Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

10


Dwa dni później.

Zmieszana i wystraszona nerwowo ściskałam torebkę. Czekałam na wizytę u swojej psychoterapeutki. Kolana same mi chodził, a ja nie potrafiłam uspokoić drżenia nóg. A co jeśli? Bieg moich myśli przerwał dźwięk otwieranych drzwi.

-Molly - Kobieta uśmiechnęła się do mnie przyjaźnie, gestem dłoni zaprosiła do gabinetu. Wstałam, ale byłam totalnie roztrzęsiona z trudem doszłam do szezlonga.

-Wyglądasz na podenerwowaną skarbie, coś się stało? - Zapytała zmartwiona. Margaret czyli Meggi była niską chudą kobietą o brązowych włosach układających się w burze drobnych loków na głowie. Na małym prostym nosie widniały duże okulary w czerwonej oprawie przez co oczy psycholożki wydawały się wielkie jak spodki. Meggi uwielbiała nosić spódnicę, oraz wzorzyste koszule, jednak do pracy wybierała bardziej stonowane kolory i fasony.

-Miałam ostatnio niespodziewanego gościa, właśnie wtedy gdy wychodziłam do ciebie na wizytę i przez niego nie dotarłam na nią, przykro mi, że nie dałam ci wcześniej znać, ale...

-Molly nic się nie stało, zdarza się - Uspokajała mnie Meggi. Odłożyłam torebkę blisko mnie, ukryłam twarz w dłoniach byłam przerażona. Nerwowo kiwałam się to w przód to w tył.

-Molly? Co się stało? 

-Jest źle bardzo źle, nie wiem co robić. Odwiedził mnie brat mojego ojca. Tom był jednym ze wspólników z firmy - Wzięłam głęboki wdech - Meg ja naprawdę już sobie radziłam wyszłam na prostą. A za jego sprawą wszystko wróciło - Załkałam poruszona.

-Dał mi coś - Wyjąkałam pociągając nosem.

-Co takiego? - Meggi była dobrą terapeutką, uważałam ją za świetnego lekarza, ale też za super przyjaciółkę. Pomogła mi przejść przez grząski grunt mojego gównianego życia.

- To są pieniądze - Szepnęłam tak cicho, że ledwo co było słychać, chciałam powiedzieć głośniej, ale słowa nie chciały przejść mi przez gardło. Meggi wiedziała o wszystkim.

-Pieniądze twojego ojca - Rzekła poważnie.

-T-a-ak - Zająknęłam.

-I co zamierzasz z nimi zrobić? - Dopytywała.

-Ni-e wiem, jedno jest pewne, nie chcę ich. Są naznaczone cierniem tylu osób. Jakim byłabym człowiekiem, gdybym żyła z nich i robiła te wszystkie rzeczy, którym oddają się bogacze. To świadczyło by o mnie źle, bardzo źle. Stałbym się taka jak mój ojciec i wuj. A ja wcale taka nie jestem.

-A jak jesteś?

-Myślę, że jestem dobra.

-Molly jesteś bardzo dobra, a nawet najlepsza, nie pozwól popsuć tego wszystkiego na co tak ciężko pracowałaś.

-Chodzi mi po głowie jedna taka myśl...-Urwałam, bo ta myśl nie opuszczała moje głowy od dwóch dni.

-Zatem powiedz mi, wiesz, że mnie możesz powiedzieć wszystko- Zachęcała mnie.

-To jest duża sprawa, nawet nie wiem jak mam zabrać się za to wszystko....

-Kochana to nie ty skrzywdziłaś tych ludzi. Choć wiem, że czujesz się równie winna. Może nawet bardziej, bo twój ojciec nie wyraził żadnej skruchy. Posłuchaj mnie teraz bardzo uważnie Molly. Nie możesz tracić całego życia na strach. 

-Chciałabym zwrócić te pieniądze tym wszystkim ludziom...

-Świetny pomysł, to bardzo heroiczny gest! Myślę, że to w pewien sposób było by dla ciebie wręcz jak oczyszczenie.

-Czasami...- Obróciłam głowę i zapatrzyłam się w okno.

-Czasami myślę, że nie powinnam ocaleć z tego pożaru. Ale teraz kiedy pieniądze się odnalazły mogę naprawić krzywdy.

-Tak możesz i ja ci w tym pomogę kochana.

-Naprawdę? - Zapytałam oniemiała.

-No wiesz co? Jak śmiesz we mnie wątpić! - Udała oburzoną, obniżając swoją głowę w dół wtedy bardziej uwydatniała się jej podwójny podbródek i wyglądała bardzo śmiesznie.

-Och Meggi nawet nie wiesz jak bardzo się cieszę, że mogę na ciebie liczyć.

-Pójdziemy na policję powiem im o tych pieniądzach i oni na pewno coś zaradzą.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro