Nie chciałem aby tak to się skończyło
Witam wszystkich serdecznie w oneshocie carberlowym dla wszystkich fanów!
Dedykowany for me na moje urodzinki dla was :3
Czas pisania: coś około 6-8 dni
Ilość słów: 5088 słów
Mogą występować błędy za co przepraszam!
Oneshot tworzony do tej piosenki ↑
Jest tu dość mocno pobawione "perspektywami" więc życzę powodzenia
Życzę miłego czytania!
Oraz miłego dzionka, wieczoru bądź nocy wtedy kiedy będziecie czytać go
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Śmierć… co może być gorszego od tego? Właśnie chyba nic nie jest aż tak bolące tak bardzo rozdzierające z człowieka emocji jak utrata kogoś bliskiego, najbliższego sercu. To jest właśnie najgorsze w tym całym życiu, które każdy musi odbyć. Niektórzy nie zasługują na taki koniec na coś takiego, co ich spotkało. Życie czasem jest takie niesprawiedliwe, takie brutalne. Patrzyłem na to z oddali jeśli tak to można nazwać, byłem czynnym obserwatorem wydarzeń, które spowodowały tak wiele cierpienia i bólu. Osoba, która była tak ważna dla miasta wręcz była ikoną, której nikt nie odważył się ruszyć. Nagle została zamordowana, pozbawiona życia tak po prostu. To spowodowało w mieście wielką panikę i rozłam tego co było dotychczas, bo w końcu kto byłby na tyle głupi aby to zrobić. Skazał się na pewno na karę śmierci. Nowy etap w życiu każdego, ale nie każdy był z tego zachwycony. Nie każdy był na to gotowy…
Stałem nad trumną osoby, która była dla mnie wzorem, kimś idealnym bez skaz, ale teraz nie ma go, nie ma szefa policji, przyjaciela…ojca. Nie powstrzymywałem łez, bo nie widziałem sensu tego robić. Nie byłem nawet w stanie ich powstrzymać. Dawałem w ten sposób upust swoim emocjom. Trzymałem kurczowo w dłoniach białego chryzantema, powinienem pierwszy wrzucić kwiat do dziury gdzie właśnie wkładali mego ojca.
To nie on powinien umrzeć…nie w ten sposób powinien odejść…
Ledwo zrobiłem krok w przód, bo nie chciałem się pożegnać nadal miałem nadzieję, że to tylko głupi żart i jak wrócę do domu on tam będzie. Jednak nie żył i nikt nie był w stanie przywrócić już martwego do życia. Bardzo nie chciałem wypuszczać kwiatu, ale na szczęście nikt mnie nie popędzał. Otworzyłem rękę i obserwowałem jak kwiat powoli spada w dół aż opadł na mahoniową trumnę. Miałem wrażenie że trwa to wiecznie, a może chciałem aby tak było.
Niestety pożegnania nie były łatwe i łamały bardzo serce, które mogło ledwo to wytrzymać. Wśród tego tłumu ludzi prawie nikt nie zauważył niskiego mężczyzny, który na równi z synem, co stracił ojca. Ubolewał i cierpiał, bo stracił również swój sens życia. Nikt w końcu by nie podejrzewał o to policjanta, że on i mafiozę coś łączyło.
Niestety potem było to wszystko takie szybkie. Zakopali go zostawiając marmurową płytę z danymi kto tu leży. Jedynie niebo dołączyło do ubolewania ze mną nad stratą, która za bardzo złamała moje serce.
-Dante? - spojrzałem w bok widząc czarnowłosego, który zbliżył się do mnie rozkładając swoje dłonie. Wiem, że nie powinienem, ale nie byłem w stanie inaczej postąpić. Nikt nie zastąpi tych ciepłych ojcowskich ramion. Wtuliłem się w niego płacząc żałośnie - Ciiii… wiem, że nie jest w porządku i nie będzie pewnie przez długi czas, ale wiedz, że jestem tu dla ciebie. Nie jesteś sam…
Nicollo Carbonara osoba, której nikt by również nie podejrzewał o coś więcej z Dante Capelą. W końcu podobno woli wyłącznie kobiety, ale czy to nie jest tylko przykrywka przed prawdziwymi uczuciami.
Nie wiem nawet kiedy odciągnął mnie od grobu taty i gdzie mnie brał, ale nie miałem nawet siły by walczyć, chciałem po prostu aby to się nigdy nie wydarzyło żeby osoba winna śmierci tak dobrej osoby, poniosła konsekwencje swoich czynów. Zacisnąłem dłonie na koszuli Carbo i chyba nie przeszkadzało mu to, że jestem mokry gdy on trzymał parasolkę nad nami.
Zabawne, że nikt z policji wtedy nie odważył się podejść zapytać…Dante… o samopoczucie w końcu zawsze to chodząca depresja więc może kolejna śmierć nie zmieni niczego. Przecież najlepiej oceniać zamiast pomóc. Nienawidziłem takich ludzi zacząłem gardzić nimi widząc jak bardzo osoby, które są blisko nas mogą być zdradzieckie. Choć pewnie niektórzy powiedzą i tak, że to jest tylko życie i na co przejmować się czyimś istnieniem. Szkoda, że ten świat schodzi na psy.
Leżałem od kilku dni w łóżku nie mając zamiaru nawet wstawać z niego. Zaniedbałem się, ale Nico oraz pan Chak starali się mnie pilnować tak jak tylko mogą bym nie zrobił czegoś nierozsądnego. Jednak oni nie są i nie będą tatą. Nie miałem ochoty ani nie widziałem sensu aby chodzić do pracy. Wiedziałem, że funkcjonariusze muszą wybrać nowy zarząd, ale nie chciałem w tym uczestniczyć. W ogóle nie chciałem być policjantem już. W życiu nie ma sprawiedliwości, bo jest ona ślepa, a przede wszystkim skorumpowana. Nigdy nie było na tyle w organach państwa czegoś takiego jak sprawiedliwość, a jak już to tylko namiastka czegokolwiek co miało ją przypinać. Nie chciałem być częścią tej organizacji, która nie potrafiła znaleźć ojca na czas ani nie potrafi znaleźć winnego. Może jednak nie chcą go szukać w końcu obawa o swoje życie jest silniejsza niż o to by te życie innych chronić.
Świat jest i był ślepy na ból, i cierpienie innych… jeśli nie jest się kimś to jest się nikim dla innych.
Wstałem z łóżka chcąc załatwić pewną sprawę. Byłem gdzieś u Carbo, który wynajął mieszkanie tylko po to bym nie musiał siedzieć w mieszkaniu gdzie wszystko do mnie wracało. Wydrukowałem swoje wypowiedzenie z pracy i podpisałem chcąc to skończyć. Sam na własną rękę znajdę tego kto jest winny i zabije go.
Jakby nie patrzeć od zawsze było ząb za ząb, oko za oko i nie miał zamiaru podarować napastnikowi, który zrujnował jego życie!
Nie informowałem Carbo, że wychodzę, bo jakby nie widziałem tego sensu. W domu taty było pełno broni i wszystkiego, ale nie zamierzałem oddawać tego policji w końcu należało to do mnie i miało też tak zostać. Tata pewnie nie byłby zadowolony z mojej decyzji, ale tak uważałem, że będzie najlepiej dla wszystkich. Nie miałem za czym i tak płakać w końcu w tej pracy ludzie nie za bardzo mnie lubią, a sztucznego współczucia nie chce. Ruszyłem w stronę komendy, która była dość daleko więc pojechałem autobusem aby skrócić sobie drogę. Wyglądałem jak wrak człowieka i tak też się czułem lecz szedłem tam w dwóch istotnych sprawach. Wziąć z DTU to co mają z miejsca przestępstwa i złożyć rezygnację. Oczywiście najlepiej ruszyłem do odpowiedniego skrzydła i cieszyło mnie to, że każdy olewał mnie, bo to ułatwiało sprawę. Wszedłem niepostrzeżony do biura i zacząłem szukać odpowiedniej teczki gdy tylko udało mi się ją znaleźć od razu zrobiłem zdjęcia dosłownie wszystkiemu, co tylko mogłem i było dla mnie sensowne. Na moje szczęście brak połowy oddziału był dobry choć zastanawiało mnie kto teraz stoi na czele policji.
Niestety nikt kto by był nie zastąpi ani nie spowoduje aby policja była taka sama jak za panowaniem Rightwilla.
Ruszyłem w stronę gabinetu, który był kiedyś jego. Zacisnąłem dłonie, bo bałem się tam wejść lecz musiałem. Zapukałem w drzwi i po chwili wszedłem do środka gdzie siedział Pisicela. Nie spodziewałem się nawet tego, że on może być szefem policji.
-Ooo pusia! Cieszę się, że przyszedłeś! Trzeba zabrać stąd te graty i masz już nie wyrobione godziny! - gdy powiedział graty od razu zauważyłem, że wszystkie rzeczy taty zostały wepchnięte do pudła. Nie miałem siły z nim rozmawiać, bo z nim nigdy nie dało się rozmawiać. Taki był właśnie Juan, bo wszystko miało być po jego. - Co to? - spojrzał na wypowiedzenie i wziął je w dłonie - Nie ma mowy nie zgadzam się!
-To moja decyzja - odparłem oddając mu odznakę i klucze do auta - zaraz oddam klucze do szafki jak ją opróżnie w te twoje graty.
-Capela nie zgadzam się na coś takiego! Dałem ci czas na to aby przetrawić tą sytuację! - przetarł zatoki palcami jakby myślał nad czymś - Chcesz więcej pieniędzy? Dam ci! Dam ci wszystko tylko nie chce tego wiedzieć!
-Nie chcę niczego od ciebie ani od nikogo stąd! - powiedziałem w gniewie, bo nie mogłem tego już wytrzymać. - ODCHODZĘ!!! - podszedłem do kartonu i wziąłem go, po prostu wychodząc z gabinetu. Ruszyłem do szatni widząc jak niektórzy na mnie patrzą. Niech się patrzą nie są dla mnie nikim istotnym. Opróżniłem szafkę z prywatnych rzeczy czy swojej kabury, którą założyłem na udo. Nie przejmowałem się tym, że nie mogę tak, bo nie mieli już nic do powiedzenia w tej kwestii.
Wrzucił klucze do szafki i pożegnał się środkowym palcem na słowa Pisiceli. Jeśli go nie wypisze to i tak nie robiąc godzin będzie do wywalenia w świetle praw.
Carbo mnie znalazł gdy szedłem do domu, tego prawdziwego, ale wiedziałem, że chciał dobrze więc pozwoliłem mu by był ze mną. Miał rację, że nie powinienem być sam w tej chwili… skończyłem wtulony w jego klatkę piersiową cicho płacząc, ale on nie odtrącał mnie tylko mocniej tulił. Mimo wszystko właśnie tego było mi potrzeba. Osoby, która nie będzie mówić, że wszystko się ułoży, po prostu będzie i będzie mnie wspierać mimo mojego bólu oraz cierpienia, które we mnie było. Ścisnąłem bardzo mocno jego koszulę, którą miał na sobie.
-Nie zostawię cię w tym samego - wyszeptał cicho - będę nawet jeśli nie będziesz chciał abym był. Nie jesteś sam. Masz mnie i moją rodzinę.
Jak te słowa w tym momencie były takie puste? Może tak to wtedy wyglądało dla cierpiącego. Dla osoby, która straciła dosłownie wszystko, co miało dla niej sens. Jednak ten sens był przytrzymany przez pewnego mężczyznę, który chronił go i dbał. Wpatrywał się w niego niczym w obrazek. Próbował z całych swoich sił by mógł też poczuć się kochany na nowo. W ten sposób minął rok od śmierci Sonnego Rightwilla. Dante starał się jak mógł dowiedzieć się kto stoi za zabójstwem opiekuna, ale prawda była gorsza do przełknięcia. Niewiedza bardzo bolała, a poszlaki jakiekolwiek były nagle znikały jakby nigdy nie było winnego. Najgorsze było w tym wszystkim to, że policja nie mogąc znaleźć sprawcy umorzyła śledztwo i olała dalsze poszukiwania. On… starał się jak mógł by pomścić go, ale było to niczym iście przez jezdnię na ślepo na zielonym świetle.
Wjechałem na warsztat i zaparkowałem samochód w miejscu gdzie nikomu nie będzie przeszkadzać. Poprawiłem włosy i spojrzałem na górę widząc Carbo na antresoli. Pomachał do mnie na co delikatnie się uśmiechnąłem widziałem jak odwzajemnił mój uśmiech, a następnie pokazał dłonią bym wszedł na górę. Nie czekając na nic więcej ruszyłem na górę i skinąłem głową na przywitanie widząc Erwina.
-Elo Capela!
-Hej Dante - powiedział Carbo, a w jego oczach widziałem radość.
-Dobrze, że jesteś Dante - spojrzałem na Chaka, który uśmiechnął się do mnie słabo. Wiedziałem coś czego chyba nikt nie wiedział lub nie zobaczył, ale nie chciałem aby wiedział o tym. To była jego gorzka tajemnica, która któryś była słodką.
-Dobry panie Chak.
-Wiem, że jedziesz z Carbo gdzieś coś sprawdzić, ale mam informacje odnośnie pewnej sprawy - rzekł podchodząc do mnie, a następnie podał mi karteczkę - zobacz na to później po tej waszej informacji.
Skąd Chak wiedział, że Dante poszukuję informacji odnośnie winnego? To było oczywiste, on również szukał tego, kto zabrał mu szczęście!
Nie posłuchałem go niestety i w samochodzie, który prowadził teraz Nicollo jechaliśmy w stronę dobrze nam znaną. Przeczytałem krótką notatkę i czułem jak zaciska mi się szczęka. Miałem poszlakę mieliśmy w sumie poszlakę na organizację, która prawdopodobnie zleciła zabójstwo na mego ojca.
-Dante - wziął ode mnie kartkę na co fuknąłem na niego - uspokój się, bo pomyśle, że zmieniasz się w kota - spojrzał na mnie kątem oka - miałeś to przeczytać później.
-Wiedziałeś co w tym jest?
-Oczywiście, że tak - skinąłem głową - w końcu jesteśmy jedną rodziną. Nasza mafia pomaga sobie w każdej sytuacji bez względu na wszystko. Zapomniałeś o tym?
-Nie…może - westchnąłem cicho.
Mafią? Tak dołączył do mafii, do Zakshotu do rodziny Nicollo by móc być niego bliżej, a przede wszystkim korzystać z usług Chaka, który miał różne dojścia lecz nawet jemu było ciężko dotrzeć do prawdy. Kto by się spodziewał, że policjant porzuci prawe życie po to by stać się jednym z nich… członkiem rodziny. Nadal nie dowierzam w to...
-Każdy pomaga sobie z informacjami tym bardziej, że to uderzyło w ciebie i wspólnie chcemy zemsty.
-Tia… we mnie - wyszeptałem i spojrzałem na Nicollo - dziękuję Nico.
-Od tego jestem limoneczko - zawstydził mnie tym, bo jednak nadal nie przyzwyczaiłem się do tego tak zwanego przydomku, którym do mnie mówi zdrobniale. Czułem nadal te rumieńce na swoich policzkach więc chciałem je schować za kurtyną swoich włosów - nie chowaj swoich rumieńców… wiesz, że kocham gdy się tak uroczo rumienisz gdy mówię do ciebie tak.
-Wiem, ale to trochę zawstydzające - wymamrotałem i nadal zadziwia mnie to jak potrafiłem reagować na niego oraz to iż w każdej chwili sprowadza mnie na ziemię tylko tym jednym słowem. Uśmiechnąłem się delikatnie uspokojony przez niego. - Czy Chak ma więcej informacji?
-Nie, ale twoja mapa myśli odnośnie przestępcy bardzo mocno pomogła w znalezieniu informacji.
-Niby jak skoro minął już rok, a my nadal nie mamy nic wielce znaczącego.
-Mimo wszystko doprowadziło to do wielu osób, które zniknęły magicznie lecz udało się ich znaleźć. Nie koniecznie wszystkich żywych.
-Ta sama osoba co zabiła Rightwilla? - spojrzałem na niego.
-Nie wiem, ale się dowiemy na pewno więcej niż policja. Montanha mocno pomaga.
-Jedynie dlaczego pomaga nam to z szacunku do byłego szefa i sam też chce poznać zabójcę zamiecionej sprawy pod dywan - poczułem jego dłoń na swoim udzie na co zamknąłem oczy rozluźniając się gdyż jego dotyk tak na mnie działał.
-Warto mieć sprzymierzeńca w policji więc nie przejmuj się aż tak bardzo tylko chodź - teraz poczułem jak wziął rękę z mojego uda, bo stanął na parkingu niedaleko gdzie mamy swoje miejsce.
Nim się obejrzałem siedziałem oparty o drzewo na kocu i patrzyliśmy na zachodzące słońce przy okazji jedząc jedzenie, które przygotował wraz z drineczkami limonkowymi. Oczywiście nie alkoholowe, bo wiedział, że nie pijam alkoholu, ale z sokiem limonkowymi, spritem i kostkami lodu dla ochłody. Nie wiedziałem nawet jak on je przemycił, że się nie roztopiły, ale taki wieczór chyba był mi po prostu potrzebny aby się w końcu rozluźnić.
Zajmował się w końcu sprzedażą broni niezbyt bezpieczną pracą lecz ktokolwiek by usłyszał, że on sprzedaje i tak by nie uwierzył. W końcu po co osoba z depresją i taka chodząca pokraka ma coś takiego robić. I dobrze, że tak myśleli.
Leżałem oparty o nogi Nico, który uśmiechał się i delikatnie głaskał mnie po włosach, co uwielbiałem gdy tak robił. Nikt nie wiedział o tym, że zbliżyliśmy się do siebie aż tak i gdyby nie on z pewnością bym nie miał po co dalej żyć. Jednak to on głównie pokazał mi inną ścieżkę. Tą lepszą jeśli można tak to nazwać.
-Nie będą źli, że nie szukamy rzeczy na kasyno? - spojrzałem w jego brązowe oczy, które nie spuszczały ze mnie wzroku.
-Nie tylko my mamy szukać więc zawsze możemy powiedzieć, że nie znaleźliśmy - pogłaskał mnie po policzku. Nie wiem nawet kiedy zamruczałem na ten ruch - mój mruczek.
-Daj spokój - wymamrotałem cicho zaczerwieniony na twarzy odwracając od niego głowę i patrząc się w niebo na gwiazdy.
-No już już - wyszeptał - dziś gwiazdy wyglądają naprawdę pięknie jak i ty… uwielbiam gdy w twoich oczach odbijają się one, bo są niczym te niebo pełne gwiazd.
-Kocham cię ty głuptasie - wyszeptałem zatapiając się w tych jego cudownych oczach.
-Ja ciebie bardziej - zbliżył się do mnie, a jego usta złączyły się z moimi wargami. Mruknąłem w jego usta oddając ten delikatny pocałunek. Kochałem to jaki był delikatny wobec mnie. - Powinniśmy powoli się zbierać.
-Zostańmy jeszcze chwilę… prooooszę - wyszeptałem patrząc na niego prosząco, bo chciałem spędzić jeszcze trochę czasu z nim sam na sam.
-Dobrze - uległ mi co bardzo lubiłem, bo nie potrafił mi odmawiać.
Szkoda, że na niektóre rzeczy powinien odmówić. Wtedy by nie doszło do tego co miałoby dojść.
Uciekaliśmy przed policją. Czy właśnie uczestniczyłem w obrabowaniu kasyna…tak, ale nie żałowałem, bo czułem tą adrenalinę, która pobudzała moje ciało do życia. Carbo prowadził, a z nami był jeszcze Erwin, który miał łup. Wszyscy byli skupieni na tym aby uciec tylko ja miałem wrażenie, że zdradziłem wszystkie swoje ideały, które wpoił we mnie tata. Choć on też święty nie był i miał wiele za swoimi uszami głównie przez pewnego mąciciela. Zacisnąłem dłoń na broni starając się opanować, a Erwin patrzył cały czas w tył jakby to miało jakoś pomóc. Po pół godzinie ucieczki w końcu udało się ich zgubić, co nie było tak proste gdyż mocno oszukiwali, ale czego można było się spodziewać po policji, która była w rękach Pisiceli.
-Wracajmy na bazę - oznajmił Erwin, który wyglądał na nerwowego. Wyciągnął telefon i wydawało się, że się spiął. Jednak nie bardzo się tym przejmowałem, bo wraz z Nico mieliśmy później jechać na nasze miejsce. Może to Kui napisał, że coś jest nie tak i po prostu będą później. Oparłem się wygodniej o oparcie i zagłówek fotela patrząc się na drogę przed nami. Trochę daleko byliśmy od warsztatu, ale mi to nie przeszkadzało gdy wiedziałem, że przy mnie jest on. Poprawiłem niebieską chustę na ustach i zerknąłem na Carbo widząc, że jego chusta delikatnie zsunęła się ukazując jego kąciki ust. Przesunąłem się bliżej jego i poprawiłem sprawnie tą limonkową chustę. Jego usta tak bardzo kusiły aby je musnąć, ale widziałem, że nie mogę sobie pozwolić na to przy Erwinie.
-Dzięki Capela - powiedział na co od razu odsunąłem się od niego, bo zrozumiałem, że jest to sygnał abym się odsunął.
-Yhym - mruknąłem drapiąc się po karku. Kiedy tylko dotarliśmy okazało się, że reszta już jest co mnie trochę zdziwiło.
-Chak rozdziel łup lub cokolwiek. Nie czuję się zbyt dobrze wracam do domu.
-Podwieźć cię brat? Potem cię odwiozę Dante! - spytał Carbo więc pewnie będę musiał poczekać, bo po chwili zniknęli.
-Coś cię trapi? - spojrzałem na Chaka, który usiadł koło mnie.
-Erwin wydaje się być trochę dziwny dziś - oznajmiłem swoje prawdziwe myśli.
-Kasyno nie jest takie proste do łamania zabezpieczeń więc musisz zrozumieć, że może tak się też czuć. Trochę tam czasu spędziliśmy.
-Możesz mieć rację…przepraszam - wyszeptałem zaciskając dłonie przez to że zwątpiłem w członka rodziny.
-Jesteś nowy więc to zrozumiałe, że może coś cię niepokoić - uśmiechnął się do mnie co zauważyłem kątem oka, ale nie spodziewałem się tego, że mnie pogłaszcze po głowie - nie masz co się bać. Z rodziną nic ci nie grozi! Nicollo pewnie niedługo wróci więc cię odwiezie! - wstał powoli, a ja nie byłem w stanie powstrzymać się od zapytania go o coś.
-Dlaczego ciebie i tatę coś łączyło?
-Mógłbym zadać te same pytanie względem ciebie i Nicollo - odpowiedział na moje pytanie chyba swoim pytaniem choć nie byłem pewny, ale czułem jak rumienię się przez jego słowa - więc znasz odpowiedź.
Chak wiedział za wiele, ale on zawsze wiedział wszystko to co chciał wiedzieć. Był silnym sprzymierzeńcem… jednak nawet on nie mógł wiedzieć tego co się wydarzy.
-Dante jestem! - słysząc krzyk Carbo od razu wstałem z kanapy i ruszyłem na dół chcąc dołączyć do niego.
-Cieszę się! - odparłem z uśmiechem na ustach, którego nie potrafiłem ukryć. - Jedziemy już?
-Tak - skinął głową więc wyszedłem z warsztatu idąc do jego samochodu, który o dziwo zmienił na inny. Może obawiał się o złapanie jakbyśmy jechali na nasze miejsce by móc obserwować niebo i spędzić czas wspólnie. Nie mówiłem mu, że wiem iż Kui o nas wie. Nie chciałem go denerwować, bo to nie miało sensu. Oparłem się wygodnie o fotel i patrzyłem na miasto, które było pogrążone w mroku. Jedynie lampy dawały jakieś oświetlenie.
-Co jest?! - spytałem zaskoczy czując uderzenie z boku.
-Ktoś nas pituje - oznajmił więc od razu spojrzałem w tył zaskoczony tym, bo raczej to nie jest policja.
-Carbo…Carbo stój! - powiedziałem przerażony widząc jak ciężarówka na przeciwko, dosłownie jedzie na nas blokując nam dalszą drogę. Nie wyhamował nie był w stanie, a ja jedynie poczułem ból w całym ciele.
Nie było to spodziewane wręcz nikt się nie spodziewał takiego czegoś. Jednak ktoś odważył się wyciągnąć “poszkodowanych” z auta. Zamaskowane osoby przeniosły do wozu, a następnie odjechały z miejsca zderzenia. Pomyśleć, że każdy mu ufał… każdy dosłownie.
Ktoś rozwiązał mi z oczu opaskę, która miała mi uniemożliwić widzenie. Próbowałem się poruszyć, ale jedynie spowodowało to ból na co syknąłem niezadowolony. Zacząłem się rozglądać po ciemnym pomieszczeniu szukając wzrokiem kogokolwiek lub cokolwiek, co pomogło by mi się uwolnić. W końcu moje oczy przyzwyczaiły się do panującego tu mroku i zauważyłem przed sobą nieprzytomnego Carbo. Z jego skroni spływała krew aż poczułem ucisk w klatce piersiowej.
-Nico?? Carbo!
-Nie wołaj nic ci to nie da… jest nieprzytomny - zadrżałem słysząc ochrypnięty głos za mną, a gdy poczułem ostrze na szyi zesztywniałem - nie byłeś moim celem, ale może to lepiej szybciej dołączysz do tatusia - otworzyłem oczy szeroko słysząc jego słowa.
-Tyyyy - wycedziłem przez zęby zaciskając dłonie mocno w pięści.
-Spokojnie trochę tylko po cierpisz - rzekł odsuwając ostrze choć wcale nie bałem się ostrza przy swoim gardle.
Cisza chyba była najgorsza w tym wszystkim i samotność oraz myśl, że krzywda może stać się partnerowi. Jednak myśl, że ma się oprawcę w swoich dłoniach aż potęgowała złość. Choć może ta bezczynność i brak możliwości ruchu by pozbyć się osoby, która stała za tyloma nieszczęściami.
-Dante? Dante?!
-Jestem - powiedziałem cicho słysząc i widząc jak Carbo obudził się w końcu.
-Gdzie jesteśmy?
-Nie wiem, ale ta osoba co nas porwała zabiła mego ojca! - rzekłem w miarę spokojnie.
-Japie… Dante ty wiesz, że nie wyjdziemy z tego tak? - zmrużyłem powieki nie za bardzo rozumiejąc - Dante on prawdopodobnie nie chce okupu ani pieniędzy…chce nasze głowy…
-Nnie - mruknąłem, bo w ogóle nie przeszło mi to na myśl. Tyle razy byłem porwany i trochę poraniony, ale zawsze policja mnie znajdowała. Zapomniałem, że nie jestem już policjantem więc nikt prawdopodobnie nie będzie nas szukać.
-Dość dyskutowania - oznajmił głos z którym wcześniej miałem rozmowę. Światło zaświeciło się przez to musiałem zamknąć oczy, bo oślepiło mnie aż za bardzo. Zacisnąłem dłonie i zacząłem mrużyć oczy by przyzwyczaić się do panującej jasności. - Nie mam czasu na to by się z wami bawić mam misję.
-To po co nas tu trzymasz?
-Bo misja to wy - widziałem jak podchodzi do Carbo.
-Zostaw go! - krzyknąłem do osoby ubranej w czarno czerwone ciuchy oraz maskę. Jednak mnie olał, a w jego dłoni zobaczyłem nóż. Carbo miał rację i to cholerną rację. Jednak zdziwiłem się tym, że ruszył w moją stronę. Trochę się przestraszyłem tego, ale starałem się być silny. Poczułem nagle jak odbiera mi na chwilę powietrze gdy zamachnął się ostrzem i wbił je głęboko w brzuch. Kaszlnąłem gdy wyciągnął ostrze, wszystko wokół było piskiem choć chyba Carbo coś krzyczał.
Ból to chyba najgorsze co może być, ale na pewno gorszy w tym momencie był psychiczny.
-To go uspokoi z tobą będę bawić się dłużej.
-Co ty chcesz od nas?
-To tylko moje zadanie nic więcej więc nie bierz tego aż tak do siebie.
-Dlaczego?!
-Bo chce być kimś!
-Zawsze byłeś kimś…
-Zamknij się! - widziałem jak wbija mu nóż w ramię i rozcina je wzdłuż do barku. Zacisnąłem dłonie widząc jak moja niebieska koszula zmienia kolor przez krew. Nie byłem silny by mu pomóc lub aby cokolwiek zrobić czy znów będę patrzeć na to iż ktoś odbiera moje szczęście?
Patrzyłem na to jak rozcina jego ciało nie przejmując się tym, że go zabije takimi ruchami. Patrzyłem w te brązowe oczy, które patrzyły na mnie z spokojem choć widziałem w nich ból. Chciałem się odezwać, ale nie byłem w stanie.
Jak zawsze słaby…słaby na wszystko!
-Znudziła mi się ta zabawa - mruknął odsuwając się od niego. Widziałem jak idzie w moim kierunku i nie byłem zdolny na to by płakać już. Nie miałem czym płakać patrzyłem bez emocji na tego mężczyznę, który do mnie podchodził. Złapał mnie za podbródek i podniósł moją głowę. Splunąłem na niego jako gest mojej nienawiści wobec niego. - No tak chyba za słabo ci wbiłem ten nóż.
-Zostaw go! - Carbo był zmęczony, stracił dużo krwi, ale dzielnie się trzymał.
-Co ci tak zależy? On i tak do ciebie dołączy…nie potrzebuje świadków - poczułem jak jeździ ostrzem po moim ramieniu. Zagryzłem zęby starając się powstrzymać od wydania dźwięku bólu.
-Zginiesz w piekle! - jęknąłem z bólu gdy wbił mi nóż w ramię aż mnie sparaliżowało od tego - Zostaw go! Błagam!
-Skoro tak ładnie prosisz - mruknął wyciągając nóż z mojego ramienia.
-Nie… nie… nie - szeptałem nie chcąc aby mi go odebrał.
-Jakieś ostatnie słowa?
-Dante… bbędzie dobrze kkocham cię limoneczko… - płakał patrząc się na mnie i nie wiem nawet skąd na moich policzkach zaczęły spływać łzy - będzie ddobrze… a ttobie ufa… - podciął mu gardło tak po prostu.
Przez chwilę nie docierało do mnie to, że właśnie odebrał mu życie, ale gdy szok minął zacząłem krzyczeć z bólu i szamotać się, nie przejmując się tym, że właśnie pogorszę tym swoje rany.
-Weź się w końcu zamknij! - krzyknął na mnie, ale nie mogłem nie potrafiłem tego zrobić. Zbliżył się do mnie by zapewne zrobić to co zrobił z nim i chciałem tego. Pragnąłem tego aby to zrobił by pozwolił mi dołączyć do nich tam w górze. - Myślisz, że mi było łatwo go zabić?! - przez te jego maskę i czerwone szkła zauważyłem tęczówki, które o zgrozo znałem.
-Skończ to szybko - wyszeptałem chcąc by skończył mój żywot.
Policja jak zwykle pojawia się kiedy dosłownie nie trzeba, kiedy jest niepotrzebna, ale gdy potrzebuje ją ktoś na teraz nigdy ich nie ma na czas. Te zdarzenie wbiło się w głowy wszystkich widzących rozlewisko krwi i załamanego mężczyznę, który pragnął śmierci bardziej niż dotąd czegokolwiek. Sprawcą uciekł znów, a na jego koncie kolejna ofiara i próba zabójstwa byłego policjanta. Który przeszedł operację aby uratować jego życie lecz nikt nie spytał się go czy chce tego czy pragnie żyć.
Otworzyłem ledwo oczy mając nadzieję, że to jest niebo i jestem wśród rodziny, ale jak na złość zrozumiałem, że jestem w szpitalu i to podpięty pod różne aparatury. Byłem wściekły chciałem skończyć to co zaczął on… Po kilku godzinach samotnego leżenia przez drzwi wszedł Chak, który nie wyglądał najlepiej.
-Co tam się stało? - zapytał cicho, a w jego oczach widziałem ból. Stracił członka rodziny.
-Nnie ufaj nnnikomu z rodziny - wyszeptałem będąc tylko to w stanie wydusić z siebie.
-Sądzisz, że to ktoś od nas?
-Pproszę nnie zmuszaj mnie do życia bbez niego - patrzyłem na niego zmęczony, pragnąłem tylko dołączyć do nich. Widziałem, że ta decyzja nie jest dla niego łatwa.
-Pomszczę was - mruknął podając mi czarny dres z białymi detalami - ubierz się…
-Ddziękuje - patrzyłem na niego załzawionymi oczami.
-Wiem, że…. byś to zrobił… - trudno mu było mówić widziałem jak przeciera oczy - jesteś i byłeś silny… jak twój ojciec - rzekł, a następnie wyszedł z pokoju. Podniosłem się z łóżka, bo miałem na tyle siły. Ubrałem się w świeże ciuchy i westchnąłem ciężko, moje serce było złamane, a czułem się tak bardzo pusto. Nie wiedziałem, że tak można się czuć jednocześnie czując tak wiele jak zarazem nic. Nie czułem aż takiej pustki gdy tata umarł. Odpiąłem się od tych wszystkich rzeczy i skrzywiłem się, bo jednak czułem ból w brzuchu przy ruchu. Wziąłem głęboki wdech i ruszyłem do drzwi gdzie czekał na mnie Chak. - Nie zmienię twojej decyzji?
-Nie - mruknąłem, bo naprawdę chciałem skończyć to już. Te pasmo nieszczęść, które mnie spotkało.
-Mam wypis choć niechętnie chcieli go ci dać - oznajmił, ale nie dziwiłem się gdyż zapewne wiedzieli czym to się skończy - gdzie mam cię podrzucić?
-Na zakon - odparłem, bo chciałem iść do naszego miejsca.
Myślałem, że będzie bardziej sprzeczny, ale chyba zdawał sobie sprawę z tego, że cudem chłopak zdołał przeżyć lecz nie chciał. Ledwo było go unormować po śmierci ojca, a co dopiero po śmierci na oczach osoby, którą się kochało. Droga na zakon nie trwała długo wręcz przeciwnie minęła aż za szybko, a mężczyzna wyglądał jakby bił się z myślami.
-Nie chcę abyś to robił..
-Nie chcę tu być - odparłem na jego słowa - tata z pewnością zrozumie i poczeka - dodałem po chwili - zobaczymy się jeszcze tam gdzieś w gwiazdach.
-Żałuję, że tak się wydarzyło… przepraszam za wszystko Dante. Starałem ci się zastąpić rodzinę.
-I zastąpiłeś - odpowiedziałem cicho - lecz to moja ddecyzja…moją wola… - niespodziewałem się tego, że mnie przytuli, ale odwzajemniłem jego uścisk.
-Osoba, która to zrobiła… będzie błagać o litość i jej nie otrzyma.
-Yhym - mruknąłem odsuwając się od niego niechętnie.
-Do zobaczenia - wyszeptał gdy wysiadłem, a następnie ruszyłem w stronę górki.
Nikt nie może już zmienić tego co ma być, nikt nie może zmienić przeznaczenia, które się kreuję. Nikt nie może zabronić dwóm duszom by na nowo mogły ze sobą się złączyć… nikt nie może powstrzymać tego co się wydarzy za chwilę.
Widziałem już z dala nasze drzewo gdzie mieliśmy się spotkać. Nie wiem ile nie byłem świadomy ile byłem pogrążony we śnie, ale księżyc był w zenicie. Podszedłem do kory i przyłożyłem dłoń na naszych inicjałach, które wyryliśmy nożem w pniu. Upadłem na kolana czując ból w sercu, a z oczu znowu zaczęły spływać po policzkach łzy.
-Pprzepraszam, że nie byłem silny… że nie dałem rady nas uratować… że jestem za słaby… żżałuję tego, że przeze mnie zzostałeś zabity… pprzepraszam limonko - wyłkałem, bo potrzebowałem tego aby wyzbyć z siebie tych wszystkich emocji. Gdy tylko uspokoiłem się do tego stopnia, że byłem w stanie oddychać, a jedynie łzy nadal spływały usiadłem opierając się o konar. Wyciągnąłem spod korzenia nóż, który zostawiliśmy tu by poprawiać inicjały jakby miały zniknąć przez pryzmat czasu. Skuliłem się łapiąc za kolana, a mój wzrok był skupiony na gwiazdach w których był gdzieś on tam z tatą. Gdzieś tam w gwiazdozbiorze naszych dusz wiem, że będziesz przy mnie. Miałem wrażenie, że czuję jak się przytula do mnie nie widziałem tylko kto. Lecz nie miało to teraz znaczenia podniosłem nóż i przyłożyłem ostrze do skóry zamykając oczy, mając nadzieję, że czar tej nocy na nowo nas połączy. Zrobiłem pierwsze cięcie, a potem kolejne i kolejne aż widziałem jak krew spływa z mojej dłoni. Zmieniłem rękę i drugą zacząłem podcinać widząc jak w krwi odbija się blask księżyca w pełni.
Czułem jak robi mi się słabo, ale oparłem się bardziej o drzewo wpatrując się w nocne niebo wiedząc, że za chwilę odnajdziemy siebie i będziemy razem pośród gwiazd. Bez żadnych problemów i tych wszystkich złych rzeczy. Miałem wrażenie, że przede mną stoi Carbo, który wyciąga do mnie dłoń choć jego twarz nie była szczęśliwa. Nie przejmowałem się tym nie miałem już co ratować. Podniosłem ledwo dłoń chcąc złapać go za dłoń by spleść nasze ręce w jedno.
Złapałem go za dłoń, a następnie wtuliłem się w niego mocno nie mogąc uwierzyć, że go widzę. Nie byłem pewny czy to tylko moje zwidy lecz spojrzałem w tył widząc swoje ciało martwe. Moja dusza odeszła od ciała. Uśmiechnąłem się czując jego dotyk na sobie i nie mogąc powstrzymać się pocałowałem go w usta. Dostałem reprymendę, że to było głupie i nie powinienem, ale uciszyłem go znów swoimi ustami. Pociągnął mnie za dłoń gdy się odsunęliśmy od siebie stęsknieni i ruszył w stronę gwiazd. Nie wiedziałem jak, ale ruszyłem za nim. Chciałem być przy nim już na zawsze. Idąc tak tam gdzieś na górze zobaczyłem jego. Puściłem dłoń Carbo i ruszyłem biegiem w stronę taty, a gdy wpadłem w jego ramiona płakałem jedynie ze szczęścia, że znów możemy być razem.
-Już na zawsze możemy być razem pośród gwiazd - wyszeptałem nie mogąc przestać się uśmiechać, bo znów miałem ich wszystkich przy sobie.
-Razem limoneczko - pocałował mnie w usta.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Czy spodziewałeś się, że narratorem będzie Dante?
Czy wiesz kim jest zabójca Rightwilla i Carbo?
5088 słów
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro