Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

72

Julie:

Gdy weszłam do szkoły czekałam tylko aż spotkam dzisiaj Rafael'a. Miałam nadzieję, że tym razem spojrzy na mnie i się chociaż uśmiechnie. Trudno mi było nie przypominać tego pięknego wieczoru spędzonego z wymarzonych chłopakiem. Od tamtej pory piszemy do siebie, oczywiście spokojnie i bez pośpiechu.

Wbiegłam do szkoły z uśmiechem witając nieznajomych ludzi, który patrzyli się na mnie dziwnie, ale mnie to nie interesowało. W moim życiu zaczyna dziać się dobrze, więc nikt nie może powstrzymać mojego optymizmu.

Wparowałam do swojej klasy, gdzie Amber, Vivian, Violet i Holly siedziały już na końcu sali.

- Cześć laskiii! - zawołałam i usiadłam na swoje miejsce.

- Ktoś tu chyba ma dobry humorek - powiedziała Holly - a to dlaczego tak, panno Julie Stone?

- Pff jeszcze pytasz? Jej krasz ją kraszuje, oto całe wyjaśnienie - powiedziała Vivian.

- Piszemy ze sobą cały czas, mamy tyle wspólnych tematów. - powiedziałam - mam nadzieję, że będzie coraz lepiej.

Wtedy przyszedł do nas Martin i oparł się o ławkę.

- Jak tam kwiatuszki wy moje? - powiedział chłopak, zaczepiając nas do rozmowy.

- Mm a bardzo dobrze, Martin - uśmiechnęła się zalotnie Amber. - A jak u ciebie? Widzę, że już od rana oczka lekko podpite.

- Nie łób ze mnie pijaka, dobrze? A poza tym to oczy mam zaspane, bo do późna uczyłem się z historii. - odpowiedział zrezygnowanie Martin.

To on w ogòle się kiedykolwiek uczy?!

- Wow Martin, dobrze, że bierzesz się za naukę, bo niedługo koniec semestru. - odparłam, a Violet złapała się za głowę.

- A no tak! Przecież miałam poprawić kartkówkę z matmy!

- Spokojnie, poprawa z matmy jest w środę, więc macie jeszcze tydzień. Pamiętaj Julie, bo ty też miałaś poprawiać - odpowiedziała Amber i poprawiła swoje okulary.

Ja tylko przewróciłam oczami.

- Ej Vivian a jak zrobię tak...- zaczął mówić Martin i wyrwał zeszyt dziewczynie i zaczął uciekać. Vivian od razu zaczęła za nim biegać po całej klasie. Bawili się jak dzieci.

- No Martin! Oddaj mi to, niedługo kartkówka! - dziewczyna biegała i krzyczała, ale chłopak miał z tego radochę i dopiero po chwili oddał skradziony zeszyt.

Holly korzystając z sytuacji podwędziła ostrożnie telefon Martina, który zostawił na blacie ławki. Gdy chłopak to zauważył w pierwszym momencie chciał pobiec za koleżanką, ale zatrzymał się i wystawił rękę.

- Oddaj mi to, to jest mało zabawne - mruknął zrezygnowanie Martin, ale Holly tylko się śmiała i machała jego telefonem.

- Holly, podaj mi, podaj mi! - krzyknęła Amber i wybiegła ze swojej ławki. Wszyscy krzyczeli, nie zważając na to, ż są jeszcze inne osoby w klasie. Dziewczyna przechwyciła podany telefon od swojej kumpeli i zaczęła uciekać na koniec sali. Wtedy Martin zaczął biegać za Amber.

- Tylko my jesteśmy tutaj poważne, Violet. - powiedziałam, udając poważną minę.

- A może to właśnie z nami coś nie tak. - odezwała się Violet i obie spojrzałyśmy w stronę biegających po całej klasie Amber, Martina i Holly. - Nie, to jednak z nimi.

Zaśmiałyśmy się obie i kontynuowałyśmy powtarzanie tematu do kartkówki.

W tym czasie Amber została zagoniona do kąta sali, Martin oparł ręce o ścianę i dziewczyna już nie mogła uciec.

- Ohh Martin, weź, bo czuję się taka malutka! - pisnęła Amber.

- No chociaż raz, co nie? - zażartowała wrednie Holly, a Amber zrobiła tylko złą minę.

Martin odebrał swój telefon i wszyscy wrócili na miejsca.

- A ty Stone, ucz się tam ucz, bo nauka to potęgi klucz! - znów puścił jakiś nieśmieszny tekscik.

- A ja właśnie umiem na kartkówkę!

- Oj oj Julie, znamy się nie od dziś......a od wczołaj.... - rzucił Martin i Holly razem z Amber zaczęły się chichrać -....i na pewno nie umiesz.

Rzuciłam chłopakowi swój słynny bitch face i ten tylko się zaśmiał, lecz nic więcej nie powiedział, więc w sumie wygrałam.

Victoria:

- Czy do Ciebie to dociera, że niedługo są święta Bożegonarodzenia? Zostało tylko kilka tygodni! - odezwałam się uradowana, ale mój towarzysz nie był aż tak tym poruszony. Ja i Michael szliśmy razem do szkoły, bo akurat w piątki mamy oboje na tą samą godzinę.

- Wiem, czułbym ten świąteczny klimat, gdyby nie to, że w Californii nie ma prawdziwej zimy. Ty to masz szczęście, że będziesz mogła dotknąć śniegu, gdy będziesz w Kanadzie. - powiedział smutno Mike, a ja go poklepałam po pleckach.

- Nie smuć, chcesz to przywiozę Ci śnieg w słoiku...może się nie roztopi. - odezwałam się, ale chłopak nadal robił smutną minkę.

- Dobrze, jak się roztopi to go potem zamrożę i będę miał nadal kanadyjski śnieg - odpowiedział, a ja zaśmiałam się na tej głupkowaty pomysł.

- Mam pomysł, jeśli chcesz poczuć świąteczny klimat, możemy upiec razem pierniczki...to zawsze działa. - powiedziałam i zaskoczyłam samą siebie na jaki odważny (jak na introwertyka) pomysł wpadłam. Chłopak od razu spojrzał na mnie.

-Poważnie mówisz czy znowu żartujesz?

- No poważnie, pieczenie pierniczków to bardzo świąteczny zwyczaj.

- Nigdy nie piekłem pierniczków, zawsze zajmowałem się rąbaniem drzewa na opał, noszeniem choinki lub innymi męskimi rzeczami. Pierniczki to broszka mojej siostry. - odparł Mike, od razu zniżając ton głosu.

- No to teraz się trochę byśmy pobawili w ciastkarzy. No zgódź się, zanim się rozmyślę.

Chłopak chwilę pomilczał, kopiąc co jakiś czas jakieś kamyczki na drodze.

- No dobraaa noo. Ale to u mnie czy u ciebie?

- U mnie.

- A dlaczego nie u mnie? - podniósł tajemniczo brew Mike.

- Bo ja się będę pewniej czuła u siebie, poza tym mam zestaw super odlotowych foremek do ciastek! - powiedziałam, uśmiechając się, co chłopak również odwzajemnił, nic więcej nie dodając na ten temat.

Szliśmy w milczeniu, a ja zaczęłam myśleć jak mogłoby wyglądać nasze spotkanie u mnie. Już zaczęłam się stresować.

*      *     *
Oboje staliśmy przy swoich szafkach, wybierając książki na pierwszą lekcję.

- To co maleńka? Do potem? - powiedział Mike, opierając się o szafki obok mojej, w której jeszcze szperałam.

- Tak do potem, pewnie spotkamy się jeszcze...kiedyś...gdy zasłużysz. - odparłam.

Chłopak tylko uśmiechnął się i przytulił mnie na chwilę, zbliżając swoje ciało do moich pleców i poszedł.

DOTYK

Nigdy tak nie robił, więc się wystraszyłam i w sumie to moje motylki w brzuchu trochę też.

Wzięłam potrzebne książki i zamknęłam szafkę. Nagle przed moimi oczami pokazał się jakiś chłopak. Był starszy, obstawiałam, że jest w czwartego rocznika.

- Yy w czymś pomóc? - zapytałam niepewnie, ale on tylko zaśmiał się.

- Widzę, że zadajesz się z niewłaściwą osobą. Michael kręci ostre biznesy, lepiej, żebyś na niego uważała, bo wkręci i ciebie w taki biznes, że lepiej nie kończyć zdania. - powiedział chłopak, którego może widziałam drugi raz w tej szkole. Włosy miał bardzo jasne, tak samo jak oczy.

- Kim ty jesteś, że mam Ciebie słuchać? Daj mi przejść, bo mam lekcje. - odparłam szorstwo i próbowałam wyminąć go, ale ten nadal zachodził mi drogę.

- Jestem tylko kimś, kto cię ostrzega. Maxon nie takie sprawy załatwiał, Michael również. A widzę, że masz ładną buzię, więc trochę szkoda byłoby takiej lali na tak zły cel. - odpowiedział chłopak z mrocznym uśmiechem na twarzy, obserwując moją twarz.

Wtedy trochę się już przestraszyłam i cofnęłam kilka kroków do tyłu, odchodząc w przeciwną stronę do klasy, do której musiałam iść.
Wolałam obejść na około pół szkoły.

Zastanawiałam się co miał na myśli ten psychol. Musiał znać Michael'a i jego jakieś wybryki. A jak wiadomo od początku...Mike mi nie mówi całej złej prawdy o nim. A ja muszę wiedzieć z kim się zadaje.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro