Rozdział 9; Bunkier i... Bracia?
Szli długo...
Tylko tyle można było powiedzieć, gdyż nikt nie liczył sekund, minut, godzin.
Robili ogniska na noc, które zawsze przebiegały tak samo:
Rozpoznanie terenu, polowanie lub zbieranie jedzenia (gdyż zwierzęta nadal istniały), rozpalenie ogniska, gotowanie jedzenia (albo w tym przypadku pieczenie), rozmowy i planowanie następnego dnia oraz sen.
Można nawet powiedzieć, że wyrobili sobie rutynę, która pozwalała im do końca nie zwariować.
I myśleli, że będzie tak też tym razem...
W jak wielkim byli błędzie...
- Widzicie to co ja? - Spytał się wreszcie Toy Freddy, któremu celnego oka można było pozazdrościć.
Zauważył coś, co wystaje niedaleko z ziemi
- No... Ja-akiś betonowy kloc.
- Odpowiedział krótko Foxy, który na plecach dźwigał swoją ukochaną.
Zawiesił sobie tam coś na rodzaj płachty i włożył w nią Mangle.
Teraz biała lisica siedziała przytulona do niego.
- To nie kloc, tylko... Jakiś niski budynek - Stwierdził spokojnie Toy Bonnie patrząc się na to.
Niski, betonowy budynek bez okien. Ciekawe...
- To się nazywa bunkier - Wtrącił się Springtrap - Podczas wojen czy innych kataklizmów, ludzie kryli się w nich dla bezpieczeństwa.
Ponoć wtedy nie pozwalało im to umrzeć od wybuchu czy innej epidemii - dodał spoglądając na owy obiekt. Przeczytał o tym w książce, którą znalazł pewnego razu w biurze stróża. A książki to też była rzadkość.
Tak samo jak animatroniki, które potrafiły je przeczytać oraz zrozumieć.
- Dobre miejsce na stały punkt zamieszkania.... - mruknął Freddy, który lustrował wcześniej wspomniany budynek. - Chyba wypadałoby się tam przejść i przynajmniej go przeszukać.
- A.... A co jeśli w środku są ci żołnierze? - Spytała się lekko zlękniona Toy Chica, która po chwili została przytulona przez Bonniego.
- Mam na myśli.... To może być dobre schronienie dla nas, ale...
Wiecie....
- Ja pójdę - przerwał jej Golden Freddy - Jeśli faktycznie czają się tam jakieś niebezpieczeństwa, to wy przynajmniej będziecie o tym wiedzieć. - dodał spokojnie i bezemocjonalnie jak to miał w zwyczaju robić.
- W takim razie idę z tobą - oznajmił Freddy - Jeśli masz zostać martwym bohaterem czy kimś w tym rodzaju, to wybij to sobie z głowy.
We dwóch będzie trudniej nas ukatrupić, a jak i tak zginiemy, to przynajmniej ja też zostanę zapamiętany jako bohater.
- powiedział stanowczym tonem.
On jako jeden z trzech Animatroników zwracał się do niego z taką swobodą.
W końcu byli przyszywanymi braćmi.
Kiedy Freddy znalazł go samego i zagubionego, stał się jego bratem, opiekował się nim, nauczył techniki życia w pizzerii.
I właśnie przez bycie bliskim Golden Freddy'iego, Springtrap go szanuje...
Na swój sposób oczywiście.
- Jasne... Chyba raczej jako idiota, który pchał się śmierci w ramiona.
- Skomentował zielony królik, który po chwili wymownego spojrzenia ich dwójki przewrócił oczami w zażenowaniu - Jaaasne.... Zajmę się nimi pod waszą nieobecność.
- Powiedział w końcu ku uciesze dwóch misiowatych i ku niepewności reszty. - Uważajcie tylko na siebie...
- Oczywiście, że będziemy. - Rzekł Złoty niedźwiedź, po czym wraz z Freddy'm skierowali się do owego bunkra. Z każdym krokiem ukazywało im się coraz więcej szczegółów, których nie było widać z daleka:
Zadrapania na ścianach, odpryski spowodowane eksplozjami, ślady rzucanych w budynek kamieni oraz...
Drzwi, które wydawały się być wyważone. A skoro je wyważono, to musiał być tego jakiś powód.
Na przykład dobra materialne, bądź...
Istoty, które chciano porwać.
- Co o tym wszystkim myślisz?
- niespodziewanie właśnie takie pytanie wyleciało z ust...
Golden Freddy'iego.
- Cóż.... - Zaczął spokojnie brązowy miś. Już, trochę się oswoił z tą sytuacją i nie był tak otępiony strachem i bólem jak wcześniej
- Nigdy nie sądziłem, że za mojego istnienia zadzieje się taka sytuacja.
Żołnierze, koszmary, walka o przetrwanie...
- Zaczął powoli wymieniać wszystkie rzeczy, które go niepokoiły.
A było ich wiele. Bardzo wiele.
- Wiesz... Boję się, że jako ,,szef" mojej grupy nie dam rady ich ochronić....
- podzielił się też z nim swoimi obawami.
- Gratulacje, właśnie zapadłeś na chorobę zwaną Syndromem Przywódcy - Zażartował bez cienia uśmiechu - Nie martw się. Podołasz.
Skoro ci ufają to oznacza, że chyba nie jesteś taki zły. - Odparł spokojnie biorąc w rękę swoją broń.
Musieli być w razie czego przyszykowani do walki.
Niedźwiedź pokiwał tylko głową, po czym poprawił tarczę w swojej dłoni.
To samo zrobił z włócznią. Wziął głębszy wdech... I weszli do środka.
Golden Freddy miał rację.
Musi dać radę, bo innej opcji nie ma.
Zaczął się rozglądać po ciemnościach, które panowały w pokoju.
A więc oficjalnie weszli do bunkra.
Struktura wydawała się być opuszczona. Nie znajdowało się w niej nic, co mogłoby nadawać jej choć odrobinę ,,ciepła".
Po paru minutach rozpoznania wejścia, zaczęli rozglądać się po innych pomieszczeniach.
W jednym znaleźli... Trzy materace, które były przykryte trzema kocami.
Niedaleko znajdowało się palenisko z trzema kawałkami mięsa na nim.
Golden Freddy podszedł do paleniska i sprawdził je - Ktoś tu mie-- FREDDY UWAŻAJ! - Krzyknął, kiedy za drzwiami zobaczył Endoszkieleta, który chciał się zamachnąć na nic nie wiedzącego niedźwiedzia starym konarem.
Freddy odwrócił łeb, po czym szybko osłonił się tarczą, która wydała z siebie tępy brzdęk. Zamachnął się swoją włócznią, żeby odpędzić dziwnego napastnika.
- Co tu robicie? - Spytał się ostro Endoszkielet, który odskoczył do tyłu.
Było widać, że się boi. Był brudny i trochę poobijany.
Jedno z jego uszu było przekłute i znajdował się w nim kolczyk. Oczy miał niebieskie.
Był ubrany tylko w poszarpane, niebieskie spodnie, jednak...
Czy można było to nazwać spodniami?
- Nie wiedzieliśmy, że tutaj zamieszkujecie - powiedział Golden Freddy trochę ich okłamując. Wiedział, że mieszka tu parę osób, bo na to wskazywały posłania.
- Nie chcieliśmy zaburzyć waszej równowagi - Dodał nadal mając kij w pogotowiu. Był gotowy na odparcie ataku.
Nagle usłyszał jak coś ciężkiego podąża w ich stronę zza endoszkieleta, który właśnie się schylił.
Leciał w stronę niedźwiedzi sporawej wielkości odłamek betonu, który w porę został zablokowany przez Freddy'iego.
Do pomieszczenia wszedł jeszcze jeden szkielet zrobiony z metalu. Trzymał on w ręce kamień wielkości pięści. - Naruszyliście naszą przestrzeń prywatną! Teraz zapłacicie! - Krzyknął rzucając w nich kolejny kamień, który również został zatrzymany kawałkiem blachy.
Ten endoszkielet miał bardziej widoczne kły od tamtego. Miał ,,spodnie" koloru bordo.
Misie spojrzały się tylko po sobie.
Nie chciały zrobić im krzywdy, ale chyba nie miały większego wyboru, niż obezwładnienie ich.
I nie zajęło im to wiele, gdyż po dziesięciu minutach Endoszkielety leżały pod ścianą skulone.
Nagle zrobiły coś, czego niedźwiedzie się nie spodziewały.
One się... Przytuliły.
Jeden do drugiego. Było widać, że starały się być ,,straszne".
- J-Jeśli macie nas zabić, t-to zróbcie to szybko! J-już i tak zabraliście nam wszystko, w-więc nie mamy nic do stracenia! - powiedział ten z wystającymi kłami.
Golden Freddy westchnął tylko ciężko, po czym kucnął przy nich - gdzie jest trzeci? - Spytał się spokojnie.
Nie miał zamiaru ich zabijać, bo nie miał powodu.
Nagle za nimi rozległ się głos podobny do Animatroników przed nimi.
- Jestem tutaj. Nie róbcie im krzywdy.
Oni chcieli nas tylko utrzymać przy życiu. - Powiedział endoszkielet w ciemno-zielonych spodniach.
Jego znakiem charakterystycznym była szczerba, która przechodziła przez dolną część jego ucha oraz czarne oko z białą źrenicą.
Podniósł ręce do góry, żeby pokazać, że nie ma złych zamiarów, po czym powoli podszedł do swoich współlokatorów. - Ledwo wiążemy koniec z końcem, a wy pojawiliście się w zbrojach Mrocznych Żołnierzy.
Myśleliśmy, że jesteście jednymi z nich. - Wytłumaczył spokojnie pomagając reszcie wstać.
- I tylko to was tłumaczy - Odparł szorstko złoty niedźwiedź.
- Gdybyśmy się zapędzili, to wasze istnienie by się zakończyło, a my byśmy musieli do końca naszego istnienia chodzić z okropnymi wyrzutami sumienia. - Dokończył przyczepiając swój kij do pasa i krzyżując ramiona.
No ale mógł się trochę mylić.
W końcu komu byłoby żal bezimiennych, agresywnych endoszkieletów? Chyba tylko Toy'om.
Mieszkańcy bunkra wydawali się być skruszoneni. Nagle odwrócili się do nich tyłem i łapiąc się za ramiona, zaczęli się naradzać.
W końcu ten z wyszczerbionym uchem i czarnym okiem zwrócił się do niedźwiedzi.
- W takim razie w ramach przeprosin pozwólcie się ugościć. Może to wam trochę zrekompensuje nasz występek.
Misie znów wymieniły spojrzenia.
- Byłoby miło - Odparł Freddy - jednak jest nas więcej.
- Cóż...- zaczął niepewnie ten z kłami, jednak nie dane mu było dokończyć, gdyż przerwał mu ten z kolczykiem.
- To żaden kłopot. Starczy miejsca dla wszystkich. W końcu to nie jest jedyny pokój, jaki tu istnieje. Jak mówiliśmy, to są przeprosiny.
I znów niedźwiedzie zaczęły się namyślać. Szkoda by było nie skorzystać z takiego obrotu spraw.
Szczególnie, że wcześniej szukali schronienia, a nawet jednodniowy postój w takim miejscu byłby mile widziany przez ich rodzinę.
W końcu Golden Freddy zadecydował:
- Z chęcią skorzystamy z waszej propozycji.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro