Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 36 Szymon


      Huk mocno zamykanych drzwi rozniósł się po gabinecie, a ja stałem jak wryty, będąc w kompletnym szoku. Nie rozumiałem, co jej odbiło, że była w stanie się w taki sposób do mnie odezwać. Od początku była pyskata, ale to, co powiedziała, przelało czarę goryczy. Jak mógł podobać mi się ktoś taki jak ona? Kobieta bez jakichkolwiek zasad, mająca wszystko głęboko w dupie wszystko, łącznie z pracą i ze mną, co swoją drogą wkurwiało najbardziej.

Ciche pukanie w drzwi nieco otrzeźwiło umysł. Przez sekundę myślałem, że Zuzanna zrozumiała swój błąd, że chce przeprosić. Oliwia szybko rozwiała moją nadzieję, wchodząc do gabinetu. Poprawiłem marynarkę i spojrzałem na nią.

– Szefie, chciałam poro...

– Nie teraz. – Przerwałem jej.

W ułamku sekundy wymknąłem się z gabinetu. Postanowiłem zejść schodami, by przypadkiem nie natknąć się na bezczelną dziewuchę, którą najchętniej rozszarpałbym gołymi rękami.

Wsiadłem do samochodu i skinąłem do kierowcy, by ruszył. Gdy wyjeżdżaliśmy z parkingu, zadzwonił mój telefon.

– Tak, Diego?

– Cześć. Chłopaki się uwinęli, panny są u mnie. – powiedział, czym nieco poprawił mi nastrój.

– Będę o – przerwałem, by zerknąć na godzinę – dziesiątej.

– Dobra czekam.

– Gdzie jedziemy? – zapytał kierowca, widząc w lusterku wstecznym, że się rozłączyłem.

– Do Diega.


       Zadzwoniłem dzwonkiem i czekałem, aż ktoś mi otworzy. W drzwiach stanął Diego.

– Jak to zrobiłeś? – zapytałem, wchodząc do środka.

– Porwałem je. – odparł bez wyrazu.

– Co? – Skrzywiłem się. – My tak nie działamy...– bąknąłem poirytowany.

– Masz rację, ale jeśli to test, to nie mamy pewności czy nie były poinformowane. Właściwie mam przeczucie, że były. W ich domu były kamery, podsłuch. Więc albo to część planu albo zaszły temu mafiozie za skórę i monitoring był elementem ochrony. - Wzruszył ramionami.

– Gdzie są?

– W piwnicy.

– Musimy założyć kominiarki?

– Nie ma takiej potrzeby. Mają zawiązane oczy.

Diego ruszył przodem, a ja za nim. Schodziliśmy po betonowych schodach do chodnej piwnicy, w której dominował zapach wilgoci.

– Ale traktujesz je tak w miarę dobrze?

– Jeśli można to tak nazwać. – zaśmiał się Diego. – Żadna z nich nie została uderzona czy skrzywdzona w inny sposób, ale są porwane, więc to dla nich niezbyt dobrze.

Mężczyzna przekręcił kluczyk w metalowych drzwiach i otworzył je. W środku panował zupełny mrok.

– Światło po prawej. – oznajmił, gdy wchodziłem do środka.

Dłonią namacałem na ścianie włącznik i w pomieszczeniu rozbłysło jasne, rażące światło. Zmrużyłem oczy, rozglądając się po pomieszczeniu. Na dwóch, podobnych do więziennych pryczy, prowizorycznych łóżkach leżały związane kobiety.

Odkąd usłyszały, że wszedłem do pomieszczenia, próbowały krzyczeć, choć taśma na ustach skutecznie im to uniemożliwiała.

Podszedłem do jednej z nich i gwałtownym pociągnięciem zerwałem z jej ust taśmę. Twarz dziewczyny wykrzywiła się w grymasie bólu.

– Znasz Petra Bogatyrev? – zapytałem, nie mając pewności czy dobrze wymówiłem nazwisko.

Odpowiedziała mi jedynie głucha cisza. Z ust dziewczyny nie wydobyło się ani jedno słowo. Spojrzałem na jej powiększone usta i piersi. Wygląd był dla niej na tyle ważny, że poddawała się zabiegom medycyny estetycznej, a to dało mi do myślenia. Uśmiechnąłem się szeroko, patrząc na kobietę.

– Wiesz, co właśnie trzymam w dłoni? – zapytałem, a Diego obdarzył mnie zaskoczonym spojrzeniem.

Kobieta przecząco pokręciła głową.

– Kwas azotowy. A wiesz, co on jest w stanie zrobić? – zapytałem, choć nie czekałem na odpowiedź, kontynuowałem: – Wyżre ci skórę, spowoduje oparzenia, których żaden lekarz nie naprawi. Wystarczy, że wyleję kilka kropli na twoją śliczną buźkę, a już do śmierci będziesz oszpecona.

Uśmiechnąłem się szerzej, widząc, jak ciało kobiety przeszedł dreszcz. Niczym psychol przed zabawą ze swoją zdobyczą, dotknąłem jej policzka zewnętrzną stroną palców. Spojrzałem na Diega, który nie krył uśmiechu. Wyraźnie bawiła go ta sytuacja i miałem wrażenie, że zaraz wszystko zepsuje, wybuchając śmiechem.

– Wszystko powiem, tylko nic mi nie rób. – szepnęła kobieta, przerażonym głosem.

– To mów! – warknąłem ostro, by wiedziała, że nie żartuję.

– Poznałam go ponad miesiąc temu. – wyznała.

– Czyli jest tu znacznie dłużej, niż myśleliśmy. – stwierdził Diego.

– Zaoferował dużą sumę pieniędzy, praktycznie za nic. Więc od razu się zgodziłyśmy. Chodziło jedynie o to, że ktoś miał nas szukać, ale nie sądziłam, że to będzie tak niebezpieczne. Nie zrobiłyśmy nic złego, przysięgam.

Bez słowa zakleiłem jej z powrotem usta i skinąłem w stronę Diega, byśmy wyszli.

– Musimy zdobyć takie specyfiki. – zaśmiał się. – Wiesz, że gdyby nie miały zawiązanych oczu, to za bardzo byś ich nie wystraszył.

– Jesteś chory. – Parsknąłem śmiechem, gdy wychodziliśmy po schodach.


Usiadłem na sofie w salonie, a Diego przyniósł dwie, otwarte butelki piwa.

– Napijesz się? – zapytał, wręczając mi ją.

– Chętnie.

Upiłem łyk idealnie schłodzonego piwa.

– Kontaktujemy się z czachą?

– No możemy, napisz do któregoś z jego ludzi.

– Okej. – odparłem i wyjąłem telefon z kieszeni.

Wysłałem krótkiego maila z prośbą o natychmiastowe spotkanie. Po kilku minutach dostałem odpowiedź.

– I co? – dopytał Diego, gdy chowałem telefon do kieszeni.

– Może się spotkać dzisiaj, o szesnastej. Na tyłach klubu.

– No i fajnie. Trzeba tylko uśpić nasze dziewczynki. – Zaśmiał się i wyszedł.

Nim wrócił, zdążyłem wypić resztę piwa.

– Co tyle czasu robiłeś?

– Szukałem czegoś, co im nie zaszkodzi i dałem to chłopakom, by im podali. Uśpi je to na dobrych parę godzin, a my nie będziemy musieli się martwić, że któraś nas zobaczy.

– Zajebiście. Mogę jeszcze piwo?


      Pięć minut przed szesnastą czekaliśmy w samochodzie na tyłach klubu. Gdy samochód czachy zaparkował obok nas, wysiadłem. Podszedłem do szyby i zapukałem.

– Cześć. Bierz je sobie. Jeszcze kilka godzin powinny pospać.

Dwóch ochroniarzy czachy wysiadło  i ostrożnie przełożyli dziewczyny do samochodu szefa.

Gdy odjeżdżaliśmy, spojrzałem na telefon z niezadowoloną miną, widząc kilka nieodebranych połączeń od Oliwii.

Próbowałem oddzwonić, ale nie odebrała.

– Podrzuć mnie pod firmę. I powiedz mojemu kierowcy, by tam przyjechał.


Wjechałem na piętro. I rozglądnąłem się po pustych korytarzach. Większość pracowników już skończyła swoją zmianę i była w domu. Domyślałem się jednak, że Oliwię zastanę w jej lub moim gabinecie.

– Dlaczego nie odbierasz? – zapytałem, gdy uniosła wzrok znad komputera.

– O przepraszam. Jestem po godzinach, więc wyciszyłam telefon, by nikt nie przeszkadzał mi w pracy. Nie zauważyłam, że dzwoniłeś.

– O czym chciałaś porozmawiać?

– O Zuzannie.

– Kurwa! Po to tu przyjeżdżałem?!

– Posłuchaj. Uważam, że postąpiłeś niepoprawnie.

– Nie pojechała na obowiązkowe szkolenie, to chyba wystarczający powód, by ją zwolnić?

– A wysłuchałeś, co się stało? – zapytała z wyraźną irytacją.

– Nie.

– To posłuchaj mnie! - zaczęła stanowczo. – Ona wczoraj dowiedziała się, że jej ciotka nie żyje. Są podejrzenia, że to zabójstwo, za którym stoi jej wuj. W dodatku, za jego sprawą małżeństwo było ogromnie zadłużone i nie mają żadnych oszczędności, które mogłyby pokryć opłaty pogrzebowe.

– O kurwa! – zakląłem. – Jestem chujem. Mogłem ją chociaż wysłuchać.

– Gdzie idziesz? 

– Do niej! – krzyknąłem z korytarza, by na pewno usłyszała.

Zjechałem windą na podziemny parking. Na szczęście kierowca już czekał.

– Jedziemy pod blok, w którym mieszka Kamila, przyjaciółka Zuzanny.

Po dwudziestu minutach byliśmy na miejscu. Szybko wbiegłem po schodach i lekko zdyszany zapukałem do drzwi mieszkania.

Otworzyła mi kobieta w średnim wieku, jak się domyśliłem, matka Kamili.

– Dzień dobry. Jest Zuzanna?

– Nie, nie ma jej. – odpowiedziała, lekko marszcząc czoło.

– A kiedy będzie?

– Nie wiem, ona już tu nie mieszka.

– A gdzie mieszka?

– U swojego chłopaka. Ale kim pan jest?

Jej słowa zadźwięczały mi nieznośnie w uszach, a pięści zacisnęły się.

Kurwa!

Nie udzielając odpowiedzi, zbiegłem po schodach i wsiadłem do samochodu. Wybrałem numer Oliwi, która odebrała po pierwszym sygnale.

– Podaj mi adres Marcina.

– Zaraz ci wyśle SMS-em.

Rozłączyłem się i czekałem aż napisze. Gdy tylko wysłała Adres, podałem kierowcy telefon. Kręciłem się nerwowo, co chwila, pośpieszając kierowcę. Gdy dojechaliśmy na miejsce, praktycznie wyskoczyłem z samochodu.

Przyjemnie zawiał wiatr. Spojrzałem w zachmurzone niebo, wyglądało, jakby zbierało się na burzę.

– Co ja jej właściwie powiem? – bąknąłem sam do siebie.

Stałem chwilę, bezmyślnie gapiąc się w wejściowe drzwi bloku. Gdy poczułem na twarzy chłodne krople deszczu, ruszyłem z miejsca. Sprawdziłem dokładny numer mieszkania i zatrzymałem się przed drzwiami oznaczonymi liczbą pięć.

Odczułem wkurwienie na myśl, że zobaczę tych dwojga razem, ale nie miałem wyboru. Chciałem powiedzieć jej słowo, które zbyt łatwo nie przechodziło mi przez gardło. Tym razem naprawdę należały się jej przeprosiny.

Zadzwoniłem dzwonkiem, ale nikt nie otworzył. Po drugim razie drzwi uchyliły się. Stał w nich blondyn owinięty jedynie granatowym ręcznikiem na biodrach. Mięśnie napięły mi się na myśl o tym, że mieszka z dwoma facetami, którzy paradują przy niej półnadzy.

Ona powinna być tylko moja.

– Zastałem Zuzannę? – zapytałem, starając się brzmieć najspokojniej, jak tylko potrafiłem.

– Nie ma jej. – odpowiedział, pokazując wzrokiem na walizki stojące za nim. - Chyba przywieźli jej rzeczy i gdzieś pojechali. Ja dopiero wróciłem z roboty, więc nie wiem. Przekazać coś?

– Nie. – odparłem, gapiąc się na walizki.

Więc dopiero dzisiaj się przeprowadziła. Chociaż tyle. Tak czy siak, musi się wyprowadzić najszybciej jak to możliwe.


      Wychodząc z bloku, zadzwoniłem do Diega.

– Siema. Muszę mieć wszystkie informacje o współlokatorze Marcina; skąd jest, gdzie pracuje, czym się interesuje, ile zarabia, czy ma dziewczynę. Wszystko, jasne?

– Jasne, ale po co ci to?

– Zuzanna mieszka z nimi, a ja muszę to jak najszybciej zmienić.

– A mówisz, że to ja jestem chory. – Zaśmiał się Diego. – Załatwię to.

– Diego, co chce... – usłyszałem kobiecy głos w słuchawce, nim zdążył się rozłączyć.


– To się może źle skończyć. – skomentowałem, rozpoznając głos w słuchawce.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro