Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 53 Szymon

      Z uśmiechem na ustach pożegnałem ostatnich klientów. Spojrzałem na Zuzannę, która wciąż siedziała przy ladzie. Uśmiechnęła się do mnie szeroko.

– Wychodzimy?

– Tak, zaraz – odparłem i udałem się na kuchnię.

– Wszyscy już poszli, można zamykać – oznajmiłem kobiecie w średnim wieku.

– To dobrze. To obowiązków kelnerki należy również starcie stolików oraz lady – poinformowała.

– W porządku – zgodziłem się, rozglądając się za ścierkami, które wcześniej gdzieś zapodziałem.

– Tam! – krzyknęła kobieta, wskazując palcem na szafkę przy drzwiach.

– Ooo, dziękuję.

Zabrałem je i wróciłem na salę.

– Jeszcze tylko pościeram stoliki i możemy iść. – Mrugnąłem do dziewczyny.

– Daj, pomogę ci – zaproponowała, wyciągając dłoń w moim kierunku.

Po kilku minutach zespołowej pracy na żadnym stole nie został nawet okruszek. Pożegnałem się z kobietą na kuchni i zabrałem Zuzannę do samochodu.

Zająłem miejsce kierowcy i obróciłem się w stronę dziewczyny.

– I jak ci się podobało dzisiejsze popołudnie? – zapytałem, wpatrując się w jej twarz.

Zmarszczyła lekko czoło i otwarła usta.

– Bardzo mi się podobało, ale to raczej ciebie powinnam o to zapytać. – Zachichotała.

– Wiesz... – urwałem, przeczesując palcami włosy na głowie. – Ogólnie nie było tak źle, ale...

– Ale spotkałeś tam kogoś, kogo spotkać nie chciałeś – dokończyła za mnie. – Będziesz miał przez to jakieś kłopoty? Dla mnie i osób z mojego pokroju taka praca to żaden wstyd, ale dla wyższych klas pewnie...

– Ciii! – przerwałem, kładąc jej palec na usta. – Zuzanna, to nie ma żadnego znaczenia. Owszem, na początku nie byłem zadowolony, że mnie zobaczył, ale teraz uważam to nawet za zabawne – przyznałem, a kąciki ust same ciągnęły ku górze. – Jakie mógłbym mieć problemy przez pracę jako kelner? Uważam, że to bardzo ciekawe doświadczenie i wiesz, co? Myślę, że tak na jeden dzień mógłbym próbować różnych prac, by choć trochę bardziej rozumieć ludzi na poszczególnych stanowiskach. Lepiej mi powiedz czy dobrze sobie poradziłem.

Zuzanna uśmiechnęła się tak pięknie, a jednocześnie tak perfidnie, że byłem przekonany, iż ma mi przynajmniej kilka rzeczy do zarzucenia. Co dziwne, ta sytuacja podobała mi się. Nagle role się odwróciły i to ona miała możliwość skrytykowania swojego szefa.

– No nie wiem, czy powinnam – rzuciła, ruszając przy tym brwiami.

– Nie masz się czego bać, mów śmiało – zachęciłem.

– No jak na osobę, która nierzadko jada w drogich restauracjach, myślałam, że lepiej znasz rozkład talerzy, szklanek i sztućców względem klienta.

Uniosłem brew, przyglądając się dziewczynie. Nie wydawało mi się, bym źle układał te rzeczy podczas serwowania zamówień.

– Naprawdę? Coś jeszcze?

– Tacki na podłodze chyba nie muszę tłumaczyć – powiedziała, ledwo powstrzymując śmiech.

– To nie fair, to był wypadek. Widziałaś, że się poślizgnąłem! – wypomniałem.

– Tylko dlatego, że nie starłeś wody, którą rozlałeś tam wcześniej – zarzuciła mi.

– Nie miałem czasu! Widziałaś, jaki był ruch?

– Ogromny – odpowiedziała, po czym oboje wybuchnęliśmy śmiechem.

Gdy się uspokoiliśmy, zapadła między nami cisza. Patrzyliśmy się tylko na siebie w milczeniu. Chciałem się do niej zbliżyć, ale zrezygnowałem. Oparłem się wygodnie o fotel, położyłem dłonie na kierownicy i popatrzyłem przed siebie.

– Czy dzisiejszy dzień, choć w małym stopniu zmienił to, jak o mnie myślisz i jak mnie postrzegasz? – zapytałem, czując przyspieszające bicie serca.

To pytanie wzbudziło we mnie samym strach. Bałem się, że mimo wszystko odpowiedź będzie negatywna. Nie czekając więc na nią, przekręciłem kluczyk w stacyjce.

– Tak – usłyszałem szept obok.

Choć odpowiedź nie była głośna, pewna ani rozbudowana – dała mi nadzieję. Uśmiechnąłem się szeroko, czując nagle, że wszystko jest możliwe.

Powoli ruszyliśmy, a trasa do jej mieszkania mijała spokojnie. Mały ruch na drodze i uśmiech Zuzanny działały na mnie kojąco. Od czasu do czasu zerkałem na nią ukradkiem. Patrzyła przed siebie i wydawała się o czymś myśleć, a ja nie chciałem jej tego przerywać, mając nadzieję, że myśli o mnie.

Zatrzymałem się na parkingu dla mieszkańców osiedla. Dziewczyna odpięła swój pas, więc zrobiłem to samo.

– Dziękuje ci za ten dzień – powiedziała, uśmiechając się szczerze.

– To ja dziękuje. Mam nadzieję, że będzie on początkiem trochę lepszych kontaktów między nami. Może przyjadę jutro po ciebie przed pracą?

– Nie ma takiej potrzeby. Przyjadę autobusem.

– Nie daj się prosić. Zjemy razem śniadanie... - ciągnąłem.

– Naprawdę nie chcę sprawiać kłopotu. Możemy coś zjeść razem na przerwie w pracy.

– No dobrze – przystałem na jej propozycję, nie chcąc wyjść na zbyt natrętnego.

Powoli zsunąłem wzrokiem z jej orzechowych oczu na usta muśnięte delikatnym błyszczykiem, pogłębiającym naturalny kolor jej warg.

– Zuzanno – niemal szepnąłem, przysuwając się bliżej.

– Tak? – zapytała równie szeptem, lustrując uważnie moją twarz i bez namysłu, choć zachęcająco przygryzała dolną wargę.

– Mogę się z tobą zgodzić, że to było nieodpowiednie. Ale czy nie chcemy tego oboje? – zapytałem, gdy nasze twarze dzieliły centymetry.

Czułem, jak delikatnie drżała, targana wątpliwościami. Nie chciałem więc zrobić niczego, czego by nie chciała. Odsunąłem się o kilka centymetrów, by lepiej zaobserwować jej reakcję. Jej wzrok powędrował z moich oczu na usta i na nich się zatrzymał na długie sekundy. Nie mogłem dłużej czekać po tym znaku.

Złączyłem delikatnie nasze usta, czując jeszcze bardziej nasze przyspieszone oddechy.

Nie tak!

Przerwałem krótki pocałunek, szybko się odsuwając. Dostrzegłem jej smutne i zmieszane spojrzenie.

– Zarezerwuj sobie dla mnie całą niedzielę – poprosiłem.

Otwarła lekko powietrza, chcąc coś powiedzieć, ale zamiast tego wciągnęła głośno powietrze, jakby miała stracić oddech. Wysiadłem z samochodu i obszedłem go dookoła, by otworzyć jej drzwi. Podałem rękę, by pomóc jej wysiąść z samochodu, jednak ona nie złapała za nią.

– Sama wysiądę – oznajmiła szorstko. – A w niedzielę jestem zajęta.

Uniosłem brew, słysząc jej oschłą reakcję.

– Yhm – odpowiedziałem jedynie. – Zobaczymy – dodałem w myślach, posyłając jej krótki uśmiech.

– Do widzenia – pożegnała się, zatrzaskując za sobą drzwi samochodu.

– Słodkich snów, Zuzanno – rzuciłem, patrząc, jak odchodziła.

Wypuściłem głośno powietrze z płuc i rozejrzałem się po okolicy. Panowała prawie idealna cisza, którą przerywało jedynie pojedyncze poszczekiwanie psa w oddali.



      Wsiadłem do samochodu i szybko ruszyłem. Wybrałem numer Jacka i przełączyłem na tryb głośnomówiący, po czym rzuciłem komórkę na fotel pasażera.

– No witam pana kelnera. Mogę prosić menu – powiedział, po czym wybuchnął śmiechem.

Parsknąłem pod nosem.

– No witam pana klienta. Mogę prosić numer pańskiej żony? Mam dla niej ciekawe informacje – odparłem, szczerząc zęby w głupkowatym uśmiechu.

Rozmówca odchrząknął, zapewne zbity z pantałyku.

– Myślałeś, że się nie domyślę? Mam oczy dookoła głowy, początkowo zaskoczyło mnie, że wybrałeś taką kawiarnię, zamiast ekskluzywnego lokalu, ale szybko połączyłem kropki i wszystko stało się jasne – wyjaśniłem.

– Dobra rozumiem. Zapominamy o mojej towarzyszce i twojej nowej pracy – zaproponował, poważnym tonem.

– Otóż to! – ucieszyłem się.

– Ale powiedz mi chociaż, czy aż tak się boisz, że zaczynasz przystosowywać się do takich zawodów, po tym, jak już stracisz firmę? – zapytał poważnym tonem.

– Nie bądź śmieszny, nic nie stracę. A dzisiejsza fucha to nic innego jak udowodnienie czegoś komuś.

– Chyba jakiś podryw, choć nadzwyczaj dziwny. Widziałem, jak patrzyłeś na panienkę przy ladzie.

Zmarszczyłem czoło, słysząc jego kpiącą odpowiedź.

– Żaden podryw. To jej musiałem coś udowodnić – wyznałem. – A swoją drogą i tobie przydałaby się podobna fucha. Zacznij kible sprzątać, to może trochę spokorniejesz.

Odpowiedział mi jedynie donośny śmiech.

– A teraz powiedz lepiej, jak idzie. Wiesz coś? – zmieniłem temat.

– Tak. Marek z Mietkiem byli na rybach. Nabili robaki na haczyki i zanurzyli w wodzie. Oczywiście rybki połknęły haczyk, więc coś udało im się złowić. A co masz ochotę na rybkę?

– Nabili robaki na haczyki... Rybki połknęły haczyki... Czy mam ochotę na rybę? – powtórzyłem pod nosem, analizując każde słowo rozmówcy.

– Tak mam ochotę na rybkę, z chęcią zjadłbym wędzoną. Ale nie chcę się zajmować patroszeniem, to nie dla mnie – zaśmiałem się, odpowiadając.

– Myślę, że w sobotę można się spotkać i urządzić pyszną kolację.

– Bardzo mnie to cieszy – odetchnąłem z wyraźną ulgą. – Przyjacielska rada na koniec: źle robisz, nie warto – dodałem zupełnie szczerze.

– Chcesz ode mnie rady? – rzucił, nie dając mi ani chwili na odpowiedź. – Również źle robisz, również nie warto. Nie jest dla ciebie i wcześniej czy później się o tym przekonasz – powiedział poważnie, choć nie słyszałem w jego tonie agresji. Miałem wrażenie, jakby jego odpowiedź nie była jedynie kontratakiem, a jego faktyczną opinią, co zaskakiwało mnie jeszcze bardziej. Jacek nie rzucał słów na wiatr, nigdy nie mówił czegoś, czego nie byłby pewny w stu procentach, ale teraz nie mógł mieć o tym zielonego pojęcia.

– Doprawdy? Skąd możesz wiedzieć? – zapytałem zaciekawiony.

– Wystarczy mi to, co widzę. Już teraz oczekuje od ciebie czegoś, sprawdza cię i musisz jej coś udowadniać. A co będzie po czasie? Potrzeba ci kobiety, która będzie lubiła luksus i pieniądze, a nie zmuszała się do pracy jako kelner. Potrzeba ci kobiety ślepej i głuchej. Kobiety, która nie będzie wnikała w to, co robisz i o której wracasz.

– Sam lepiej wiem, czego mi trzeba – bąknąłem poirytowany.

– Dobrze, dam ci tylko jedną radę, ale proszę, potraktuj ją poważnie. Wyobraź sobie, że mówisz jej teraz o sobie wszystko. Wszystko! – powtórzył. – I teraz zastanów się dobrze i przemyśl wszystkie możliwe jej reakcje. Zobacz czy w choć jednej z ewentualnych opcji jej zachowania jest taka, że akceptuje wszystko i przy tobie zostaje. Jeśli nie, to wiesz już, jak to się skończy prędzej czy później. Bo choćbyś nie wiem, jak się starał, całe życie nie da się wszystkiego ukrywać. Nie trać więc czasu ani tej dziewczyny, ani swojego.

Patrzyłem przed siebie, czując, jak dłonie drżały mi na kierownicy.

– Szymon! Jesteś tam?

– Tak jestem, ale muszę kończyć. Rozłącz się, bo ja prowadzę.

– Dobra. Odezwę się jutro. Na razie!

– Na razie, kurwa! – warknąłem, gdy byłem pewny, że już się rozłączył.

Zacisnąłem mocniej dłonie na kierownicy, próbując uspokoić natłok myśli. Wziąłem dziesięć głębokich wdechów, które oczywiście nic nie dały.

Pogłośniłem muzykę, chcąc, by zagłuszyła ona wszystkie negatywne emocje, jakie zgromadziły się we mnie podczas krótkiej rozmowy telefonicznej. Byłem wkurwiony, że wtrącał się w moje życie prywatne, choć ja zrobiłem to pierwszy. Wiedziałem jednak, że ja z pewnością nie namieszałem mu w głowie. Na pewno nie tak, jak on mnie.

      

      Wysiadłem z samochodu, zderzając się z zimnym powietrzem, które schłodziło moje rozpalone ciało. Patrzyłem, jak brama za mną zamykała się i gdy zrobiła to do końca, ruszyłem w stronę drzwi wejściowych.

Uśmiechnąłem się, gdy w momencie otwierania drzwi w domu rozległo się piskliwe szczekanie. Cieszyłem się, że przynajmniej miałem do kogo wracać i miałem komu się wyżalić, nawet jeśli nie był w stanie mi odpowiedzieć.

– Cześć, mały! – Kucnąłem i pogłaskałem psa, który zadowolony z mojego powrotu, lizał mnie po rękach.

Otworzyłem szklane drzwi prowadzące na balkon, aby psiak mógł oddychać świeżym powietrzem, a sam położyłem się do łóżka.

Leżałem w bezruchu na plecach, wsłuchany we własne myśli i w wycie psa, dochodzące z balkonu.

A jeśli Jacek ma rację? Jeśli tylko stracę niepotrzebnie czas? Przecież Zuzanna nie zaakceptowałaby mnie, gdyby wiedziała, czym naprawdę się zajmuję. Ale ja nie mógłbym być z taką kobietą, o jakiej on mówił. Gdybym miał mieć w domu jedynie pięknie prezentującego się pustaka – wolałbym być sam. Wystarczył mi nieudany związek z Anitą. Chciałbym mieć kobietę, z którą mógłbym rozmawiać, śmiać się i kłócić. Kobietę z charakterem, a nie plastik nieinteresujący się niczym.

Przewróciłem się na bok.

Ale czym mam prawo mieszać w to wszystko Zuzannę? I to tylko dlatego, że mi się podoba. Może powinienem znaleźć kobietę kroczącą podobnymi ścieżkami do moich? Taką, przed którą nie musiałbym niczego ukrywać, udawać. Tylko ja kurwa nie chcę takiej! Chcę Zuzanny...

Zamknąłem oczy i ucieszyłem się szybko, gdy pojawiła się przede mną brunetka. Uśmiechnięta i gotowa na to.

Pewna, że nasz pocałunek nie jest nieodpowiedni.

Pewna, że tego chce.

Patrzyłem na nią, nie mogąc uwierzyć, że to się dzieje. Splotła dłonie na karku, a mnie przeszedł przyjemny dreszcz. Bił od niej intensywny zapach moich ulubionych perfum.

– Pocałuj mnie – szepnęła kusząco.

– Nie powinienem – odparłem. – Nie mogę! – dodałem stanowczo, robiąc krok w tył.

Widziałem tylko jej zawiedzione spojrzenie, wlepione prosto w moją twarz.

– Przepraszam. Nie mogę ci tego zrobić, nie mogę nam tego zrobić – wydyszałem, po czym otwarłem oczy, wciągając łapczywie powietrze.

Podniosłem się do pozycji siedzącej. Schowałem twarz w dłoniach i nieskutecznie próbowałem wyrównać i uspokoić szybki oddech.

Postanowiłem wziąć prysznic, czując pot na całym ciele.

Nie źle mi namieszałeś w głowie, kretynie. Nieźle...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro