JEDEN, CAŁY NOWY ŚWIAT
❝ Fantazja jest niezbędnym składnikiem życia. Jest sposobem patrzenia przez życie złym końcem teleskopu. ❞
— Dr. Seuss
ANIA OBUDZIŁA SIĘ przez wibracje budzika, który praktycznie wrzeszczał jej do ucha. Podskoczyła i rozejrzała się dookoła. Wtedy właśnie to sobie uświadomiła. Był pierwszy dzień szkoły! Pierwszy dzień nowego roku i nowej Ani. Jak mogła zapomnieć o tym dniu?
Wyskoczyła z łóżka i szybko wybrała jakiś zestaw kolorowych ubrań, trzymając się z daleka od różowej części swojej garderoby. Sam Bóg wiedział, że Billy Andrews pewnie ponownie porównałby ją do tuńczyka albo homara. Ostatecznie zdecydowała się na żółtą koszulkę polo, niebieskie ogrodniczki i granatowe buty na płaskim obcasie. Dodała do tego jeszcze żółtą opaskę na włosy. Pomyślała, że to byłby idealny strój, gdyby tylko wszystkiego nie psuły jej włosy.
Kiedyś w piątej klasie Józia Pye wyjawiła, że przypominała jej czerwonego kraba, którego kiedyś widziała na plaży. To dość mocno odbiło się na Ani, ale to przynajmniej nie było aż takie złe, jak zostanie nazwana marchewką — przezwiskiem, którego Andrews uwielbiał używać.
Ania potrząsnęła głową, by zapomnieć o tym wspomnieniu, po czym podniosła swój plecak. Udała się na dół, gdzie powitał ją zapach ziaren kawy oraz naleśników. Była to jedyna dobra część budzenia się o szóstej rano. Zauważyła kobietę uważnie wlewającą kawę do dwóch kubków. Na jednym z nich napisane było „Szystkiego najlepszego, Marrylo", a na drugim „#1 Mateusz". Oba były własnoręcznie wykonanymi świątecznymi prezentami od Jerry'ego i Ani.
— Dzień dobry, Marylo i Mateuszu! — pisnęła dziewczyna, podbiegając do swoich opiekunów. Ucałowała ich czoła, po czym zasiadła na krześle.
— Wielkie nieba, Aniu! Mogłaś poparzyć nas obie!
— Bardzo przepraszam, Marylo, po prostu mam naprawdę dobry humor. Nie mogę uwierzyć, że już dzisiaj jest pierwszy dzień szkoły! Mateuszu, czy możesz w to uwierzyć?
Mężczyzna wziął swój kubek i usiadł obok Ani, biorąc dużego łyka.
— Chyba tak. Nie byłem w szkole już od ponad dekady. — Zaśmiał się niezręcznie.
— To fantastycznie, Mateuszu. Będę musiała kiedyś pokazać ci jakiś odcinek Glee albo nawet High School Musical. Być może jakiś film dla nastolatków. Niby są dość nierealistyczne, ale są też niesamowicie zabawne. Czyż nie byłoby bosko, gdyby prawdziwe życie tak wyglądało, Marylo?
— Owszem, ale w międzyczasie wolałabym, byś zjadła śniadanie, zanim wystygnie. Wy, dzieci, macie strasznie dziką wyobraźnię — zbeształa ją kobieta.
Ania spuściła wzrok na swój talerz i szybko zaczęła spożywać posiłek. Ponownie została pouczona słowami „Aniu, gdzie twoje maniery? Nie zapomniałaś się pomodlić?", ale pomimo tego wszystkiego, poranek wciąż upływał jej dość przyjemnie. Dodatkowo naleśniki były przepyszne. Może innym razem uda jej się przekonać Marylę, by otworzyła swoją własną piekarnię. Albo choćby kawiarnię, to byłoby cudowne! Może wtedy nie byłaby taka samotna.
Po kilku minutach rozmów Cuthbertów (głównie ze strony rudowłosej dziewczyny) Ania skończyła jeść i się pożegnała. Wzięła jeszcze swoje pudełko z lunchem, nim wybiegła przez drzwi. Może to nie był zbyt dobry pomysł po zjedzeniu całego stosiku naleśników, ale kto by się tym przejmował?
Ania chciała jedynie dotrzeć do szkoły wystarczająco wcześnie, by móc porozmawiać ze swoimi przyjaciółmi. Może nawet poznać jakichś nowych uczniów, bo w końcu nigdy nie można mieć zbyt wiele przyjaciół, a przynajmniej w jej mniemaniu. Zawsze chciała przyjaźnić się z każdym. A nawet jeśli się z kimś nie przyjaźniła, to i tak wiele osób ją lubiło.
— Wiesz co? Nie. Aniu Shirley-Cuthbert, już nie będziesz smutną sierotą i wyrzutkiem. Nie, będziesz gwiazdą. Jesteś gwiazdą — powtarzała sobie cicho pod nosem, zbliżając się do budynku szkoły.
☁
— Bonjour, mon petit chou! — zawołał chłopak z miernym francuskim akcentem.
Ania odwróciła głowę, by ujrzeć znajomą osobę, która próbowała ją dogonić. Prawie potrącił innych uczniów swoim rowerem i być może wpadł na ścianę.
— Ups! Wybacz, Quinn! Nie zauważyłem cię, haha! — Zaśmiał się nerwowo. Szybko zsiadł ze swojego pojazdu i zdjął kask, po czym podbiegł do Ani. — Dzień dobry, mon petit chou!
— Dzień dobry, Jerry — odparła rudowłosa, przewracając oczami.
Jerry Baynard. Jeden z chłopców, z którym Ania dorastała, odkąd tylko została adoptowana przez Cuthbertów. Byli dla siebie praktycznie jak brat i siostra. Ania twierdziła, że gdzieś w równoległym wszechświecie byli prawdziwym rodzeństwem, a szczególnie biorąc pod uwagę wszystkie ich wspólne cechy. No cóż, niektóre wspólne cechy. Jerry miał dość dziwny charakter, jeśli można to tak określić.
— Jak minęły ci wakacje? Przepraszam, że do ciebie nie dzwoniłem, ale babcia nie dawała mi ani chwili wytchnienia. Ciągle pytała, do jakiego college'u idę, czy mam jakąś dziewczyną i w ogóle. Jestem dopiero w dziesiątej klasie, matko!
— Czyli twoja wycieczka do Paryża była dość pełna wydarzeń. — Zachichotała Ania.
— Tak. Do Paryża w Teksasie. Och, jak fajnie było ciągle siedzieć na dworze i niemalże dostać udaru słonecznego! Ależ miałem szczęście! — powiedział z sarkastycznym południowym akcentem.
Ania powstrzymała się od parsknięcia śmiechem, kiedy dalej szła po kampusie szkoły, szukając swojej ciemnowłosej pokrewnej duszy.
— Na pewno nie było tak źle — stwierdziła.
W tamtym momencie skupiała się jedynie na znalezieniu swojej przyjaciółki od serca. W końcu zobaczyła osobę rozmawiającą z grupą dziewczyn. Miała na sobie jasnoniebieską sukienkę, dopasowaną do niej kolorystycznie wstążkę oraz czarne buty, a jej kruczoczarne włosy były rozwiewane przez wiatr.
— Diana! Di! — Dziewczyna odwróciła się do niej z uśmiechem i zaczęła biec w stronę Ani, przyciągając ją do ciasnego uścisku.
— Ojejku, Aniu! Strasznie za tobą tęskniłam! Och, hej, Jerry. — Diana kiwnęła głową w stronę chłopaka.
Jerry uśmiechnął się, robiąc pistolety z palców. Brunetka cicho się zaśmiała, po czym ponownie przeniosła wzrok na swoją najlepszą przyjaciółkę.
— Tak bardzo przepraszam, że się z tobą nie spotkałam! Józia zaproponowała, że mnie podwiezie, a szczerze mówiąc, byłam zbyt zmęczona, by iść na piechotę. Ale to nieważne, jak się masz? Ślicznie dzisiaj wyglądasz.
— Dziękuję, ale wyglądałabym ładniej bez tych piekielnych włosów. — Westchnęła Ania.
— Osobiście bardzo podobają mi się rude włosy. Naprawdę oddałabym wszystko, by moje też miały taki żywy kolor. I to jeszcze naturalnie!
— Nadal myślę, że weekendami je maluje — dodał Jerry, który stał z boku, na co Diana wywróciła oczami.
— W każdym razie... Według mnie wyglądasz przepięknie, a teraz chodź. Znajdźmy naszych przyjaciół! Janka i Tillie bardzo chciały z tobą porozmawiać. Z tobą też, Jerry, chodź z nami! — poleciła, biorąc Anię pod ramię.
Shirley-Cuthbert poczuła się trochę lepiej. Była obok swoich najlepszych przyjaciół, śmiała się i rozmawiała z nimi o różnych bzdetach. Cieszyła się, że mogła spędzić wszystkie lata szkolne u ich boku.
☁
— Hej, Józek! — zawołał Jerry, przykuwając uwagę blondynki, która stała po drugiej stronie korytarza. Podobnie jak Diana, wywróciła oczami, podczas gdy reszta dziewczyn się zaśmiała.
— Zamknij się, nie mam na to czasu. Hej, Diano, Aniu — powiedziała Józia, szybko przytulając obie dziewczyny.
Następnie ponownie oparła się o ścianę i wróciła do rozmowy, w skrócie wprowadzając do niej całą trójkę. Właśnie próbowali pocieszyć Ruby w sprawie związanej z jakimś chłopakiem.
— Co, jeśli nie wróci? Obok kogo będę wtedy siedziała? Pewnie świat kara mnie za to, że wepchnęłam się w kolejkę w sklepie!
— Ruby, na pewno Gi—
— Ale co, jeśli nie wróci, Tillie?! — Inna blondynka nazywająca się Ruby Gillis powiedziała głośnym szeptem. Do jej oczu napłynęły łzy, będąc niebezpiecznie blisko wypłynięcia. Dziewczyna pociągnęła nosem i otarła pojedynczą łzę toczącą się po jej policzku.
— Nic jej nie będzie? — spytał niepewnie Jerry. Nie był pewny, czy powinien pocieszać szlochającą dziewczynę, czy też może jak najszybciej stamtąd odejść.
— Będzie dobrze, jestem tego pewna — szepnęła do niego Ania, która kreśliła niewielkie kółka na plecach dziewczyny.
— O wilku mowa. — Zaśmiała się Józia, odwracając w stronę wejścia do budynku.
Ruby podniosła głowę i szybko poprawiła swój wygląd — wygładziła swoją koszulkę oraz przeczesała dłonią włosy. Następnie przybrała uśmiech na twarz i podeszła do Józi. Ania odwróciła głowę, a kiedy ujrzała, kto był obiektem ich zainteresowania, jej serce zaczęło bić szybciej. Zrobiła krok w tył, chowając się za Jerrym i Dianą.
Proszę, proszę, proszę, nie. Dlaczego to musi przytrafiać się akurat mnie? — pomyślała, krzyżując ramiona na klatce piersiowej.
Do szkoły wszedł chłopak w znoszonym zielonym swetrze i luźnych dżinsach. Zdjął swój kaszkiet, wkładając ją do torby. Na jego twarzy pojawił się głupkowaty uśmiech, gdy zmierzał w stronę grupy dziewczyn (oraz Jerry'ego, oczywiście) — był to ten warty milion dolarów uśmiech, który odpowiadał za mdlenie wielu przedstawicielek płci żeńskiej.
Gilbert Blythe.
☁
hejka, kochani!
witam was w moim nowym tłumaczeniu. mam nadzieję, że się wam spodoba tak samo bardzo jak mi. mogłabym prosić o dużo komentarzy? bo ostatnio jestem w dość sporym dołku, a one zawsze wywołują uśmiech na mojej twarzy ❤️
kocham was,
victoria alexandra cornelia
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro