Rozdział 2; Opuszczając dom
Wszystko otaczał mrok, który po chwili rozświetliły płomienie.
Pisk... Tylko to słyszał niedźwiedź powalony na ziemię.
Pisk... krzyki.... krzyki...?
Nie, rozkazy.... czyje rozkazy...?
Chcąc się tego dowiedzieć Golden Freddy podniósł głowę z kafelkowanej ziemi.
- Tu jest! - Krzyknął jakiś głos, jednak nie należał on do jego brata.
Należał on do jednego z żołnierzy, którzy aktualnie byli rozsypani po pokoju i zbliżali swoje ciężkie, metalowe łapy niebezpiecznie blisko ich głów.
Miś poczuł, jak ktoś ponownie przygważdża go do podłoża wsadzając kolano pomiędzy łopatki i ciągnąc jego ramiona do tyłu.
Taka pozycja była nad wyraz niekomfortowa, w szczególności dla zardzewiałych części, które w tym momencie postanowiły o sobie przypomnieć przy pomocy skrzypu. No tak, do listy zakupów miał również dodać smar...
- Mieszkaniec zlokalizowany - powiedział jeden z królików.
Obrócili leżącego na plecy, dzięki czemu Fredbear mógł im się lepiej przyjrzeć.
W tym momencie ślepia dwóch animatroników się skrzyżowały, jakby jeden chciał prześcignąć drugiego w badaniu jego fizjognomii. Ciemność w oczach niedźwiedzia walczyła teraz z płomieniem, który wychodził zza pomarańczowej twarzy zakrytej hełmem tak czarnym, jak pustka jego ślepi.
- Dobra... Gdzie ten drugi? - Spytał się prawdopodobnie dowódca.
W każdym razie tak przypuszczał misiek, gdyż z tego co zauważył, to jego "strój" różnił się od tych reszty wzorem na hełmie oraz pagodą owiniętą wokół pasa.
- Był tutaj, zatem gdzie się podział? - Dopytał, kiedy odpowiedziała mu cisza.
Pozostałe dwa animatroniki rozejrzały się po sali.
- Jeszcze przed chwilą tu leżał - Stwierdził jeden z żołnierzy usilnie patrząc się w pewien punkt pokoju - Może wybiegł. W tym wypadku rezerwy powinny go zauważyć i pochwycić, sir.
- Świetnie, zatem jest ich tu więcej... - Pomyślał miś, po czym mimowolnie również rozejrzał się po pokoju. Czyżby braciszek miał plan?
Fala myśli zalewała jego umysł, jednak nie mógł pozwolić się zdominować. Problem był jednak taki, że aktualnie metal na jego plecach był mu wciskany prosto w "kręgosłup" bez jego zgody i średnio mógł cokolwiek zrobić. W dodatku gdyby się poderwał, to dwójka pozostałych mogłaby się na niego rzucić, albo co gorsza, zaalarmować "rezerwy". Musiał zadziałać ostrożnie.
- Chyba, że pozwolę sobie na małe... rozładowanie.
No i tak jak pomyślał, tak też zrobił. Niespodziewanie niedźwiedź poderwał się do góry łapiąc przeciwnika za biodra. W jego oczach zatańczyły płomyki, a sam Fredbear po prostu zrzucił z siebie świecącego królika. To widocznie zaskoczyło żołnierzy, gdyż ci momentalnie wycelowali w niego swoimi brońmi, które do tej pory ogłuszonemu niedźwiedziowi zlewały się z ciemnymi zbrojami nieproszonych gości.
Piękne, ostre, kusze... No tak, w tych czasach nie można było sobie pozwolić na zbyt wiele.
Dlatego też miś nie sprawi im przyjemności z ich posiadania. Nadal nieco oszołomiony postanowił wspiąć się do pozycji stojącej, kiedy tamci trzymali go na bełtach.
- Zaniechaj oporu, albo zmusimy cię do uległości - Odezwał się jeden z nich, jednakże jego słowa nie wydawały się wzbudzić wrażenia na starym niedźwiedziu, który postanowił się zbudzić.
- Jeśli chcecie pozostać w jednym kawałku, to radzę wam obrócić się na piętach i pokicać do wyjścia. A jak sami nie dacie rady, to z chęcią pokażę wam inną drogę. - Niedźwiedź zawarczał, a płomyki w jego oczach zabłysły jaśniej. Jeśli żołnierze nie wiedzieli wcześniej z kim mieli do czynienia, to definitywnie wiedzieli to teraz.
- To Iskra! - Krzyknął drugi z napastników, aby potem obejrzeć się w stronę najbliższego okna - Potrzebujemy wsparcia, mamy tutaj--
Niestety nie dane mu było dokończyć zdania, gdyż potem... Nie miał jak go dokończyć. W miejscu, gdzie miała znajdować się głowa znajdowała się teraz duża, dymiąca dziura.
Mechanizm utrzymywał ciało w pozycji pionowej przez parę sekund, aby potem grawitacja zrobiła resztę, a trup runął na ziemię z głuchym brzdękiem. Drugi żołnierz patrzył się przez chwilę na to, co zostało z jego kompana, aby potem spojrzeć się w stronę złotego niedźwiedzia, jakby zamrożony.
- Ostrzegałem... - To było jedyne, co mógł teraz usłyszeć królik, zanim mógł dostrzec jak z pięści oponenta wylatuje w jego stronę błyszcząca kula wielkości (jego) pięści.
I wtedy wydarzyło się coś, czego Fredbear nie przewidział.
- ISKRA! ISKRA!!! - Królik zaczął się drzeć na cały głos. Nie wydawał się chcieć osłonić przed atakiem, ani go uniknąć. Po prostu krzyczał, aby potem... Zamilknąć.
To... Nie było dobrze. I niedźwiedź po chwili mógł się o tym przekonać. Nie minęła długa chwila, a z zewnątrz mogły go dobiec odgłosy większej ilości metalowych kroków. Potem jedyne co widział to kolejne świecące oczy, tym razem gotowe do walki.
- Atakować! - Nagle zza jego pleców rozległ się krzyk. No tak, kompletnie zapomniał o kapitanie, którego uprzednio rzucił na randkę ze ścianą.
Trzeba działać szybko. Na szczęście Fredbear potrafił to robić i to całkiem sprawnie. Instynkt weterana pokierował go szybkim ruchem za stoły, które uchroniły go przed śmiercionośnymi bełtami, które, skoro z łatwością wbiły się w mebel, mogły wbić się również i w niego.
- Otoczyć go! Nie dajcie mu uciec!
Był pod ostrzałem. Za każdym razem bełty wydawały się nadlatywać z nowych kątów, a jemu coraz trudniej było się przed nim obronić. Strzelali na zmianę, nie byli nowicjuszami. Za każdym razem jak starał się wychylić i choć trochę przechylić szalę zwycięstwa na jego stronę to ostrza bełtów przypominały mu o tym, aby lepiej tego nie robił.
W pewnym momencie bełt jednego z włamywaczy wbił mu się w ramię. Misiek poczuł jak ból rozlewa się po jego kończynie, a palce zaczynają mu mrowieć.
- Na gwiazdy, co robić, co robić?? Jest ich za dużo i nie mogę się wychylić!
- Osaczony zacisnął powieki, wziął głębszy wdech, a potem zrobił wydech - Dobrze, na spokojnie, nadal możesz to mieć, po prostu się skup...
Fredbear wyobraził sobie miejsce, w którym chciał się znaleźć. Stoły za królikami powinny dać mu tę sekundę przewagi, której tak bardzo potrzebuje... Wdech, wydech, skupienie, gwałtowne spięcie obwodów i... Znalazł się za królikami, tak jak chciał.
Nie namyślając się długo szybko podniósł się zza stołów i posłał krzesło w głowę królika, który znajdował się najbliżej jego poprzedniego miejsca pobytu, aby potem ponownie schować się za starymi, plastikowymi obrusami.
- Teleportacja to jednak bardzo przydatna rzecz. Gdyby nie te zakwasy...
Nagle wpadł mu w oko przedmiot, który mógł mu pomóc w samoobronie. Kij baseballowy, który dostał w prezencie od brata, a tylko stał pod ścianą i zbierał kurz. Był jednak jeden problem. Musiał najpierw do niego dotrzeć.
I wtedy niespodziewanie zza królików wypadł jeszcze jeden uszaty, ale o kolorze zielonym, który kiedyś mógł być tak naprawdę żółcią.
Miał ze sobą starą siekierę pożarową, która płonęła czerwonawym blaskiem.
- Tutaj macie drugiego! - krzyknął atakując najbliższego przeciwnika i odcinając mu wystające ucho. Niestety reszta nie była mu zbyt długo dłużna i postanowiła skupić ogień na nim dając niedźwiedziowi chwilę wytchnienia, którą skupił na badaniu walki.
Jego brat, który widocznie doznał ran pod postacią zerwanej blachy z twarzy, walczył z ogromną zaciekłością. Jednakże nie to skupiło uwagę miśka najbardziej, gdyż ten, patrzył się teraz na jego głowę.
Oderwana blacha... Prawdopodobnie stracił ją podczas wybuchu, ale... Coś było nie tak... Pod nią znajdowała się inna twarz.
- Twarz bardziej różowa... Dorosła...
Jednakże dezorientacja nie trwała zbyt długo, gdyż dosłownie po paru sekundach niedźwiedź wrócił do zmysłów.
- Dobra, nie czas myśleć o tych bzdetach, tylko zająć się żołnierzami.
I po tej myśli zebrał się w sobie i zaczął przekucać swój poprzedni plan w działanie.
Kiedy ci, skupieni na króliku atakowali go, Golden Freddy pobiegł w stronę kija oraz chwycił go szybko w swoje metalowe łapy.
No i teraz miał coś, dzięki czemu mógł mogli mieć choć odrobinę szansy na zwycięstwo! I akurat mógł mieć okazję, gdyż odgłosy walki zostały przerwane przez krótki, gardłowy krzyk rzuconego na stół żółtego królika.
- Won od mojego brata! - Ryknął, a jego prowizoryczna broń zabłysła złotawym blaskiem.
Fredbear nie próżnował. Kiedy rzucił się na pomarańczowego żołnierza, uderzenie go kijem było jak uderzenie piłeczki kijem golfowym. Przeciwnik zgięty w pół padł na ziemię chcąc uspokoić substytuty płuc, jednakże nie miał nawet szans tego zrobić, gdyż jego głowa została rozbita o ziemię tym samym narzędziem, co parę chwil wcześniej rzuciło go na kolana.
Teraz niedźwiedź mógł faktycznie wyglądać jak zwierzę, które ma zamiar rozszarpać każdego na strzępy.
- No?! Kto chce jeszcze spróbować?!! - Ryknął ponownie, a jego głos wymieszał się z dźwiękiem przeładowywania bełtów.
- Ej, ale dla mnie też coś zostaw! - I wtedy kolejny żołnierz padł na ziemię, tym razem pod ostrzem siekiery, która wślizgnęła się pomiędzy płyty osłon, aby oddzielić tułów od górnej części animatronika. Teraz wydawało się, że to bracia byli przewagą.
Walka była zacięta, a szale zwycięstwa przesuwały się raz w jedno, raz w drugą stronę, jednakże to nie zmieniało faktu, że ilość przeciwnika malała, mimo poprzedniej, miażdżącej wręcz przewagi liczebnej, aż obniżyła się do zaledwie dwóch żołnierzy - Kapitana i jego podwładnego.
Jednakże ci nie wydawali się tym przejmować, gdyż nagle kapitan krzyknął w stronę żółtych przeciwników.
- Myślicie, że jesteście tacy cwani, Iskro? To może zobaczysz na czym polegają prawdziwe iskry!
- Wraz z tymi słowami wyciągnął zza pleców coś, co mogło wyglądać jak małe pudełeczko z drucikami. Niestety swój rozmiar nadrabiało swoją użytecznością i bracia doskonale o tym wiedzieli, kiedy zobaczyli jak pomiędzy drucikami uformowała się mała błyskawica. Paralizator.
Rzecz iście śmiertelna dla animatronika.
- Oj, bo jeszcze się rozczarujesz niedorobiona latarnio. - Springtrap odfuknął, kiedy to zacisnął chwyt na swojej broni, aby potem ponownie rzucić się w wir walki, która wydawała się nie mieć końca. Obie strony były już wyraźnie zmęczone, ale żadna nie chciała odpuścić zwycięstwa.
Na szczęście żółtej części potyczki, tym razem ich umiejętności mogły zdać się na więcej, kiedy to liczby były wyrównane, a przeciwnicy - osłabieni. I żołnierze też zdawali się to wiedzieć, gdyż w pewnej chwili, pod nogami Fredbear'a zagrzechotał mały, podłużny przedmiot.
- Granat! Do tyłu! - Krzyknął, po czym wszyscy uciekli z zagrożonego wybuchem terenu.
Przedmiot eksplodował gwałtownie zapalając obrusy, gruchocąc stoły i wypełniając pomieszczenie czarnym, gryzącym dymem.
- Do zobaczenia Iskry, o ile dożyjecie kolejnego spotkania. - Te słowa rozbrzmiały w pomieszczeniu, a zaraz po nich, odgłosy szybkich, metalowych kroków kierujących się w stronę wyjścia z płonącego budynku. I w ich ślady musieli pójść bracia, jeśli chcieli przeżyć. Po całej strukturze mogły przechodzić skrzypy i trzaski powoli walącego się sufitu.
Niedźwiedź nie myślał długo, tylko wymacał drogę do Springtrapa, chwycił go za dłoń i pociągnął w stronę, w którą zapewne było wyjście. I na szczęście poniekąd do niego trafił, gdyż trafił do okna.
- Każde okno może być drzwiami jeśli się tego wystarczająco chce.
I to również mogło się stać, gdyż oboje przeskoczyli przez nie w ostatniej chwili, kiedy to sufit wypuścił za nimi gruz. Uciekli z jego objęć w ostatniej chwili.
- Nareszcie chwila oddechu... - Westchnął Springtrap, który aktualnie dawał dużego przytulasa ziemi - Niestety kosztem całego naszego dobytku... - A kiedy wreszcie odebrał oddech, podniósł się do pozycji siedzącej - Byli trudni do pokonania Fredbear... Niepokojąco trudni...
- Zdaję sobie z tego sprawę bracie. - Westchnął niedźwiedź, któremu świeże powietrze również oddawało w nagrodę pełną jasność umysłu. I właśnie owa jasność podsunęła mu pod nos kolejne pytanie:
- Co z innymi? Skoro byli u nas, to musieli być też u reszty.
Przemyślenia przerwał mu królik, który już stał na nogach, a na ramieniu opierał sobie spokojnie swoją oddaną towarzyszkę walki.
- Dobra, nie sądzę, abyś chciał bohatersko wparować do środka, to dzięki mojemu przeczuciu wobec ciebie, po całkowitym odzyskaniu oddechu chcesz iść sprawdzić co z resztą, zgadza się?
Na te słowa miś odwrócił się w jego stronę.
- Jak ty mnie dobrze znasz... Idziemy. Może nie jest za późno, aby ich jeszcze uratować.
I po tych słowach oboje ruszyli w stronę Pizzerii Freddy'ego Fazbera. Nie byli pewni czy zastaną swoich przyjaciół całych i zdrowych. Jedyne co mieli to nadzieję, a ta musiała im starczyć na ten czas.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro