Rozdział 17 Zuzanna
– Dzień dobry. – Oliwia przywitała nas uśmiechem.
To on sprawiał, że nie była tak surowa, jak się na początku wydawało, a posągowa uroda szła w parze z profesjonalizmem. Czasem łapałam się na tym, że lubię na nią patrzeć, nawet chyba trochę jej zazdrościłam i urody i takiej nonszalancji, z jaką się nosiła.
Długie i rude włosy pięknie podkreślały porcelanową cerę, delikatne piegi, zielone oczy i pełne, koralowe usta upodabniały ją do postaci z obrazów starych mistrzów.
Zawsze wyglądała perfekcyjnie. Dziś była w białej, sięgającej łydek, doskonale skrojonej i dopasowanej sukience w delikatną, drobną stalową kratkę. Rękaw trzy czwarte odsłaniał niemal przezroczyste przeguby, na lewym lśnił cieniutki jak pajęcza nić łańcuszek. To było jedyne odstępstwo od sztywnego dress codu. Sukienka kończąca się pod samą szyją okrągłym kołnierzykiem była mistrzostwem, przez co ja poczułam się nieco przytłoczona i swoim strojem, i zapachem. Stylizację kobiety idealnie dopełniały czółenka w kolorze kratki, na słupku, zapinane cieniutkim paseczkiem. Wolałam nie patrzeć na szpilki, którymi stukałam po korytarzu.
– Cześć. – odpowiedzieliśmy z Marcinem.
– Nie przejmujcie się szefem. Ma dziś gorszy dzień. – powiedziała, mrugając do mnie okiem, dając znak.
Zapewne widziała, w jaki sposób mnie minął.
Zastanawiałam się, czy często miewała takie humory. Obserwując kontrast między tym, co było wczoraj, a tym, co zobaczyłam dzisiaj, mogłabym pomyśleć, że cierpi na chorobę dwubiegunową albo przynajmniej na stany depresyjne.
Po wymianie kilku nic nieznaczących zdań udaliśmy się z Marcinem do szatni. Wyjęłam z szafki granatową zapaskę i apaszkę na szyję, a Marcin pomógł mi ją ładnie zawiązać. Nigdy wcześniej nie nosiłam takiego elementu garderoby, więc była to dla mnie zupełna nowość. Marcin za to miał już w tym wprawę i zawiązał ją równie szybko, jak krawat na swojej szyi, oczywiście również granatowy.
– Dziś obsługujemy na drugiej sali, pamiętasz? – zapytał Marcin, gdy po wyjściu z szatni skręciłam w złą stronę.
– A, zupełnie zapomniałam. – Uderzyłam się w czoło. – Te sale różnią się od siebie czymś? – spytałam.
– Na przykład wielkością lub wystrojem. – zaśmiał się Marcin.
– To zauważyłam, gdy Oliwia mnie wczoraj oprowadzała. Chodzi mi raczej o ich przeznaczenie.
– Tak, różnica jest spora. Sala, na której wczoraj obsługiwaliśmy to zwykła restauracja dla gości hotelowych, natomiast duża, to sala dla wybranych ludzi. Ma tam dostęp rodzina szefa i jego znajomi. – cierpliwie wyjaśniał Marcin. – Ja uwielbiam pracować na tej sali, bo jest dużo mniejszy ruch. Ci ludzie cenią sobie spokój i prywatność. Ta sala jest otwarta tylko od popołudnia do godziny dwudziestej trzeciej, ale oczywiście zdarza się, że jakiś klient zażyczy sobie, że chce mieć otwartą ją całą noc. Ja często biorę nocki w takich wypadkach, bo są naprawdę dobrze płatne, ale o tym zapewne wiesz od szefa.
– Tak. – bąknęłam i poczułam się odrobinę nieswojo. Przecież nawet nie podpisałam żadnej umowy.
Marcin otworzył kluczem drzwi i weszliśmy do środka ciemnego pomieszczenia. Światło, które za chwilę rozbłysło, pogrążyło salę w delikatnym półmroku.
Cała szklana ściana była zasłonięta grubymi, czarnymi kotarami, które nie przepuszczały nawet odrobiny światła dziennego. Światło lamp tańczyło pośród czarnych stolików i chowało się za ceglanymi filarami, dając złudzenie zachodzącego słońca wśród staromiejskich zabudowań.
Wczoraj nie rozumiałam, dlaczego ta sala była tak zaprojektowana, wydawała mi się wręcz kiczowata, ale wczoraj widziałam ją w pełnym świetle. Panie sprzątające odsłoniły zasłony i wietrzyły pomieszczenie. Wtedy czułam się przytłoczona dominacją czarnego koloru. Dominująca tu czerń w połączeniu z cegłą i szkłem dawała pomieszczeniu niepowtarzalny, tajemniczy klimat.
– Obsługujemy tu sami? – zapytałam, nie widząc nigdzie żadnej innej osoby.
– Tak, na tej sali nie trzeba więcej kelnerów, no, chyba że ktoś urządza tu sobie jakieś przyjęcie, ale o takiej sytuacji jesteśmy informowani dzień wcześniej.
Odetchnęłam z ulgą, ciesząc się z pracy w małym gronie.
– Masz. – powiedział Marcin, podając mi zapalniczkę. – Pozapalaj świeczki na stolikach, a ja dowiem się ile osób ma dziś być.
– Już się robi. – odpowiedziałam i ruszyłam w stronę pierwszego stolika.
Już kończyłem, gdy usłyszałam jego głos.
– Dzisiaj mamy tylko dwie rezerwacje. Jedna dwuosobowa a druga czteroosobowa. Będzie mało roboty. Chyba że przyjdzie ktoś jeszcze, ale, tak czy siak, na tej sali nie powinnaś się zmęczyć. – Mrugnął radośnie, szczerząc białe zęby w szerokim uśmiechu.
Okazało się, że miał rację. Gdy kilka minut po dwudziestej trzeciej wychodziliśmy z budynku, wcale nie byłam zmęczona. Marcin objął mnie ramieniem, gdy kierowaliśmy się na parking.
– Nie macie tu parkingu podziemnego dla pracowników? – zapytałam.
– Mamy, ale zobaczyłem, że już wchodzisz do budynku i bałem się, że zabłądzisz, więc szybko zaparkowałem tutaj. – zaśmiał się.
– Jesteś kochany. – Zarumieniłam się.
Wsiedliśmy do srebrnego samochodu oświetlonego przez lampę stojącą metr dalej.
– Jaki adres? – zapytał.
Podałam mu ulicę i powoli ruszyliśmy z parkingu. Uwielbiałam jeździć samochodem lub autobusem, gdy na zewnątrz panował już zmrok. Zawsze wtedy patrzyłam na ulice oświetloną przez przydrożne lampy oraz światła samochodów. Jeszcze bardziej lubiłam patrzeć na gwiaździste niebo i piękny księżyc.
Całą drogę żartowaliśmy i panowała naprawdę przyjemna atmosfera.
– Jutro też robimy razem. Zgarnąć cię przed pracą? – zaproponował, gdy samochód zatrzymał się przed blokiem.
– Nie, nie chcę ci robić kłopotu, ale dziękuje za propozycję.
– Zuzka przecież to żaden kłopot. Może przyjadę trochę wcześniej i pojedziemy razem na obiad. Co ty na to?
– No dobra, zgoda. – powiedziałam, lekko się uśmiechając.
Przytulił mnie na pożegnanie i wysiadłam z auta.
Dawno nie czułam się taka szczęśliwa. Po wspólnym dniu w pracy praktycznie tylko we dwoje podobał mi się jeszcze bardziej. W dodatku kilka razy przyłapałam go na tym, że patrzył się na mnie, co dało mi nadzieję, że może też się mu spodobałam. Uśmiechnięta weszłam do bloku i zatrzymałam się przed drzwiami mieszkania, napisałam SMS do przyjaciółki, by otworzyła mi drzwi. Nie chciałam dzwonić dzwonkiem, by nie obudzić jej rodziców. Po minucie drzwi się otworzyły, a ja weszłam do środka. Na palcach przemknęłam do łazienki i zmyłam makijaż, prysznic sobie odpuściłam, by nie hałasować. Idąc na popołudnie do pracy, miałam na to wystarczająco dużo czasu rano. Ustawiłam budzik na ósmą rano i położyłam się do łóżka. Zasnęłam, myśląc o Marcinie i naszym jutrzejszym obiedzie. Zapewne przesadzałam, aż tak się tym ekscytując, ale i tak nie mogłam się powstrzymać przed marzeniem o tym i owym. Kto wie, może coś z tego będzie?
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro