Rozdział 35 Zuzanna
– Żadnego, ale! Wyjdź stąd! – warknął.
Miałam już dość. Byłam załamana i niewyspana. Nie liczyłam, że szef będzie miły, ale nie sądziłam, że potraktuje mnie aż tak źle. Krzyk z jego ust wyprowadził mnie z równowagi, sprawił, że coś we mnie pękło. Przecież już i tak nie miałam nic do stracenia.
– Wiesz, co frajerze! – krzyknęłam, ale mi przerwał.
– Nie wydaje mi się byśmy byli na ty, a tym bardziej byś mogła mnie przezywać. Możesz do mnie mówić szefie lub na pan.
Po tych słowach zaśmiałam się cynicznie. Minutę wcześniej wrzeszczał, a teraz na moje słowa odpowiedział, że stoickim spokojem, jakby te słowa nie wywarły na nim żadnego wrażenia. To doprowadziło mnie do jeszcze większej furii.
– Właśnie mnie zwolniłeś, więc szefem już nie jesteś, na pewno nie moim. A na "pana" to trzeba sobie zasłużyć! - krzyknęłam, patrząc na jego zszokowaną minę.
W tamtej chwili zrozumiałam, że nigdy nikt nie miał odwagi się tak do niego zwrócić i moje słowa dosłownie go zatkały.
– Ze zwolnienia w sumie to się cieszę, bo pracować dla tak zadufanego w sobie dupka, który nie widzi nic poza czubkiem własnego nosa to żadna przyjemność. Dla mnie jesteś nikim. Gdyby nie bogaci rodzicie, nigdy nie byłbyś tu, gdzie teraz. Nie masz pojęcia co to ciężka praca i może dlatego w ogóle jej nie szanujesz. Nie szanujesz pracowników. Pierdol się, Boss! A tak na marginesie żałosne nazwisko. – prychnęłam.
Rzuciłam dokumenty na podłogę i wyszłam z gabinetu, trzaskając głośno drzwiami.
Na korytarzu przed gabinetem stała Oliwia, która minę miała przerażoną. Domyśliłam się, że wszystko słyszała. Zapewne pół firmy słyszało.
– Wyślij mi to zwolnienie. Z rąk tego debila go nie przyjmuję. Miło było cię poznać. – uśmiechnęłam się lekko.
– Zuza ja ci pomogę, mam trochę oszczędności i... – mówiła, ale przerwałam jej, kręcąc głową.
– Dziękuję, jakoś sobie poradzę. – odwróciłam się na pięcie i ruszyłam w stronę windy.
Dostrzegałam dziwne spojrzenia kierowane w moją stronę, ale nie zwracałam na nie uwagi. Czyjś wzrok był niczym w porównaniu z moimi problemami.
Opuściłam firmę i poszłam na przystanek autobusowy, na którym czekała Kamila. Widząc moją minę, nie odezwała się ani słowem, dobrze wiedziała, że nie dostałam tego, o co prosiłam.
W milczeniu wsiadłyśmy do autobusu. Walczyłam ze sobą, by się nie rozpłakać w miejscu publicznym. Wiedziałam, że to dopiero początek problemów, z którymi nie byłam gotowa sobie poradzić.
– Zuzanno, nie przejmuj się. Jakoś sobie z tym poradzimy, wiem, że to trudna sytuacja, ale pomożemy ci. Możesz na nas liczyć. – uspokajała mnie mama Kamili.
Spojrzałam na nią pustym wzrokiem. Od chwili puszczenia firmy nie odezwałam się ani słowem.
– Zwolnili mnie. – szepnęłam, spuszczając wzrok.
Zapadła grobowa cisza. Która dla mnie zdawała się trwać godzinami, a strach i bezsilność zżerały mnie od środka.
– Ale jak to? Przecież nie mogą tego zrobić w takiej sytuacji, to nie twoja wina, że wydarzyło się coś takiego.
– Powinnam być już drugi dzień na szkoleniu. – wzruszyłam ramionami. – Co ich obchodzi powód?
Mama Kamili głośno westchnęła.
– Pójdę się spakować. Muszę czymś zająć myśli. – oznajmiłam.
– Pomóc ci? – zapytała Kamila, łapiąc mnie za ramię.
Skinęłam jedynie głową i opuściłyśmy kuchnię.
Po dwóch godzinach wszystko było spakowane. Spojrzałam na walizki, przypominając sobie dzień, w którym opuściłam mieszkanie wuja. Z oczu popłynęły mi łzy.
– Może gdyby nie ta cholerna praca moje życie wyglądałoby inaczej. – szepnęłam bezradnie. – Nie mogę pozbyć się z głowy myśli, że to wszystko wina Szymona. Gdyby mnie nie zatrudnił, gdyby mnie nie zabrał z domu, gdyby...
– Ej przestań. Widocznie tak musiało być. Nie zmienisz losu. – nieudolnie próbowała mnie pocieszyć przyjaciółka. – Jestem pewna, że jeszcze kiedyś wszystko się ułoży.
– Kiedy? – zapytałam zirytowana. – Może być tylko gorzej...
– Wcale nie, kiedyś musi być lepiej.
– Pamiętasz gimnazjum? – zapytałam. – Wtedy moim ogromnym problemem była śmierć rodziców i brak samoakceptacji. Wtedy przynajmniej nie musiałam martwić się o sprawy materialne.
– Pamiętam. Ale widzisz? Wtedy mówiłaś, że jesteś paskudna, że nigdy siebie nie zaakceptujesz, że nikt ciebie nie pokocha. To wszystko się zmieniło. Więc twoja sytuacja finansowa też musi ulec poprawie. Mam nawet gdzieś zeszyt z twoimi zapiskami z gimnazjum.
– Poważnie? – zapytałam zaskoczona.
– Tak. Poczekaj moment.
Kamila przegrzebała szafki i po chwili znalazła ów zeszyt. Na mojej twarzy wywołał on lekki uśmiech. Zeszyt był formą pamiętnika. Zawsze, gdy było mi źle, przelewałam smutki na papier. Choć czasem próbowałam też w nim swoich sił w pisaniu wierszy.
Otworzyłam go i zaczęłam przeglądać. Część stron była pobrudzona brązowymi plamami krwi.
– Przeczytaj na głos! - pisnęła Kamila.
Pokręciłam jednak głową. To było bardzo dawno i nie pamiętałam, jakie głupoty mogłam tam pisać. Tym bardziej, że nigdy nie pisałam, będąc w dobrym stanie psychicznym.
Przelotnie przeczytałam kilka stron. Paradoksalnie smutne treści wywołały na twarzy uśmiech. Kiedyś największe problemy, a dziś już nic nie znaczą. Jedynie ból po stracie rodziców pozostał, ale teraz jest dużo mniejszy w porównaniu z tym, jak odczuwałam to kilka lat wcześniej.
– Może powinnaś do tego wrócić? – zapytała Kamila, wyrywając mnie tym z myśli.
Może właśnie spisanie uczuć, a następnie wypłakanie pod prysznicem nie było takim złym pomysłem? Dawno nie pisałam i nie byłam pewna, czy teraz przyniosłoby mi to jakąkolwiek ulgę, ale nie szkodziło spróbować.
– Masz pusty zeszyt?
Kamila skinęła głową i po chwili podała mi zeszyt z kwitnącym na fioletowo drzewem na okładce. Wrzuciłam go do torebki.
– Zajmę się tym wieczorem. Mogę skorzystać z laptopa? Chciałabym przejrzeć oferty pracy. Muszę jak najszybciej coś znaleźć.
– Jasne.
Włączyłam laptop i zmęczonymi oczami oglądałam oferty, które nie wydawały się, być zbyt atrakcyjne, zwłaszcza w mojej kiepskiej sytuacji. Zapisałam linki do tych, które były najkorzystniejsze i postanowiłam przejrzeć je wieczorem na spokojnie.
Gdy odsunęłam się od biurka, zadzwoniła moja komórka. Ucieszyłam się, widząc imię Marcina na wyświetlaczu.
– Hej, kochanie. – przywitał się, zatroskanym głosem.
– Cześć.
– Jak się czujesz? – zapytał, na co westchnęłam głośno. – Słyszałem o tym, co się stało w firmie.
– Nie chcę o tym rozmawiać.
– Rozumiem. Kiedy po ciebie przyjechać?
– Najszybciej jak możesz. Później musisz mnie zawieść na komisariat.
– Czujesz się gotowa zeznawać.
– Nie, ale nie mam wyboru. Zresztą, chcę mieć to już za sobą.
– Będę o piętnastej.
– Dziękuję.
Mama Kamili kilkukrotnie namawiała mnie, bym coś zjadła, ale nie miałam najmniejszej ochoty. Żołądek miałam ściśnięty w supeł, a widząc jedzenie robiło mi się niedobrze.
W głowie krążyła mi nieznośna myśl. Czułam się winna, że doprowadziłam do takiej sytuacji. Może gdybym inaczej postąpiła, nie doszłoby do takiej tragedii.
Z drugiej jednak strony była osoba, która znacznie bardziej powinna czuć się winna, a jednak miałam przeczucie, że spłynie to po niej.
Myślenie sprawiało, że bolała mnie głowa, a oczy były zmęczone pustym gapieniem się w sufit. I tak było za późno, by cokolwiek naprawić.
Zgodnie z zapowiedzią o piętnastej przyjechał Marcin. Zabrał dwie walizki, ja mniejszą torbę. Pożegnałam się z Kamilą i jej rodzicami i wyszliśmy.
Po kilku minutach jazdy dotarliśmy pod blok.
– Jest twój współlokator? – zapytałam, gdy staliśmy przed drzwiami mieszkania.
– Nie. Jest w pracy. – odpowiedział chłopak, wkładając klucz w zamek.
Weszłam przodem i położyłam torbę na korytarzu. Gdy planowaliśmy moją przeprowadzkę niedzielnego popołudnia, nie przypuszczałam, że będę podczas niej w takim okropnym nastroju.
Marcin odstawił walizki i przytulił mnie mocno.
– Poradzimy sobie. – szepnął. – Chcesz się rozpakować czy najpierw jedziemy na komisariat?
– Na komisariat.
Po dwudziestu minutach jazdy zatrzymaliśmy się na parkingu.
– Mam iść z tobą?
– Nie, dziękuję. Poradzę sobie sama.
Wysiadłam z samochodu, uderzyło mnie zimne powietrze, wywołując gęsią skórkę na całym ciele. Wolnym krokiem szłam w kierunku drzwi wejściowych jak na ścięcie.
Przed samym wejściem wzięłam głęboki oddech świeżego powietrza, który miał mnie uspokoić, choć wcale nie pomógł. Serce waliło mi jak oszalałe. Rozglądnęłam się po szarym korytarzu i podeszłam do grubego policjanta, siedzącego za biurkiem.
– Dzień dobry. – uśmiechnął się przyjaźnie.
– Dzień dobry. Jestem Zuzanna Mazur. Przyszłam tu złożyć zeznania.
– Oczywiście. – bąknął, przenosząc wzrok na komputer stojący przed nim. – A tak, proszę chwilkę poczekać, zaraz ktoś po panią przyjdzie. – oznajmił.
Wstał i poszedł prosto korytarzem, następnie zniknął za jakimiś drzwiami.
Czułam, jak kolana się pode mną uginały. Robiło mi się słabo. Doszłam do jakiegoś krzesła i zajęłam miejsce. Modliłam się, aby pytania nie były zbyt męczące. I tak byłam wystarczająco wykończona tą sytuacją.
– Pani Zuzanna M? – usłyszałam męski głos.
Podniosłam wzrok na policjanta w średnim wieku stojącego przede mną. W gardle poczułam wielką gulę. Skinęłam jedynie głową.
– Zapraszam za mną.
Ruszyliśmy prosto korytarzem, skręciliśmy w lewo i otworzył jasne drzwi. Puścił mnie przodem i wskazał miejsce. Usiadłam na krześle a on naprzeciwko mnie. Nie rozejrzałam się po pomieszczeniu, zamiast tego patrzyłam na dłonie, które nerwowo pocierałam.
– Chce pani wody? – zapytał policjant, na co ponownie skinęłam głową.
Podniósł szklankę leżącą góry dnem i nalał do niej wody gazowanej. Trzęsącą dłonią podniosłam ją i duszkiem wypiłam zawartość.
– Więc zaczynajmy. – powiedział mężczyzna, gdy odłożyłam pustą szklankę na blat.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro