Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

45

Narrator:

- No chyba nie uważasz, że Michael  jest w jakimś niebezpieczeństwie. - Holly uniosła ręce - Nie występujemy w jakimś przedstawieniu, jemu nic pewnie nie jest.

- Ale on na pewno by tak nie napisał - oburzyła się Viktoria. Dziewczyny szybkim krokiem oddalały się od szkoły i szły w kierunku pobliskiego lasku, który znajdował się jakiś kilometr od budynku. 
Michael często wspominał o małej siedzibie w lesie, w której czasem przebywał, ale nigdy nie sprecyzował o jaki las chodzi. Nastolatki szły więc na oślep, mając nadzieję, że to właśnie w tym lesie napotkają przyjaciela. 

- Jakbyś chciała wiedzieć, mam ważny projekt z biologii i wolę go dzisiaj przedstawić - odezwała się Holly, ale Viki dalej ciągnęła za rękę przyjaciółkę i prowadziła ją w głąb lasu. Dziewczyna rozglądała się, aby znaleźć coś, co by naprowadziło je na jakiś trop. Jednak po pewnym czasie poszukiwań nic nie rzuciło im się w oczy.

- Viki, chodź już, jemu na pewno nic nie jest, może siedzi sobie w jakiejś knajpie z kolegami i jest pijany - powiedziała Holly, a jej towarzyszka zaczęła zastanawiać się nad prawdziwością słów wypowiadanych przez nią. Viktoria nie chciała wyjść na desperatkę, nie chciała, by jej przyjaciółka pomyślała, że jej zależy na Michael'u. W pewnym sensie jej zależało. Chłopak potrafił ją wysłuchać i był dobrym kumplem. Z nim dzieliła pasję do czytania tego samego rodzaju książek, a poza tym różnił się od tej bandy rozbrykanych gimbusów, których nie cierpiała. Dlatego Viki martwiła się o Michael'a , ale wolała tego nie okazywać.

- Masz rację, pewnie jest w domu napruty jak szpak - wzruszyła ramionami Viktoria - lepiej już chodźmy stąd, tu napewno jest dużo robactwa.
Dziewczyny weszły z powrotem na dróżkę i poszły w kierunku szkoły. Nie zdawały sobie jednak sprawy, że kilkanaście metrów od nich ktoś się im przyglądał, czekając aż sobie pójdą. 

* * *
- Posłuchajcie mnie przez chwilę, to nie jest nic śmiesznego! - uniosła lekko głos pani Stanshes, kiedy zobaczyła co wyprawiają jej uczniowie. Lekcja trwała od jakichś 30 minut, a nauczycielka nie umiała opanować nadpobudliwych uczniów. Chłopcy przyglądali się ulotkom o antykoncepcji i śmiali się z każdego słowa na ulotce. To trochę dziwne, że takie kartki można znaleźć w szkole. Dziewczyny za to wzięły ulotki o ciąży i również czytały.
- Proszę Pani, a Rose jest w ciąży! - krzyknął Martin, ale od razu dostał kuksańca od dziewczyny. - Ejj! To bolało!

- Bo miało boleć, pajacu - odsyknęła Rose i wróciła do lektury, która nawet ją zaczęła interesować, choć nie myślała jeszcze w tym wieku o zakładaniu rodziny i rodzeniu dzieci.

- Niech pani się nie denerwuje, może jak poczytają to zrozumieją, że to poważne sprawy - powiedziała Amber, a nauczycielka się tylko uśmiechnęła.

- Nie koloruj tych obrazków! - zaśmiała się Julie, wyrywając kredki z ręki jej towarzysza z ławki, ale on sięgnął po kolejne kredki z jego piórnika i nadal kolorował ciężarną kobietę z ulotki.

Chłopcy mieli ubaw z tego wszystkiego, a dziewczyny starały się zachować powagę, żeby dać dobry przykład.
- Ja narazie nie chcę mieć dzidziusia, za dużo by mnie to kosztowało - odparła Vivian, odkładając ulotki na miejsce - Teraz jestem w ciąży spożywczej i mówię wam, duże koszty. - na jej słowa cała klasa wybuchła śmiechem i nawet nauczycielka nie powstrzymywała się od uśmiechu. 

- A ja bym chciał - odezwał się Alex, który do tej pory siedział cicho i przeglądał cos w swoim telefonie. - By mi robiło jedzonko, sprzątał w moim pokoju albo odrabiał lekcje.

- Ty to naprawdę jesteś debilem! - syknęła Julie, a pani Stanshes skarciła ją wzrokiem. Chłopak tylko uśmiechnął się cwano i z powrotem nałożył na głowę swój kaptur.

- Dobrze, teraz niech każdy odłoży te ulotki i bierzemy się za temat lekcji - ogłosiła pani Stanshes, ale jej marzenie o prawdziwej lekcji zrujnował dzwonek, który nagle rozbrzmiał na korytarzach. Wszyscy wzięli swoje plecaki i wybiegli z sali.
Amber i Holly wyszły jako ostatnie, zmierzając do szatni.

- Widzisz się dzisiaj z Maxon'em? - zapytała dziewczyna, ale Amber nie uśmiechnęła się, lecz wyszedł jej tylko jakichś grymas.

- Tak, ale nie wiem czy dobrze robię. Ja się nim zauroczyłam, ale on uważa mnie tylko za koleżankę. - odpowiedziała Amber.

- No to coś trzeba z tym zrobić, bo skoro chłopak ma krejzola na punkcie koszykówki, to zanim sie obejrzysz on da ci kosza - odparła Holly - a w dawaniu kosza on jest niezły.

- To nie jest śmieszne - mruknęła Amber, a jej przyjaciółka wybuchła śmiechem.

- Sory, musiałam to powiedzieć.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro