94
Kilka dni później...
Narrator:
Wszystkie dziewczyny siedziały na trybunach, czekając na kolejny mecz dzieciaków z Riverside. Pogoda dopisywała, słońce górowało, choć było już dawno po południu. Brakowało tylko Viki, która spędzała czas z Michael'em.
- Co odpowiedziała? - zapytała Julie.
- Że ma coś do załatwienia z Michael'em, coś bardzo ważnego i nie może przyjść. - wzruszyła ramionami Violet, sięgając po kolejnego chipsa.
- No trudno, Vivian też nie ma, pewnie jest gdzieś daleko z jakimiś chłopakami. - rzuciła Julie, co mogło być bardzo prawdoodobne. Ja jako narrator wiem, co robiła, ale wam nie powiem.
No dobra, muszę...za coś mi płacą.
Vivian zaproszono na kolejne garden party, na który zaproszeni byli również chłopcy. Bez nich nie było by imprezy. Poznała tam Hubert'a, który prawie od razu zwrócił jej uwagę. Był podobny do Jacob'a, jej ostatniego byłego. Może to właśnie ta rzecz, przyciągnęła go do niego.
- Dobra cicho, spikniemy się wszystkie kiedy indziej. Holly, cały czas siedzisz w telefonie, co ty tam robisz? - zapytała Amber, patrząc na przyjaciółkę, która uśmiechała się do telefonu.
Holly oczywiście pisała z Richard'em.
Richie:
A dlaczego mi tak piszesz, ja się wstydzę, ja onieśmielony
Holly:
Ale taka prawda, masz brązowe oczka, brązowe włoski, ciemną karnację, wszystko się zgadza - jesteś czekoladą!
Richie:
Oj faktycznie :o moja mama musiała jeść dużo czekolady...
Holly:
hahahahaha pewnie tak
Richie:
Widzisz jaki ja prawdo mówny?
Holly:
No wiem o tym, nie okłamał byś mnie 😊
Richie:
No właśnie, a mi nie uwierzyłaś, gdy mówiłem, że jesteś słodką mysią pysią małą
Holly:
Oj bo ja też wstydziam...i nie jestem mała, tylko duża
Richie:
Dla mnie jesteś mała pysiu
Holly:
Pysiu haha no niech ci będzie słodka czekoladko...truskawkowa!
- Halo, Holly? Piszesz z Matthew czy co? - zapytała Julie.
- Em niee! - krzyknęła, śmiejąc się Holly - oglądałam tylko śmieszną reklamę z Shah Rukh Khan'em i się wyłączyłam na chwilę.
- Ty się masz z tymi bollywoodami - przewróciła oczami Amber, a Holly miała już ją palnąć po głowie, gdy nagle na boisko wbiegli chłopcy w białych strojach i niebieskich korkach. - Nie bij, lepiej oglądaj.
Dziewczyny obserwowały chłopców, jak robią rozgrzewkę i biegają wokół boiska. Nagle weszła jeszcze jedna drużyna. Tym razem byli to już dużo starsi chłopcy.
- No nie mówcie, że ten dzban dzisiaj gra! - zawołała Julie, widząc jak na boisko wbiega Paul. Jej towarzyszki się tylko zaśmiały. - Popatrzcie na niego...jest totalnym przeciwieństwem Rafael'a.
- Ale zobaczcie jego łydki, wygląda jakby miał udo-udo-udo-stopa - zaśmiała się Holly i ukradkiem weszła na konwersację z Richard'em.
Richie:
Jejku, jak miło być już w domku 😃
Holly:
Aa no tak, bo ty do pracy chodzisz, zapomniałam.
Richie:
No widzisz, ja pracuję na twoje zachcianki, a ty pewnie leżysz pupcią do góry i smażysz się na słonku...
Holly:
Haha no ktoś musi zarabiać w tym domu 😁
Nie, jestem z koleżankami na meczu jakichś chłopców, na placu Zeusa
Richie:
Ooo to blisko mnie :o to może wpadnę do dziewczynek, i pooglądamy razem 😏
Holly:
No pewnie wpadaj, tylko że one nie wiedzą, że piszemy razem 😕
Richie:
Czemu nie wiedzą?
Holly:
Bo wiem, że będą gadać, że łuuu tyle starszy od Ciebie, skrzywdzi Cię, chce od Ciebie tylko jednego...itd
Richie:
Mhm rozumiem...ale wiesz, że nie musisz ze mną pisać? Jestem starym oblechem, a ty jesteś młodziutka
Holly:
Przestań, ja tak nie uważam, lubię z Tobą pisać i wgl nie czuję, że jesteś starszy
Richie:
Hm..naprawdę?
Holly:
No naprawdę haha co ty się tak martwisz?
Richie:
Oj no bo polubiłem Cię...piszemy dopiero ze dwa tygodnie, ale i tak zależy mi, żebyśmy mieli kontakt :( A gdy one ci powiedzą coś, to przestaniesz pisać...
Holly:
Nie będzie tak, spokojnie, bo ja Ciebie też polubiłam, fajnie nam się pisze. Ale muszę Ci powiedzieć, że wie o Tobie moja siostra i jedna koleżanka. I jest wszystko git
Richie:
Oh no dobrze, jakoś mnie to cieszy pysiu
- ...wykopał piłkę na ulicę, widzisz, nie umie trafiać do celu, dobrze, że już z nim nie jesteś - zaśmiała się Amber, a potem i reszta dziewczyn. Z zaciekawieniem oglądały dwa mecze: małych chłopców i tych starszych.
Holly jednak nie mogła skupić się na rozrywce. Myślała o tym, jakby to powiedzieć dziewczynom, a przede wszystkim Amber.
Holly była o tyle mało zaznajomiona z Violet, że wiedziała, że może jej o tym powiedzieć. Poza tym obie łączyło to, że mają starszych znajomych.
Viki:
Wiedziałam, że tym razem nam się uda. Śledziliśmy plan tygodnia Maxon'a, wiedzieliśmy już, że w piątek jeździ właśnie na swoją narkotykową "działkę". Nazwijmy to "działka", bo bardziej kojarzy się z dragami.
Bawiliśmy się w agentów, ale tak naprawdę to była niebezpieczna gra. Gdyby ktoś mi powiedział, że będę w takich rzeczach uczestniczyć, to chyba bym się zsikała ze śmiechu. Teraz jednak nie było do śmiechu.
Postanowiliśmy, że pojedziemy za nim znowu, lecz tym razem byliśmy prawie pewni, że jedzie w to miejsce, które było nam potrzebne.
- Myślisz, że to tutaj? Ja jakoś wątpię...- powiedziałam, gdy siedzieliśmy w samochodzie, przyglądając się z daleka jakiemuś budynku. - Wygląda jak nawiedzony dom.
- A ty czego się spodziewałaś? Że to będzie pałac, a na schodach wycieraczka z napisem "welcome home"? - powiedział całkiem poważnie Mike, ale widziałam jak powstrzymuje śmiech.
- Ha ha no zabawne, ale by mogli zadbać o swój zakład. - powiedziałam prześmiewczo. Z zewnątrz wyglądał jak opuszczony dom z opuszczonym ogrodem, który był bardzo zarośnięty. Dookoła było pusto, kilka ruin innych budynków i krzaki, trawa, które sięgałyby mi do pasa. Ale była nawet brama, która w wielu miejscach miała ubytki. Całokształt miejsca potrafił wystraszyć. Gdyby nie to, że jechaliśmy za Maxon'em, nigby byśmy tutaj nie trafili. Jak można znaleźć takie miejsce?
- Dobra, to chyba pora iść tam...- rzucił nagle Mike, który chyba sam do końca nie był przekonany. Ja również się bałam...że nas przyłapią. Jednak wyszliśmy z samochodu i poszliśmy dróżką, która była prawie nie widoczna między tymi wszystkimi zaroślami. Mike trzymał mnie za rękę i szedł przodem. Za swój cel wzięliśmy większą dziurę w bramie, którędy chcieliśmy przejść.
- Tylko teraz musimy się zniżyć i niczego nie dotknąć i być cicho. - tłumaczył Mike, a ja pokiwałam głową. Czułam jak serce mi uderza coraz mocniej. Mike pogniótł trawę, aby łatwiej było nam przejść. Jednak po chwili rozległo się szczekanie psów. Były to wielkie, czarne psy, które dopiero zauważyliśmy. Szczekały wprost na nas i gdyby nie łańcuchy, na których były zawieszone, napewno by nas zagryzły na śmierć.
Pośpiesznie zrobiliśmy krok w tył i schowaliśmy się w trawie. Mike nadal trzymał mnie za rękę, tym razem mocniej. Szczekanie nie ustawało i nagle z budynku wyszło czterech facetów, mierząc we wszystko bronią. Jeszcze bardziej się wystraszyłam i przycisnęłam głowę do klatki piersiowej, która szybko się poruszała. Mike trzymał swoją rękę na moich plecach.
- Tutaj nikogo nie ma, Kings! - krzyknął jeden z trzech zamaskowanych facetów.
Maxon zszedł na zewnątrz i rozejrzał się dookoła.
- Może ktoś tutaj przed chwilą był. Przeszukajcie teraz. - oznajmił chłopak, a ja spojrzałam na Mike'a. Od razu zaczęłam żałować, że tu przyjechaliśmy. Nawey jeśli nie znaleźli by nas, to znaleźliby samochód Michael'a. Ale nadal siedzieliśmy w krzakach. Nie mogliśmy jeszcze uciec.
- Panie Kings, to chyba moja wina, że psy zaczęły szczekać. - powiedział jeszcze jakiś inny typ, który wyszedł z budynku. - Rzuciłem im drób, bo tylko to zostało w ich lodówce. Zapomniałem zamówić od rzeźnika dziczyznę. Przepraszam Pana...
Wychyliliśmy się ostrożnie, aby chociaż trochę widzieć co się dzieje.
Faceci stali jeszcze na schodach i nie przestawali mierzyć bronią. Maxon złapał się za głowę i widać było, że go nosi z gniewu.
- Kurwa, Lucas! Ja Cię kiedyś zabiję chyba, to się nauczysz. - krzyknął Maxon. - To nie są zwykłe psy, nie można ich zaniedbywać do kurwy nędzy!
Chłopak od mięsa stał ze spuszczoną głową, widziałam, jak bardzo się boi.
- Jeszcze jeden taki wybryk, to odrąbię rękę twojej matce i dam ją tym psom. Wtedy już nie będzie potrzebowała operacji, na którą tak silnie u mnie pracujesz. - powiedział Maxon.
- Obiecuję, że to się nie powtórzy - powiedział chłopak i nadal stał jak kołek.
- Dobra, idziemy do środka, mamy co robić. A Ty Lucas, zamów to jedzenie, bo padną mi z głodu. Chodźcie! - zawołał Kings i wszyscy skierowali się do środka budynku.
Nie wierzyłam, że tam jestem. Dopiero gdy poszli, zauważyłam jak bardzo trzęsą mi się ręce.
Ostrożnie bez słowa wycofaliśmy się z traw, a gdy już nie było prawie widać budynku i psów zaczęliśmy biec w stronę samochodu.
Michael od razu odpalił samochód i wycofał na dróżkę do lasu, którym wcześniej jechaliśmy.
- Jezu...- mruknęłam i nic więcej nie mogłam dodać. Tyle stresu to się nie najadłam nawet na sprawdzianie z matmy.
- Dokładnie. - rzucił Mike. On nie był tak mocno wystraszony jak ja. Domyślałam się, że takie sytuacje widział dość często, skoro sam pracował u Maxon'a Kings'a. Wiedziałam jednak, że Michael był całkiem lubiany przez niego, dlatego nie dostawał aż tak mocnego wycisku jak ci mniej ogarnięci chłopacy. - Ale teraz przynajmniej wiemy, że to na pewno ich centrum dowodzenia. - dodał Mike. - Widocznie Maxon ma wiele takich miejsc, gdzie prowadzi swoje nielegalne interesy. Z zewnątrz wygląda to jak opuszczony dom, w środku jednak to jest prawie normalne miejsce. Z kamerami i tym podobne. Wiem, bo w kilku takich pracowałem, jednak nigdy nie byłem tutaj. Najwidoczniej aż tak mi nie ufa.
Jakoś naprawdę mu współczułam, że musi tam pracować, chociaż już dawno chciał zrezygnować.
- Kiedy teraz musisz do niego iść? - zapytałam i spojrzałam na chłopaka.
- Jutro. Mamy wysyłkę do Californii, dla innej podobnej bandy, z którą również nie można zadzierać. Wszystkim muszę zająć się ja. - westchnął Mike, cały czas skupiony na jeździe.
- Mhm, czaję i współczuję, Mike. Wiem, że musi być Ci trudno przebywać w takim miejscu z takimi ludźmi. - powiedziałam, z troską patrząc na mojego chłopaka.
- Narazie jest okej. Pamiętam, że najgorszym czasem tam był grudzień tamtego roku. Jakiś typ próbował wsypać Kings'a. Powiedział to jednemu z wspólnych pracowników, ale on to wszystko powiedział Maxon'owi. Pamiętam jak dziś, gdy przy wszystkich z pierwszej zmiany przyprowadził tego typa i posadził na krześle i odciął mu palce w lewej ręce. A potem zastrzelił go na oczach wszystkich. Podziurawił jak sitko, a na koniec krzyknął czy ktoś jeszcze jest przeciwko niemu. Cały grudzień miałem to przed oczami. Koszmary śniły mi się codziennie. - powiedział Michael, bez żadnej emocji, którą próbowałam wyczytać z jego twarzy.
Nie mogłam sobie wyobrazić, jak on to zniósł. W innym wypadku, gdyby mi to opowiedział ktoś inny, wolałabym nie zadawać się z nim. Jednak to był Michael, wiedziałam, że ma dobre serce i zrobił głupotę, że wstąpił do tej "sekty", ale robił to ze względu na rodzinę. Mimo tego wszystkiego co mi opowiadał, czułam się przy nim najbezpieczniej w świecie. Ufałam mu bardziej niż sobie. Był dla mnie wsparciem, szaleńczo zakochanym we mnie. Czułam, że ta historia może zakończyć się dobrze. Jednak się myliłam.
* *Ranek - Szkoła* *
Amber:
- Dużo alkoholu, świetna muzyka i oczywiście basen! Bez basenu to nie zabawa! Konieczne przebranie, bez przebrania nie wpuszczam! - krzyczała Nicol Madison, roznosząc kolorowe ulotki dla randomowych ludzi na korytarzu szkolnym. - Impreza u mnie! Impreza u mnie! To będzie niezapomniana noc!
- Czy ona jest taka pusta, czy ja jestem taka pełna, że widzę, że jest pusta? - powiedziała Holly, stojąc i przyglądając się dziewczynie, która w krótkiej granatowej spódniczce (zapewne, w której ćwiczy te swoje tańce połamańce na każdym meczu) i krótkiej bluzeczce.
- Ni wiem o czym mówisz, Holly, ale chyba się z Tobą zgadzam. - odpowiedziałam, opierając się o szafki.
- Jest ładna...i chyba to mnie w niej denerwuje. No i jest totalnie pick me girl. - odezwała się Julie, również patrząc na uśmiechniętą Nicol, a Violet zaśmiała się w głos.
Nicol zaczęła kierować się w naszą stronę, czego na pewno nie chciałyśmy.
- Hejka dziewczyny! Zapraszam was wszystkie na moją domówkę! Wszystkie informacje są na tych ulotkach. - powiedziała radośnie Nicol i dała każdej z nas ulotkę. No naprawdę? Taka wielka biba, że ulotki rozdaje jak na promocję gofrów pod sklepem. Nicol była zawsze miła, ale coś mnie w niej denerwowało. - Impreza jest przebierana, więc nie zapomnijcie ubrać jakichś strojów. Będzie alko i jedzenie, fontanna czekolady, a nawet wata cukrowa.
- Oh wata cukrowa?? - zawołała Holly na myśl o tej słodkości, że aż jej oczy rozświetliły cały korytarz. Szturchnęłam łokciem dziewczynę, która spojrzała na mnie z krzywą miną, jakby nie wiedziała o co chodzi.
- Taak! Więc cieszyłabym się, żebyście wszystkie przyszły. To do zobaczenia - Nicol uśmiechnęła się i szczęśliwym krokiem poszła dalej głosić o swojej imprezowej nowinie.
- Hmm...mam jakieś przebranie w domu, może przebiorę się za aniołka. - powiedziała Julie.
- Oo ale super, to ja może za kowbojkę albo za paczkę popcornu, wtedy przynajmniej będę mogła dużo zjeść i nikt nie zauważy. - zaśmiała się Holly, a Violet i Julie razem z nią.
- Stop! - krzyknęłam, a dziewczyny zamilkły. - Nigdzie nie idziemy. Przecież to Nicol! Nie możemy pójść na tą imprezę.
- Ale dlaczeeego?! - zawyła Holly, co było całkiem zabawne, bo brzmiała jak mała dziewczynka, której mama nie chce kupić lizaka. - Będzie wszystko to co lubimy!
- Fontanna czekoladowa! - powiedziała Julie.
- Wata cukrowa! - wykrzyknęła Holly.
- Na ulotce jest napisane, że będą lody dla każdego! - zawołała Violet.
Zatkałam uszy i zamknęłam oczy.
Niech sobie mówią co chcą...ja nigdzie nie idę
Jednak po chwili ktoś mnie szturchnął delikatnie w ramię. Gdy otworzyłam oczy zobaczyłam Eric'a i dziewczyny, które śmiały się.
- Hej Amber, czemu zatykałaś uszy? - zapytał Eric.
- Heej, yyy...bo Holly zaczęła pstrykać palcami, a ja nienawidzę tego dźwięku. - odparłam, a chłopak uśmiechnął się w stronę Holly.
- Bo nie wiem czy wiesz, ale Nicol robi imprezę i bardzo chciałbym abyś się zjawiła. Potańczymy i wypijemy piwko czy coś. Naprawdę miło by było, gdybyś przyszła. - powiedział chłopak i położył rękę na moim ramieniu.
- Ha ha! no pewka, Eric, z chęcią przyjdę. Już dostałyśmy ulotki od Madison. Fajny pomysł z tym przebieraniem. Napewno będę - uśmiechnęłam się najbardziej słodko jak tylko potrafiłam.
- Serio? Tylko że ty chyba nie lubisz takich wielkich imprez...- powiedział Eric i podrapał się po karku.
- No ale chyba trzeba to zmienić. Nie martw się, przyjdę i będę się super bawić.
- O to super, nie mogę się doczekać wspólnej zabawy. Liczę na ciebie i twoje przebranie. To do później, ja muszę lecieć! - uśmiechnął się chłopak i poszedł na górę.
Dziewczyny oczywiście wszystko słyszały, o czym rozmawialiśmy.
- Oh Eric, twoje ciało jest cudowne niczym niebo...- wykrzyknęła Holly, dotykając mnie po ciele.
- Napewno zjawię się u Nicol, jesteśmy przecież przyjaciółkami - powiedziała Julie i przytuliła mnie w teatralny sposób. Odepchnęłam je wszystkie, a one zaczęły się śmiać. Nie, jednak to nie był śmiech to było rechotanie.
- Oj przestańcie...wiem, wpadłam, teraz już muszę iść. Pociesza mnie tylko to, że Eric tam będzie, dlatego powinno być fajnie. I macie mnie nie opuszczać i nie całować się z randomowymi chłopakami. Jezuu, napewno będzie tyle ludzi, że się zgubię zanim tam wejdę. - przewróciłam oczami i usiadłam na ławkę. Zaczęłam wyobrażać sobie całą imprezę i to, jak się ubiorę.
- Oj nie martw się na zapas, na pewno będzie super, wreszcie się rozkręcimy! - powiedziała Julie i usiadła obok mnie.
- Rozkręcałyśmy się na sylwestrze...- powiedziałam.
- Oj no to zakręcimy się, jak nie w jedną stronę to w drugą trzeba próbować. - zaśmiała się Holly i pomachała znacząco brwiami.
Aj Trzymaj się Amber, to tylko impreza...u dziewczyny przyjaciela....który chyba Ci się podoba.....
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro