Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 5; Droga 87'

Nazajutrz pierwszą osobą jaka została wybudzona świstem wiatru była Chica. Wtulona w Freddy'iego zaczęła rozwierać powieki, żeby dojrzeć otaczający ją, smutny świat.

- A już myślałam, że to był słodki koszmar...

- Przeleciało jej przez głowę, po czym wygramoliła się z uścisku niedźwiedzia.
Zaczęła się rozglądać oceniając sytuację.
No tak... Ognisko dawno zgasło, a wszyscy spali jak przedtem.
Nawet Golden Freddy został zmorzony snem Sprawiedliwego.
Postanowiła ich obudzić, gdyż Pizzeria ich przyjaciół nie była tak daleko.
Wydała z siebie okropny pisk i trzeszczenie, którego pierwszą ofiarą był jej narzeczony, właściciel Pizzerii.

Tak... Byli razem.
Mimo, że od niedawna to kochali się tak bardzo, że jedno dałoby radę za drugie oddać życie.

Freddy podskoczył jakby sparzony wrzątkiem.
W jego ślady poszedł Bonnie i Springtrap, których uszy były najbardziej wyczulone choćby na najmniejsze dźwięki.
Na samym końcu wybudziła się resztą
- Chica! Coś się dzieje? - Zapytał zdezorientowany niedźwiedź, który zaczął się rozglądać za wszelkim niebezpieczeństwem.
Wziął kawałek długiego, metalowego kija w ramach prowizorycznej broni, gdyby musiał zacząć walczyć w obronie przyjaciół i swojej ukochanej.

Ona podeszła do niego i wtuliła się w chłodny metal jego klatki piersiowej.
Freddy westchnął tylko, po czym objął ją tak, że ramionami oplatał jej plecy, a głowę przyciskał do siebie.
- Nie strasz mnie tak kochanie...
Bałem się, że coś ci się stało i krzyczysz o pomoc... - powiedział, po czym pocałował ją w czoło.

- Pobudka jako taka... Strasznie mnie teraz głowa boli - mruknął niezadowolony Springtrap, który właśnie wstawał z twardej ziemi.
- Czy ona zawsze was tak budzi?
A może tylko od święta? - Dopowiedział przy okazji rozciągając sprężyny.
W końcu spanie z betonem zamiast poduszki nie należało do najwygodniejszych.

- Spokojnie... Chciała nas tylko obudzić do dalszej drogi.
- Odpowiedział miś stając przy okazji w obronie swojej miłości.

- Ma rację. Słońce jest już wysoko, a nas doskonale w nim widać.
- Powiedział złoty niedźwiedź podchodząc do nich i wskazując na niebo.
Faktycznie... Ognisty krąg był już wysoko nad horyzontem.
- Spaliśmy zbyt długo.

Tym razem do rozmowy wdarł się Foxy, który przyszedł, żeby uspokoić trochę sytuację. - Nie miej nam te-ego za złe Starszy Ka-apitanie.
Emocje do-otykają każdego szczu-ura lądowego, a one mę-ęczą.
- Powiedział próbując zmusić się na spokojny ton głosu.
Złoty niedźwiedź spojrzał się tylko na niego, po czym delikatnie skinął głową. Mieli rację.
Lis odetchnął z ulgą - N-nie kłóćmy się te-e-eraz, tylko wyruszmy w dro-ogę.
- Dodał wskazując na północ, czyli na kierunek, którym mieli zmierzać, aby dotrzeć do Pizzerii z 1987.

Wszyscy zaczęli się zbierać, przy okazji przeszukując ruiny pizzerii w poszukiwaniu czegoś, co mogłby się przydać w podróży.
Freddy zatrzymał sobie metalowy drąg, żeby w razie czego móc się obronić.
Znaleźli również trochę poszarpanych skrawków materiału, które mogły posłużyć za bandaże.
Szybko się nimi posłużyli i opatrzyli miejsca, które albo nadal krwawiły, albo były na tyle małe, że dało się je okryć strzępami szmat, czy innych materiałów.
- Dobrze. A więc w drogę - Powiedział Bonnie, po czym chwycił się ramienia Chici, która postanowiła być jego przewodnikiem.

I wyruszyli. Szli równinami, które były okryte jedynie dywanem z mchu i trawy.
Nikt nie śmiał się odezwać, gdyż za bardzo się bali tego, co ujrzą jak już będą u celu. Niewielu z nich, na przykład Foxy mieli nadzieję, że ich przeciwnicy, ,,Koszmarne Zajęce", nie dotarły jeszcze na miejsce i budynek nadal stoi niewzruszony.

Taką mieli nadzieję.

Natomiast większość animatroników, w tym  Golden Freddy, spodziewała się zgliszczy Pizzerii i jej rannych mieszkańców. To oczywiste, że Koszmary od razu z budynku Freddy'iego skierowali się w stronę Pizzerii, w której znajdowały się Toy'e, czyli ich młodsi przyjaciele.
Tylko... Dlaczego?
Żeby je zniszczyć i wywołać chaos, to pewne, ale... Brązowy Niedźwiedź mówił, że przyszli i zaczęli przeszukiwać wszystkie sale, jakby czegoś szukali.
Więc może właśnie tak było?
Może czegoś żądają?
Może Troje Przeklętych czegoś szuka?
Tylko czego?
A może... Kogo?

- Ej, a co zrobimy jak okaże się, że nadal są na w Pizzerii?
- Z zamyśleń wyciągnął go głos fioletowego królika. - Są lepiej uzbrojeni, więc może przeczekamy ich ,,wizytę" - Powiedział przy okazji proponując spokojnie, żeby nie ujawniać się przez jakiś czas. - Niech myślą, że wygrali, że nie muszą się o nic martwić i....
- Jednak jego monolog brutalnie przerwał jeden ze złotych braci.

- To dobra taktyka. Dla tchórzy.
Powinniśmy zaatakować jako pierwsi, żeby mieć przewagę, dzięki atakowi z zaskoczenia.
Jeśli wróg nie spodziewa się ataku, to ma mniejsze szanse na odparowanie go, a nawet jeśli, to z większymi stratami.
- Odparł stanowczo. Cóż...
Można się było spodziewać, że po paru minutach ,,rozmowa" zamieniła się w sprzeczkę, a ta w kłótnię.

- Będziesz narażał resztę tylko po to, żeby mieć nadzieję, że ich pokonasz?
Oni i tak mają lepsze uzbrojenie!
Równie dobrze możemy się rzucić w paszcze lwom, to wtedy bez różnicy!
- Powiedział ostro. Nie miał zamiaru atakować ,,wojsko" tylko po to, żeby niepotrzebnie nabawić się poważniejszych ran.
Już ślepota była dla niego wystarczającym ciosem.

- Racja, równie dobrze możemy siedzieć cicho jak te kmioty i nic nie robić! A siedźmy sobie na ziemi i czekajmy, aż reszta zostanie pobita, zabita i zniszczona!
- Odparł równie twardo co Bonnie.
Chciał zrobić cokolwiek, żeby ich uratować, bo może nie było tego widać, ale zależało mu na nich.
Byli jak jedna, wielka, skłócona ze sobą, ale kochająca się rodzina.
W końcu doszło do tego, że obie strony miały swoich stronników.
Do Springtrapa doszedł (o dziwo) Foxy, a do Bonnie'ego, Chica i Freddy.
Tylko Golden Freddy pozostał neutralny. I chyba tylko jego zaczynała wkurzać ta cała ,,potyczka" jaką właśnie ze sobą toczyli.
W końcu nie wytrzymał i odwrócił się w ich stronę.

- Basta! Starczy tego dobrego!
- Odparł stanowczo na co wszyscy ucichli. - Mamy już wystarczająco problemów, a wy zaczynacie robić następne! Jeśli to was pogodzi, to ja zadecyduję o tym czy atakujemy w danym momencie czy nie, zrozumiano? - Spytał się poirytowany.
- Jak małe dzieci... - dopowiedział ciszej, po czym ruszył dalej.
Wszyscy teraz szli w milczeniu, które wydawało się tak przytłaczające, jak sama świadomość wiszącego nad nimi niebezpieczeństwa.
Niekiedy posyłali sobie przepraszające spojrzenia, jakby chcieli się na powrót zjednać nie używając słów.
Patrząc tak na siebie zauważali na swoich twarzach niepewność przemieszaną ze strachem.
Najbardziej jednak było to widać u Foxiego. Chodził zdenerwowany od czasu do czasu rozglądając się niepewnie.

- Foxy, co się dzieje? - Spytał się lisa Freddy. Nie mógł przecież udawać, że nie widzi jego nerwowego wzroku i sprężystego kroku, który wydawał się być bardziej sprężysty, niż zwykle.

- Arrr! Ma-artwię się o Mangle ka-apitanie - Odparł prawie od razu.
Chciał dać upust swoim emocjom, a nie ma lepszego sposobu, niż rozmowa z kimś bliskim.
Zupełnie jakby czekał, aż ktoś się go o to spyta. - Boję się-ę, że coś jej się stało-o. - Dopowiedział.

- Sądzę, że twoje wątpliwości zostaną rozwiane - Wtrącił się głos Springtrapa, który wskazywał na coś swoją siekierą.
- Skoroś taki szybki Romeo, to biegnij tam tak szybko jak się da, żeby znaleźć swoją Julię. - Dodał, po czym zaczął iść w stronę ruin z zawalonym dachem.

Niestety...
Mroczni Żołnierze już tu byli...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro