Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

5. Szaleństwo

W kolejnych dniach po powrocie do domu Severus Snape snuł się po pustych pokojach jak potępiona dusza i potępiał siebie ze wszystkich sił. Za to, co kiedyś przez niego się stało. Za swoją ślepotę, głupotę, tchórzostwo. Za miłość. I zdradziecką tęsknotę, którą próbował utopić w alkoholu.

Pić zaczął jeszcze na drugim końcu świata. W reakcji na pewne wyznanie swojego partnera. Teraz, po powrocie do domu nie tylko nie przestał, ale pił nawet więcej i częściej. I zawsze na smutno.

Każdego jasnego dnia, mrocznego wieczora i każdej ciemnej nocy, gdy trzymał przed sobą szklankę z przezroczystym lub kolorowym płynem, miał wrażenie, że z jego pamięci płyną do tej szklanki wspomnienia. Niemal zawsze te same.

Wirowały na powierzchni alkoholu, unosiły się na niej, jak tłusta plama na wodzie.  Podchodziły do gardła, jakby rzeczywiście były zjełczałym tłuszczem, który przez przypadek wlał sobie do gardła i chciał teraz wyrzygać. A nie mógł.

Oglądał je tylko, te wspomnienia, w tej szklance, jak na jakimś niezwykłym ekranie. Wypijał, a potem one znów wypływały z niego i znów je oglądał, i pił, i tak bez końca.

Schemat był zawsze ten sam. Zaczynało się od Riddle'a i gorzkiej jak piołun świadomości, że przez dwadzieścia cztery lata bycia razem, lata wspólnej pracy oraz dzielenia tego samego łóżka, kibla i stołu, Severus nie poznał człowieka, z którym żył. Że na dobrą sprawę mieszkał z obcym. Posuwał obcego, dał się posuwać obcemu. I żeby to jeszcze kosmicie. Nie! Potworowi! Jebanemu potworowi...

Zawsze to samo słowo wypływało mu na usta. Potwór...

Jak bowiem inaczej nazwać kogoś, kto z zimną krwią morduje ludzi twierdząc, iż przeprowadza eksperyment naukowy?! Kto jest przekonany, że zabijając innych może unieśmiertelnić samego siebie i zwielokrotnić swą duszę? Zapewnić sobie powodzenie w miłości oraz interesach...

Riddle był potworem, bo zabijał innych. A Severus był nie lepszy, bo Riddle zabijał... przez niego i dla niego!

Tom rzucił mu w twarz właśnie to oskarżenie. Obciążył odpowiedzialnością za swoje zbrodnie. Zwłaszcza zaś za pierwszą, której dokonał ponad dwie dekady temu, w rzekomej intencji trwałości ich związku.

I Severus czuł się winny. BYŁ po stokroć winny! Bo przecież znał tamtych ludzi... Bo gdyby nie to, co kiedyś ich wszystkich łączyło, tamci by dzisiaj żyli...

Tamci ludzie... Lily Evans i James Potter...

************************

Rudowłosa Lily była jego pierwszą miłością. Wpadli na siebie w drzwiach auli na wykładzie inauguracyjnym i, roześmiawszy się z własnej niezdarności, usiedli obok siebie. Najpierw na tym pierwszym wykładzie, potem na kolejnych. Po kilku zaczęli rozmawiać. Po innych - trzymać się za ręce i publicznie przytulać. Razem z notatkami z zajęć wymieniali coraz bardziej śmiałe pocałunki.

I wtedy pojawił się Potter. Był tam cały czas - na tym samym roku, chociaż w innej grupie - ale zwrócił uwagę na Lily dopiero wówczas, gdy pod wpływem uczucia do Snape'a rozkwitła jak prawdziwy kwiat i zaczęła przyciągać wzrok smukłymi nogami i długą, wdzięczną szyją, drobnymi piersiami i delikatną skórą. Jej pełne usta obiecywały rozkosz temu, kto się w nich zanurzy, a kremowe ciało kusiło euforią tego, kto je posiądzie.

Nic dziwnego, że Potter się skusił! Wyciągnął do Severusowej lilii brudne łapy garncarza*, znacząc jej białe płatki rozpaćkaną gliną. Krew w Snapie zawrzała! Rzucił w stronę rywala kilka ciętych uwag, wyzywając go od garkotłuków, na co Potter odpowiedział mu smarkerusem.

Ponieważ obydwaj złośliwość mieli, zdaje się, wrodzoną, ich słowne utarczki dostarczały rozrywki całemu wydziałowi. Z biegiem czasu konflikt dwóch kogutów, który zaczął się od Lily Evans, przerodził się w otwartą wojnę o wszystko. Stawał się również coraz bardziej brutalny, gdy włączyli się do niego po stronie Pottera jego trzej kumple z osławionej grupy Huncwotów.

********************

Było to jakoś w połowie semestru na ich trzecim roku. Severus i Potter umówili się na coś w rodzaju ostatecznego rozwiązania ich sporu w jednej z pustych sal na trzecim piętrze w bocznym, mało uczęszczanym skrzydle budynku wydziału kulturoznawstwa.

- Ona jest zajęta! Którego z tych trzech słów nadal nie rozumiesz, Potter? Chętnie ci wytłumaczę! - z pogardą preorował Snape, przysiadłszy na zakurzonej ławce.

- Zajmować to ty sobie możesz miejsce w kolejce, a nie dziewczynę, wycierusie! - odpyskował James.

- Cóż to za dowcip, Potter! Nawet złożyłeś pełne zdanie! - zakpił czarnooki. - Brałeś jakieś korepetycje ostatnio, że wyrażasz się jak prawie ludzka istota?!

- Jak ci się wyrażę, ty gnoju zasrany - James skoczył do Snape'a i złapał go za bluzę pod szyją - to popamiętasz!

- Już się boję! - Snape lekceważąco zacmokał. - Sram na ciebie ze strachu!

- Zaraz to zrobisz naprawdę. - James cicho zachichotał. Gwizdnął, a z magazynku, przylegającego do sali wyszli, z paskudnie złośliwymi uśmieszkami na twarzach, trzej jego kumple.

Najpierw pojawił się Remus Lupin, eksperymentujący z ziołami, grzybkami i trawą, po których zdawało mu się, że jest jakimś dzikim zwierzem. Miał ksywę Lunatyk, bo nie spał nocami, łażąc po Hogsmeade i wyjąc czasem na haju jak wilk do księżyca. Za nim wyłonił się obleśny Glizdogon, czyli Peter Pettigrew, lubiący obmacywać cudze ciała w zatłoczonych tramwajach. Widząc tę dwójkę, Severus odruchowo napiął wszystkie mięśnie w oczekiwaniu na ostatniego z muszkieterów.

- Tęskniłeś za mną, Smarkerusie? - usłyszał przy swoim prawym uchu, gdy po jego szyi przejechał mokry język Syriusza Blacka.

Z całej tej czwórki Severus najbardziej bał się właśnie Blacka, który miał nie tylko twardą pięść, ale i okute buty, zostawiające na ciele rozległe i bolesne siniaki.

- To co, Snape, nadal twierdzisz, że Lily Evans jest twoją dziewczyną? - zapytał Syriusz, nawijając sobie na palec pasmo przydługich włosów.

- No raczej nie twoją, pedale! - warknął Severus.

- Nie, moją nie, ale mojego kolegi, tu obecnego Jamesa Pottera - wyjaśnił Syriusz, przyglądając się swoim paznokciom.

- Jesteś żałosny, Garkotłuku! - Snape niemal wypluł z siebie te słowa, zwracając się do Jamesa. - Sam walczyć o pannę nie potrafisz, tylko się kumplami wyręczasz!

- Przecież ty bić się nie umiesz, Smarkerusie, więc pomyślałem, że się zabawimy - zaśmiał się James niemal serdecznie, a kumple mu zawtórowali.

Ta czwórka była nierozłączna. Razem wynajmowali mieszkanie, zaliczali egzaminy, chłopaków i panienki. Na uczelni wywoływali mieszane reakcje. Zdarzało się, że rozwalali zajęcia najpoważniejszym profesorom. To znów, dla odmiany, angażowali się w społeczne akcje i wydawali się nie dla żartu, lecz najbardziej szczerze prowadzić warsztaty z niepełnosprawnymi albo seniorami. Niestety, więcej niż często zapominali, że studencka fala jest akceptowana tylko jako forma żartu i tylko w trakcie juwenaliów.

Huncwoci, jak ochrzcili tę swoją grupkę, organizowali prawdziwe otrzęsiny, podczas których gnojono pierwszorocznych na wiele sposobów. Czasami wszystko odbywało się w miarę łagodnie - ot, wyśmiano albo wystraszono delikwenta, a jeśli przy okazji zmoczył się ze strachu - tym lepiej dla widzów. Czasami jednak zmuszano do picia wody z kibla i lizania cudzych tyłków, depilowano genitalia woskiem lanym wprost ze świecy, oddawano mocz na cudze twarze i ciała, i kazano studenckim "osiołkom"** myć się nim, jak płynem do kąpieli. Symulowano gwałty i duszenie. Golono głowy. Nie dość, że James i spółka mieli z tego ubaw, to jeszcze na tym zarabiali, pobierając opłaty za oglądanie. Chętnych nie brakowało. Severus cieszył się, że sam nie stał się jeszcze publiczną atrakcją takiego widowiska. Nie zniósłby upokorzenia.

A teraz chyba właśnie to go czekało. Obśmianie albo wpierdol. Albo i jedno, i drugie. Ale nie da im satysfakcji. Może nie był mocny w pięści, ale w języku nie miał sobie równych! Dogryzie im tak, że wyjdzie im dupami!

- Widzę, Potter, że założyłeś sobie cyrk! - Udał zdziwienie. - Szczur, wilk i sobaka. Całkiem ciekawe trio. Potrafią coś robić? Leżeć! - wrzasnął, wskazując palcem na Blacka. - Leżeć! - ponowił komendę.

- Och! Za trudne? - zatroskał się teatralnie. - To może coś innego? Daj łapę piesku! - zawołał. - Tego też nie potrafi... To może chociaż inni... Wilku?! Głos! Zawyj! - krzyknął na Lupina.

Ponosiło go coraz bardziej. Wiedział, że słono zapłaci za tę pyskówkę, ale po prostu było mu już wszystko jedno. Poza tym, bezczelność dobrze maskowała strach. Bo autentycznie bał się tego, co mogą mu zrobić.

Do tej pory zadowalali się wyzywaniem go od śmieci i smarków, i kpinami z jego podobno szlacheckiego pochodzenia. Parę razy poczuł pod żebrami but Syriusza. Czuł jednak podskórnie, że dziś się na tym nie skończy i dlatego się teraz nakręcał, żeby później mniej go bolało. Wiedział, że przeciwko tej czwórce nie ma najmniejszych szans. Miał cichą nadzieję, że teraz go po prostu pobiją, skopią, niech mu nawet coś złamią! Byle tylko go nie upokorzyli!

Zadziwiające, że nie wpadł na pomysł, aby im uciec. Honorowy był taki, czy po prostu głupi? A może to był zwykły, paraliżujący szok...

Syriuszowi tymczasem zaczęła drgać żyłka na lewej skroni. Ten szmatławy kutas śmiał z niego kpić! Już ruszył naprzód, gdy poczuł dłoń Jamesa na ramieniu.

- Uspokój się, Syri. Kotek tylko pokazuje pazurki - Potter uśmiechnął się złośliwie. Podszedł do Snape'a i pogłaskał go po włosach, jakby chłopak rzeczywiście był zwierzęciem. - Wyluzuj, malutki, bo jeszcze ci się krzywda stanie. A jak będziesz grzeczny, to może mleczka dostaniesz...

Mówiąc te słowa, sprawnie ściągnął Severusa z ławki i zmusił do uklęknięcia przed sobą. Palce jednej ręki wbił mu w punkt spustowy na karku, powodując dosłowne zwinięcie się chłopaka z bólu.

- I co, kotku? - zakpił. - Już nie parskasz? To może użyj teraz pyszczka do czegoś lepszego niż obrażanie kolegów!

Piwne oczy Pottera zapłonęły złośliwie, gdy przytrzymywał Snape'a, do którego właśnie podchodził Syriusz. Black rozpiął i opuścił spodnie, sięgając po penisa. Pogłaskał się po nim, by po chwili przesunąć główką po policzku Severusa.

- Macaj się, Black, na zdrowie - wycedził Snape przez zaciśnięte zęby. - Bo jeśli spróbujesz mi to włożyć, przysięgam, że ci odgryzę!

- Uuuu! - zawyli Huncwoci rechocząc jak z dobrego żartu.

- Odważysz się?! - zapytał James, szturchając Syriusza w ramię.

- Pewnie! Tylko najpierw wybiję mu te zęby! - Black założył kastet i wziął potężny zamach.

W tym momencie gęstą atmosferę zapomnianej sali zajęciowej przeciął ostry głos:

- Co się tu dzieje, panowie?!

W drzwiach stał profesor Riddle. Zmrużone oczy przesuwał z jednego Huncwota na drugiego, a wreszcie na ich ofiarę. Jego nozdrza rozszerzały się rytmicznie, wciągając do płuc woń strachu i podniecenia.

Lupin wydawał się najbardziej obojętnie traktować całe zajście. Nie ekscytował się nim, a z jego ciała płynął tylko zapach spalonego skręta. Pettigrew niedługo spuści się od samego patrzenia - zadrwił w myślach profesor, widząc zaczerwienione policzki i wypukłość w spodniach studenta oraz czując zapach nasienia, uwalniany przez jego członka. Snape pachniał w równej mierze wkurwieniem, co strachem. Adrenaliną i kortyzolem. Potter i Black byli równocześnie mocno źli i lekko pobudzeni.

- Raz jeszcze pytam, co zamierzacie zrobić, panowie? - profesor powiódł po całej grupce zmrużonymi oczami.

- My? - zapytał James z miną niewiniątka. - My tylko rozmawiamy z kolegą, panie profesorze.

- Ach tak, panie... Potter? Dobrze pamiętam nazwissssko? - kurtuazyjnie upewnił się Riddle, przeciągając głoski w dźwięku przypominającym syk. - Bo mnie to wygląda na coś zupełnie innego, niż rozmowa!

Po tych słowach zapadła nerwowa cisza, a profesor z miną zwycięzcy wszedł na środek sali. Podszedł do każdego z osobna, ujmując im podbródki w dwa palce, jakby bał się czymś ubrudzić. Popatrzył w ich ślepia. Black uciekł wzrokiem w sufit, Glizdogon w podłogę. Lupin był rozmarzony. James zawstydził się pod naciskiem źrenic Riddle'a i wymamrotał: - Przepraszam. - Profesor poklepał go po policzku.

- Bardzo dobrze. A teraz wypierdalać! Wszyscy! - powiedział głośnym szeptem.

Zmyli się jak niepyszni.

Oszołomiony Severus opadł z kolan, siadając ciężko na brudnej podłodze.

- Nic ci nie zrobili? - zapytał Riddle.

- Nie, panie profesorze - odparł Snape, podnosząc czarne oczy na swojego wybawcę.

- Nie dałbyś sobie rady - stwierdził profesor.

- Nie - przyznał student. - Jestem tylko mocny w gębie, jak to zauważył James.

- Taak? Poważnie? - zadziwił się Riddle. - Może to kiedyś sssssprawdzimy... - syknął cicho, jakby tylko do siebie.

**********************

Kilka dni po tym incydencie czterech huncwockich muszkieterów dostało wezwanie do gabinetu rektora, gdzie razem ze zwierzchnikiem całej uczelni czekał na nich także profesor Riddle. Ich rozmowę słyszały tylko ściany w tym pokoju. Lecz chociaż, tak jak wszystkie ściany, rejestrowały każdy szept, przekleństwo, przeprosiny i groźbę, brakowało im ust, by rozpowiedzieć po całej uczelni o tym, co działo się pomiędzy nimi.

A zadziać musiało się coś bardzo ważnego, bo nie tylko zakończyła się półtoraroczna wojna Jamesa Pottera z Severuem Snapem, ale więcej nie powtórzyły się nielegalne otrzęsiny. Wielu studentów zaczęło zasypiać spokojnie, nie bojąc się, że rano dostaną w zęby. Wiele studentek przestało być znienacka podszczypywanych i obmacywanych. Huncwoci przycichli, położyli po sobie uszy i, ku zdumieniu uczelni, skupili się na nauce.

Wszyscy, poza Jamesem Potterem, który całą uwagę skoncentrował na Lily Evans. Zabiegał o nią z jeszcze większą pasją, niż w czasie utarczek ze Snapem. Zawracał jej w głowie i oczarowywał. Odwracała się w jego stronę, jakby nie była lilią, a słonecznikiem, kręcącym się za źródłem światła i ciepła. Drobnymi kroczkami odchodziła od Severusa, który porządnie ją zaniedbał, przez długi czas zafiksowany raczej na walce z Jamesem, zamiast na pielęgnowaniu swojej relacji z nią. A teraz, gdy Thomas Riddle ukręcił łeb jego konfliktowi z Potterem, Severus nie umiał w pełni poświęcić się Lily, gdyż uwagę zaczął mu nagle zaprzątać ten profesor religioznawstwa, który go uratował.

Długo zastanawiał się, w jaki sposób podziękować za to, co Riddle dla niego zrobił. W końcu wyszperał w jednym z hogsmeadzkich antykwariatów rzadkie bibliofilskie wydanie książki o pobożności miejscowego plebsu w dawnych wiekach. Pozycja miała piękne ilustracje wykonane w technice stalorytu, welinowe kartki, i, robioną na zamówienie, tłoczoną skórzaną okładkę. Była zgrabnym i trafnym upominkiem dla religioznawcy. Do książki dołączył flaszkę porządnej whisky i, tak uzbrojony, wybrał się na któryś z dyżurów Riddle'a.

Blade policzki powlókł mu wstydliwy rumieniec, gdy pukał do jego uczelnianego gabinetu.

- Ach, pan Severus Snape! - profesor zdawał się być autentycznie ucieszony jego widokiem. - Co pana do mnie sprowadza?

- Chciałem panu podziękować, profesorze - głos Snape'a zaczął lekko drżeć. - Mam nadzieję, że pan się nie obrazi za... to. - Postawił na blacie elegancką torebkę prezentową ze sztywnego czarnego papieru, wyglądającego jak atłas.

- Jeżeli tylko nie namalował pan laurki... - profesor roześmiał się dźwięcznie - to chyba się nie obrażę.

Z uznaniem powiódł wzrokiem po etykiecie butelki.

- Widzę, że nie idzie pan na łatwiznę - uśmiechnął się raz jeszcze i przyjrzał się książce.

- Oczywiście znam to, ale nie w tym wydaniu. - Delikatnie przewracał kartki, szeleszcząc pelurowymi*** przekładkami i podziwiając ilustracje. - Dziękuję. To miłe z pana strony, choć zupełnie niepotrzebne.

- Nieprawda, profesorze - Severus zatopił w szarych oczach Riddle'a swoje czarne tęczówki. - Gdyby pan wtedy nie zainterweniował...

- A tak w ogóle, to o co wam poszło? - zainteresował się Riddle.

- O... dziewczynę.

- Poważnie?! - profesor wydawał się być szczerze zdumiony. - A to ona łania jest jakaś, że rykowisko sobie urządziliście?!

Severus spuścił wzrok, cokolwiek zawstydzony.

- Ma pan rację, Snape, że się pan wstydzi! Wasze zachowanie było dość prymitywne, nieprawdaż?! Na czym wam teraz stanęło?

Snape wpatrzył się w profesora, wyraźnie nie rozumiejąc pytania.

- Któryś z was wygrał? - Riddle ponowił pytanie, formułując je w nieco inny sposób.

- On. - Severus westchnął głęboko i zacisnął zęby.

Profesor przechylił się na krześle i z szafki po prawej stronie biurka wydobył dwa kieliszki. Wstał. Przeniósł krzesło bliżej Severusa. Odkręcił przyniesioną przez niego butelkę, nalał im obu i podał chłopakowi kieliszek.

- Pij!

Dolewał mu kilka razy, zanim ponownie rozkazał: - Opowiadaj!

A potem sączył słodko-gorzki bursztynowy płyn i słuchał o pierwszych porywach serca i fascynacji dziewczyńskim ciałem. O romantycznych gestach i tym, jak były przyjmowane. O najpierw przerażonych, a potem coraz bardziej pewnych siebie planach na wspólną przyszłość. O rozczarowaniu i byciu zdradzonym. O obcym języku, który ślizgał się po ustach dziewczyny, o jej dłoniach pod cudzą koszulką i jej ciele na cudzych kolanach. O tym, jak słowo "szmata" wykrzywiło Severusowi własne usta i jak jej oczy zapłakały, kiedy to słowo wwierciło się w jej uszy. O tym, jak jego policzek zapiekł pod jej dłonią.

I na koniec o tym, jak zapiekło serce, gdy ona szła z tamtym. Kiedy odchodziła do niego.

- Kiedyś ci za to zapłaci - cicho powiedział Riddle, głaszcząc lekko spitego Snape'a po twarzy. - Oboje zapłacą.

***********************

Kilka dni po tej wizycie w gabinecie profesora religioznawstwa zakończył się pierwszy semestr, zaś na początku drugiego Severus Snape zapisał się na wszystkie zajęcia prowadzone przez Thomasa Riddle'a. Parę razy został po zajęciach, żeby go o coś zapytać. Wybrał się na kilka dyżurów, obgadać jakieś naukowe kwestie. Riddle wciągał go w świat kultury oraz jej przejawów. Pokazywał możliwości, jakie daje zawodowa praca naukowa, pomagał ukierunkować badawcze zainteresowania.

W miarę upływu czasu Severus odkrywał, że jest coraz bardziej zafascynowany nie tylko subtelnościami lub zawiłością religii czy kultury, lecz, przede wszystkim, samym profesorem Riddle'em. I to zafascynowany zupełnie nienaukowo.

Być może to jego skupienie uwagi na Riddle'u miało jakiś związek z informacją o ciąży Lily Evans i z jej rychłym ślubem z Jamesem Potterem... Im bardziej jej brzuch się powiększał, tym mocniej Snape lgnął do Riddle'a. Tym mniej się opierał, gdy profesor brał go do swojego łóżka.

Jeżeli przedtem Severus był Tomem zauroczony, to po pierwszej wspólnej nocy, która de facto, była nocą jego seksualnej inicjacji, dosłownie oszalał na jego punkcie. Nie miał ochoty na nikogo ani na nic innego. Ten euforyczny stan Snape'a uległ pogłębieniu, gdy oprócz uprawiania seksu on i Riddle zaczęli współpracować naukowo, a potem zamieszkali razem.

To był sielankowy czas w życiu Severusa! Przytuleni do siebie na sofie lub w łóżku, czytali z Tomem te same książki, widząc w nich - każdy co innego. Wpychając w siebie nabrzmiałe penisy, wsuwali w swoje mózgi przeróżne pomysły. Wymieniając ślinę w trakcie pocałunków, dzielili się także swoimi myślami. Pieszcząc swoje ciała, zdejmując ubranie, zachęcali się do głębokich analiz poznawanych obrzędów. Umierając z rozkoszy w każdej chwili orgazmu niemal opuszczali ciała, aby sięgnąć gwiazd.

********************

Potterowie tymczasem rzucili studia. Lily urodziła i zajmowała się niemowlęciem, James zaś poszedł do pracy. A później jakiś szaleniec pozbawił ich życia.

Szaleniec, którym okazał się Tom Marvolo Riddle.

********************

Wyobraźnia ożywiała zapamiętane z gazet opisy kaźni Evans i Pottera. Przemawiała w głowie Snape'a głosem Thomasa, który szczegółowo opisywał, jak zapukał do domu Potterów w Dolinie Godryka i jak oczy Jamesa, który mu drzwi otworzył, rozszerzyły się ze zdumienia, gdy zobaczył, kto stoi na progu.

- Profesor Riddle?! Co pan tutaj robi?

- Dobry wieczór, panie Potter - Riddle przywitał się uprzejmie. - Mam z panem, a właściwie z państwem, pewną sprawę do dokończenia - wyjaśniał profesor, wkraczając do niewielkiego korytarzyka.

- Ccco? Jaką sprawę? - jąkał się Potter, odruchowo zamykając drzwi i kierując gościa gestem dłoni w kierunku salonu. - Lily jest na górze, usypia Harry'ego - wyjaśnił niepytany.

- To bardzo dobrze, że jej teraz nie ma. Nie będzie nam przessszkadzać - zasyczał Riddle i w mgnieniu oka rozciął Jamesowi skórę na szyi. Kolejne uderzenie spadło na brzuch, a jeszcze następne na tętnicę udową. Tu musiał poprawić cios, bo pierwsze przeciągniecie nożem rozdarło tylko materiał dżinsowych spodni.

Wszystko odbyło się niemal bezgłośnie i z prędkością światła. Miękka wykładzina stłumiła odgłos upadku. Pomogły też ramiona profesora, którymi podtrzymał bezwładniejące ciało. Ułożył je niemal z czułością w korytarzyku pomiędzy kuchnią a salonem. Niemal delikatnie przejechał ostrzem wzdłuż swetra na piersi mężczyzny, rozdzielając szarą wełnę na dwie równe części.

Srebrny metal zostawił zaledwie nieznaczny ślad na ciemnej skórze. Miała bardzo ładny kolor. Lekko śniada, jakby opalona, mimo iż za oknem kończył się właśnie październik. Przesunął po niej dłońmi. Była jeszcze ciepła. Polizał ją. Słona od potu i gorzka od strachu. Nic specjalnego. Nie tak, jak słodka skóra kochanka, który, nieświadom tego, co Riddle właśnie dla niego robi, siedział zapewne nad swoim doktoratem, dopieszczając kolejny rozdział.

Tom pieścił teraz ciało jego wroga. Ostrożnie podciął płat naskórka na brzuchu i pociągnął na bok. Robił to po raz pierwszy, więc cięcie nie było zbyt precyzyjne, ale chyba udało mu się odsłonić skórę właściwą, bo pod jego palcami wykwitła krew, a rozerwane receptory czuciowe poraziły ciało bolesnymi drgawkami. Z oczu Pottera popłynęły łzy, a z gardła wyrwał się zwierzęcy niemal ryk.

- Cicho..., cichutko... - uspokajał go Riddle, gładząc po policzku i wycierając palcami łzy z powiek. - Bądź grzeczny, Potter, to nie będzie tak bolało...

- Proszę - wychrypiał James. - Lily..., Harry... zostaw ich... Nie rób...

- Zamknij sssię! - syknął Riddle, przecinając w poprzek gardło Pottera tak głęboko, że spod chrząstek tchawicy wychynęły różowe pasma włókien. Ponownie popłynęła krew, a razem z nią uszło powietrze ostatniego wydechu czy wdechu. Mężczyzna się uspokoił i Riddle mógł zająć się nim tak, jak planował. A plany na dzisiejszy wieczór miał bardzo bogate.

- James? Kochanie! Coś się stało? Wołałeś... - na schodach pojawiła się Evans, zadając pytania cichym głosem. Zapewne, by nie zbudzić dopiero uśpionego dziecka. Gdy zobaczyła, co leży na podłodze w korytarzu, pobladła i zachwiała się na nogach, a potem wystrzeliła do salonu. Thomas spokojnie podniósł się z kolan i poszedł za nią. Sprawnie unieruchomił jej rękę, przecinając nadgarstek w chwili, gdy wybierała na telefonie numer komisariatu policji.

- Lily Evanssss - zasyczał do jej ucha, chwytając w garść miękkie loki i zaciągając się ich zapachem. - Doprawdy nie wiem, co Severus w tobie widział! - Pokręcił głową w geście dezaprobaty i poderżnął jej gardło.

Severus Snape płakał, widząc to wszystko w swojej głowie i na powierzchni wina w szklance. Thomas opisał mu przebieg tamtego wieczoru z takimi szczegółami, że miał wrażenie, jakby był tam osobiście. I widział, i słyszał wszystko, co tam się działo.

Riddle się nie spieszył, tym bardziej, że przedsięwzięte środki ostrożności wymagały skupienia. Lateksowe rękawiczki. Kilkanaście par, bo ciągle je zdejmował i nakładał nowe. Bo nie mógł się powstrzymać od dotykania ich skóry, gładzenia błonek na sercach czy jelitach, od zanurzania rąk w cieple tych otwartych trzewi, ani przyglądania się, jak z palców skapuje krew. Spokojnie i metodycznie rozcinał ich ubrania, odsłaniając nagie ciała. Co chwilę wycierał miejsca, których dotykał palcami, nie chcąc pozostawić jakichkolwiek śladów dla policji, która będzie to badać.

Trochę bawił się w skórowanie. Rozpłatał im brzuchy, uwalniając organy, poukrywane w głębi ciał. Jemu odciął fiuta, ją pozbawił piersi. Zmiażdżył to obcasem. Wbił skalpel w jej pochwę. Nie zasługiwali na posiadanie oznak swojej płci. To przez to, że mieli się czym pieprzyć, skrzywdzili Severusa. Jak dobrze, że mógł im za to odpłacić!

Zajmując się w ten sposób dwoma ciałami, trochę zatracił rachubę czasu, Gdy wreszcie już po prostu się znudził i pomyślał o powrocie do hotelu, przypomniał sobie o dziecku.

Bachor leżał w łóżeczku. Thomas wyznał Severusowi, że w pierwszej chwili chciał go zwyczajnie udusić i już nawet objął szyjkę chłopca dłonią, gdy nagle jego wzrok przykuły ciemne włoski, dość długie, jak na ponad roczne dziecko. Szybko zmienił pozycję, ustawiając się za dzieciakiem i przykładając ostrze do skóry pod linią włosów. Chyba miał zamiar go oskalpować, jak to robili najpierw europejscy osadnicy z amerykańskimi Indianami, a potem, nauczeni tego Indianie z osadnikami.

Przeraźliwy pisk malca poraził jego zmysł słuchu. Zraniony bachor darł się, wierzgał, wołał matkę i doprowadzał Riddle'a do szału swoim krzykiem. Uderzył go w twarz i po prostu wyszedł. Chłopiec trafił później, po tym wszystkim, zdaje się, do jakiegoś sierocińca. A może zajęła się nim rodzina od strony matki?

Tego już Riddle nie wiedział. To go nie interesowało. Wątek chłopca skończył się dla niego w momencie, w którym zamknął drzwi domu w Dolinie Godryka, zostawiając za sobą wrzaski i płacz na pięterku oraz ciszę parteru. W hotelu, w którym wynajął pokój na dwie doby, zmył z siebie krew i smród, i oczyścił noże. Zabrudzone ubrania starannie zapakował do torby. Wypierze je w domu. Już nie mógł się doczekać powrotu w ramiona Severusa!

Gdy brał go po powrocie od Potterów, widział na jego gardle rozcięcia, które zrobił w tym samym miejscu Jamesowi. Liżąc jego sutki patrzył na te, należące do Evans i widział swoją dłoń, wycinającą te kawałki mięsa. Brzuch kochanka rytmicznie kurczył się od rosnącego pożądania, a on widział, jak skóra rozstępuje się, odsłaniając ukryte pod nią mięśnie, brązową wątrobę, lśniące jelita skręcone jak wężowe cielsko... Członek Severusa w jego dłoni był tak przyjemnie twardy i nie przypominał tego ochłapu, wyrwanego spomiędzy nóg Pottera. A jego tyłek był taki ciasny i tak kurewsko dobrze zaciskał się wokół penisa Riddle'a. I Tom mógłby go pieprzyć tak do końca świata, doświadczając teraz, po tym, co zrobił Potterom, rozkoszy większej niż kiedykolwiek dotąd. Tamtym dał śmierć, Severusowi życie. Oczywiście wiedział, że nigdy go nie zapłodni, ale czując, jak w ciele kochanka wypływa jego własna życiodajna sperma, mając przed oczami to żywe ciało i nakładając na nie swoją wyobraźnią tamte dwa martwe, którym życie odebrał, czuł się jak jakiś bóg. Pan życia i śmierci. Eros i Tanatos.

**********************

To był doprawdy cud, że Severus nie zrzygał się na Riddle'a, słuchając tej relacji. Jeszcze większym cudem było to, że jakoś funkcjonował, słysząc w swojej głowie opisane przez Toma krzyki dziecka i jęki jego mordowanych rodziców. Alkohol trochę pomagał, choć im bardziej był upity, tym bardziej mieszało mu się we łbie. Własny dom i nigdy w życiu niewidziany dom Lily i Jamesa. Własne ciało i ciała tamtych. Żywe ciała i martwe ciała. I krew. Z każdym dniem coraz więcej krwi. W kieliszku, szklance i w ustach...

To, co pił, miało kolor zakrzepłej krwi i smakowało jak zakrzepła krew. W dodatku Riddle był obok i nabierał garściami tej krwi, i wlewał ją w sam środek kryształu, a Severus pił. Dławił się tą czerwienią, a jednak przełykał. Krew rosła mu w ustach, wydymała się jak pęcherz, wypływała z niego plamiąc dłonie, kolana, podłogę. Zrywał się z fotela szukając czerwonych śladów wokół siebie. Chyba tracił zmysły, bo na przemian widział te krwiste smugi i nie widział ich. Biegł do łazienki. Był brudny. Splugawiony. Śmierdział starą juchą sprzed dwudziestu czterech lat. Miał ją na sobie i w sobie. Jak się jej pozbyć, czym zetrzeć, jak zmyć?

W szum spadających kropel wody wdzierał się inny dźwięk. Jak gdyby ktoś odsuwał drzwi kabiny prysznicowej, ostrożnie stawiał stopy. Spływającą z góry wodę słyszał zupełnie inaczej, rozbijała się bowiem teraz o dwa torsy, dwie pary rąk i nóg. Przelewała się po dwóch twarzach.

Ktoś był obok niego? Ktoś go zaskoczył w kąpieli? Parujące krople przesłaniały mu wzrok. Dotykały go brudne czerwone palce. Wchodziły wszędzie. W jego usta, w odbyt, we włosy. Głaskały jego język.

To Riddle dotykał go dłońmi, które taplały się we krwi. Posuwał penisem, którego nasmarował wcześniej krwią tamtych ludzi. Krew wnikała w pory ciała Severusa, przemieszczała się w głąb jego tkanek, zakażała go. Przenikała pod jego skórę, wtapiała się w jego źrenice, plamiła biel jego spermy.

Dopiero ostre strugi wody bijące po karku, przywracały mu wreszcie świadomość. Co wieczór musiały bić dłużej, bo z każdym dniem wizje stawały się bardziej intensywne i przerażające. Czyżby zaczynał wariować?

Wieczorami i w nocy szalał, tracąc resztki rozumu. W ciągu dnia zachowywał pozory normalności, szykując się do nowego roku akademickiego. Patrząc na innych ludzi zastanawiał się, czy słyszą jęki i krzyki, snujące się w jego głowie, czy widzą obrazy, jakie ma przed oczami. Męczył się z tym coraz bardziej. W możliwie najoględniejszy sposób wyznał tę sprawę Dumbledorowi. Asekurował się w ten sposób, nie mogąc przewidzieć, czy w pewnym momencie nie odbije mu całkowicie. Albus namawiał go na terapię i złożenie zeznań na policji. Lecz co i jak miałby zeznawać? Jak i przed kim się otwierać?

Gdy wyobrażał sobie siebie, jak stoi na komisariacie i opowiada o tym, co usłyszał, o swoich wizjach oraz podejrzeniach - sam sobie nie wierzył. Przypuszczał, iż żaden policjant również nie da wiary jego słowom.

Sprawcy mordu na Potterach nigdy nie odnaleziono, a śledczy nie posiadali nawet cienia podejrzeń wobec jakiejkolwiek osoby. Dlaczego zatem mieliby teraz uwierzyć właśnie jemu? Nie miał żadnych dowodów, jedynie wyznanie usłyszane od Toma. I dlaczego mieliby uznać za prawdę jego przypuszczenia, że Riddle nadal to robi? Na umotywowanie tych swoich podejrzeń znów miał tylko słowa. Nigdzie nienagrane ani niezapisane.

Z jednej strony przyznawał Albusowi rację, z drugiej - pukał się w czoło, słysząc dobre rady. Policja, terapia... Kto by go zrozumiał?

Czasami myślał, że chyba jedynym człowiekiem, który mógłby go pojąć, było tamto dziecko, teraz już mężczyzna. Syn Lily i Jamesa. W przewrotny sposób związany z Severusem jeszcze przed swoim narodzeniem.

Syn Lily, który, gdyby nie James, mógłby być jego synem. Syn Lily, który, gdyby nie Severus, miałby nadal ojca i matkę.

O ilu podobnych chłopcach Riddle mu nie powiedział? Ilu takich jeszcze mogło być? Dzieci bez rodziców lub odwrotnie - rodziców bez dzieci? Ilu takich ludzi chodziło po ulicach Hogsmeade? Może mijał ich, idąc chodnikiem, stał koło nich w sklepie, potrącał swoim płaszczem, siadał obok w tramwaju... Czy czuli smród śmierci, jaki się za nim wlókł? Widzieli niewidzialne piętno współzbrodniarza, jakie nosił na czole...





*potter - (ang.) garncarz.

**nowych studentów, których poddawano otrzęsinom, czyli inicjacyjnemu włączeniu do akademickiej braci, na średniowiecznych uniwersytetach nazywano "beanami". Słowo to miało kilka znaczeń: żółtodziób, osioł, dziki zwierz. Za skojarzeniem z osłem przemawia jeszcze fakt, iż beanom dla upodlenia doczepiano drewniane lub papierowe ośle uszy.

***pelur (fr.płaszcz) cienki (w znaczeniu przejrzystości), lecz mocny papier; przekładka ochronna w klaserach, starych albumach fotograficznych i książkach, służąca do ochrony zdjęć lub ilustracji.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro