Rozdział 37 Zuzanna
Leżąc na łóżku Marcina, gapiłam się pustym wzrokiem w sufit, czekając na jego powrót z pracy. W uszach nie przyjemnie mi szumiało, a umysł jak mantrę powtarzał słowa policjanta. Mogłabym przysiąc, że słyszałam je, jakby ów mężczyzna stał obok i powtarzał je w kółko, chcą mnie tym wykończyć. Wiedziałam jednak, że słowa wypowiadał głos w mojej głowie.
– Jan Mazur przyznał się do zabójstwa Jadwigi Mazur – powtórzyłam łamiącym się głosem za szeptem umysłu.
Dźwięk przekręcanych w zamku kluczy wyrwał mnie z myśli.
– Kochanie, wróciłem! – krzyknął Marcin.
– Jestem w twoim pokoju! – również krzyknęłam, podnosząc się do pozycji siedzącej.
– Naszym – poprawił mnie.
Spojrzałam na nierozpakowane walizki, nawet na tak z pozoru prostą czynność nie miałam siły.
Marcin na przywitanie mocno mnie przytulił i zajął miejsce obok mnie.
– Coś się wydarzyło dzisiaj? – zapytał, lustrując mnie poważnie wzrokiem.
– Tak. Ciało cioci zostało przewiezione do zakładu pogrzebowego. – Westchnęłam. – Zapłaciłam na razie zaliczkę. Dodatkowo... – zawahałam się nad poinformowaniem chłopaka o telefonie od Oliwii.
– Tak?
– Dzwoniła Oliwia... – urwałam.
– I?
– Powiedziała, że zrobiła mi przelew na kilkanaście tysięcy, których nie muszę oddawać firmie, dodatkowo prosiła, bym wróciła do pracy – wydusiłam z siebie jednym tchem.
– Co? – parsknął Marcin. – Trochę to podejrzane, że aż tak im na byle kelnerce zależy.
Spojrzałam na niego spojrzeniem pełnym żalu. Mimo stosunkowo krótkiej znajomości spodziewałam się większego wsparcia z jego strony.
– Przepraszam – westchnął, przygryzając dolną wargę.
Widziałam, że zrobiło mu się głupio, ale miałam to gdzieś. Złapałam telefon i wstałam.
– Gdzie idziesz?
– Nie wiem. – Wzruszyłam ramionami, nie oglądając się za siebie.
Wyszłam z pokoju, następnie z korytarza, potem z mieszkania a finalnie z bloku, choć jedyne, z czego chciałam wyjść, to z własnego ciała. By opuścił mnie smutek i stres.
Błąkałam się bez celu ulicami. Wiatr otulał mnie swymi mackami, powodując dreszcze. Delikatna mżawka smagała po twarzy.
Nie wiem, ile spacerowałam. Zatrzymałam się i podniosłam głowę, zdając sobie sprawę z miejsca, w jakie właśnie zaprowadził mnie umysł. Stałam przed blokiem, w którym mieściło się mieszkanie wuja.
Spojrzałam na okno, należące do jego mieszkania. Powróciłam myślami do dnia, w którym opuściłam to miejsce. Do wściekłego spojrzenia Jana, do obrzydliwego Mariusza, na którego wspomnienie poczułam mdłości.
W umysł wkradła się myśl, że do śmierci ciotki nie doszłoby, gdybym wciąż z nimi mieszkała. Może powstrzymałbym ich kłótnie lub odpowiednio szybko zadzwoniła po pogotowie, gdy ciotka upadła, raniąc się w głowę.
Zacisnęłam powieki, czując zbierające się w oczach łzy.
Wyjęłam telefon i wysłałam SMS-a do Oliwi.
Dziękuję za propozycję, ale jestem zmuszona odmówić. Proszę, wyślij mi dokumenty potwierdzające zakończenie pracy w waszej firmie. A i proszę, cofnij przelew.
Po kilku sekundach na wyświetlaczu telefonu pojawiło się imię sekretarki, ale odrzuciłam połączenie i wyłączyłam telefon.
Byłam w fatalnej sytuacji, ale nie zamierzałam przyjmować jałmużny od osoby, którą po części za wszystko obwiniałam. W końcu, gdyby nie on może wciąż mieszkałabym w domu Jana, a ciocia by żyła.
Przetarłam zmarzniętymi dłońmi twarz i ruszyłam w kierunku bloku Kamili.
– Zuza, co ty tu robisz? – zapytała przyjaciółka, otwierając mi drzwi.
– Przyszłam. – Wzruszyłam ramionami. – Mogę zostać na noc?
– Jasne, wejdź.
Przeszłyśmy od razu do pokoju przyjaciółki, która dała mi koc i zaparzyła gorącą herbatę.
– Może masz ochotę na kąpiel? Wyglądasz na zmarzniętą. Lepiej, żebyś się nie rozchorowała.
– Nic mi nie będzie.
– Coś się stało między tobą i Marcinem, że tu przyszłaś?
– Nie wiem. – Westchnęłam. – Jestem po prostu zmęczona. Śmierć ciotki, informacja, że to wuj jest winny jej śmierci, utrata pracy i jakaś zazdrość Marcina. Męczy mnie to wszystko. Dostałam z firmy dobrą propozycję, ale odrzuciłam ją.
– Dlaczego?
– Bo mam nieodparte wrażenie, że to wina Szymona. Może gdyby mnie wtedy nie zabrał z mieszkania, to do niczego by nie doszło. Może byłam w stanie temu zaradzić.
– A jaką masz pewność, że byłabyś wtedy w domu? – zapytała z irytacją Kamila. – Przepraszam, ale jedyną osobą winną jej śmierci jest twój wuj, nie możesz obwiniać o to nikogo innego. Tym bardziej siebie.
– Ale...
– Żadnego, ale – przerwała mi. – Gdybyś była winna, siedziałabyś w zimnej celi, a dobrze wiesz, kto tam siedzi. Jaka to propozycja, którą odrzuciłaś?
– Chcieli, bym wróciła do pracy i przelali mi pieniądze, nie żądając ich zwrotu.
– Jak mogłaś odmówić?! – krzyknęła.
– Wiem, że za tym wszystkim stoi Szymon. Mam go dość.
– Rozumiem, ale musisz myśleć trzeźwo. Przyjmij ofertę, wróć do pracy. Popracujesz tam miesiąc lub dwa i odejdziesz. Nie będziesz miała żadnych długów.
– Nie jestem w stanie logicznie myśleć. Chcę się położyć.
– Jasne, prześpij się.
Z pięknego snu, w którym beztrosko leżałam na łące wśród trawy i kwiatów, wsłuchując się w śpiew ptaków, wyrwał mnie głos Kamili.
– Zuza, wstawaj! Masz gościa.
– Nie mam ochoty rozmawiać z Marcinem. Powiedz mu, że przyjdę do niego jutro. Muszę od tego wszystkiego odpocząć – powiedziałam, nie otwierając oczu.
– To nie Marcin, to Szymon.
– Co? – pisnęłam, zrywając się z łóżka. – Co on tu robi?
– Nie wiem, ale porozmawiaj z nim. Jeśli ponowi propozycję nie wahaj się. Wiem, że będziesz się czuła z tym głupio, ale wiesz doskonale, w jakiej sytuacji finansowej jesteś – powiedziała ściszonym głosem.
Skinęłam tylko głową. Miałam rację, żaden bank nie udzieliłby pożyczki osobie bezrobotnej, bez jakiegokolwiek zabezpieczenia finansowego. Przetarłam opuchnięte powieki i przeszłam do salonu.
– Dzień dobry – powiedziałam mimowolnie oschłym tonem, widząc byłego szefa, który na mój widok wstał.
Spojrzał na mnie ze smutkiem i żalem. Cienie pod oczami zdradzały problemy ze snem lub zbyt wiele godzin spędzonych przed komputerem w jego gabinecie. W dłoni trzymał bukiet róż.
– Zuzanno, chciałem cię przeprosić. – Westchnął, podchodząc bliżej. – Zachowałem się nieodpowiednio, powinienem był cię wysłuchać. Proszę, byś przyjęła moją propozycję, jako zadośćuczynienie. Jako firma powinniśmy wesprzeć pracownika w trudnej chwili i okazać, choć odrobinę współczucia w trudnej sytuacji. Zamiast tego ja... – przerwał, biorąc głęboki wdech – ja tylko dołożyłem ci stresu w trudnej sytuacji. Przepraszam – powiedział, patrząc mi w oczy.
Wręczył mi bukiet. Stałam bez ruchu, patrząc na niego z lekko rozchylonymi ustami. Nigdy nie spodziewałam się usłyszeć aż tak szczerych przeprosin z jego ust.
– Nie wiem co... – zaczęłam, ale mi przerwał.
– Po prostu przyjmij moją propozycję. Jeśli mogę ci jeszcze jakoś pomóc, znam dobrego prawnika. Sprawa twojego wuja... – Tym razem to ja przerwałam, słysząc z jego ust te słowa.
– Jan już nie jest dla mnie wujem. Nie interesuje mnie ta sprawa.
– Rozumiem. Wiesz, że ten mężczyzna jest bardzo zadłużony?
– Tak, ale skąd pan o tym wie? – zapytałam zdezorientowana.
– Przepraszam, musiałem zdobyć te informacje. Chciałem ci pomóc, dlatego, jeśli w tamtym mieszkaniu pozostało coś, co chciałbyś odzyskać jestem w stanie ci pomóc.
W jednej chwili moje emocje zupełnie się zmieniły, spojrzałam na niego jak na normalnego człowieka. Człowieka, który chciał i był w stanie mi pomóc i, mimo że wtrącał się bez pytania w moje sprawy, stałam się mu za to wdzięczna.
– Istnieje coś, co chciałabym odzyskać – rzekłam nieśmiało. – To dwa złote naszyjniki, które rodzice dostali, jako prezent ślubny. Dwa serduszka, w których po otwarciu było ich i moje zdjęcie. To jedyna pamiątka po rodzicach, którą ciotka ukrywała przed Janem, inaczej już dawno by ją spieniężył i przepił.
– Załatwię to. Przyjmujesz propozycję?
– Nie mam wyboru. – Uśmiechnęłam się lekko.
– Bardzo się cieszę i jeszcze raz przepraszam. Masz dwa tygodnie płatnego urlopu.
– Nie, chcę wrócić do normalnego życia jak najszybciej. Zależy mi tylko na wolnej sobocie.
– Wtedy jest pogrzeb? – zapytał cicho.
Skinęłam głową.
– Jeśli chcesz to możesz zacząć nawet od jutra. Do widzenia.
– Do widzenia.
Odprowadziłam go wzrokiem do drzwi.
– Tak się cieszę! – krzyknęła Kamila, wbiegając do salonu.
– Nie ładnie tak podsłuchiwać. – Uśmiechnęłam się. – Wstawisz to do jakiegoś wazonu? – zapytałam, podając jej bukiet.
– Piękny, co?
Zamiast odpowiedzieć, odwróciłam się i wróciłam do łóżka. Przykryłam się ciepłą kołdrą i staram się zasnąć, choć mocno bijące serce skutecznie mi to utrudniało. Byłam podekscytowana nadzieja, że dzięki Szymonowi być może odzyskam pamiątkę po rodzicach.
***
Sobotni poranek mijał w nerwowej atmosferze. Byłam sama w mieszkaniu Marcina i przygotowywałam się do pogrzebu.
Założyłam czarny sweter i czarne spodnie. Włosy spięłam w koka, a twarz tylko delikatnie przypudrowałam. Założyłam czarne, płaskie buty i zadzwoniłam po taksówkę.
Weszłam do niewielkiej przycmentarnej kaplicy, w której przed ołtarzem już leżała drewniana trumna. W oczach wzbierały mi łzy, choć obiecywałam sobie, że będę silna.
Rozglądnęłam się po prawie pustych ławkach, dostrzegając zaledwie kilkoro sąsiadów. Ciotka przez Jana nie miała zbyt dużo znajomych. Ruszyłam w kierunku przednich ławek, gdy dotarło do mnie, kto siedzi w drugiej ławce prawego rzędu. Krótkie, czerwone włosy zdradzały ciotkę Janinę, a zupełnie siwe i nieco dłuższe – Marię. Wzięłam głęboki oddech i zajęłam miejsce w trzeciej ławce po lewej stronie. Kątem oka dostrzegłam ich wściekłe spojrzenia.
Odkąd Jan zaczął pić, znienawidziły moją rodzinę. Zamiast obwiniać tylko jego, obwiniały każdego, kto był z nim spokrewniony. Liczyłam tylko, że nie będą podejmować próby porozmawiania ze mną, bo domyślałam się jakby ta rozmowa miała wyglądać.
Gdy skończył się różaniec, usłyszałam, że ktoś usiadł zaraz za mną. Dotarła do mnie silna mieszanka mocnych męskich i kobiecych perfum.
Podczas mszy zupełnie się wyłączyłam, analizując moje życie u ciotki i relacje z nią. Co jakiś czas ocierałam tylko spływające po policzkach łzy.
Gdy wyniesiono trumnę, podniosłam wieniec i szłam na końcu orszaku. Wśród głów idących na cmentarz dostrzegłam rude włosy Oliwi i ciemne włosy Szymona. Dopiero gdy ksiądz wraz z grabarzami zatrzymali się, podeszłam nieco bliżej.
Obraz rozmazał się kompletnie, gdy trumna była spuszczana w dół. Łzy kapały z policzków, a ja dusiłam w sobie szloch. Ciocia tak bardzo mi pomogła, ratując mnie przed trafieniem do domu dziecka, a ja nie zdążyłam nigdy się jej za to odwdzięczyć.
Kilka osób podchodziło składać kondolencje, a ja tylko intuicyjnie dziękowałam. Dopiero gdy stanęli przede mną Szymon z Oliwią, nieco doszłam do siebie. Widziałam w ich oczach szczere współczucie. Odsunęli się, gdy podeszły do mnie dwie kobiety.
Spojrzałam na siostry ciotki.
Sekundy milczenia zdawały się trwać wieczność, a mnie paraliżowało ich lodowate spojrzenie. Poczułam się, jakbym sama popchnęła ciotkę i spowodowała jej śmierć, a przynajmniej miałam wrażenie być o to oskarżona.
– Jeśli myślisz, że otrzymasz jakikolwiek spadek po Jadwidze, to jesteś w błędzie. Jesteś tak samo, jak Jan winna jej śmierci i nic się wam nie należy.
Słowa Janiny sprawiły, że zakręciło mi się w głowie. Nie spodziewałam się uprzejmości z ich strony, ale nie przewidziałam czegoś takiego.
Otwarłam usta, by coś powiedzieć, ale nie wiedziałam co. Oddech przyspieszał mi w zaskakującym tempie i gdy już miałam coś powiedzieć, poczułam uścisk na ramieniu.
– Ależ proszę bardzo. Mogą panie zabrać sobie cały majątek, w tym mieszkanie państwa Mazur – powiedział surowym tonem Szymon. – Oczywiście wraz z majątkiem przejmują panie dług na ponad pół miliona złotych, jakim obciążona była pani Jadwiga wraz z mężem.
Kobiety ze zdziwienia otwarły szeroko oczy, patrząc na mężczyznę za mną. Ja, czując jego ciepły dotyk na ramieniu, w końcu poczułam nieco pewności siebie.
– Szkoda, że tym majątkiem interesujecie się bardziej niż ciotką przez ostatnie lata i jej pogrzebem – bąknęłam i minęłam je, trącając Janinę ramieniem.
Położyłam wieniec na grobie i szybkim krokiem opuściłam cmentarz. Tuż za bramą dogonili mnie Szymon i Oliwia.
– Odwieziemy cię.
Skinęłam jedynie głową. Trzęsącą dłonią otwarłam tylne drzwi samochodu i usiadłam. Odsunęłam szybę i zbliżyłam do niej twarz. Zimne powietrze przyjemnie chłodziło moją rozpaloną z nerwów skórę.
Jedyne co mnie cieszyło to, że na pogrzebie nie było Jana, ani żadnego z jego kolegów od kieliszka. Tego bym już nie zniosła.
Samochód Szymona zatrzymał się przed drzwiami klatki, w której od kilku dni mieszkałam z Marcinem.
Wysiadłam z samochodu i wolnym krokiem ruszyłam w stronę bloku. Gdy samochód odjechał, zamiast wejść do środka usiadłam na ławce.
Jak ktoś może być aż tak bez sumienia? Jak mogła mi powiedzieć coś takiego?
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro