Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

CZTERY, POCZĄTEK CZEGOŚ NOWEGO


Najlepsze rzeczy w życiu są niespodziewane — ponieważ nie masz do nich żadnych oczekiwań.

— Eli Khamarov



                — WITAJ! Ty musisz być Jerry? Nie, poczekaj. Cole?

— Właściwie to jestem Gilbert. Gilbert Blythe. Przepraszam, przyszedłem za wcześnie? Czy to w ogóle sala kółka teatralnego?

— Och, nie! To nic, kochanie! To ta sala, jestem panna Stacy, prowadząca kółka teatralnego! — przedstawiła się radośnie kobieta, wyciągając do niego rękę, którą Gilbert opornie uścisnął.

Brunet rozejrzał się po klasie. Wcześniej była przeznaczona ona dla klubu szachowego, ale szkoła postanowiła go zamknąć po wielu przegranych meczach. Mdłe, kremowe ściany teraz były wypełnione kolorowymi pracami, które wydawały się ręcznie malowane. Bliżej biurka nauczycielki znajdowało się wiele plakatów filmowych. To było naprawdę oryginalne.

— Możesz tam usiąść, jeśli chcesz. Mam nadzieję, że więcej dzieciaków do nas dołączy, ale na razie możesz tam sobie posiedzieć. Możesz też wziąć sobie jakąś przekąskę, jeśli tylko chcesz! Czuj się jak u siebie, podczas gdy będziemy czekać na pozostałych!

Gilbert kiwnął głową, zanim usiadł w oddalonym kącie klasy. Kobieta w tym czasie zajęła miejsce na przodzie klasy.

Panna Stacy była dla niego prawdziwą zagadką. No cóż, nie tylko dla niego, ale dla całej szkoły. Co roku w ich placówce pojawiał się dodatkowy nauczyciel, nie mieli jednego nauczyciela od ósmej klasy. Panna Stacy bardzo różniła się od większości kadry. Po pierwsze, była naprawdę młoda. Prawdopodobnie jakoś po dwudziestce, nie wspominając już o jej radosnym podejściu do życia. To było zdecydowanie coś nowego. Lepszego niż użeranie się z marudnymi i cynicznymi ludźmi. W dziwny sposób przypominała mu o Ani. No cóż, nie licząc rudych włosów oraz piegów zdobiących jej twarz albo nawet jej—

— Dzień dobry, nazywam się Ania Shirley-Cuthbert. Ania, nie Anna. Czy to tutaj odbywa się spotkanie kółka teatralnego?

Gilbert odwrócił głowę, by ujrzeć znajomą rudowłosą stojącą przy drzwiach. Jej usta zdobił typowy dla niej szeroki uśmiech. Czuł, jak z każdą chwilą jego serce bije coraz szybciej. Co do cholery się działo? Dlaczego czuł się, jakby w jego brzuchu znajdowała się chmara motyli? Cholera, nawet nie motyli, ale ptaków. Co to za uczucie?

Zanim zdążyłby zacząć kwestionowanie swoich nowoodkrytych uczuć, poczuł, jak ktoś morduje go wzrokiem. Podniósł głowę i ujrzał, jak jego ulubiona rudowłosa patrzy na niego z osłupieniem. A Gilbert jako, no cóż, Gilbert, lekko jej pomachał. Natychmiast pożałował tej decyzji, myśląc, że prawdopodobnie wyglądał głupio. Niedługo później dziewczyna weszła do klasy i usiadła obok niego, przesuwając się o jedno krzesło dalej.

Czy ona cię nienawidzi? Dlaczego się odsunęła?! Czy zrobiłem coś nie tak? Czy śmierdzę? Dzisiaj rano brałem prysznic?! — myślał.

— Hej... Miło cię tu widzieć!

— Dzień dobry, Gilbert. Ładna jest dzisiaj pogoda, prawda?

— Tak, chyba tak — wymamrotał.

Po niekomfortowej minucie w końcu zebrał się na odwagę, by zacząć jakąś rozmowę z tą dziewczyną. Nawet jeśli to miało do niczego nie doprowadzić.

— Nie wiedziałem, że tutaj będziesz. Nie wiedziałem, że lubisz teatr!

Okej, to było kłamstwo. Dobrze wiedział, iż tutaj będzie.

— No cóż, tak naprawdę w ogóle mnie nie znasz. Ani nawet nie zapytałeś. Gdybyś po prostu zapytał, to może byś wiedział. — Prychnęła.

— Może gdybyś się uspokoiła i posłuchała... — wymamrotał, przykuwając tym jej uwagę.

— Słucham?!

Nie powinieneś był tego mówić, idioto!

— Nic! Po prostu... Myślałem, że się pogodziliśmy? Wiesz? Zaczęliśmy od nowa?

— Pogodziliśmy?

— Tak, czemu nie? — spytał.

Oblała go fala paniki. Czy źle zrozumiał ich rozmowę? W końcu nie rozmawiali zbyt długo, ale myślał, że byli teraz swego rodzaju przyjaciółki. Czy to był tylko głupi błąd?

— Ja... To znaczy, nie wiem, czy... Cole! O mój Boże! Nie wiedziałam, że się zapisałeś! — Ania podskoczyła, całkowicie ignorując Gilberta, a w zamian przytulając blondyna.

Ciemnowłosy nastolatek zawstydzony spuścił wzrok na swoje kolana. Słyszał, jak przyjaciele Ani zbierają się w klasie, witając ze sobą uściskami i podawaniem dłoni. Śmiali się z Bóg wie jakiego powodu. Gilbert nie mógł nie czuć się jak idiota. Bo właśnie tym był — chorym z miłości idiotą, który ślepo podążał za swoimi uczuciami.

— Hej, stary! — Jasnowłosy chłopak usiadł obok niego z delikatnym uśmiechem na twarzy, który kontrastował z jego ciemnymi, zmęczonymi oczami.

— Hej, Cole. — Westchnął Gilbert, opierając głowę na dłoni.

— Wiesz, w życiu bym się nie spodziewał, że cię tu zastanę. Czemu nagle zainteresowałeś się sztuką? — spytał, jednocześnie zdejmując swoją sławną sztruksową kurtkę oraz przeczesując dłonią włosy.

Blythe odpowiedział wzruszeniem ramion.

— Chciałem znaleźć sobie jakieś dodatkowe zajęcie, zająć czymś myśli, poznać nowych przyjaciół i w ogóle. A ty?

— Ania i Jerry mnie tutaj zaciągnęli. Jak zwykle. — Uśmiechnął się pod nosem. — Hej, co to za smutek? Coś się stało, kumplu? — spytał sarkastycznym tonem, imitując głos Billy'ego, co poskutkowało uśmiechem bruneta.

— Nic, po prostu życie.

— Czy to ma jakiś związek z tym, że Ania cię ignoruje?

Brwi Gilberta się uniosły, a on intensywnie myślał nad jakąś odpowiedzią.

— Nie...

— Jasne...

— Naprawdę.

— Tak, a pan Phillips jest świetnym nauczycielem. — Wyższy chłopak przewrócił oczami.

Gilbert prychnął i skrzyżował ramiona na klatce piersiowej. Zniżył się na swoim krześle, przez chwilę milcząc.

— Czy wyszedłbym na tandetnego desperata, gdybym powiedział, że tak?

— Bardzo tandetnego, Blythe.

— Mucho tandetnego, Gilburrito — wtrącił Jerry, który stał za nimi, tym samym strasząc dwójkę przyjaciół. Usiadł pośrodku nich, przez co Gilbert podskoczył, a Cole posłał Jerry'emu wymowne spojrzenie. — Ach, popatrzcie na to. Trójka Muszkieterów wróciła!

— Stary, możesz przestać? To prywatna rozmowa.

— Nie widziałem dwójki moich ulubionych chłopaków od pierwszego dnia szkoły!

— Jerry, dosłownie rozmawialiśmy ze sobą wczoraj.

— Przez telefon, Cole, przez telefon. — Jerry pacnął jego nos. Gilbert czuł się dość niezręcznie, będąc świadkiem ich sprzeczek. — Więc co sprowadza się do kółka teatralnego? Dziewczyny? Chłopcy? Nie oceniam, no wiesz.

— Jerry...

— Co? Ja tylko pytam kumpla, dlaczego dołączył. Nigdy nie mówił mi, że lubi musicale.

— Być może dlatego, że jesteś taki nadpobudliwy.

— Wcale nie!

— Napisałeś całe wypracowanie o tym, jak serial Glee wpłynął na nasze pokolenie.

— Najlepsza praca, jaką kiedykolwiek napisałem — wymamrotał Baynard. Prychnął jeszcze przez słowa Cole'a, zanim odwrócił się twarzą do Gilberta i posłał mu ciepły uśmiech. — Zignoruj naszego kochanego Cole'a. Więc jesteś podekscytowany? Musi być jakiś powód, dla którego dołączyłeś. Aktorstwo, pisanie, scenografia, reżyseria? To wszystko jest takie cudowne! Osobiście lubię po prostu być w centrum uwagi.

— Głównie chodziło o przyjaciół... Ale tak, aktorstwo jest fajne. Dzięki temu mogę zająć czymś umysł. — Gilbert pokręcił głową.

— Cudownie. Masz w sobie coś z Timothéego Chalameta. Mógłbyś być głównym obiektem miłosnym czy coś. No cóż, oczywiście, tylko jeśli uda ci się mnie pobić. — Jerry wzruszył ramionami. Gilbert niemalże usłyszał, jak Cole mamrocze coś o próżności swojego kumpla. — W każdym razie bardzo cieszę się, że możemy być tu razem. Nigdy nie mieliśmy szansy, by spędzić razem czas, więc będzie fajnie, prawda?! Ten rok będzie wspaniały! Colby-Jack, Mango i ja. Nieświęta trójca, Trójka Muszkieterów, trio, o które nikt nie prosił, ale potrzebował. W końcu razem!

Chłopak objął ramionami dwójkę nastolatków i przyciągnął ich blisko siebie.

Cole i Gilbert wymienili spojrzenia, po czym w końcu się poddali oraz oparli głowy na barkach Jerry'ego. Jerry zdecydowanie był jedyny w swoim rodzaju. Ale cieszyli się, że był ich przyjacielem. Nawet jeśli był trochę dziwny.

Ta chwila trwała, dopóki panna Stacy nie zamknęła drzwi i nie klasnęła w dłonie, zaczynając tym samym początek spotkania. Gilbert rozejrzał się, zauważając, że pomieszczenie było wypełnione uczniami. Daleko po jego prawej znajdowała się Ania wraz ze swoimi przyjaciółkami. Prychnął, zanim zniżył się na swoim krześle, skupiając na nauczycielce. Starał się myśleć o samych pozytywach i przekonać samego siebie, że to był dobry pomysł.





                — Więc bardzo cieszę się, że tylu uczniów jest zainteresowanych tym kółkiem! Wiem, że każdy z nas może zostać—

Pannie Stacy przerwał dźwięk otwierania drzwi. Opalony chłopak wszedł do klasy z zawstydzoną miną. Niemal każdy popatrzył na niego z zainteresowaniem. No cóż, oprócz Jerry'ego, który bazgrał na kartce papieru znalezionej na podłodze.

— Dzień dobry. Przepraszam, jeśli się spóźniłem. Czy to może tutaj odbywa się spotkanie kółka teatralnego? Moja przyjaciółka mi tak powiedziała — odezwał się zdenerwowany, zaciskając uścisk na ramionach swojego plecaka tak mocno, że jego knykcie pobielały.

— Och, skarbie, oczywiście! Nie wiedziałam, że jeszcze nie wszyscy przyszli. Możesz usiąść, gdzie tylko chcesz. Ani trochę się nie spóźniłeś. — Nauczycielka uśmiechnęła się i pokierowała tajemniczego chłopaka na prawo.

Odwzajemnił jej gest, zanim usiadł obok Ani. Puścił jej oczko, odkładając swoją torbę oraz wracając wzrokiem do panny Stacy, która dalej mówiła.

Gilbert poczuł swego rodzaju ukłucie zazdrości w klatce piersiowej. Była ona pomieszana również ze zmieszaniem i ciekawością. Nigdy wcześniej nie widział tego chłopaka na żadnej lekcji ani w szkole. Nawet przy grupie znajomych Ani. Jasne, skupiał się na szkole, ale wciąż. Dlaczego on i Ania zachowywali się jak dobrzy przyjaciele? Wiedział, że nie powinien być zazdrosny, ale nowy dzieciak go ciekawił.

— Hej, Cole — wszeptał.

— Co?

— Kto to? Obok Ani i jej koleżanek?

Mówiąc to, kiwnął głową w odpowiednim kierunku. Cole podążył za jego spojrzeniem i uniósł brew.

— Szczerze mówiąc, nie wiem. Ania nigdy wcześniej o nim nie wspominała. Chyba jest tutaj nowy. Ale nigdy z nim nie rozmawiałem, wybacz.

— Hm...

Nadal patrzył na tę dwójkę. Tym razem głowa chłopaka spoczywała na ramieniu Ani. Co jakiś czas na nią spoglądał i mocniej w nią wtulał. I wtedy Gilbert ponownie poczuł ukłucie w klatce piersiowej. Naprawdę nie powinien go doświadczać. Dlaczego czuł się, jakby ktoś uderzył go w serce?

— Ma na imię Laurence — wyszeptał mu do ucha Jerry, nadal nie odrywając uwagi od swojego rysunku. — Laurence „Teddy" Davis. Jest nowy. On i Ania zaprzyjaźnili się na początku roku.

— Skąd wiesz to wszystko, Jerry?

— „Plotkara", stary. — Brunet posłał Cole'owi poważne spojrzenie, następnie ponownie szeroko się uśmiechając. — Wiem wiele rzeczy. Dobra, Diana powiedziała mi, że Ania ciągle wspomina o jakimś chłopaku nazywającym się Laurie. Poza tym czasami widziałem, jak siedzieli pod sklepem na rogu przed lekcjami. Chyba są ze sobą blisko.

— Huh — odpowiedział jedynie Gilbert.

— Jako przyjaciele — dodał szybko Jerry na widok smutku pojawiającego się w oczach jego kumpla. — Wydają się dobrymi przyjaciółmi. Pewnie dlatego, że mają razem większość lekcji. Ale ich relacja raczej nie wykracza poza przyjaźń!

— Tak, chyba Jerry ma rację... — stwierdził z wahaniem Cole.

— Tak, tak, tak, jasne. Pewnie tak. W końcu Tillie i ja też się ze sobą zbliżyliśmy w tym roku, bo mamy dużo wspólnych lekcji. Więc to pewnie ta sama sytuacja.

— Tak! A teraz uspokój się, panna Stacy mówi.

— Ale ty też jej nie słuchałeś.

— To dlatego, że tworzę dzieło sztuki, Blythe. — Jerry uderzył go w ramię, wracając do rysowania niewielkiego robota ze skrzydłami.

Gilbert ponownie odwrócił się twarzą do przodu klasy, choć zazdrość nie opuściła jego ciała. Być może zamieniła się w smutek. Przeczesał dłonią włosy i oparł głowę na ramieniu Jerry'ego, by choć trochę się pocieszyć. Jerry wymienił spojrzenia z Colem, ale Gilberta to nie obchodziło. Chciał tylko, żeby ten dzień już się skończył.





                — No cóż, zobaczymy się za dwa tygodnie! Jeśli macie jakieś sugestie, to możecie napisać je do mnie mailem! Okej, to tyle. Do zobaczenia! — zakończyła panna Stacy, a Gilbert powoli wstał z pomocą Jerry'ego i Cole'a. Już nie mógł się doczekać, aż wróci do domu.

— Hej, stary, chcesz może iść na kawę?

— Znam świetną pizzerię, do której możemy iść, jeśli chcesz?

— Nie, nie trzeba. Poza tym mój tata pewnie potrzebuje pomocy. Nie chcę, żeby się połamał. — Brunet posłał im wymuszony uśmiech, co poskutkowało cichym śmiechem dwójki nastolatków.

— No dobra, do zobaczenia!

Gilbert zacisnął szczękę i odszedł. Chciał jedynie najeść się tłustym jedzeniem i oglądać powtórki Byle do dzwonka oraz innych seriali z lat 80. Dokładnie to robił przez cały weekend.

Boże, ale ze mnie frajer. Te słowa nie opuszczały jego głowy.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro