72
Julie:
Gdy weszłam do szkoły czekałam tylko aż spotkam dzisiaj Rafael'a. Miałam nadzieję, że tym razem spojrzy na mnie i się chociaż uśmiechnie. Trudno mi było nie przypominać tego pięknego wieczoru spędzonego z wymarzonych chłopakiem. Od tamtej pory piszemy do siebie, oczywiście spokojnie i bez pośpiechu.
Wbiegłam do szkoły z uśmiechem witając nieznajomych ludzi, który patrzyli się na mnie dziwnie, ale mnie to nie interesowało. W moim życiu zaczyna dziać się dobrze, więc nikt nie może powstrzymać mojego optymizmu.
Wparowałam do swojej klasy, gdzie Amber, Vivian, Violet i Holly siedziały już na końcu sali.
- Cześć laskiii! - zawołałam i usiadłam na swoje miejsce.
- Ktoś tu chyba ma dobry humorek - powiedziała Holly - a to dlaczego tak, panno Julie Stone?
- Pff jeszcze pytasz? Jej krasz ją kraszuje, oto całe wyjaśnienie - powiedziała Vivian.
- Piszemy ze sobą cały czas, mamy tyle wspólnych tematów. - powiedziałam - mam nadzieję, że będzie coraz lepiej.
Wtedy przyszedł do nas Martin i oparł się o ławkę.
- Jak tam kwiatuszki wy moje? - powiedział chłopak, zaczepiając nas do rozmowy.
- Mm a bardzo dobrze, Martin - uśmiechnęła się zalotnie Amber. - A jak u ciebie? Widzę, że już od rana oczka lekko podpite.
- Nie łób ze mnie pijaka, dobrze? A poza tym to oczy mam zaspane, bo do późna uczyłem się z historii. - odpowiedział zrezygnowanie Martin.
To on w ogòle się kiedykolwiek uczy?!
- Wow Martin, dobrze, że bierzesz się za naukę, bo niedługo koniec semestru. - odparłam, a Violet złapała się za głowę.
- A no tak! Przecież miałam poprawić kartkówkę z matmy!
- Spokojnie, poprawa z matmy jest w środę, więc macie jeszcze tydzień. Pamiętaj Julie, bo ty też miałaś poprawiać - odpowiedziała Amber i poprawiła swoje okulary.
Ja tylko przewróciłam oczami.
- Ej Vivian a jak zrobię tak...- zaczął mówić Martin i wyrwał zeszyt dziewczynie i zaczął uciekać. Vivian od razu zaczęła za nim biegać po całej klasie. Bawili się jak dzieci.
- No Martin! Oddaj mi to, niedługo kartkówka! - dziewczyna biegała i krzyczała, ale chłopak miał z tego radochę i dopiero po chwili oddał skradziony zeszyt.
Holly korzystając z sytuacji podwędziła ostrożnie telefon Martina, który zostawił na blacie ławki. Gdy chłopak to zauważył w pierwszym momencie chciał pobiec za koleżanką, ale zatrzymał się i wystawił rękę.
- Oddaj mi to, to jest mało zabawne - mruknął zrezygnowanie Martin, ale Holly tylko się śmiała i machała jego telefonem.
- Holly, podaj mi, podaj mi! - krzyknęła Amber i wybiegła ze swojej ławki. Wszyscy krzyczeli, nie zważając na to, ż są jeszcze inne osoby w klasie. Dziewczyna przechwyciła podany telefon od swojej kumpeli i zaczęła uciekać na koniec sali. Wtedy Martin zaczął biegać za Amber.
- Tylko my jesteśmy tutaj poważne, Violet. - powiedziałam, udając poważną minę.
- A może to właśnie z nami coś nie tak. - odezwała się Violet i obie spojrzałyśmy w stronę biegających po całej klasie Amber, Martina i Holly. - Nie, to jednak z nimi.
Zaśmiałyśmy się obie i kontynuowałyśmy powtarzanie tematu do kartkówki.
W tym czasie Amber została zagoniona do kąta sali, Martin oparł ręce o ścianę i dziewczyna już nie mogła uciec.
- Ohh Martin, weź, bo czuję się taka malutka! - pisnęła Amber.
- No chociaż raz, co nie? - zażartowała wrednie Holly, a Amber zrobiła tylko złą minę.
Martin odebrał swój telefon i wszyscy wrócili na miejsca.
- A ty Stone, ucz się tam ucz, bo nauka to potęgi klucz! - znów puścił jakiś nieśmieszny tekscik.
- A ja właśnie umiem na kartkówkę!
- Oj oj Julie, znamy się nie od dziś......a od wczołaj.... - rzucił Martin i Holly razem z Amber zaczęły się chichrać -....i na pewno nie umiesz.
Rzuciłam chłopakowi swój słynny bitch face i ten tylko się zaśmiał, lecz nic więcej nie powiedział, więc w sumie wygrałam.
Victoria:
- Czy do Ciebie to dociera, że niedługo są święta Bożegonarodzenia? Zostało tylko kilka tygodni! - odezwałam się uradowana, ale mój towarzysz nie był aż tak tym poruszony. Ja i Michael szliśmy razem do szkoły, bo akurat w piątki mamy oboje na tą samą godzinę.
- Wiem, czułbym ten świąteczny klimat, gdyby nie to, że w Californii nie ma prawdziwej zimy. Ty to masz szczęście, że będziesz mogła dotknąć śniegu, gdy będziesz w Kanadzie. - powiedział smutno Mike, a ja go poklepałam po pleckach.
- Nie smuć, chcesz to przywiozę Ci śnieg w słoiku...może się nie roztopi. - odezwałam się, ale chłopak nadal robił smutną minkę.
- Dobrze, jak się roztopi to go potem zamrożę i będę miał nadal kanadyjski śnieg - odpowiedział, a ja zaśmiałam się na tej głupkowaty pomysł.
- Mam pomysł, jeśli chcesz poczuć świąteczny klimat, możemy upiec razem pierniczki...to zawsze działa. - powiedziałam i zaskoczyłam samą siebie na jaki odważny (jak na introwertyka) pomysł wpadłam. Chłopak od razu spojrzał na mnie.
-Poważnie mówisz czy znowu żartujesz?
- No poważnie, pieczenie pierniczków to bardzo świąteczny zwyczaj.
- Nigdy nie piekłem pierniczków, zawsze zajmowałem się rąbaniem drzewa na opał, noszeniem choinki lub innymi męskimi rzeczami. Pierniczki to broszka mojej siostry. - odparł Mike, od razu zniżając ton głosu.
- No to teraz się trochę byśmy pobawili w ciastkarzy. No zgódź się, zanim się rozmyślę.
Chłopak chwilę pomilczał, kopiąc co jakiś czas jakieś kamyczki na drodze.
- No dobraaa noo. Ale to u mnie czy u ciebie?
- U mnie.
- A dlaczego nie u mnie? - podniósł tajemniczo brew Mike.
- Bo ja się będę pewniej czuła u siebie, poza tym mam zestaw super odlotowych foremek do ciastek! - powiedziałam, uśmiechając się, co chłopak również odwzajemnił, nic więcej nie dodając na ten temat.
Szliśmy w milczeniu, a ja zaczęłam myśleć jak mogłoby wyglądać nasze spotkanie u mnie. Już zaczęłam się stresować.
* * *
Oboje staliśmy przy swoich szafkach, wybierając książki na pierwszą lekcję.
- To co maleńka? Do potem? - powiedział Mike, opierając się o szafki obok mojej, w której jeszcze szperałam.
- Tak do potem, pewnie spotkamy się jeszcze...kiedyś...gdy zasłużysz. - odparłam.
Chłopak tylko uśmiechnął się i przytulił mnie na chwilę, zbliżając swoje ciało do moich pleców i poszedł.
DOTYK
Nigdy tak nie robił, więc się wystraszyłam i w sumie to moje motylki w brzuchu trochę też.
Wzięłam potrzebne książki i zamknęłam szafkę. Nagle przed moimi oczami pokazał się jakiś chłopak. Był starszy, obstawiałam, że jest w czwartego rocznika.
- Yy w czymś pomóc? - zapytałam niepewnie, ale on tylko zaśmiał się.
- Widzę, że zadajesz się z niewłaściwą osobą. Michael kręci ostre biznesy, lepiej, żebyś na niego uważała, bo wkręci i ciebie w taki biznes, że lepiej nie kończyć zdania. - powiedział chłopak, którego może widziałam drugi raz w tej szkole. Włosy miał bardzo jasne, tak samo jak oczy.
- Kim ty jesteś, że mam Ciebie słuchać? Daj mi przejść, bo mam lekcje. - odparłam szorstwo i próbowałam wyminąć go, ale ten nadal zachodził mi drogę.
- Jestem tylko kimś, kto cię ostrzega. Maxon nie takie sprawy załatwiał, Michael również. A widzę, że masz ładną buzię, więc trochę szkoda byłoby takiej lali na tak zły cel. - odpowiedział chłopak z mrocznym uśmiechem na twarzy, obserwując moją twarz.
Wtedy trochę się już przestraszyłam i cofnęłam kilka kroków do tyłu, odchodząc w przeciwną stronę do klasy, do której musiałam iść.
Wolałam obejść na około pół szkoły.
Zastanawiałam się co miał na myśli ten psychol. Musiał znać Michael'a i jego jakieś wybryki. A jak wiadomo od początku...Mike mi nie mówi całej złej prawdy o nim. A ja muszę wiedzieć z kim się zadaje.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro