69
- Oo no to wpasowuje się idealnie w twoje kryteria - powiedział, unosząc zboczono brwi, przez co na chwilkę się zawstydziłam, chociaż nie wiedziałam czemu.
- Oj ale ja jestem bardzo wymagająca na ogół. Myślę, że byś sobie nie poradził przez dłuższy czas spotykania się ze mną.
- Chcesz się założyć? - powiedział i wyciągnął dłoń w moją stronę. Na jego twarzy nagle zagościł szeroki uśmiech, a na jego czoło spadł kosmyk włosów, które powolnym ruchem zaczesał do tyłu.
To nie było w moim stylu. Nie lubiłam wchodzić w żadne zakłady, tym bardziej takie głupie. Ale lubiłam tego gościa, był moim przyjacielem, chodź nie znaliśmy się za długo. Jest jednym męskim bliskim kolegą...no oprócz Martina i Maxona.
Wtedy do mnie dotarła myśl, że nawet z Maxonem nie rozmawiam tak jak z Eric'em, ale szybko wyrzuciłam tą myśl z głowy.
- Chcę! - zawołałam i pewnie siebie podałam rękę chłopakowi, którą delikatnie ujął, bo zdziwiła go moja pewność.
Mnie w sumie też, ale chciałam sprawdzić jak długo chłopak wytrzyma ze mną i czy będzie cierpliwy. Chociaż niby jestem zwykle opanowana, to tak naprawdę mam dość ciężki charakter i może to moja zaleta.
Chłopak jeszcze przez chwilę miał zamyślony wyraz twarzy - pewnie zrozumiał co zrobił przed chwilą. Ale po chwili znowu wskoczył uśmiech, kiedy przyniesiono nam nasze tacki z przysznościami.
- Oh jak dawno nie jadłem Macdonald'a, ostatni raz chyba z miesiąc temu. - mówił Eric, biorąc gryza swojego burgera. - Nie mogę jeść takich rzeczy, ale to jest takie pyszniutkie!
- E tam, jutro i tak spalisz to na treningu - odparłam, maczając nuggettsa w śmietankowym sosie i przyglądając się chłopakowi. On tylko pokiwał głową i wziął kolejnego gryza, przy czym ketchup wypłynowszy z bułki, ubrudził jego końcik ust. On nie martwiąc się tym, przejechał seksownie kciuciem po swoich ustach, wycierając sos. Patrzyłabym na to z otwartą buzią, gdyby nie to, że akurat jadłam. Chłopak nadal skupiał się na jedzeniu i nie widział mojej miny. I to bardzo dobrze z jego strony.
- Hm? Co tak patrzysz? - zapytał, sięgając po kubek z colą.
- Em...a tak się zamyśliłam...o Holly. - palnęłam co kolwiek, by nie wyjść na idiotkę.
- I o czym myślałaś o niej? - zadał kolejne pytanie, biorąc kolejnego gryza i kolejny raz jego kosmyk włosów spadł mu na czoło. Chłopak przeczesał włosy palcami, co było bardzo takie....jeju STOP! Amber..ogarnij się.
- A tak po prostu...a jak ci smakuje to co zamówiłeś? - zapytałam, szybko zmieniając temat.
- No jak widzisz, bardzo dobrze. Ja zaraz kończę jeść, a ty...jesteś mniej niż w połowie. - odparł, wskazując na moją tackę, z której prawie nic jeszcze nie zjadłam. Przewróciłam oczami, tym razem z uśmiechem i kontynuowałam jedzenie.
Gdy już obgadaliśmy wszystkie tematy świata i gdy już skończyliśmy swoje jedzonka, wyszliśmy na zewnątrz, zastanawiając się, gdzie tym razem iść.
- No...miałeś wymyśleć miejscówkę. Masz już może coś? - zapytałam, zakładając bluzę.
Eric rozejrzał się po ulicach, które oświetlone były światłami latarni.
- Dobra, już wiem gdzie możemy iść, ale to jest dłuższy kawałek stąd. - powiedział Eric i spojrzał na mnie.
- Dobrze, możemy iść tam. - uśmiechnęłam się, a on spojrzał wprost na moje usta i na kilka chwil zawiesił na nich wzrok. Pokiwał głową i odszedł w prawo, kierując się w stronę swojego celu.
Po jakichś 30 minutach spacerowania doszliśmy na miejsce. Ogólnie było bardzo ciemno, ale Eric włączył latarkę w telefonie i wreszcie zobaczyłam dokładniej gdzie jesteśmy.
Byliśmy gdzieś za lasem, za którym znajdowało się jezioro. Od tafli wody odbijał się księżyc, rozświetlając całą scenerię. Po środku wody stał most, przy którym rosły pałki wodne. W tle słychać było świerszcze i czasami kumkanie żabek.
- Skąd Ty wiesz zawsze, gdzie mnie zabrać? - odwróciłam się do niego, uśmiechając się, co chłopak odwzajemnił.
- Hm...to nie trudne...po prostu Ciebie słucham. - odparł, wzruszając ramionami. To było miłe, możliwe że się zaczerwieniłam, ale nie wiedziałam czy to to, czy wiatr uderzający w moje policzki. - Chodźmy usiądźmy na tym moście.
- I wypuśćmy stópki do wody? - zażartowałam.
- Oj niee, woda jest zimna i będziesz potem chora, a nie możesz być chora. - odparł i łapiąc mnie za nadgarstem delikatnie pociągnął w stronę mostu, przez co grzecznie poszłam za nim.
Usiedliśmy obok siebie, wpatrując się chwilę w otaczający nas krajobraz. Nic nie mówiliśmy. Lubię taką cisze, takie spokojne miejsca. Chociaż często mnie wtedy łapie zjazd, to teraz czuje taki po prostu miły spokój.
Że...wszystko jest dobrze, Amber...
- Wiesz, chciałbym kiedyś kupić łódź. Taką całkiem wypasioną...- zaczął mówił Eric, nie odrywając wzroku od wody. - ...pływałbym nią sobie, czuł wiatr we włosach i udawał marynarza.
- Musiałabyś mieć tatuaże, żeby być prawdziwym marynarzem - zaśmiałam się - i bicki.
- Ej ej...mam bicki, popatrz jakie - oburzył się Eric i w szybkości światła zdjął bluzę, podniósł rękę do góry i napiął mięśnie. - No popatrz tylko...patrz jakie cudeńka...to od kosza.
- No widzę! Bardzo imponujące, Ericu - zaśmiałam się cichutko, a ten nadal przyglądał się swoim mięśniom, porównując swoje ramiona.
- Ten jest od rzucania do kosza - powiedział i napiął prawego bicka - a ten od pompek - powiedział i napiął lewego bicka, a ja od razu zaczęłam się śmiać.
- Mówisz jak Maxon - zaśmiałam się jeszcze raz.
- Oj weź mnie nawet nie porównuj do tego pajaca - oburzył się, a ja zmarczyłam brwi. Chłopak widząc moją minę, zaśmiał się cicho. - Ale przyznałaś, pierwszy raz, że Maxon ma jednak wadę...
Zastanowiłam się nad jego słowami.
- Że co niby? Że...chwali się ciągle o swoimi muskułami? - powiedziałam, udając że wcale mi o to nie chodziło. - Ale to nie jest wada, ja lubię go wtedy słuchać.
- Aham...czyli podobają ci się także moje muskuły? - zapytał Eric i poruszył znacząco brwiami.
- Aj..przestań już! Dobrze wiesz, o co mi chodziło. A jeśli chcesz być marynarzem to nie możesz zostać od tak...musisz mieć na to papiery. - powiedziałam i prychnęłam.
- Oj wiem o tym, mądralko, już się tak nie denerwuj o tego Maxona...
Pff...co za buc... za nawet nic..nie ten, nie myślałam o Maxonie...
- Nie denerwuje się, jestem oazą spokoju.
- To dobrze - odparł Eric i przysunął się bliżej mnie. - Wiesz co? Lubię Cię, Amber, jesteś fajną dziewczyną.
Gdy to usłyszałam, aż ciepło zrobiło mi się na serduszku.
- Oo dziękuję, to miłe bardzo, ty również jesteś super.
- A wiesz co jeszcze ci powiem?
- No co?
- Żartowałem - powiedział i zaczął się śmiać. Zrobiłam zażenowaną minę i patrzyłam na tego żartownisia. Naprawdę, śmieszne żarty. - Żartowałem...tak naprawdę jesteś wspaniałą dziewczyną... - powiedział już poważnie bez śmiania się, łapiąc mój podbródek, przez co od razu poczułam, że moja strefa komfortu jest naruszana.
Chłopak patrzył na mnie, wlepiając swój wzrok w moje oczy, nadal trzymając moją buzię. Ja nie wiedziałam co mam zrobić, ale w sumie nic nie musiałam, bo po chwili poczułam, że to, w jak delikatny sposób trzyma mój podbródek jest przyjemne i kochane.
Nagle sto myśli na minutę: Amber...to twój przyjaciel, nie jestem pewna, czy tak robią przyjaciele, żadnego nie miałam, może tak, ale czy to nie zbyt przerażające że jest tak blisko? Za blisko...tylko że to fajne, podoba mi się...ale narusza moją przestrzeń..O mój Boże, on mnie dotyka...to dotyk.. dotyk kogoś innego niż mój i mojej mamy.
Co robić?! Co robić?!
- Ej a jakbym kupił od razu statek? Znaczy no najpierw bym musiał zarabiać fortunę, a dopiero p...- zaczął mówić Eric i zabrał swoją ciepłą dłoń z mojej twarzy, przez co odetchnęłam z ulgą. Próbowałam udawać, że wszystko jest okej. No w sumie to było, on też nie widział w tym problemu co zrobił, to normalne przyjacielskie zachowanie, tylko ty Amber wyolbrzymiasz to. Jak zwykle w sumie.
- Halo..ziemia do Amber?
- Tak? Sorka, zamyśliłam się...znowu.
- Pytałem, czy będziesz na tym meczu, o którym Ci mówiłem jakiś czas temu.
- Oo no pewnie, że będę. Obiecałam, że przyjdę to przyjdę, poza tym, chce zobaczyć jak wygrywacie mecz! Przypomnij mi tylko, jaki to dzień.
- To piątek za tydzień...o 17.
O nie....
Za tydzień w piątek.....
O nie....wtedy jest impreza u Maxona...
...
No to klops...
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro