Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 6; Ratunek

Widząc budynek, który teraz wydawał się być czymś na rodzaj spłaszczonego bloku, wszyscy nieznacznie wytrzeszczyli oczy.
Nawet Golden Freddy wydawał się być pod wrażeniem ich siły.

- Y-yarrr... Mangle! - Krzyknął Foxy, który był w największym szoku.

Czy jego ukochana przeżyła?

A może ją zabili?

Albo zabrali ze sobą?

Albo zrobili coś jeszcze gorszego?

Przez umysł Pirata przechodziło od groma czarnych scenariuszy.
Nie wiedział, czy były one prawdą, czy były tylko wymysłem jego chaotycznie funkcjonującego teraz mózgu.
Nagle jednak dostał jakby olśnienia w tym ciemnym momencie. Olśniewająca myśl była bolesna ale prawdziwa.

Jest tylko jeden sposób, żeby się przekonać.

Lis wystrzelił przed siebie, jakby właśnie miał skoczyć na stróża.
Stare, ale nie zawsze dobre czasy...
Jednak to nie miało teraz znaczenia.
Teraz znaczenie miała tylko Mangle...
Jego ukochana...
Kiedy wbiegł między gruzy, zaczął rozglądać się między pozostałościami budynku.

- Pomocy! Pomocy!

Usłyszał głos zarazem męski, jak i kobiecy. A tylko jeden animatronik mógł mieć tak miękki głos kompletnie nieadekwatny do jego płci.

Toy Bonnie...
To on krzyczał.

Lis od razu skierował się w stronę głosu jego młodego przyjaciela.

I ten widok zmroził mu ,,krew" w jego Animatronicznych żyłach.
Metalowy królik starał się za wszelką cenę podnieść głaz, pod którym leżała nieprzytomna, biała lisica.
Momentalnie stanął obok niej również starając się poruszyć gruz, który ją więził.
- A-Arrr! C-Co tu się stało?!

Toy Bonnie spojrzał się na niego ze strachem w oczach.
- P-Przyszli tu... I-I był pożar...
I-I dach się zawalił...
Z-Zostaliśmy rozdzieleni...
Toy Freddy, BB, JJ i Toy Chica...
Marionetka... O-Oni...
- Nadal drżącym głosem wskazał na nizinę, która rozciągała się za pizzerią. Foxy jednak nie zwracał uwagi na jego palec, tylko na odłamek skały, który teraz przygniatał miłość jego życia.
Nie mógł go nijak podnieść, ale bał się, że zrobi jej krzywdę, jak zacznie go przesuwać.

Dopiero po minucie, która mogła wydawać się wiecznością, dobiegli do niego inni.
- Springtrap, Foxy, za mną.
- Powiedział stanowczo i prawie od razu złoty Niedźwiedź.
Musieli się pośpieszyć.
Szybko skierowali się w stronę owej niziny, którą pokazywał królik o wątpliwej płci.
Reszta miała zostać i zająć się ratowaniem Mangle.

- Nizina jest niedaleko, dlatego nie powinniśmy mieć problemu z--
Nie dokończył, bo docierając do celu ich oczom ukazała się pięcioosobowy oddział z kapitanem na czele, którzy dopadli dwójkę ich mniejszych towarzyszy. Toy Freddy i Toy Chica...

Golden Freddy chciał prawie od razu ruszyć z pomocą, jednak...

Ten kapitan...
Nie był rodzaju Jack'O.

To był Nightmare Bonnie.

Bardzo zniszczony, fioletowy królik o różowych oczach.
Na jednym z nich widniał tatuaż przecinający oko i kończący się harpunem. Jego ucho było wyszczerbione, a kształt wyszczerbień mogły przywodzić na myśl pazury jakiegoś dzikiego zwierza.
Na ciele miał zbroję o wiele ciemniejszą od zbroi zwykłego Mrocznego Żołnierza, a jego ręka dzierżyła duży, dwuręczny topór.
Stał i przypatrywał się dwójce otoczonych animatroników z wyższością.

Byli na jego łasce.

Toy Freddy starał się jakoś trzymać za sobą Toy Chicę chroniąc ją od możliwego i prawdopodobnego ataku. Ona w tym czasie rozglądała się przerażonym wzrokiem na boki.

- Nie jest dobrze... - Mruknął
Golden Freddy przypatrując się z daleka całej tej sytuacji.
Cóż... Musieli coś zrobić - Wy weźcie Żołnierzy, ja biorę na siebie Nightmare Bonnie'go - Powiedział otwarcie co zdziwiło trochę Foxy'iego.

- *Skąd Kapitan zna jego imię?*
- Spytał się sam siebie w myślach.
To było nad wyraz niespodziewane, ale postanowił nie zaprzątać sobie tym głowy. Na razie.
Teraz skupił się na przeciwniku.
Czyli to tak wyglądały koszmary...
Zapewne tacy sami twardziele, na jakich wyglądają.
Ale co to dla pirackiego lisa, jakim był!
- Ay, Ay Ka-apitanie! - Powiedział żywo. Pokonają ten koszmar.
Dosłownie.

Lis puścił się pędem przed siebie.
Najpierw atak z zaskoczenia.
Rzucił się na Mrocznego Żołnierza, który stał najdalej od reszty.
Dosłownie wbił w niego hak odciągając go swoim ciężarem ciała.
Potem przyszedł Springtrap ze swoją siekierą. Wirował z nią, jakby tańczył walca ze swoją ukochaną.

Walca Śmierci.

Od razu Żołnierze się nimi zainteresowali. Dwóch jednak zaczęło powoli podchodzić w stronę Toy Freddy'iego.
Stwierdzenie, że Toy nie nadawał się do walki na podstawie jego ciała mogłoby być słuszne, ale stwierdzenie na podstawie jego umiejętności mogłoby się równać z kłamstwem.

On wiedział jak się bić.
I szybko podniósł pięści, żeby obronić swoją przyjaciółkę.

W tym samym czasie Golden Freddy stanął naprzeciwko Koszmarnego królika.
- Proszę, Proszę, Proszę.... - Zaczął koszmar - A kogóż moje oczy widzą?
Fredbear... Jedna z większych Iskier...
Nie znudził ci się ten spokój?
- Spytał się spokojnie biorąc swoją siekierę w obie dłonie, jakby chciał się przygotować do ataku.

- Nawet największa bezczynność powiązana z nudą jest o wiele lepsza, niż Wojna - Stwierdził spokojnie, po czym poprawił kij w swojej łapie.
- I nie mów na mnie Fredbear.
- Niedługo królik zaatakuje...
Jego Szósty Zmysł mu to podpowiadał... No i miał rację.
Królik zaatakował drastycznie zmniejszając dystans między nimi.
Potem starał się dosięgnąć siekierą niedźwiedzia, który uskoczył od śmiercionośnej broni z łatwością, jaką wszyscy mogliby mu pozazdrościć.
Jeden wróg różni się od pięciu, jednak nadal jest niebezpieczny.
I tak zaczęła się walka o wysoką stawkę.
O Śmierć i Życie.

Szala zwycięstwa raz przechylała się to na jedną, to na drugą stronę.
Żołnierze byli dobrze wymusztrowani, a sam ich dowódca, agresywny i pewny w swoich ruchach, ale grupa Golden Freddy'iego była o wiele bardziej zdeterminowana i zgrana.
Po dłuższym czasie do walki dołączył się Toy Bonnie.
On był mikry w budowie, więc walka w zwarciu skończyłaby się dla niego momentalną porażką, dlatego miał plan.

Kiedy jakiś żołnierz odwrócił się do niego tyłem, ten odbił się swoimi skocznymi nogami od jego pleców posyłając go przy okazji na ziemię.
A kiedy przeciwnik leżał, on ograbiał go z jego ekwipunku, szybko potem umykając z pola bitwy. Zajął się majstrowaniem przy broni, a znał się na majstrowaniu jak mało kto.
Był Złotą Rączką, za co wielu go szanowało.

No i się udało!
Ze zwykłego karabinu udało mu się zrobić coś na rodzaj procy energetycznej. Prąd zrobi im większą krzywdę, niż strzałki. Zaczął strzelać w nich, żeby jakkolwiek dopomóc swoim kompanom.
Nie zmieniało to jednak faktu, że i tak byli gorzej uzbrojeni od nich.

To samo widział Golden Freddy, który ciągle walczył z Nightmare Bonnie'm.
Tamten miał ostrze, kiedy on miał broń tępą. Nawet mimo bycia Iskrą nie dawała mu to wystarczającej przewagi w walce z koszmarnym królikiem.

- Myślisz, że bycie Iskrą cokolwiek ci da? Głupiec z ciebie! - Krzyknął Królik, po czym jednym, zamaszystym ruchem rozrąbał udo niedźwiedzia wzdłuż jego długość.
Złoty miś krzyknął głośno, po czym opadł na jedną nogę.

Musiał wstać... Musiał....

Po chwili nastąpił kolejny atak.
Teraz rana pojawiła się na jego oku.
A kolejna rana wywołała kolejny krzyk. Złapał się za krwawiące ślepie.
Nie widział na nie. Już nie.

- I to ma być Iskra? Zwykły Nightmare cię pokonuje! - skomentował, po czym podniósł ostrze do góry - Czas posłać cię na złom, gdzie twoje miejsce Złoty Idioto! - Uśmiechnął się szyderczo, po czym zamachnął się poraz ostatni.
Jednak tym razem to jego krzyk przeciął powietrze.
Foxy widząc, że Starszy Kapitan ma problemy, rzucił wszystko i skoczył na plecy koszmarnego królika wbijając mu hak w ramię, gdzie zbroja była nałożona płytkami i gdzie mogła znajdować się wolna przestrzeń między nimi.
Teraz pirat wyglądał, jakby starał się okiełznać jakiegoś dzikiego mustanga, który chciał go z siebie zrzucić za wszelką cenę.

Wreszcie mu się udało.
Lis został odrzucony przez siłę wierzgnięcia na parę metrów.
Jednak jego oddział był unicestwiony. Każdy z jego żołnierzy leżał martwy na ziemi.
On sam czuł jak szkarłatna ciecz spływa mu w miejscu, gdzie czerwony lis wbił swój metal.
Powoli ,,wrogie" animatroniki zaczęły go otaczać.
Jedyną rozsądną opcją była ucieczka.
I tak też zrobił. Zamachnął się parę razy ogromnym toporem, żeby odsunąć od siebie zbliżających się do niego wrogów, żeby potem puścić się sprintem w stronę niedalekiego lasu.

- Zostawcie go - Powiedział spokojnie Springtrap do tych, co chcieli zacząć go gonić - Najpierw wyliżmy rany, a potem zobaczymy co się z tym fantem zrobi - Dodał, po czym pomógł wstać swojemu bratu. - Musimy jeszcze pomóc Mangle wydostać się spod tego kamienia.

Właśnie...
Mangle... Przecież wszystko miało być w porządku... A teraz leżała pod tym ogromnym głazem, który zapewne zabił ją na miejscu i będą ratować tylko jej bezwładne ciało.
Foxy od razu pobiegł w tamtą stronę.
A za nim Toy Freddy, Toy Bonnie i Freddy, którzy od razu widząc biegnących tu przyjaciół również puścili się pędem do swojej ukochanej i Bonnie'go, którzy pilnowali nieprzytomnej lisicy.

Kiedy wszyscy dotarli na miejsce, Springtrap podszedł do głazu zostawiając swojego brata pod opieką Toy Chici. Ona zajęła się opatrywaniem ran, które pojawiły się na jego ciele.
On sam z resztą animatroników złapał za gruz oraz z wielkim trudem zaczął go podnosić.
Jego ręce zapłonęły ogniem.
Kiedy kamień był już wystarczająco wysoko, zielony królik oparł go sobie na plecach pozwalając piratowi wyciągnąć jego ukochaną.

- Y-Yar... Mangle... - jęknął Foxy nadal trzymając ją w swoich ramionach.
Jej nogi... Były kompletnie zmiażdżone... Nie miała ich od wysokości kolan.
Toy Chica widząc w jakim stanie jest jej przyjaciółka, podbiegła do niej od razu po skończeniu z Golden Freddy'm paroma sprawnymi ruchami zawinęła jej nogi w jakieś szmaty, żeby lisica się nie wykrwawiła.

- Na szczęście żyje... Ale boje się, że nie będzie mogła chodzić, o ile nie znajdziemy jej jakichś protez...
- Powiedziała cicho do swoich towarzyszy.

Foxy był załamany....

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro