Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

DWA, ROZKOSZ NOWEJ PRZYJAŹNI


wesołych walentynek, skarby ❤️





❝ Przyjaciel tworzy w nas nową przestrzeń, która prawdopodobnie nie zaistniałaby nigdy, gdybyśmy go nie spotkali. Tylko dzięki niemu rodzi się w nas nowy świat. ❞

— Anais Nin



                — DZIEŃ DOBRY, panie, Jerry — odezwał się, wsuwając dłonie do kieszeni spodni. Zatrzepotał rzęsami i puścił dziewczynie oczko, przez co Ruby niemalże padła z zazdrości. W odróżnieniu od Ani, po której widać było zirytowanie oraz zakłopotanie spowodowane samą obecnością tego chłopaka.

— Dzień dobry, Gilbercie. Co u ciebie? Nie widziałam cię od zakończenia szkoły w maju. — Zarumieniła się Ruby, kładąc dłoń na jego przedramieniu.

— Wszystko dobrze, um, trochę zwiedzałem, spędzałem czas z moim tatą...

— Jak miło z twojej strony!

Gilbert zaczął powoli cofać się od niższej dziewczyny. Zaśmiał się nerwowo, gdy próbowała podejść jeszcze bliżej niego, opowiadając jakieś żarciki oraz próbując nawiązać jakąś rozmowę. Ani niemal zrobiło się jej szkoda. Widać było, że Gilbert nie odwzajemniał jej uczuć — wiedzieli o tym wszyscy oprócz samej Ruby. Czasami chciałaby po prostu powiedzieć jej, żeby znalazła sobie innego chłopaka, który będzie ją lubił i dobrze traktował. Jednak wtedy blondynka pewnie szlochałaby z powodu Gilberta jeszcze bardziej. Poskutkowałoby to także ostrą wymianą zdań z Józią Pye.

— Hej, Aniu. Jak minęło ci lato? — Dziewczyna nagle została wyrwana z głębokiego zamyślenia.

Odwróciła się, by zobaczyć, że wszyscy, w tym skołowana Ruby, na nią patrzą. Gilbert przeniósł ciężar ciała na drugą nogę, nadal czekając na odpowiedź. Tym razem zamiast głupiego lub pewnego siebie uśmieszku na jego twarzy widniała nieśmiało.

— Dobrze, ale to nie twoja sprawa — odparła. Diana posłała jej wymowne i rozczarowane spojrzenie, którego nie powstydziłaby się niejedna matka.

— Aniu! — szepnęła Ruby.

— Wybacz — powiedziała, choć nie do końca miała to na myśli.

Gilbert spuścił wzrok ze swego rodzaju wstydem, czego Ania nie mogła rozumieć. Ale dlaczego powinna się tym przejmować? To przez niego odczuwała wstyd, może sam powinien go posmakować.

Gilbert Blythe i Ania nigdy nie byli przyjaciółmi. Ani trochę. Poznali się, kiedy w trzeciej klasie dziewczyna przyjechała na Zielone Wzgórze. Nie znała go zbyt dobrze — słyszała zaledwie kilka plotek na jego temat. Wydawał się fajnym chłopakiem, a przynajmniej dopóki nie pociągnął ją za warkocza i nie nazwał Marchewką. Marchewką. Czy kiedykolwiek słyszeliście tak okropną ksywkę? Wyobraźcie sobie zostać nazwanymi Marchewką w wasz pierwszy dzień szkoły — to słowo będzie waszą etykietką już na zawsze. Potem próbujesz się obronić, ale w zamian otrzymujesz tydzień zostawania po lekcjach.

Tamtego dnia Ania przysięgła sobie, że nigdy nie nawiąże żadnej relacji z tym chłopakiem. A, szczególnie że przyjaźnił się z Billym Andrewsem — był on uosobieniem każdego dupka z seriali dla nastolatków. Dajcie spokój, cała jego rodzina była taka sama. Jednak wszyscy oprócz Prissy i Janki. Były jedynymi Andrewsami, które naprawdę lubiły Anię. Biedna Janka, musi mieszkać z tym dzieciakiem...

— Przepraszam, po prostu... Tęskniłem za tobą. Cóż, ja i Cole tęskniliśmy... — Blythe zaczął się jąkać, próbując znaleźć jakiś sposób na sformułowanie zdania, które nie zezłościłoby rudowłosej.

— To chyba miłe. Nie rozmawiałam z Colem, odkąd wyjechał na obóz. Co u niego? — zapytała, zerkając na swój telefon, by nie musieć patrzeć na chłopaka z kręconymi włosami naprzeciwko niej.

— Wszystko dobrze. Właściwie to...

— Hej, ludzie! Zgadnijcie, kto wrócił! — wrzasnął nagle Billy Andrews, wywołując kpiny oraz zniesmaczone spojrzenia nauczycieli i uczniów.

Józia uśmiechnęła się i podeszła do wysokiego chłopaka, by lekko ucałować jego usta i oprzeć głowę na jego ramieniu.

— Cześć, Minionku. — Zachichotał blondyn, patrząc na Anię. Odwróciła się od Gilberta, by przenieść na niego wzrok.

— Słucham?

— Twoje ubrania wyglądają dokładnie tak samo jak tego stwora. Brakuje ci jedynie okularów i rękawiczek. — Wzruszył ramionami, a Józia się zaśmiała.

— Aw, dzięki, Billy. Twoje ubrania przypominają naćpaną postać z serialu dla dzieci z lat 90.

— O cholera, słyszałaś to? — Jerry szturchnął łokciem Dianę, jednocześnie podskakując oraz zastanawiając się, czy powinien zacząć ich dopingować.

Billy zmrużył oczy, mierząc dziewczynę wzrokiem.

— Nieźle cię wyszkoliłem, Shirley. Może następnym razem wymyślić jakąś oryginalną ripostę?

— Dziękuję — ucięła Ania.

Blondyn wywrócił oczami, a następnie przeszedł na drugą stronę korytarza, by móc porozmawiać z Józią na osobności.

— Um, ja...

— Chyba powinnam już iść na lekcje. Pa! Do zobaczenia później! — krzyknęła rudowłosa, całkowicie ignorując Gilberta.

— Pa, skarbie!

— Pa, słodziaku! — wrzasnął Jerry, machając do niej.

Ania odwzajemniła ten gest, po czym weszła po schodach na drugie piętro, w końcu będąc gotowa na rozpoczęcie tego roku szkolnego.





                Ania wpadła do klasy pana Phillipsa z zamiarem zajęcia miejsca w tylnym rogu. Powodem było głównie to, że nie chciała być tak blisko nauczyciela. Zawsze sprawiał, iż czuła się żałosna i po prostu głupia. Lubiła to miejsce również dlatego, że mogła wyglądać przez okno oraz obserwować świat, patrzeć na uczniów oraz pracowników szkoły spacerujących po kampusie, a nawet pary siedzące na ławkach oraz wpatrujące się sobie w oczy z uwielbieniem — zupełnie jakby nie istniało nic piękniejszego niż osoba siedząca przed nimi. Ania chciałaby pewnego dnia doświadczyć tego uczucia.

— Ach, cholera! — Odezwał się chłopięcy głos obok niej.

— Słucham? — odparła jedynie.

Zerknęła na chłopaka, by lepiej się mu przyjrzeć. Miał dość krótko, lecz modnie przystrzyżone włosy w kolorze ciemnego karmelu, a także piękną oliwkową karnację. Na jego nosie spoczywały okulary vintage. Musiał być nowy.

— Wybacz! Po prostu... Bardzo chciałem zająć miejsce przy oknie, wiesz? Wtedy mógłbym ukryć się przed wszystkimi. — Wzruszył ramionami. — Nie wspominając, że naprawdę lubię wyglądać przez okno, żeby przyjrzeć się naturze lub marzyć... I pewnie cię to nie obchodzi. Przepraszam. Jestem nowy w tej szkole. Po prostu chciałem z kimś porozmawiać, kimkolwiek.

Rudowłosa się uśmiechnęła. Znała to uczucie przebywania w nieznanym środowisku. Gdyby nie Diana, pewnie pogrążyłaby się w otchłani cierpienia. Może nawet w ogóle nie uczęszczałaby do szkoły. Za swoją misję obrała zostanie przyjaciółką chłopaka.

— Nie! Ani trochę! Naprawdę nie przeszkadza mi rozmowa z kimś. Mój przyjaciel, Cole, tak jakby przeniósł się do innej klasy, a nie mam zbyt wielu znajomych. Może tę ładną blondynkę, Quinn, która siedzi tam, ale chyba już nie, bo mój najlepszy przyjaciel prawie ją przejechał.

— Wow.

— Rowerem! Wybacz, to nie było prawdziwym samochodem i nie specjalnie. Jest dość dziwną osobą, jeśli mogę tak to ująć.

Chłopak głośno się zaśmiał. Musiał zasłonić buzię dłonią, gdyż pozostali uczniowie zaczęli na niego patrzeć.

— Bardzo chętnie poznałbym kiedyś twoich przyjaciół. Poza tym, jak on—

— Długa historia. Po prostu nigdy nie ufaj Jerry'emu z jazdą na rowerze. Ani w zasadzie z niczym. — Zachichotała, wspominając inną sytuację, w której Jerry niemal przebił sobie palec zszywaczem. Jejku, jakim cudem ten chłopak nadal żyje?!

— Przepraszam, jestem bardzo nieuprzejma. Nie zapytałam, jak masz na imię?

— Och, wybacz. — Zarumienił się, podając jej rękę. — Mam na imię Laurence. Laurence Teodor Davis. Ale moi bliscy znajomi nazywają mnie Laurie albo Teddy. A poprzez bliskich znajomych nie mam na myśli nikogo.

Zaśmiał się niezręcznie, a Ania uścisnęła jego dłoń.

— Ania Shirley-Cuthbert. Ania, nie Anna, bo moim zdaniem Anna wygląda potwornie.

— Hm, chyba można powiedzieć, że Ania bardziej do ciebie pasuje.

Dziewczyna się uśmiechnęła.

— Tak, w końcu ktoś to rozumie! — Lekko uniosła pięść. Już była w stanie powiedzieć, że to był początek nowej przyjaźni. Nie, pokrewna dusza. Zdecydowanie.

— Laurence, cóż, Laurie? Mogę cię tak nazywać?

— Jasne.

— Myślę, że to początek spektakularnej przyjaźni. — Uśmiechnęła się.

Laurence odwzajemnił ten gest, próbując ukryć swoje podekscytowanie na myśl o nowej przyjaciółce.





                Okazało się, że Ania i Laurence mieli wiele wspólnych lekcji — a dokładnie cztery z siedmiu. W wolnym czasie lepiej się poznawali. Dowiedzieli się o ich wspólnej miłości do musicali oraz niektórych seriali, a nawet, że dzielili poglądy w niektórych sprawach. Ania bardzo cieszyła się z możliwości zawarcia nowej przyjaźni. Nie zrozumcie jej źle, Diana, Jerry, Cole i reszta dziewczyn mieli specjalne miejsce w jej sercu, ale Laurence był po prostu zbyt uroczy i nie mogła powstrzymać się od przebywania w jego towarzystwie. Nie pomagało również to, że miło się na niego patrzyło.

Niestety, Laurence musiał opuścić szkołę tuż po dzwonku. Ale uprzednio poprosił Anię o numer, który chętnie zgodziła się mu podać. Czuła, jak jej twarz się rozgrzała, kiedy przytulił ją przed odejściem na przystanek autobusowy. To dzień oficjalnie był spektakularny. Nie, chwila, malowniczy! Już nie mogła się doczekać, aż opowie o nim dziewczynom. Może nawet pochwali się Billy'emu i Gilbertowi, że znalazła chłopaka, który ją polubił. No cóż, może jako przyjaciółkę, ale wciąż.

Ania 💖: hej, gdzie jesteś?

Di: Wybacz, Annie!

Di: Moja mama już odebrała mnie i dziewczyny

Di: A Jerry pewnie robi coś głupiego. :0)

Di: Chcesz, żebym po ciebie przyjechała?

Ania 💖: Nie, ale dzięki. Kocham cię, przyjdę się

Di: Okej, ja też cię kocham i uważaj na siebie.

Ania odłożyła telefon i usiadła na ławce, rozglądając się dookoła, by popodziwiać widok. Tak bardzo cieszyła się, że mogła żyć w tak piękny dzień. Żałowała tylko, że nie miała z kim się nim zachwycać. Zobaczyła kilku innych uczniów w tej samej pozycji co ona, tylko ich spojrzenia były wbite w telefony. Bardzo chciałaby podejść do kogoś i z nim porozmawiać, ale szczerze mówiąc, nie miała ochoty na żadne interakcje międzyludzkie. To doprowadziłoby tylko do niezręcznej pogawędki oraz niekomfortowej ciszy, więc może to nie byłaby najlepsza decyzja. Więc po prostu tam została, dopóki nie poczuła, jak ktoś na nią patrzy.

Rudowłosa podniosła wzrok znad ekranu, zauważając chłopaka siedzącego tuż obok niego. Gilbert John Blythe. Ze wszystkich ludzi na całym świecie, to musiał być ten chłopak z kręconymi włosami. Boże! Nie przeszkadzałoby jej to, gdyby Jeremy usiadł obok niej, a on pachniał jak śmietnik za fast foodem!

— Hej — przywitał się nieśmiało, lekko się odsuwając, by dać im trochę przestrzeni.

— Hej — odpowiedziała.

Co prawda, nie lubiła tego chłopaka, ale nie zamierzała zachowywać się snobistycznie. Nie zasługiwał na jej uwagę, lecz zasługiwał, by być traktowany z szacunkiem. Jak znajomy, choć był kimś o wiele mniej dla niej ważnym.

— Przepraszam, jeśli cię uraziłem czy coś, ale po prostu bardzo chciałem z tobą porozmawiać. Jako kolega z klasy... Więc jak minęło ci lato? Nie musisz odpowiadać. Właściwie to mogę sobie stąd pójść, jeśli chcesz. Przepraszam—

— Dobrze. Po raz pierwszy pojechałam na plażę z Cuthbertami. Matko, Gilbert, dużo mówisz jak na kogoś tak wyluzowanego i niewzruszonego jak ty — odparła.

— Haha, tak. — Gilbert zaśmiał się niezręcznie. Wyglądał na tak zawstydzonego, że Ania zaczęła żałować swoich słów.

Nie, nie lituj się nad nim. Jest pełnym nienawiści chłopakiem.

Och, Aniu, ty i to twoje ego! Po prostu bądź dla niego miła! Popatrz na niego, wygląda jak smutny szczeniak!

— A jak tobie minęło lato?

— Świetnie! Wyjechałem na obóz i mogłem też porobić trochę rzeczy z moim tatą, jak łowienie ryb, gotowanie, a nawet camping. Było fajnie. Dziękuję, że pytasz.

— Nie ma sprawy, chyba. — Wzruszyła ramionami.

— Jak było w szkole?

— Dobrze, ale żałuję, że nie spakowałam czegoś więcej na lunch. Zjadłam dzisiaj tylko sok pomarańczowy i czerstwy popcorn.

Dlaczego nadal z nim rozmawiasz?! Nie jest twoim przyjacielem, przestań! — Nadal myślała.

— Wow. — Gilbert przez chwilę na nią patrzył, nim zaczął szukać czegoś w swoim plecaku. Wyjął pudełko na lunch, z którego wyciągnął błyszczące czerwone jabłko. — Proszę. Jest z sadu mojego taty, jest bardzo słodkie.

Ania chwyciła owoc oraz posłała mu delikatny uśmiech.

— Dziękuję. To znaczy, za to.

— Nie ma za co. Cieszę się, że mogłem pomóc.

Dziewczyna ponownie poczuła ciepło napływające do jej policzków. Nawet nic nie zrobił, ale ten delikatny uśmieszek, który zawsze jej posyłał, sprawiał, że czuła motylki w brzuchu. Co to oznaczało?! I dlaczego Ania się tak czuła?

Głośny odgłos klaksonu sprawił, że oboje podskoczyli. Gilbert odwrócił głowę i wstał z miejsca, cicho przeklinając pod nosem oraz podnosząc swój plecak. To trochę zaskoczyło rudowłosą, bo kto by pomyślał, że Pan Idealny mógł kląć?

— To mój tata. No cóż, do zobaczenia jutro, Aniu Shirley. — Puścił jej oczko, zanim wsiadł do samochodu i odjechał.

— Nazywam się Ania Shirley-Cuthbert! — odkrzyknęła.

Może jednak Gilbert wcale nie był taki zły. Ale to wyjdzie wraz z upływem czasu. Ania uśmiechnęła się, po czym wzięła swoją torbę i zaczęła iść w stronę Zielonego Wzgórza.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro