Rozdział 40 Szymon
Rozsiadłem się wygodnie na sofie ze szklanką wypełnioną whisky i colą w dłoni. Stukałem palcami nerwowo w oparcie sofy, czekając na Diega.
W mojej głowie krążyły obawy, że dziewczyna się nie zgodzi. To okazałoby się jedynie stratą pieniędzy i czasu, choć problemem byłoby tylko to drugie.
Upiłem łyk zimnego trunku, którego smak przyjemnie drażnił podniebienie.
Znany mi doskonale dźwięk silnika ucieszył mnie, nie wstałem jednak z miejsca. Drzwi nie były zamknięte na klucz.
– Jesteś wreszcie. – Uśmiechnąłem się, gdy przyjaciel wszedł do salonu. – I jak?
– Nie lubi krewetek – zaśmiał się Diego.
– Kurwa! Nie o to pytam.
– Wszystko zgodnie z planem. W czwartek przed pracą się wprowadzi.
– Na ściemniałeś jej tak, jak ustaliliśmy?
– Tak. Powiedziałem, że we wtorek wyprowadza się współlokatorka.
– Super. Od teraz nie kręcisz się po restauracjach w hotelu, by się na nią nie natknąć.
– A spotkania biznesowe?
– Będziemy ustalać je tak, by Zuzanna była w tym czasie na drugiej sali lub w domu.
– Okej. A tak swoją drogą to na żywo i z bliska jest ładniejsza niż na zdjęciach.
– Pijesz?
Szeroki uśmiech ukazujący szereg białych zębów dał mi wystarczającą odpowiedź. Wstałem, by polać przyjacielowi.
***
Opuściłem gabinet pełen mieszanych emocji. Z jednej strony byłem zadowolony, że sprawa Zuzanny szła zgodnie z planem i dziewczyna kilka godzin wcześniej wprowadziła się do wynajętego mieszkania, a z drugiej czułem obawy przed spotkaniem z czachą. Gdy kilka godzin wcześniej zadzwonił do mnie jego człowiek, podając godzinę spotkania, wydawał się być czymś mocno zaniepokojony. Wsiadłem do samochodu, rzucając teczkę z dokumentami na siedzenie pasażera.
– Kurwa! – warknąłem, wyjeżdżając z podziemnego garażu, gdy o przednią szybę uderzyła silna fala deszczu.
Włączyłem wycieraczki i jechałem ostrożniej niż zwykle, bo siarczysty deszcz bardzo ograniczał widoczność.
Jadąc między lasami, kątem oka dostrzegłem przy drzewie ruch. Spojrzałem w lusterko, by się upewnić i zahamowałem z piskiem opon.
– Co za chory skurwiel! – warknąłem, zbliżając się powoli w stronę zwierzęcia.
Mały pies, przywiązany do drzewa kulił się i drżał. Z jego przemoczonej biało-brązowej sierści kapały krople wody i błota. Gdy byłem pół metra od niego, zaczął przeraźliwie piszczeć.
– Ciii. Nic ci nie zrobię. – Uśmiechnąłem się przyjaźnie.
Wsunąłem dłoń w stronę psa, by mógł sam podejść i powąchać. Zbliżył się niepewnie, uważnie mi się przyglądając. Gdy powąchał dłoń, powoli zacząłem go głaskać.
– Nie bój się, nie zostawię cię tak.
Sięgnąłem do drzewa i odpiąłem metalowy łańcuch. Powoli, co chwilę nawołując i gwiżdżąc, doprowadziłem psa pod samochód. Otwarłem drzwi pasażera i schowałem teczkę do schowka.
– Uwalisz mi całe siedzenie – stwierdziłem i zrzuciłem z pleców marynarkę. Rozłożyłem ją na siedzeniu. – Wskakuj – powiedziałem, choć sam złapałem psa i położyłem go na przygotowanym dla niego miejscu.
Szybko obszedłem samochód, zająłem miejsce kierowcy i ruszyłem, odgarniając przemoczone włosy w tył, by woda nie kapała mi po twarzy.
– Cały przez ciebie zmokłem. Jak cię nazwiemy? – Popatrzyłem na psiaka, który dalej się trząsł. – Mi też zimno – oznajmiłem, włączając nawiew ciepłego powietrza.
Pod domem odpiąłem łańcuch i obrożę z szyi nowego kolegi i na rękach zaniosłem go do łazienki. Położyłem w wannie i podwinąłem rękawy brudnej koszuli.
– Znienawidzisz mnie zaraz, ale nie gryź. Musimy doprowadzić cię do porządku – poinformowałem, biorąc do ręki słuchawkę prysznicową.
Starałem się ustawić odpowiednią temperaturę, by nie wyrządzić zwierzęciu krzywdy. Porządnie go umyłem, mimo jego ciągłego szarpania i szczekania. Gdy skończyłem, zgarnąłem pierwszy z brzegu ręcznik i wytarłem zwierzę.
– Od razu lepiej. Ja też się muszę ogarnąć, ale najpierw dam ci coś do jedzenia. Może być ciepłe mleko na początek? Chyba tak.
Wlałem trochę mleka do szklanki i zagrzałem je w mikrofalówce. Przelałem do głębokiego talerza i postawiłem przed psiakiem.
– Pij. Teraz ja się umyję.
Po szybkim prysznicu wróciłem do psa, który siedział obok talerza.
– Na kolację dostaniesz coś lepszego.
Pobiegłem na górę i z sypialni dla gości wziąłem dwie poduszki. Położyłem je na podłogę w salonie i zagwizdałem. Nowy współlokator przybiegł po chwili, radośnie merdając ogonem.
Poklepałem kilka razy w poduszkę, dając znak, by na niej usiadł.
– Nie rozwal niczego – pogroziłem palcem. – Postaram się wrócić jak najszybciej.
Wychodząc, zadzwoniłem do kierowcy.
– Wiem, że masz wolne, ale mam jedną pilną sprawę.
– Słucham szefie.
– Potrzebuję na – spojrzałem na zegarek, próbując przewidzieć, jak długo może potrwać spotkanie z czachą – dwudziestą kilku rzeczy.
– Dobrze. Czego konkretnie?
– Legowisko dla psa, obroża, smycz, karma, jakieś zabawki.
– Ma pan psa? – zapytał zaskoczony.
– Tak wyszło. – Uśmiechnąłem się.
Zaparkowałem za kontenerami na śmieci z tyłu budynku. Wysiadłem z samochodu i rozglądnąłem się dookoła. Ruszyłem w stronę drzwi, do których musiałem zejść po kilku stopniach. Zapukałem mocno dwukrotnie, a po kilku sekundach otworzyła je ochrona.
Skinęli w geście przywitania i wpuścili mnie do środka. Od razu skierowałem się do odpowiedniej loży.
– Dobrze, że już jesteś – powiedział czacha.
Skinąłem głową wszystkim w pomieszczeniu. Ośmiu mężczyzn wraz ze mną, patrzyliśmy w wyczekiwaniu na wypowiedź czachy. Wiedziałem, że sprawa jest poważna, zważywszy na osoby na spotkaniu.
Wszyscy ludzie na wysokich stanowiskach w grupie. Serce dudniło w piersi, a oddech przyspieszył, gdy czacha głośno wypuścił z płuc powietrze i rozchylił usta.
– Jest problem chłopaki. Poważny. – Westchnął. – Tylko czekać, aż z dnia na dzień psiarnia wbije nam na chatę.
– Co jest? – zapytał jeden z mężczyzn, znany mi tylko z widzenia.
– Coś się zaczęło sypać na niższych szczeblach. Przyjazd naszych rosyjskich znajomych tylko zwiększył policyjne zainteresowanie nami, w dodatku w ich rodzinie, w Moskwie wydarzyło się coś, co sprawiło, że musieli natychmiast wyjechać. Ściszamy działalność, jak najbardziej się tylko da. Pozamykajcie wszystkie swoje burdele w innych miastach, niech, na razie kobiety tylko tańczą. Oczywiście w razie czego nikt się nie zna. Rozejdźcie się i jak najszybciej zajmijcie się spowolnieniem swoich biznesów i zmniejszeniem dochodów, przynajmniej tych oficjalnych, ale na tyle by nie było to podejrzane.
Kurwa, jest źle. Zaczyna się sypać, gdy akurat Diego przygotowuje się do swojego biznesu. Niedobrze.
– Szymon, ty zostań.
Spojrzałem na oddalające się sylwetki mężczyzn i gdy byłem pewny, że nikt nas nie słyszy, wróciłem wzrokiem na szefa.
– Co jest?
– Wiesz, że miałem co do ciebie większe plany.
– Te w Rosji? – Skinął głową. – I co w związku z tym?
– To dla ciebie okazja. – Zmrużyłem oczy, niczego nie rozumiejąc. Położył mi rękę na ramieniu i dodał: – Możesz wraz z Diegiem zastąpić ich wszystkim razem wziętych. Możemy to wszystko dobrze rozegrać.
– O czym ty kurwa mówisz?! – warknąłem. – To wszystko to jakaś ustawka? Szopka czy serio nam coś grozi? Mów!
– To na serio, ale możemy na tym skorzystać. – Uśmiechnął się szeroko.
– Skorzystać? Jeśli ktoś sypnie, to pójdziesz na dno. Nie mam zamiaru iść tam razem z tobą! – wycedziłem przez zaciśnięte zęby i wyrwałem ramię z uścisku mężczyzny.
– Nie wiesz, co tracisz.
– I nie mam zamiaru się dowiadywać.
Szybkim krokiem opuściłem lokal. Wskoczyłem do samochodu i zerknąłem na telefon. Odczytałem wiadomość od pracownika.
Szefie, kupiłem i zawiozłem wszystko. Pudło przed drzwiami.
Zpiskiem opon odjechałem spod klubu. Wybrałem numer Diega i włączyłem tryb głośnomówiący, odkładając telefon.
– Coś się stało? – zapytał od razu po odebraniu.
– Tak, wracam ze spotkania z – potarłem czoło, przypominając sobie słowa zwierzchnika – mamą.
– Yyy, aha. I coś się stało? – zapytał zdezorientowany.
– Tak, można powiedzieć, że się pokłóciliśmy, ale to nie jest rozmowa na telefon. Wpadnę do ciebie.
– Jestem w mieszkaniu.
– No to mówię, że wpadnę.
– Chyba nie usłyszałeś. Jestem w mieszkaniu! – wycedził.
– A rozumiem. – Przypomniałem sobie, że mieszka, na moją zresztą prośbę z Zuzanną. – Przyjedź do mnie w takim razie.
– Dobra – odpowiedział i się rozłączył.
Zaparkowałem w garażu i skierowałem się w stronę drzwi. Zgodnie z wiadomością przed drzwiami stało wielkie pudło. Otworzyłem drzwi i wtaszczyłem je do środka.
Przywitało mnie miłe szczekanie, dochodzące z salonu. Wszedłem tam i zaświeciłem światło. Psiak siedział na sofie i merdał radośnie ogonkiem.
– Widzę, że się rozgościłeś – zwróciłem się do pieska, który śmiesznie przechylił głowę, słuchając moich słów.
Rozłożyłem przy sofie duże legowisko.
No tak, nie poinformowałem go jakich rozmiarów jest psiak.
Położyłem obok podwójną miskę. Do jednej części wsypałem karmy, a do drugiej wlałem wody. Rzuciłem na legowisko gumową kość, piłeczkę i piszczącą zabawkę. Kucnąłem i zacząłem głaskać psa, gdy rozległ się dzwonek do drzwi.
Poszedłem otworzyć, a mój towarzysz nie chciał odstąpić mnie na krok.
– Witaj, Diego!
– Cześć – odpowiedział, patrząc za moją nogę, zza której dobiegało piszczące szczekanie.
– Masz psa?
Wzruszyłem ramionami, lekko się uśmiechając.
– Napijesz się czegoś?
– Jestem autem.
– Zostaniesz na noc.
– Dobra – kucnął, przy szczeniaku. – Cześć mały. Jak masz na imię? – mówił, biorąc go na ręce.
– Jeszcze nie nazwałem go.
– Skąd pomysł na pieska? – zapytał, siadając na sofie z pieskiem na kolanach.
– Jakiś frajer zostawił go przywiązanego do drzewa, nie mogłem go tam zostawić.
– Dobrze zrobiłeś. Planujesz go oddać czy zatrzymać?
– Nie będę mu dokładał stresu, by trzeci raz zmieniał dom. Zostanie tu, ale nie po to cię wezwałem. – Podałem Diego szklankę wypełnioną whisky z colą. – Czacha coś planuje, ale cholernie mi się to nie podoba.
– Co konkretnie się dzieje?
– Mafijna para z przyczyn znanych tylko im opuściła Polskę. Podobno jesteśmy zagrożeni policją, bo ktoś się wysypał, ale na koniec czacha złożył mi i tobie propozycję współpracy. Mówił, że możemy na tym dobrze wyjść.
– Tylko straszy policją, bo chce się kogoś pozbyć czy może z nią współpracuje?
– Nie mam pojęcia, ale obie te opcje mi się nie podobają.
– Racja. Masz jakiś plan?
– Zajmiemy się rozkręceniem twojego biznesu, ale na razie wyłącznie jako klubu ze striptizem. Jeśli sprawa przycichnie, to się rozkręcimy.
– Czyli po odrzuceniu przez ciebie propozycji mógł ją złożyć komuś innemu, a wtedy my będziemy mu przeszkadzać?
– Możliwe.
Po długiej, mocno zakrapianej rozmowie z Diegiem udałem się do sypialni, ale piski dobiegające z salonu, nie pozwalały mi zasnąć.
Zszedłem drewnianymi schodami w dół, złapałem psa do jednej ręki a do drugiej legowisko i zaniosłem do swojej sypialni.
Jednak pies zamiast posłusznie spać na swoim miejscu, wskoczył na łóżko.
– Dobra, ale tylko raz tu śpisz. – Uniosłem palec w górę. – I lepiej dla ciebie, żebyś mi nie obszczał łóżka.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro