92
Narrator:
- Ron Douglas znów nagrodzony za drugie miejsce w Międzynarodowym konkursie koszykarskim! Chłopak ma dopiero 20 lat, a jego osiągnięte sukcesy są na wysokim poziomie. Czy w następnym roku zostanie mistrzem? Artykuł wykonany przez bla bla bla! - czytał Michael, po czym rzucił gazetą o blat niezwykle rozwścieczony. Tygodnik Riverside napisał o jednym z uczniów, który był kapitanem drużyny w ich szkole. - Wkurwia mnie ten pajac!
Viki objęła swojego chłopaka i poklepała go w ramię.
- Jeju, znowu zaczynasz z nim? Po co tak się tym przejmujesz? Przecież też jesteś bardzo w to dobry.
- Ale on jest lepszy, dużo lepszy. Od roku staram się zająć jego miejsce, być kapitanem naszej drużyny. - mówił Mike, bawiąc się nerwowo rogiem kartki z gazety.
- Ale Davies gra o rok dłużej, jest od Ciebie starszy o rok. - zauważyła Amber, która wrzucała co chwilę rodzynki do buzi. Victoria jej przytwierdziła.
- No może i macie rację, ale wpienia mnie nawet nie tym, że jest taki super. Bardziej mnie wkurwia to, że liże dupę trenerowi, jemu wszystko wychodzi na sucho, a ja dostaję opieprz. - powiedział Mike, nadal bawiąc się kartką. Tym razem już ją wyrwał i próbował złożyć origami.
- Zobaczysz, że jeszcze te pół roku i on odejdzie z tej szkoły. Wtedy ty będziesz kapitanem. - powiedziała Viki.
- Oj, ale to nie to samo. - odparł od razu chłopak, a Viki już wolała nie ciągnąć tego tematu. Ucałowała go jedynie w policzek, co chyba trochę uratowało sytuację, bo brunet uśmiechnął się i również ucałował ją w policzek.
- Ej, słowo, które można ułożyć z liter s, k, w, a, o, ł. Szybko, podpowiedź! - zawołała Holly, gapiąc się w telefon.
- Sowa. - powiedział Eric.
- To już mam. - rzuciła Holly.
- Kłos. - powiedziała Amber, a Holly zawołała głośno okrzyk radości i zaczęła wpisywać hasło do swojej wirtualnej łamigówki.
Eric nadal nie był jeszcze parą z Nicol. Chociaż tak naprawdę nikt nie wiedział, czy są, czy nie. Dużo przebywali razem, ale nigdy się nie pocałowali, ani nie chodzili za ręce. Amber mimo swojej zazdrości, nie chciała zrywać kontaktu z Eric'iem tylko ze względu na "dziewczynę". Lubiła go, mieli podobne zainteresowania i był fantastycznym chłopakiem. Nie krępowała się przy nim, jednak gdy był blisko lubiła patrzeć na jego zachowania.
Poprzedniego dnia spięła się w sobie i napisała do Maxa, który od teraz miał być jej obiektem westchnień. Holly niezwykle długo przekonywała przyjaciółkę, aby to zrobiła. No i w końcu się udało. Max odezwał się prawie od razu i pisali dość sporo. Amber jednak zauważyła, że nie jest ciekawy na jej sposób. Miał jakąś osobowość, ale chyba do niej nie przemawiała. Miała wrażenie, że to bardziej typ Holly.
- 150 punktów! Kurcze, niedługo będę królem w tej grze! - zawołała zadowolona Holly.
- Raczej królową. - zwróciła jej uwagę Viki.
- Tu nie ma królowej niestety. - mruknęła Holly. - Ale mogę być królem. Wychoduję wąsa, i będę nim trząsła... - mówiła Holly i spojrzała znacząco na Amber, która od razu skierowała dłoń do ust dziewczyny i "zamknęła" jej buzię.
- Nie kończ! - zaśmiała się Amber, a Holly zabrała dziewczynie rękę ze swoich ust.
- Nawet nie zamierzałam...
Stołówka była jak zwykle pełna ludzi. Lubili tu siedzieć, bo można było tam robić wszystko. Wcześniej siadali w "lochach", jednak po pewnym czasie przejęły je grupki młodzieży, które otwierały tam okna i paliły. Potem już nieliczni tam się spotykali na szkolnych przerwach.
- Hej a gdzie zostawiłeś Madison? - Holly skierowała pytanie do Eric'a, nie kryjąc ciekawości, a Amber posłała jej gniewne spojrzenie.
Chłopak podrapał się po karku.
- Została spędzić trochę czasu z jej koleżankami. - odparł, a Holly o nic więcej nie pytała. - A ty Amber, co tam u Ciebie?
- Chyba nic ciekawego, narazie jest bardzo dobrze - uśmiechnęła się dziewczyna. - A u Ciebie?
- Też raczej to samo co zwykle. - wzruszył ramionami Eric. Coś się nie kleiło, już nie było tego czegoś, co wcześniej ich łączyło. Nie byli już przyjaciółmi, a raczej znajomymi. Amber to zasmuciło, bo nie wiedziała o czym zacząć z nim rozmowę.
- Ej, a pamiętasz jak byliśmy razem w lesie i złapałeś taką śliczną żabkę? - zapytała uroczo Amber, pokazując jak wtedy trzymała małe zwierzątko na rączkach. Eric od razu radośniej spojrzał na dziewczynę.
- O no tak, pamiętam. Bardzo się fascynowałaś tą żabą. - zaśmiał się chłopak. - Mogłaś ją zabrać do domu, wtedy byś mogła patrzeć cały czas.
- Niee, mama by mi nie pozwoliła jej zatrzymać. Ale ty mogłeś wziąć to bym chodziła do ciebie i patrzyła na nią. - zaśmiała się słodko Amber, na myśl o słodkim zwierzątku.
- Następnym razem tak zrobię. Musimy znowu tam iść.
- O tak, koniecznie.
Patrzyli na siebie uśmiechnięci. Holly zajęła się rozmową z Viki i Michael'em, więc byli prawie sami.
- To co powiesz, żeby spotk...- zaczął mówić Eric, jednak przerwało mu nadejście chłopaka, który delikatnie dotknął ramiona Amber. Dziewczyna odwróciła się i zobaczyła Maxa.
- Hejka Ambi - zawołał chłopak, trzymając ręce w kieszeniach swoich dresów. - Chciałem z Tobą pogadać.
Dziewczyna była całkiem zszokowana, którego również nie krył Eric.
- No okej, zaraz wrócę do was. - powiedziała się do reszty towarzystwa i wstała z krzesła, aby udać się na bok.
Eric:
Spojrzał na nią jakby była już jego. Nigdy bym nie przypuszczał, że Amber lubi Maxa Douglas'a. Jednak mało o niej wiedziałem.
Podszedł do niej tak pewnie, bez żadnego skrępowania, gdzie ja byłbym już oblany potem.
Poszła za nim i o czymś rozmawiali. Brunetka śmiała się, jakby opowiedział jej coś niezwykle zabawnego.
Poczułem się dość nie potrzebny, wyciągnąłem więc telefon i przeglądałem instagrama. Jednak moje oczy wciąż podążały za jej osobą. Szczupłe nogi, krągłości tam, gdzie powinny być, długie smukłe palce, które zawsze odgarniały włosy za ucho, gdy się denerwowała. A do tego urok, którego brak nie jeden dziewczynie. Taką ją widzałem, taka była Amber Nacen. I do tego zawsze uśmiechnięta. Była moją dobrą przyjaciółką.
Max Douglas stał się teraz kimś ważnym w jej życiu. Cieszyłem się poniekąd, że jej się układa. Mi też się bardzo układało, Nicol Madison była jedną z tych dziewczyn, które mogli mieć tylko wybrańcy. Ja nim byłem, choć nie do końca była moją dziewczyną. Tak chyba było nam pisane.
Amber:
- Chciałem zapytać Cię w realu, czy może chciałabyś skoczyć na piwko? - zapytał Max, gdy odeszliśmy trochę na bok. - Ja lubię piwo, a ty masz piwne oczy, cóż za dobre połączenie.
- hahaha Max, jesteś taki zabawny - powiedziałam z wymuszonym śmiechem.
Tak, śmiej się Amber, Eric pewnie patrzy
I nie miałam piwnych oczu. Gość nawet nie wie jakie to piwne oczy. Holly mówiła, że mam mieszankę kasztanowo - czarną. To wydawało mi się gówno prawdą, ale te piwne to chyba zmieniły.
- Nie bardzo lubię piwo, ale spotkać się możemy. - odparłam ze szczerym uśmiechem. To nie tak, że nie chciałam brać go na poważnie, tylko czułam, że chłop się przywiąże i będzie go ciężko odciąć.
Choć z drugiej strony Max chyba należał do takiej grupy ludzi, którzy mają małą listę rzeczy, którymi warto się przejmować.
- Nie ma sprawy, laska, napisz kiedy masz czas, a ja się dostosuję. - mrugnął oczkiem Max i wyszczerzył swoje białe zęby. Pogadaliśmy jeszcze trochę i sobie poszedł. Wróciłam do stolika, przy którym każdy już siedział trochę znudzony.
- Wybacz Eric, że tak wyszłam w środku słowa. Możesz dokończyć co chciałeś powiedzieć? - powiedziałam do okularnika, choć on nie był przekonany, czy napewno chcę go słuchać.
- Nie ma problemu, chciałem zapytać kiedy pójdziemy do tego lasu, ale Ty chyba będziesz miała co robić. - powiedział Eric i prawie odprowadził wzrokiem Douglas'a.
Ucieszyłam się, że chce się spotkać. Lubiłam spędzać z nim czas.
-Czemu tak uważasz? Ja mam mnóstwo czasu. Możemy pójść nawet dzisiaj, jeśli chcesz.
Chłopak trochę się zdziwił i w pośpiechu poprawił okulary.
- Ja bardzo chętnię nałapię ci dzisiaj żab. - odparł i delikatnie się uśmiechnął.
Ahh Amber...masz już dwóch kolegów, którzy chcą spędzać z tobą wolny czas. Wystarczyło tylko bardziej się otworzyć.
* * *
Tak jak się umówli, tak się spotkali. Poszli do wspomnianego lasu, który od teraz miał być częściej przez nich odwiedzany. Korony drzew dawały cień przed upalnym słońcem. Takie są plusy mieszkania w Riverside, w którym zawsze jest ciepło. Przechadzali się po lesie, rozmawiając znów na te same tematy co kiedyś.
- Bardzo się wciągnęłam w czytanie tej książki, czekam aż się wszystko wyjaśni. - mówiła Amber, bawiąc się znalezioną gałązką.
- Tą o tym zmarłym chłopaku na wózku? - zapytał Eric. Zawsze słuchał jej z zaciekawieniem, dlatego wszystkie rzeczy, które mu mówiła pamiętał.
- Tak, dokładnie ta! - zawołała dziewczyna - Polecam, choć chłopcy to nie lubią takich romantycznych opowieści.
- Niby dlaczego? - zmarszczył brwi Eric, trzymając ręce w kieszeniach.
- Bo nie lubicie chyba takich słodkich tematów, rozmów o uczuciach i tak dalej.
Chłopak sam się zastanowił czy to prawda.
- A co my nie mamy uczuć? Że serca jak z lodu? - zaśmiał się chłopak.
- Wydaje mi się, że często tak jest. Jesteście bardzo ignorujący i nie macie poczucia empatii, nie umiecie wejść w czyjąś sytuację. - odpowiedziała poważnie Amber. Chłopak spojrzał na nią i dostrzegł, że naprawdę nie udawała.
- Ktoś Cię chyba mocno skrzywdził. - odparł spokojnie Eric, lecz dziewczyna milczała. - Jeśli to chodzi o Maxon'a to...
- Nie mów nic już o Maxonie. - mruknęła brunetka. - Już mam dość słuchania o nim.
- Dobrze, spokojnie, nie chciałem, żebyś poczuła się urażona. - odparł Eric, który czuł się zaatakowany. Wiedział, że jego koleżanka została zraniona przez tego dupka, z którym on był w jednej drużynie koszykarskiej. Nigdy się nie lubili, ale nie byli też wrogami. Od kiedy Amber spotykała się z Maxon'em, Eric obserwował go, by zauważyć coś, co mogłoby zwrócić jego uwagę. Jednak oprócz wielkiej pewności siebie nic więcej nie zauważył. To, że umawiał sie z wieloma dziewczynami na raz, każdy w szkole wiedział.
- O patrz! Już jesteśmy przy naszej rzeczce. - powiedziała Amber, wskazując palcem na miejsce przed sobą.
Znów usiedli na upadłe drzewo i wpatrywali się w rzekę.
- Fajnie tutaj jest, można odetchnąć od głośnego miasta. - odezwał się Eric.
- Właśnie tak, o patrz, ważka..- zawołała, pokazując na owada, który latał nad wodą. Przez chwilę siedzieli w milczeniu, ale to im nie przeszkadzało. Od razu przypomniało im się poprzednie spotkanie tutaj. Wtedy jeszcze nie byli tak otwarci przed sobą.
- Masz jakieś plany na studia? - zapytała Amber.
- O cholerka, no mam. - zaśmiał się okularnik. - Planuję iść albo na coś związanego z biologią lub informatyką. Nie widzę siebie w roli koszykarza, ale bardzo to lubię.
- O no to podobnie i ja, też chcę coś z biologii, ale to jeszcze nic pewnego. Zostały mi jeszcze dwa lata w tej szkole.
- No ty młoda dupa, masz tyle przed sobą, jeszcze Ci się zmieni sto razy. - zaśmiał się Eric i przeczesał swoje bujne włosy.
- No bardzo młoda, jesteś tylko dwa lata starszy, a wymądrzasz się jakbyś miał z 25 lat. - odparła Amber.
- Mam 19, a czuję się czasem na więcej. Pożyjesz to zobaczysz. - pokiwał palcem Eric, na co oboje się zaśmiali.
Znów spojrzeli na rzekę, której nurt był powolny, można było tam zasnąć. Nagle spostrzegli żabkę, która wskoczyła do wody.
- O tam jest jedna żabka! - zawołała Amber, a Eric powoli wstał ze swojego miejsca. Podchodził cicho do rzeki, żeby nie spłoszyć zwierzątka. Nagle włożył ręce do wody i wyciągnął z niej żabę. Była malutka i jasno zielona.
- Jeju jaka słodka. - mówiła brunetka, gładząc palcem głowę żaby, która siedziała schowana w dłoniach Eric'a. On przyglądał się jej, jak zachwyca ją małe stworzenie, które daje jej tyle uśmiechu.
- Mam coś dla niej. Sięgnij do plecaka. - polecił Eric, a dziewczyna z zaskoczonym uśmiechem włożyła rękę do plecaka, po czym wyjęła z niego plastikowe pudełeczko z podziurawionym wieczkiem.
- Naprawdę chcesz wziąć ją do domu? - zdziwiła się Amber, patrząc na chłopaka i otwierając pudełko.
- Tak, a czemu nie? Przecież chciałaś żabkę. - mówił brunet, wkładając ostrożnie zwierzę do pudełka. - Może być u mnie, kupię jej jedzonko i będę się opiekować.
- No nie wiem czy tak można zabierać żaby. A co jak ona będzie tęsknić za mamą?
- Od teraz my będziemy jej rodzicami. Na pewno pokocha Ciebie, Amber. - zaśmiał się Eric.
* * *
Viki:
- Myślisz, że Maxon jedzie od razu tam? - zapytałam, siedząc na ławce razem z Mike'em, w okularach przeciwsłonecznych z gazetą w dłoniach. Czułam się jak jakaś agentka w tym przebraniu.
- Pewnie tak. Gdzie mogłby jechać w tej skórze i glanach? - odparł Mike, przewracając kartkę w gazecie. Wyglądało to niczym z czarnobiałych filmów z Chaplin'em.
Obserwowaliśmy od 20 minut dom Maxon'a, aby zobaczyć kiedy wychodzi i czy wychodzi do swojej bazy, gdzie mają całe archiwum i gdzie trzymają najwięcej prochów. Mike mówił, że mieli właśnie takie swoje tajne miejsce, gdzie przetrzymywali tych, którzy się sprzeciwili. Ile w tym było prawdy, nie wiadomo.
Maxon wsiadł do samochodu i odjechał. My również szybko wskoczyliśmy do auta Michael'a i pojechaliśmy za Maxon'em.
- Pamiętaj, żeby nie jechać jak za ogonkiem, bo może coś zauważyć. Musimy mieć go na oku, ale nie wciskać się przed samochody. - mówiłam, a chłopak tylko kiwał głową. Naprawdę czułam się jak detektyw.
Tam gdzie jechał Maxon kończyło się centrum miasta, a zaczynały obrzeża, gdzie panował już spokój i cisza. Przed nami została ostatnia przecznica z sygnalizacją świetlną.
Maxon zjechał na inny pas, na którym nie było świateł, a my staliśmy jeszcze w korku, czekając na zielone światło.
- Kurwa, no. Dajcie zielone, zielone! - denerwował się Mike, patrząc na światła, aż zmienią się, abyśmy mogli jechać dalej za chłopakiem. Jednak dopuki mignęło zielone światło, Maxon już odjechał, a my jeszcze chwilę staliśmy w korku. - Dobra jedziemy na pełnej piździe, bo nie dogonimy go.
- Michael! - krzyknęłam na chłopaka. Nie wiedziałam, że się tak emocjonuje.
- No co? Są przed nami cztery samochody! - zawołał Mike i z piskiem opon szybko skręcił w prawo, gdzie skręcał również Maxon. Jechaliśmy dłuższy czas, siedząc na ogonie chłopaka z czarnego samochodu. Robiło się już trochę ciemno, zbliżała się dwudziesta godzina, a my nadal nie znaleźliśmy jego "kryjówki". Mike starał się wyprzedzać samochody przed nami. Gdy już byliśmy blisko, nagle samochód prawie że zniknął z pola widzenia.
- Widziałaś gdzie on wjechał? - zapytał Mike.
- Nie, jest już ciemno, a tu jest prawie jak w lesie.
To było dziwne, bo mieliśmy tylko jeden samochód przed sobą. Trochę się wkurzyłam, bo byliśmy tak blisko.
- No i tu kończy się droga. - westchnął Mike, zatrzymując się na poboczu. To naprawdę był koniec drogi, dookoła były już tylko osiedla.
- Nie martw się, coś wykombinujemy. O tu jest jakiś pan, możemy go zapytać czy nie widział nic. - powiedziałam, wskazując na starszego mężczyznę z długą siwą brodą. Wysiedliśmy z samochodu i podeszliśmy do staruszka. - Dobry wieczór, czy nie widział pan może czarnego mercedesa, który tutaj wjeżdżał?
Starzec palił fajkę, siedząc na plastikowym krzesełku w swoim ogródku.
- Codziennie tutaj wjeżdża jakiś czarny mercedes, właśnie w takich późnych godzinach. - powiedział mężczyzna, a ja trochę nabrałam nadziei.
- Mógłby Pan powiedzieć coś więcej? - zapytał Michael, a dziadek pokiwał głową i wziął kolejnego bucha z fajki.
- Codziennie robią jakieś dziwne łubu dubu. Nikt ich nie lubi na tej dzielnicy. Zaczepiają niewinnych ludzi. Nie ciekawe typy, lepiej się nie interesować nimi. Ale jak tak bardzo chcecie wiedzieć, to mieszkają pod szóstką. A wy z glin?? Jak tak, to weźcie ich skujcie, niech dadzą spokój ludziom. - powiedział starzec. Byliśmy już tak blisko tropu. Poszliśmy więc pod wspomnianą szóstkę i zobaczyliśmy, że garaż jest otwarty.
Michael położył palec na ustach, żebyśmy byli cicho. Przeszliśmy na tyły podwórka, z którego dochodziło światło, a czarny mercedes stał obok.
Gdy weszliśmy za żywopłot zobaczyliśmy około dziesięciu chłopaków z długimi włosami, w jedej ręce każdy miał piwo, a w drugiej skręta. W tle leciało cicho rege.
- Ej mamy gości. - powiedział jakiś zjarany typ.
- Gdzie ich widzisz, Eliot? To chyba marycha zaczęła działaś. - zaśmiał się jeden.
- Nie, o tam, w płocie. - pokazał na nas palcem. Jesteśmy słabo zakamuflowani, mogliśmy od Matthew pożyczyć ubrania moro.
- Chodźcie do nas, są browce i Will zrobi kanapki zaraz! Wszyscy jesteśmy braćmi! - zawołał jakiś typ, bujając się do rytmu rege.
Michael spojrzał na mnie, a ja na niego. Już wiedzieliśmy, że to był fałszywy alarm.
- No i klops, to nie tutaj. To tylko jakaś melina. - powiedziałam, wzruszając ramionami. - Może chcesz do nich dołączyć? - zapytałam, a Mike zrobił krzywą minę. - Oj tylko żartowałam.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro