaś o czymś?- Przestała się wyrywać, i spojrzała na mnie. Zaczęła rękami mierzwić mi włosy. Było mi tak przyjemnie. Potem Zbliżyła swoją twarz do mojej nagle odskoczyła i zaczęła chichotać .
- Mam.- Zaczęła wymachiwać czekoladą. Dopiero teraz zorientowała się co jest grane. To mała diablica. Oszukała mnie.
-
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro