Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 66 Szymon


      Wpatrywałem się tępym wzrokiem w podłogę. Obok siedział Diego i choć wiedziałem, że kpiący uśmieszek nie znika z jego twarzy, nie mogłem być na niego zły. Zdawałem sobie sprawę z tego, iż jedyną osobą, na której powinienem się wyżyć byłem ja sam, a mimo to w dużej mierze byłem wręcz wkurwiony na Zuzannę.

– Pijemy? – to pytanie padło z moich ust szybciej, niż zdążyłem je przemyśleć.

– Chcesz, to pij, ja dziękuje – odparł zdecydowanie przyjaciel.

– Serio? Nawet w takiej chwili mi nie pomożesz?

– Szymon, to Ty się zastanów czy serio pytasz. Zachowałeś się jak dupek, więc dziewczyna postanowiła się odsunąć. Wcale jej się nie dziwię! A teraz postanawiasz się napić, jakby miało to cokolwiek zmienić.

– Poczułem się tak, jakbym od niej dostał liścia – żaliłem się, ignorując jego słowa.

– I powinieneś go dostać! Dosłownie. Sam się pozbyłeś jej byłego fagasa i jeszcze jej o nim przypominasz. Nie potrafisz zrozumieć, że laska nie chce słuchać w pracy głupich plotek i docinek? W dodatku nie zrozumiałeś wyraźnego znaku ostrzegawczego, jaki ci dała. Potraktowałeś go, jak żółte światło na skrzyżowaniu i zamiast zwolnić, przyspieszyłeś. A teraz kurwa wielce zrozpaczony, że doszło do kolizji.

Wypuściłem głośno powietrze i przeniosłem wzrok na twarz przyjaciela. Czułem się idiota.

– Już nie pierdol mi tu o zasadach drogowych, bo oboje dobrze wiemy, jak sam ich przestrzegasz – parsknąłem, nieudolnie próbując się odgryźć.

– To tylko metafora, nie zgrywaj debila – odparł, trącając mnie w ramię.

– Doradź, co powinienem teraz zrobić – powiedziałem niemal błagalnym tonem.

– Przeanalizujmy jej słowa jeszcze raz i oceńmy, jaką taktykę najlepiej obrać – zaproponował, dopijając wodę ze szklanki.

– Kurwa no już mówiłem... – zirytowałem się. – Mówiła, że irytuje ją moje zachowanie, to jak ją traktuję. Pierdoliła, że nie chce się już ze mną spotykać prywatnie i żeby jedyne co nas łączyło to sprawy zawodowe – wydusiłem na jednym tchu.

– Ale nie jesteś w stanie powtórzyć tego, co mówiła słowo w słowo? – dopytał. – Może między wierszami kryje się wiadomość, której wcześniej nie zauważyłeś – za insynuował.

– Tak myślisz? – zapytałem z nadzieją, która uleciała jednak bardzo szybko. – Nawet jeśli tak, to nigdy do tego nie dojdziemy. Wkurwiłem się za bardzo, by zapamiętywać jej słowa dokładnie.

– No to dupa – westchnął zrezygnowany Diego.

– Kurwa! To co powinienem zrobić?

– Na razie się uspokój i chwilowo odpuść. Postaram się czegoś dowiedzieć, ale jeśli chce, byś był jedynie jej szefem, to musisz na to przystać. Tylko bądź normalnym szefem, a nie wiecznie wkurwionym sukinsynem, bo inaczej na pewno nie zbliżycie się do siebie.

– Pewnie masz rację – przyznałem. – Na pewno się nie napijesz? – dopytałem.

– Na pewno. Tobie też nie radzę. Sam wiesz ile mamy teraz problemów. Musimy być przygotowani na wszystko. Chyba Aleks wyjaśnił jasno, jak najpewniej potoczy się akcja.

– To tylko jego hipoteza. Ja zakładam, że nikt z chłopaków nie sypnie. Zbyt wielu z nas zostało na wolności – odparłem, cwaniacko się uśmiechając.

Moja chwilowa poprawa nastroju natychmiast udzieliła się przyjacielowi. Na jego ustach również zagościł szeroki uśmiech.

– Co racja, to racja, ale niczego nie możemy być pewni. Jeśli Czacha współpracuje z kimś nowym, to ten ktoś postara się jak najszybciej go wyciągnąć z pierdla.

– Chyba że sam dobrze na tym wyjdzie...

No nic, poczekajmy i zobaczymy, co będzie się działo. Wśród chłopaków jest też raczej wielu, którym odejście Czachy sprzyja. Zwłaszcza przez to, jak zaczął się zachowywać w ostatnim czasie.

– No, wszystko się okaże. Mam dziwne przeczucie, że już na dniach. Zamierzasz dzisiaj rozmawiać z Zuzanną? – zapytał, wnikliwie mi się przyglądając.

– Nie. Dzisiaj pracujemy już osobno. Jutro rano z nią porozmawiam i ją przeproszę. Najlepiej będzie to zrobić, gdy obydwoje już ochłoniemy.

– W końcu mówisz coś mądrego – parsknął.

– Na ciebie chyba już pora – bąknąłem.

– Tu też się zgadzamy – znów się zaśmiał. – Zadzwonię jutro rano, gdy Zuza wyjdzie do pracy.

– Dzięki, na razie.

Odprowadziłem przyjaciela do drzwi, po czym skupiłem się na nerwowym spacerowaniu po gabinecie. Zamiast zająć się obowiązkami, zastanawiałem się, jak załagodzić sytuację. Dotarło do mnie, jak potwornie się zachowałem. Zapewne ją przestraszyłem, napierając na nią w ten sposób. Dodatkowo przypomniało mi to sytuację, jaka zaszła w domu jej ciotki, nim ją stamtąd zabrałem.



     Oparłem się dłońmi o parapet i patrzyłem pustym wzrokiem na plac przed hotelem. Ktoś pukał do drzwi, ale ja milczałem. Nie chciało mi się z kimkolwiek rozmawiać. Jednak po chwili pukanie rozległo się ponownie.

– Proszę otworzyć, jesteśmy z policji! – usłyszałem stłumiony głos zza drzwi.

W ciągu sekundy całe moje ciało się spięło. Chciałem się ruszyć, ale nie potrafiłem, byłem jak sparaliżowany. Zdawałem sobie sprawę z tego, że był to najgorszy możliwy moment na konfrontację z policją. Nie miałem głowy do tego i obawiałem się, że palnę coś, czego nie powinienem.

– Proszę wejść, otwarte jest! – warknąłem, czując na plecach pierwsze krople zimnego potu.

Po kilku sekundach usłyszałem dźwięk otwieranych drzwi i kroki dwójki ludzi.

– Możecie panowie usiąść – zaproponowałem, w dalszym ciągu nie odwracając się za siebie.

– Pan Szymon Boss? – zapytał jeden z mężczyzn, trzeszcząc przy tym fotelem, odsuwając go od stolika.

Zacisnąłem powieki i wziąłem głęboki oddech, starając się nie myśleć o tym, jak po ich wizycie będzie wyglądała podłoga. Odetchnąłem i powoli odwróciłem się w ich stroną.

– We własnej osobie – odparłem ze sztucznym uśmiechem przyklejonym do ust. – Co panów do mnie sprowadza? – zapytałem, usiłując udawać spokojnego.

– Powinieneś się domyślić – bąknął opryskliwie otyły, łysy mężczyzna, patrząc na mnie z wyraźnym obrzydzeniem.

– Nie mam zielonego pojęcia. Nie przypominam sobie, abyśmy przeszli na „ty", dlatego prosiłbym o używanie zwrotów grzecznościowych i zachowanie jakiegokolwiek poziomy rozmowy – syknąłem przez zaciśnięte zęby.

Gruby mężczyzna skrzywił się, jakby właśnie ugryzł cytrynę, po czym bąknął pod nosem coś, czego nie usłyszałem.

– Oczywiście. Zachowajmy poziom. – Wtrącił się drugi policjant. – Gdzie pan był minionego weekendu? Co pan robił w sobotę między godziną dwudziestą pierwszą a dwudziestą trzecią?

– Byłem z kobietą poza miastem. Taki romantyczny wypad – odparłem, uśmiechając się na wspomnienie cudownych chwil w towarzystwie pięknej dziewczyny.

– Gdzie konkretnie był pan w tych godzinach? – zapytał podniesionym głosem grubas.

– Nie pamiętam dokładnie. W tych godzinach mogliśmy być w hotelu, klubie lub restauracji. Podam adresy, to sobie panowie sprawdzajcie i szukajcie mi alibi – bąknąłem, nie kryjąc już irytacji.

– Ale do czego panu alibi? – zapytał bardziej uprzejmy policjant.

– Mi do niczego, ale wam raczej potrzebne, skoro pytacie, gdzie wtedy byłem.

Odsunąłem szufladę, wyjąłem czystą kartkę i zacząłem notować na niej nazwy i adresy miejsc, w jakich byliśmy z Zuzanną minionej soboty.

– Mógłbym w końcu poznać powód tej niespodziewanej wizyty? – zapytałem w międzyczasie.

– Nie jest to możliwe, ponieważ mogłoby to utrudnić śledztwo – odparł znudzony policjant.

Wiedziałem, że nie na taką reakcję liczyli. Spodziewali się paniki, plątania zeznań. Liczyli, że zacznę kręcić, że popełnię gdzieś duży błąd.

– Dobrze panowie, w takim razie się nie dogadamy – odparłem spokojnie, podsuwając w ich stronę kartkę – Proszę, oto adresy. Szukajcie sobie na nagraniach z kamer, zapisujcie sobie kiedy, gdzie byłem. Przynajmniej nie będą się panowie nudzili – uśmiechnąłem się cynicznie.

– Wspomniał pan o kobiecie. Poprosilibyśmy jej dane.

– Myślałem, że wyraziłem się jasno. Nie zamierzam odpowiadać na żadne pytania, nim mój prawnik nie dowie się, czego w ogóle dotyczy się sprawa. Zapraszam do wyjścia.

Gliniarze z niesmakiem wymienili się spojrzeniami. Nie spodziewali się takiego zakończenia przesłuchania, ale nie mogli nic zrobić. Nie trafili na idiotę i właśnie zdali sobie z tego sprawę. Jeden z nich sięgnął po kartkę, złapał ją, nawet na nią nie zerknął. Wstali w tym samym czasie, oczywiście szurając fotelami po podłodze, bo zbyt dużo wysiłku kosztowałoby ich delikatne uniesienie ich w górę. Bez słowa pożegnania opuścili pomieszczenie.



      Przez kilkanaście minut nie ruszałem się z miejsca, zastanawiając się, o co może chodzić. Nie wyglądało to na zwykłe przesłuchanie. Nie zostałem zatrzymany, a tak zapewne byłoby, gdybym był podejrzany o coś poważnego. Nie dostałem nawet wezwania do przesłuchania na komendzie. Z myśli wyrwał mnie dźwięk dzwoniącej komórki.

– Szymon! Była u ciebie psiarnia?! – wrzasnął Diego, tak mocno, że z grymasem na twarzy, odsunąłem komórkę od ucha.

– Kurwa, płacisz mi za wizytę u laryngologa. Tak, byli.

– I dlaczego ty do mnie nie dzwonisz?

– Masz doskonałych informatorów, nie musiałem dzwonić.

– Jesteś niepoważny.

– Za to ty bardzo. Mam wrażenie, że w ostatnim czasie zamieniliśmy się rolami.

– I co teraz Szymon?

– Potrzebuje jakiegoś prawnika czy coś – odparłem.

– I mówisz to tak spokojnie, zamiast już coś organizować? – zapytał z niedowierzaniem.

– Tak. Ty już i tak pewnie coś załatwiłeś – stwierdziłem, uśmiechając się pod nosem.

– Nie możesz zawsze tak na mnie liczyć! – warknął zirytowany.

– Wiem. Kiedy będziecie?

– Wieczorem, gdy liczba pracowników przebywających w firmie znacznie się zmniejszy – odpowiedział, po czym rozłączył się bez pożegnania.


***


      Spotkanie nie trwało zbyt długo ani nie wynikło z niego nic konkretnego, ale pozwoliło mi się trochę uspokoić. O cokolwiek nie zostałbym oskarżony – miałbym sensowne i mocne alibi. Musieliśmy jednak działać, ale zamierzałem robić to na spokojnie. Pierwszą rzeczą, od jakiej powinienem zacząć, było skontaktowanie się z Aleksem. Liczyłem, że dotrzyma słowa i zapewni mi mocne plecy od strony prawnej. Tymczasem sam musiałem wzmocnić się od strony ulicy i organizacji, w czym mogła mi pomóc jedynie Oliwia, która co prawda nie miała nic wspólnego z moimi interesami.

– Cześć, kochana. Jesteś w stanie coś dla mnie zrobić? – zapytałem, gdy tylko odebrała telefon.

Domyślałem się, że ona również została w pracy po godzinach, ale wolałem załatwić to telefonicznie. Podczas rozmowy w cztery oczy zapewne byłaby dużo bardziej ciekawska, dociekliwa i irytująca.

– Chcę w sobotę zorganizować u nas imprezę, taką zamkniętą.

– Dla kogo? – zapytała podejrzliwym tonem.

Niejednokrotnie musiała już organizować takie przyjęcia i raczej nigdy nie była z tego szczególnie zadowolona. Zwłaszcza gdy oznaczało to bezpośrednio straty dla firmy.

– Dla moich znajomych – odparłem, cicho przy tym wzdychając.

– I mam to zorganizować i pewnie jeszcze anulować pokoje zarezerwowane dla klientów?

Czułem, że mój pomysł bardzo ją zirytował, ale wiedziałem, że się zgodzi.

– A czy ty wiesz, jak coś takiego wkurwia ludzi?! – palnęła wprost.

Odpaliłem papierosa przy biurku i powoli ruszyłem w stronę okna.

– No wiem, wiem. To naprawdę ważne, zrozum. Przeprosisz ich ładnie, dasz jakieś zniżki. Jestem pewny, że sobie poradzisz.

– Na ile osób?

– Około trzydziestu, plus jakieś dodatkowe towarzystwo z dziesięć może dwadzieścia – wyliczyłem na szybko.

– Yhym – skomentowała krótko, zapewne doskonale zdając sobie sprawę z tego, co oznacza owe dodatkowe towarzystwo. – Twoja restauracja będzie się nimi zajmować czy...

– Zamów catering – przerwałem jej. – Dziękuje.

Dopaliłem papierosa i usiadłem wygodnie w fotelu. Nie miałem ochoty wracać do domu, ale musiałem, bo był tam ktoś, kto długo na mnie czekał. Spakowałem do teczki kilka dokumentów, potrzebnych do skończenia pracy w domu i opuściłem budynek. O dziwo samochodu Oliwi już nie było na parkingu, ale bardziej prawdopodobne była to, że już zaczęła przygotowania do imprezy, niż to, że tym razem wyszła punktualnie.

Zdawałem sobie sprawę, że powinienem wykorzystać już tę noc na pogadanie z chłopakami, na zapraszaniu ich na imprezę, ale kompletnie nie miałem ochoty na plątanie się po klubach. W jedynym by zachęcali do walnięcia kielicha, w drugim do poczęstowania się kreską, a w kolejnym pewnie do puknięcia jakiejś nowej panienki. W dodatku nie udało mi się wymyślić powodu spotkania. Impreza miała swój konkretny cel, ale w oczach wszystkich innych powinna mieć zupełnie inny. Nie chciałem również w tej kwestii zrzucać wszystkiego na Diega, dlatego musiałem zająć się tym osobiście.



      Położyłem się do łóżka wcześniej, by kolejny dzień zacząć w miarę wypoczętym. Niestety po kilku minutach płytkiego snu, obudził mnie dźwięk SMS-a. Myśląc, że to jakaś reklama, zignorowałem go, nawet nie otwierając oczu. Jednak po krótkiej chwili komórka znów zagwizdała, więc zerknąłem na wyświetlacz. W powiadomieniu wyświetlały się dwa SMS-y od Diega.

Zuzanna jeszcze nie wróciła do domu. Coś mi tu nie pasuje.


Przyjeżdżaj kurwa jak najszybciej!!!


Serce od razu zaczęło bić mi mocniej. Nie miałem pojęcia, co się działo, ale wiedziałem jedno, że nie było czasu na zastanawianie się. Momentalnie wyskoczyłem z łóżka i w ekspresowym tempie ubrałem się w byle co. Po trzech minutach siedziałem już w samochodzie i przekręcałem kluczyk w stacyjce.


     Wbiegłem do mieszkania. Drzwi były otwarte, najpewniej Diego zostawił je tak celowo z myślą o mnie. Siedział w kuchni przy niewielkim blacie, popijając czarną kawę. Obok stała już druga, przygotowana dla mnie.

– Diego, kurwa co się dzieje?

– Jak wyglądali policjanci, którzy odwiedzili cię dzisiaj?

– Jezu, nie wiem... – potarłem twarz dłonią. – Jeden był gruby, to zapamiętałem...

– To by się zgadzało – szepnął Diego. – Szymon oni tutaj byli. W dodatku nie mamy żadnych nagrań z kamer w firmie z momentu, w którym się pojawili. Rozumiesz to kurwa?! Z żadnej pierdolonej kamery ich nie widać. Nagrania zostały zapętlone.

Opadłem bezradnie na krzesło, analizując każde usłyszane słowo. Zacząłem czuć narastającą panikę.

Mijały sekundy, może minuty. Patrzyliśmy się na siebie w milczeniu, zastanawiając się co robić. Szybko jednak tę niezbyt owocną burzę mózgów przerwał dzwoniący telefon. Przez ułamek sekundy łudziłem się, że to Zuzanna. Niestety jednak na wyświetlaczu pojawiło się imię Aleksandra.

– Słucham – powiedziałem, przełączając od razu na głośnik.

– Czacha wyszedł, dopiero się dowiedziałem. Wiedzieliście?

– Co, kurwa?! – wrzasnąłem do słuchawki, co było jednoznaczne z odpowiedzią na zadane przez mojego rozmówcę pytanie. – Kiedy?

– Dzisiaj rano.

Wypuściłem głośno powietrze, spoglądając na przyjaciela. Był zaskoczony i jednocześnie nie mniej niż ja, przejęty całą sytuacją.

– Masz dla nas jeszcze jakieś ciekawe informacje? – odezwał się w końcu Diego.

– Nic więcej mi nie wiadomo.

– Nie wiesz, gdzie on teraz jest?

– Nie mam pojęcia, zapadł się pod ziemię.

– Okej. Dzięki za informacje – powiedziałem i rozłączyłem się.

– Kurwa! Co tu się odpierdala do chuja?! – wrzasnął przyjaciel.

– Diego, musimy zgłosić zaginięcie na policję – stwierdziłem, chowając twarz w dłoniach.

– Nie możemy, Szymon. Musimy to załatwić sami – oznajmił przyjaciel, starając się mówić spokojniej.

– Ja nie mogę ryzykować jej bezpieczeństwa! – zaznaczyłem ostro.

– Już zaryzykowałeś – parsknął, wstając od stołu.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro