Prolog
To moja pierwsza historia Kise x Kuroko. Mam nadzieję, że się spodoba. Proszę nie zniechęcać się na samym początku.
Jesienne niebo, bezchmurne tej nocy, usiane było licznymi gwiazdami. Oprócz nich na niebie wznosił się również księżyc w pełni. Była to jedna z ostatnich ciepłych nocy przed nadchodzącą zimą. Z ulicy dobiegały odgłosy przejeżdżających samochodów oraz głośne rozmowy ludzi wracających do domu po długim, męczącym dniu pracy na ciepłą kolację lub, żeby od razu położyć się spać. Oprócz odgłosów rozlegających się na ulicy, wprawne ucho mogło też usłyszeć szum wiatru. Mogłoby się wydawać, że panowała sytuacja typowa dla jesiennej nocy.
A jednak nie do końca.
W ciemnym zaułku wysoki mężczyzna ubrany w popielaty płaszcz, jasne jeansy i brązowe buty, opierał się o brudną ścianę budynku usiłując nie upaść. Trzymał się za ramię próbując zatrzymać krwawienie, ale nie było to łatwe, gdyż krwotok był bardzo silny. Wypływając, krew pobrudziła rękaw płaszcza mężczyzny i skapywała z palców na ziemię. Mężczyzna czuł, że opuszczają go siły, ale miał nadzieję, że uda mu się znaleźć schronienie i opatrzyć ranę. Chciał wierzyć, że uda mu się uciec przed tymi, którzy go ścigali. Usłyszawszy niespieszne kroki, które z każdym kolejnym dźwiękiem, brzmiały coraz bliżej, wiedział już, że nie uda mu się uciec. Zresztą i tak był za bardzo osłabiony, żeby dłużej ustać na nogach. Wykończyły go: wysiłek fizyczny, związany z ucieczką oraz nadmierna utrata krwi. Osunął się na ziemię, opierając się plecami o ścianę budynku. Niedługo potem podniósł wzrok i ujrzał wysokiego mężczyznę ubranego w czarny kostium przylegający do szczupłego ciała. Kolor stroju maskował nieco jego obecność, gdyby nie księżyc, nawet nie zostałby zauważony. Na głowie miał kaptur, który zakrywał jego twarz. Jedyne co się dało dostrzec, to zarys podbródka. Mężczyzna stanął nad rannym i wycelował w niego broń. Chwilę później rozległ się odgłos wystrzału, a poraniony człowiek upadł na ziemię bez życia.
Po kilku minutach do zabójcy podszedł inny osobnik, niewiele od niego niższy, ubrany w identyczny kostium. Jednak w świetle księżyca można było dostrzec, że w przeciwieństwie do towarzysza miał nieco mniej obszerny kaptur, ale również zakrywający twarz do tego stopnia, że było widać część twarzy tylko od nosa w dół. Obaj uprzątnęli ciało, a potem ten drugi wyciągnął z kieszeni komórkę. Wybrał numer z pamięci i zadzwonił. Po dwóch sygnałach połączenie zostało odebrane.
- Halo? – rozległ się w słuchawce chłodny, męski głos.
- Zadanie wykonane – oznajmił zabójca.
- Doskonale. Obiecaną kwotę przeleję na wasze konto jeszcze dzisiaj.
Rozmówca rozłączył się, a mężczyzna schował telefon i uśmiechnął się do towarzysza.
- Klient przeleje pieniądze na nasze konto jeszcze dzisiaj, Ciemny Wilku – powiedział.
- Słyszałem, Złoty Feniksie – powiedział wyższy mężczyzna odwracając się w kierunku wyjścia. – Chodź już. Nie chcę spędzać w tym miejscu więcej czasu niż to konieczne.
- Ciemny Wilku, zaczekaj!
Mężczyzna szybkim krokiem ruszył przed siebie ignorując kolegę, który podążył za nim. Otworzył drzwi czarnego volvo i wsiadł od strony kierowcy. Chwilę później otworzyły się drzwi od strony pasażera i do samochodu wsiadł jego towarzysz. Ciemny Wilk odpalił samochód i wyjechał z zaułka. Jechali potem przez kilka minut opustoszałą drogą, aby włączyć się do ruchu na zapchanej drodze głównej. Na szczęście nie musieli długo nią jechać, gdyż po niecałych piętnastu minutach, samochód skręcił w wąską uliczkę i niedługo później zatrzymał się na podjeździe przed bramą. Ciemny Wilk otworzył ją przyciskiem przy kluczykach, a po jej otwarciu, wjechał na teren posesji.
Budynek, pod którym zatrzymał się samochód, nie był przesadnie dużych rozmiarów. Jednopiętrowy dom w kolorze jasnego brązu, łagodny spadzisty dach pokryty granatową dachówką. Na piętrze, od strony wjazdu, znajdował się taras, którego barierka była ciemnobrązowa. W oknach znajdowały się białe firanki o różnych wzorach.
Złoty Feniks wysiadł z samochodu i wszedł do garażu znajdującego się w podziemiach. Otworzył go i jego towarzysz wjechał do środka. Kiedy pojazd znalazł się w garażu, Złoty Feniks zamknął drzwi. Kierowca wysiadł z samochodu, a potem obaj przeszli przez drewniane drzwi. Weszli do korytarza, w którym światła, wyposażone w czytnik ruchu, zaświeciły się jak tylko stanęli w progu. Nie był zbyt długi, może jakieś cztery metry długości. Po lewej stornie znajdowały się schody wiodące na górę, a po prawej dwoje drzwi. Obaj mężczyźni weszli do pomieszczenia znajdującego się za drugimi drzwiami. Pokój może i nie był duży, ale wystarczająco przestronny. Na biurku stojącym pod przeciwległą ścianą leżała różnego rodzaju broń: od ręcznych pistoletów, przez krótkodystansowe strzelby, aż po karabiny snajperskie, dzięki którym można było zdjąć cel z dużej odległości.
Ciemny Wilk podał pistolet towarzyszowi, który nie omieszkał poinformować go, że może sam wyczyścić swoją broń, ale został zignorowany przez swojego towarzysza. Ciemny Wilk zdjął kostium i przebrał się w białą koszulę i brązowe spodnie, które wyciągnął z szafy stojącej w rogu pokoju. Miał skórę barwy mlecznej czekolady, krótkie, granatowe włosy oraz oczy w tym samym kolorze. Strój zabójcy zabrał ze sobą, aby wrzucić go do prania. Wychodząc oznajmił, że będzie w salonie. Złoty Feniks zdjął kaptur. Miał blond włosy i jasną skórę. Spod przydługiej grzywki spoglądała para oczu w kolorze płynnego miodu. Jeszcze przez kilka sekund wpatrywał się ze złością w zamknięte drzwi, a potem położył pistolet na biurku stojącym pod ścianą, na lewo od wejścia. Z szuflady wyjął specjalny środek do czyszczenia broni, chustkę oraz wycior.
„Co za utrapienie" pomyślał czyszcząc pistolet. „Sam mógł wyczyścić swoją broń, a nie zwalać to na mnie. Kurde, muszę przestać pozwalać mu tak mnie wykorzystywać".
Blondyn jednak doskonale zdawał sobie sprawę, że na przemyśleniach się skończy. Już dawno stracił rachubę, ile razy nachodziły go takie myśli i zawsze kończyło się tak samo. Po wyczyszczeniu broni, przebrał się w niebieską koszulę i czarne spodnie. Zabrał swój strój zabójcy i wyszedł z pomieszczenia zamykając drzwi na klucz.
***
Kagami Taiga wrócił do domu po bardzo męczącym dniu. Po wielu tygodniach wyczerpującego treningu, jego zespołowi udało się wygrać ćwierćfinały mistrzostw świata. Za kilka dni mieli się zmierzyć z drużyną z Hiszpanii, a ci byli naprawdę mocni. Zdając sobie sprawę z tego, z jak dobrymi koszykarzami przyjdzie im się zmierzyć, trener wyciskał z nich siódme poty, żeby byli w stanie się z nimi mierzyć.
Taiga wszedł do domu, zdjął buty i poszedł się odświeżyć. Po prysznicu przebrał się w białą koszulę i jeansy. Kiedy wyszedł z łazienki, udał się do kuchni. Wyjął z lodówki curry i już miał się wziąć, za podgrzewanie ryżu, gdy usłyszał dzwonek do drzwi. Taiga odstawił garnek i poszedł otworzyć zastanawiając się, kto może go nachodzić o tak późnej porze. W końcu była już ósma wieczorem i słońce zaszło jakiś czas temu.
Otworzywszy drzwi, rozejrzał się, a nie ujrzawszy nikogo, pomyślał, że to dzieciaki się wygłupiają. Już miał zamknąć drzwi, kiedy usłyszał czyjś głos:
- Dobry wieczór, Taiga-kun.
Mężczyzna spojrzał w dół i odskoczył z cichym krzykiem ujrzawszy niższego od niego mężczyznę, szczupłej budowy, o jasnoniebieskich włosach opadających na czoło i dużych oczach w tym samym kolorze. Jego skóra była tak jasna, że można było wziąć go za ducha, a prezencję miał nikłą. Był to przyjaciel z dzieciństwa Taigi, Kuroko Tetsuya.
- Tetsuya – uśmiechnął się Kagami, ale wyraz jego twarzy natychmiast się zmienił, kiedy zobaczył siniaka na prawym policzku niebieskowłosego. – Czy to on ci to zrobił?
- Tak. Postanowiłem z nim zerwać. Nie chciał się z tym pogodzić i mnie uderzył.
- Wejdź.
Kagami odsunął się i wpuścił drobniejszego mężczyznę do środka. Tetsuya zdjął buty, prze-prosił za najście i udał się do salonu. Często tu bywał, od kiedy Kagami się wprowadził. Wcześniej nie widzieli się przez kilka lat, jako że obaj wybrali inne ścieżki kariery. Taiga podał przyjacielowi lód zawinięty w ścierkę. Kuroko podziękował i przyłożył ją do policzka.
- Zostaniesz na kolacji? – zapytał Kagami.
- Chętnie – odpowiedział Kuroko. – I tak, nie mogę wrócić do domu, bo znów zostanę uderzony.
Taiga zacisnął pięści starając się opanować wściekłość i zabrał za podgrzewanie jedzenia. Kuroko obserwował swojego przyjaciela, jak ten krzątał się w kuchni. Wysoki, dobrze zbudowany, o ciemnoczerwonych włosach i oczach. Taiga miał srogi wyraz twarzy, któremu rozdwojone brwi nie dodawały łagodności. Mimo srogiego wyglądu, Kagami był stosunkowo łagodnym i bardzo sympatycznym facetem. Do tego bardzo tolerancyjnym. Od lat wiedział, że Kuroko interesuje się mężczyznami, a w jego typie są wysocy przystojniacy o jasnej karnacji.
On sam był biseksualny.
Kiedy zasiedli do kolacji, Kagami nie spuszczał wzroku z przyjaciela. Jego policzek wciąż był lekko opuchnięty.
- Dlaczego zerwaliście? – zapytał, w którymś momencie. – Wydawaliście się być szczęśliwi.
- Zdradził mnie – odpowiedział spokojnie Kuroko. – Już od dawna go o to podejrzewałem, a dziś, przyłapałem. Dlatego nie jestem tak bardzo załamany rozstaniem.
- Z innym facetem?
- Nie. Z kobietą. Akurat w niej doszedł, kiedy stanąłem w progu sypialni.
- Żartujesz.
- Nie. Kiedy skończyli, ona mnie zauważyła. Imayoshi-kun chciał wyjaśnić sytuację, ale mu oznajmiłem, że między nami skończone, skoro woli uganiać się za kobietami, niż dochować mi wierności. Wtedy mnie uderzył.
- Co za drań! I dlatego nie możesz wrócić do domu?
Kuroko kiwnął głową. Wtedy Taiga zaproponował mu, żeby zamieszkali razem. Tetsuya zawahał się. Nie chciał być ciężarem dla swojego przyjaciela, ale czerwonowłosy odrzekł, że to żaden problem. Kuroko dalej nie był przekonany, więc Taiga wymienił mu korzyści wynikające ze wspólnego mieszkania. Ostatecznie przekonał go, kiedy zaproponował, że podzielą czynsz na pół, a poza tym Kuroko ma bliżej do pracy od mieszkania Taigi.
Kagami pozwolił zostać Tetsuyi na dwa dni, a potem obaj pojechali do mieszkania niebieskowłosego. Niestety dawny facet Tetsuyi tam był i czekał przy drzwiach. Już miał uderzyć Kuroko i zażądać wyjaśnień, gdzie był przez dwa dni, kiedy drogę zagrodził mu Taiga.
- Już znalazłeś sobie nowego faceta? – zakpił Imayoshi, a dosłownie chwilę później na jego twarzy wylądowała pięść Kagamiego strącając mu przy okazji okulary z nosa.
- Ogarnij się, chłopie! – krzyknął czerwonowłosy. Jego uderzenie było tak silne, że były niebieskowłosego wylądował na podłodze silnie krwawiąc z nosa. – Nawet jakby sobie znalazł kogoś nowego, to ty jeszcze śmiesz mu się dziwić? Zdradziłeś go i usiłujesz na niego zwalić winę! Zastanów się w ogóle co ty wyprawiasz!
- Taiga-kun! – Tetsuya złapał go za ramię, kiedy Taiga przygotowywał się do kolejnego uderzenia. – Uspokój się. Raz go uderzyłeś i to wystarczy.
Kagami musiał użyć całego zapasu samokontroli, żeby spełnić prośbę Kuroko. Kiedy w końcu się opanował, on i Tetsuya poszli do dawnego pokoju niebieskowłosego i zabrali się za pakowanie rzeczy do torby, którą przyniósł ze sobą czerwonowłosy. Pakowanie zajęło im kilka minut. Tetsuya poszedł do łazienki i zabrał swoje ręczniki i szczoteczkę do zębów. Niedługo potem byli gotowi. Imayoshi nie próbował ich zatrzymywać.
- Dziękuję ci, Taiga-kun – powiedział Kuroko, kiedy wrócili do domu. – Że pozwoliłeś mi ze sobą zamieszkać i, że pomogłeś mi uwolnić się od niego.
- Nie ma sprawy – uśmiechnął się Kagami. – Jesteś moim kumplem i zawsze chętnie ci pomogę. Tylko następnym razem, przy wyborze faceta posłuchaj też rozsądku. Nie warto wdawać się w chore związki, tylko dlatego, że drugi facet też woli własną płeć niż przeciwną.
- Masz rację, Taiga-kun, ale nie spieszy mi się do kolejnego związku.
- I słusznie.
Kuroko uśmiechnął się do przyjaciela. Miał nadzieję, że teraz będzie mu choć trochę łatwiej.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro