Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

34


Ellie

Wyszłam z pod prysznica, przebrałam się w wygodne czarne legginsy, włożyłam jedną z koszulek Daniela z postacią z komiksu. Zjechałam widną na parter. Jim siedział na sofie i oglądał telewizję. Kiedy mnie zauważył momentalnie wstał, popatrzył na mnie z przepraszającą minom.

-Nie przeszkadzaj sobie - Rzuciłam. Poszłam do kuchni. To nic takiego, że chciał się czymś zając. Aczkolwiek pewnie było mu głupio, gdy go na tym przyłapałam. Telewizor zamilkł, a Jim usiadł na hakerze przy wyspie kuchennej.

-Masz ochotę na sok? - Zaproponowała mu.

-Po proszę - Odezwał się. Wyjęłam sok pomarańczowy z szafki wiszącej na przeciwko mnie. Z wyspy kuchennej wyjęłam dwie szklanki, nalałam do nich soku. Przysunęłam jedną bliżej mężczyzny, a sama wzięłam łyk. Kwaśnosłodki smak rozlał się po moim podniebieniu.

-Więc czy działo się coś niepokojącego? - Zapytałam chcąc nawiązać rozmowę.

-Nie

-To chyba dobrze?

-Zdecydowanie - Próba nawiązania głębszej rozmowy z nim spełzła na niczym, więc już nie będę próbować. Zresztą Jim był dziwny, odpowiadał tak automatycznie, a za razem był oszczędny w swoich wypowiedziach. Marny z niego towarzysz jeśli o to chodzi. Przeszłam do salonu by sięgnąć po swój telefon. Okazało się, że miałam nieodebrane połączenie od Alice. Odzwoniłam do niej.

-No hej. jak się czujesz będąc na ustach wszystkich? - Zapytała na wstępie.

-Przytłaczające to wszystko, ale jakoś daję radę..

-Mogę do ciebie wpaść? - Zaproponowała wesoło.

-Zdecydowanie tak, potrzebuję z kimś pogadać, a Jim nie nadaje się na takie pogaduchy...

-Kto to Jim? - Dopytywała.

-Przyjedź to, sama zobaczysz - Odpowiedziałam jej.

-Masz zwierzaka? - Zaśmiałam się do telefonu. Spojrzałam przelotnie na faceta - Można tak powiedzieć

-Dobrze, będę do pół godziny

-W takim razie do zobaczenie- Odłożyłam telefon na stolik. Wyciągnęłam z szafy w holu jeden ze swoich miękkich i puszystych kardiganów, które zabrałam od siebie i zarzuciłam na swoje ramiona. Zastanawiałam się, co zajmuje Daniela tak długo. Wypadliśmy z domu jego matki jak poparzeni, a przez całą drogę do domu wydawał się taki spięty i zamyślony. Jestem ogromnie ciekawa czego dowiedział się od Roberta. Czułam pod skórą, że na pewno nie było to nic dobrego. Podenerwowana krążyłam po salonie, nie mogąc znaleźć sobie miejsca. Gdybym była u siebie w mieszkaniu, zapewne znalazłabym dla siebie jakieś zajęcie, a tu wszystko było tak pedantycznie czyste. Przystanęłam, bo usłyszałam dzwonek do drzwi, zerknęłam na zegarek na dłoni. Alice uwinęła się w 15 minut? Super, uśmiechnięta poszłam otworzyć drzwi. Jednak Jim powstrzymał mnie przed tym.

-Muszę sam sprawdzić kto to - Powiedział.

-Ale to tylko moja siostra - Chciałam mu wytłumaczyć, że nie powinien mieć obaw, ale posłusznie cofnęłam się do tyłu. Mężczyzna uchylił lekko drzwi. Niestety nic nie mogła dostrzec za jego ogromnej postury. Nagle Jim zatoczył się do tyłu, przestraszona odskoczyłam, bo upadł by na mnie. Okazało się, że ktoś uderzył go w twarz, widziałam jak krew tryska z jego nosa. Drzwi otworzyły się z hukiem, do mieszkania wtargnął jakiś inny mężczyzna. Wytrzeszczyłam oczy zszokowana. Ten koleś celował do mnie z pistoletu! Stałam jak sparaliżowana. Były ubrany w czarny dres, na głowie miał zarzucony kaptur. A na twarzy miał maskę jak z serialu Dom z papieru. Przerażona stałam naprzeciwko intruza. Nie potrafiłam wydać z siebie żadnego dźwięku, wszystkie słowa utkwiły mi w gardle niczym jedna wielka gula, w uszach słyszałam szum płynącej krwi.

-Klękaj na ziemię! - Ryknął. Wystraszona od razu spełniłam żądanie. Moje ciało przebiegł nieprzyjemny dreszcz zwiastujący atak paniki. Bałam się jak jeszcze nigdy w życiu, chciałam zrobić coś, ale byłam jak sparaliżowana. Nie pierwszy raz przeklinałam siebie w myślach, za to, że jestem taka słaba. Facet podszedł do mnie, bardzo blisko, przystawił mi lufę pistoletu do czoła, wręcz czułam nacisk broni na moją skórę. Trzęsłam się jak galareta. Miałam problem zaczerpnąć wdech. Jedno było pewne, albo on zabije mnie jako pierwszy, albo sama z siebie z tego całego napięcia i paniki padnę trupem. Modliłam się, modliłam się do Boga, choć od pewnego czasu już nie wierzyłam w jego istnienie. Modliłam się, aby jakimś cudem ktoś mnie uratował. Jim leżał wciąż na ziemi, chyba był nieprzytomny. Dawno nie było we mnie tak wielkiej chęci do życia, jak teraz. Chciałam żyć, bo miałam dla kogo. A nie było większej siły napędowej do życia niż miłość do drugiej osoby. 

Szeroko otworzyłam oczy spostrzegłam, że Jim podnosi się z podłogi, miał krew na ustach i brodzie, nawet na koszuli. Boże! Była nadzieja, chwycił w ręce jeden z kijów golfowych, z worka stojącego w rogu, i z mocnym zamachem uderzył napastnika w głowę, a ten niczym kukła pozbawiona nici przewrócił się na bok. Przyłożyłam dłonie do ust, wydałam długi jęk, który potem przerodził się w szloch. Płakałam z ulgi i szczęścia, bo gdyby nie on, było by już po mnie. Jim zadzwonił do razu na policję.

-Panno Ellen, jest pani cała? - Dopytywał, lekko pokiwałam głową, ale ochroniarz powiedział do telefonu, by przysłali jeszcze karetkę. Podniósł mnie z ziemi zamiarem posadzenia na kanapie, ale ja z nadmiaru emocji po prostu zemdlałam.

Odzyskałam przytomność, kiedy sanitariusz mierzył mi EKG. Przez parę chwil byłam zdezorientowana i skołowana. Ciężko było mi ogarnąć gdzie jestem, a rozmazany obraz nie pomagał mi w tym. Doszłam do sobie po paru chwilach, byłam w szoku, dostałam środek uspokajający, oraz tabelkę na ciśnienie. Jak się potem okazało to byli ci sami sanitariusze, co udzielali mi pomocy w rodzinnym domu Macalistera.

-Nowy York to wcale nie takie duże miasto - Zażartował ten nico niższy, na plakietce jego granatowej krótki widniało imię Luck. Nie odpowiedziałam nic na jego żart.

-Stary nie widzisz, w jakim ona jest szoku - Zrugał go kolega.

-Może pojedzie pani z nami do szpitala, powinna pani przejść klika badań, była pani nieprzytomna dłużej niż kilka minut - Zapytał wyraźnie zmartwiony. Te pytanie trochę mnie otrzeźwiło.

-Nie - Odpowiedziałam. Żadnych szpitali, nienawidziłam szpitali.

-Jest pani pewna? - Próbował jeszcze coś powiedzieć, ale przerwałam mu.

-Tak, Jestem pewna - Odpowiedziałam. Ratownicy medyczni skończyli mi robić badania. I kiedy chowali swój sprzęt, do domu wrócił Daniel. Kiedy tylko go zobaczyłam od razu do niego podbiegłam i wtuliłam się w jego ramiona. Tak bardzo się bałam, że już go więcej nie zobaczę.


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro