62
Violet:
Podniosłam swoją torebkę, chociaż nie wiedziałam kiedy upadła na ziemię i wzięłam nogi za pas. Miałam nadzieję, że szybko stamtąd ucieknę i więcej mnie nie zaczepią.
Usłyszałam, że ktoś za mną biegnie i znów się przeraziłam. Przyśpieszyłam kroku i prawie biegłam. Nagle ktoś delikatnie dotknął mojego ramienia, a ja szybko się odwróciłam.
- Zaczekaj...- powiedział już spokojnym i opanowanym, lecz trochę zachrypniętym głosem brunet, który "uratował mi życie". No chyba, że teraz zatrzymując mnie chce mnie porwać albo od razu zgwałcić.
- Proszę, zostaw mnie - szepnęłam wystraszona i nadal szłam, nie zwalniając z tempa.
- Ale ja nic ci nie zrobię...przysięgam. - powiedział chłopak, nadal idący za mną. Zaryzykowałam, chociaż nie wiedziałam czemu, i zatrzymałam się. Facet przyszedł na przeciwko mnie, a ja czekałam na jego reakcję.
- Przepraszam cię za kolegę. Jest pijany i pomylił ciebie z inną. Napewno jesteś wystraszona, więc jeszcze raz przepraszam za niego. - powiedział. Byłam zdziwiona tym co słyszę, ale on miał rację. Ma za co przepraszać, bo mało co nie zeszłam z tego świata.
- Dobrze, daj mi teraz spokojnie odejść...
- Przepraszam...on zazwyczaj tak nie robi, ale teraz coś mu strzeliło... - mówił dalej, a ja nie chciałam zabardzo wchodzić z nim w dyskusję, bo jest jakimś przypadkowym typem z ulicy, którego nie mam ochoty poznawać.
Ale z drugiej strony...pomógł mi. Gdyby nie on, tego ich całego Jerry'ego poniosłoby do reszty i nie wiadomo, czy bym wróciła dzisiaj do domu.
- Mhm...tak ogólnie to dzięki za pomoc, chociaż skoro to twój kumpel to miałeś w obowiązku tak zareagować. - odparłam, a chłopak tylko głośno westchnął.
- Nie wiem, może i tak. Ja po prostu nie robię krzywdy laskom i nie lubię jak ktoś to robi na moich oczach. - powiedział, a ja byłam zdziwiona jego słowami. Były jakieś przesłodzone, ale wolałam to, niż gdyby miałby na mnie napaść.
- Taak...więc dzięki, a ja już sobie pójdę. - odparłam i ominęłam jego, idąc w drogę prowadzącą do domu. Było już napewno późno.
- Mogę ciebie podprowadzić chwilę...- zaproponował, a ja spojrzałam na jego twarz, która była bardzo poważna, ale i trochę smutna. Co ten facet sobie myślał?! - Tak wiem, nie znamy się...no i jestem napewno starszy i...
- To ile masz lat? - zapytałam odruchowo, tak jak to ja, nie pomyślałam o żadnych jakichkolwiek konsekwencjach.
Chłopak uśmiechnął się leciutko, prawie nie dostrzegalnie.
- Mam 23 lata.
Nie był taki stary, za jakiego go miałam. No chyba, że nie mówił mi prawdy. Ale i tak był starszy o wiele lat ode mnie.
- To nie taki stary...
- Czyli mogę ciebie trochę podprowadzić? Obiecuję, że nie będę zachowywał się jak mój kumpel i nie będę szedł aż do twojego domu. Nie będziesz miała obawy, że wiem, gdzie mieszkasz. - mówił chłopak, a u mnie w głowie nie pojawiały się żadne czarne scenariusze. Skoro tak mówił, to pewnie zachowa się jak należy.
Pokiwałam lekko głową i ruszyłam w kierunku swojego domu, a chłopak za chwilę podbiegł i znalazł się tuż obok mnie.
- Bruno. - mruknął i podał swoją rękę, którą ujęłam w uścisku.
- Violet. - odpowiedziałam i chłopak uśmiechnął się. Dość długo kiwaliśmy swoimi dłońmi, patrząc na siebie. Miał niebieskie oczy, bardzo jasne, że nawet przy takim kiepskim świetle widziałam ich jasność i blask.
Bruno po chwili się otrząsł i puścił moją dłoń.
- A ty ile właściwie masz lat? Wyglądasz na licealistkę, ale może się mylę.
- Mam 17 - odparłam i spojrzałam na niego, a chłopak chyba trochę się zdziwił. Pokiwał tylko głową i znów się uśmiechnął. Nie był taki straszny, za jakiego go miałam i jego kumpli. Nie napadł jeszcze na mnie, ale nie rozumiem czemu chce mnie odprowadzać. Może na coś liczy...na pieniądze albo szybki numerek.
Przecież było ciemno, żadnej żywej duszy dookoła, nawet nie ma gdzie uciec, bo droga prowadzi cały czas prosto.
- Możesz już sobie iść, dość mnie odprowadziłeś. - powiedziałam, wyrywając nas z tej nudnej i przerażającej ciszy.
Bruno zerknął w moją stronę i chyba wyczuł, że coś jest nie tak, że się boję.
- Spokojnie, przecież nic ci nie zrobię. Gdybym chciał coś zrobić, to już dawno to by się wydarzyło. - odparł, ale ja nie wiedziałam, czy mogę zaufać nieznajomemu człowiekowi.
- Ehe...no dobrze... a tyy...pracujesz gdzieś, jeśli mogę wiedzieć? - zapytałam, żeby pociągnąć trochę rozmowę, żebyśmy nie milczeli.
- Tak - zaśmiał się chłopak - Pracuję w najlepszej pizzerii w mieście. Może to nic poważnego, ale lubię taką robotę. Dziewczyny lecą na takich facetów od pizzy.
Oboje się roześmialiśmy. Jakoś tak ucieszyłam się, gdy powiedział o tej pizzerii. Myślałam, że może zarabia jako diler albo nie zarabia wcale. Może to przez jego wygląd - czarne dresy, czarna kurtka, nerką przepasana talia, czapka z daszkiem i do tego jeszcze tatutaż na szyi. A tu nagle porządna praca i spoko chłopak.
- Skoro najlepsza pizzeria w mieście, to pewnie pracujesz w "Pizzy u Steve'a" - mężczyzna uśmiechnął się, ukazując swoje białe zęby i kiwając głową na tak. - Wow to super. Możesz podjadać?
- Szczerze to nie można tego robić, ale nie ma na to zasady. Więc...w sumie to podjadam. - zaśmiał się Bruno, po czym i na mojej twarzy pokazał się uśmiech.
~Następnego dnia~
Sobota, 10.30
- Czy ty oszalałaś? - zawołała Holly, przestając pić swój koktajl karmelowy. - Udałaś się na randkę z typem, o którym przed chwilą mówiłaś, że uratował cię od swojego kumpla psychopaty, który na ciebie napadł??! Czy ty to słyszysz?!
Holly zabardzo uniosła swój głos, bo niektórzy ludzie w kawiarni, w której byłyśmy obejrzeli się na na nas.
Wywróciłam oczami.
- Oj to nie tak...To nie była randka, on po prostu chciał się zrekompensować za swojego ziomka i mnie odprowadził, żebym przez resztę drogi do domu nie bała się wracać. - powiedziałam, chociaż to zabrzmiało chyba jeszcze gorzej.
- Jeju...on by mógł zrobić ci krzywdę! - zaczęła panikować Holly - Chociaż w sumie...pracuje w pizzerii, więc to duży plus! Steve nie zatrudniłby kryminalisty.
- Nie było tak źle. Okazał się fajny, odprowadził mnie i powiedział mi trochę o sobie. Nic więcej. - wzruszyłam ramionami i upiłam łyk swojego shake'a. - I tak więcej już się przecież nie spotkamy. A ja nigdy nie będę już szła sama tamtą dzielnicą.
- Hmm może i tak. W sumie to on nawet nie jest w twoim typie, co?
Chwilkę zastanowiłam się nad swoim idealnym typem chłopaka. Nigdy żadnego nie miałam i nie myślałam o tym. Nie wiem jacy konkretnie chłopcy mi się podobają. Bad boy'e a może grzeczni? Kujoni lub łobuzy? To jakoś nie miało znaczące w moim życiu, bo jestem zbyt nieśmiała, żeby sama zagadywać do płóci przeciwnej, a ona do mnie jakoś nie lgnie.
- Nie wiem. Nie mam zdania.
Holly kończyła już swój koktajl i najwyraźniej nad czymś intensywnie myślała. Miałam tylko nadzieje, że nie wpadnie na coś głupiego i nie powie jakiejś bzdury.
- Wy i tak się spotkacie, przecież możesz go spotkać w pizzerii. A my jemy pizzę bardzo często! - zawołała przyjaciółka.
- Ale ja nie mam po co z nim się spotykać. To była jednorazowa i przypadkowa sytuacja.
- Ha! No i właśnie o to chodzi. Może on nie jest taki zły, na jakiego wygląda...
Przyznam, że Bruno jest całkiem urzekający, nawet jesli go nie znam. Generalnie myślałam dużo o nim zeszłej nocy i o tej całej sytuacji. Rodzicom oczywiście nic nie powiedziałam, bo by mnie nie wypuścili już z domu. A tego nie chcemy.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro