I1I
— Spóźnimy się przez Ciebie jak zawsze! — Moja najlepsza przyjaciółka Anna znów musiała zacząć panikować. Długonoga, brunetka nienawidziła się spóźniać, w przeciwieństwie do mnie. Ja zawsze lubiłam zrobić spektakularne wejście i przyciągać spojrzenia wszystkich zgromadzonych.
— Jedź, nie czekaj na mnie, zaraz zamówię taksówkę! — Odkrzyknęłam, a Anna tylko machnęła ręką i wsiadła do wcześniej zamówionej windy.
Spojrzałam na swoje odbicie w wielkim lustrze i odgarnęłam kosmyk blond włosów z ramienia, odsłaniając przy tym obojczyki. Uwielbiałam takie wyjścia, czułam się w nich jak ryba w wodzie. Dzisiejszy wieczór miałam zamiar spędzić z największą śmietanką towarzyską Hiszpanii na Formenterz e. Przez całe życie umiałam się ustawić i miałam niesłychane szczęście. Najpierw ukończyłam najlepszą szkołę średnią w całej Hiszpanii, a potem studia na Harvardzie. Nie wiem czy zrobiłam to stricte dla siebie czy tylko po to aby pokazać innym, że poza ładną buzią mam także coś w głowie.
A teraz? Teraz mając 26 lat byłam najmłodszym członkiem jednej z bardziej znanych kancelarii w całej Hiszpanii. I pewnie pomyślicie sobie, że osiągnęłam wszystko przez łóżko, cóż mylicie się, nie wszystko... Jednak przez długi czas, aż do osiągnięcia wspólnictwa sypiałam z moim szefem. Czy żałuję? Oczywiście, że nie, tym bardziej, iż Matthew wyglądał jak młody bóg, mimo swojego prawie dwukrotnie wyższego wieku niż mój. Umięśniony, inteligentny i cóż, żonaty... Jednak przez prawie półtora roku trwający romans, nie szepnęłam nikomu ani słówka, nawet Annie. Co jak co, ale umiałam być dyskretna.
Przejechałam dłonią po swojej jasnej, jedwabnej sukience. Sama nie była niesamowita, zwykła w kolorze różowego złota z rozcięciem na udzie, ale na mnie, wyglądała nieziemsko. Do tego jeszcze ten piękny dekolt obszyty koronką w tym samym odcieniu. Zawsze wychodziłam z założenia, że prostota jest najlepsza. Mimo iż codziennie chodziłam na siłownię i wyciskałam z siebie siódme poty nie byłam ciągle idealna. Małe cycki, których pomimo nacisku przyjaciółki postanowiłam siebie nie operować, a do tego miałam dziwne znamię w bliżej nieokreślonym kształcie na prawej łopatce. Uważacie już, że jestem zadufaną w sobie istotą? A to jeszcze nie wszystko...
Gdy tylko weszłam do wielkiej sali balowej, w której odbywała się cała impreza wszyscy spojrzeli na mnie, a po pomieszczeniu zaczęły roznosić się donośniejsze szepty. Spowodowało to tylko uśmiech na mojej twarzy. Kobiety patrzyły na mnie zawistnie, ale jestem przekonana, że po prostu mi zazdrościły. Większość z nich to zwykłe nieudacznice, które odziedziczyły majątki po rodzicach lub bogato wyszły za mąż. Tylko garstka z nich była jak ja, od niczego i nikogo niezależne.
Chwyciłam kieliszek z szampanem z tacy kelnera i obserwując wszystkich zgromadzonych stanęłam przy jednej ze ścian. Chciałam się najpierw zorientować z kim dziś będę mieć przyjemność.
- Pięknie wyglądasz - Szepnął za mną mężczyzna i delikatnie przejechał palcem po moim biodrze. To właśnie był mój szef Matthew, który pomimo dobitnego wyjaśnienia sobie spraw ciągle liczył na coś więcej z mojej strony. Ten głos, który powoduje dreszcze na mojej skórze poznam wszędzie. Odwróciłam się w jego stronę i posłałam lekki uśmiech.
- Wiem - Odszeptałam muskając ustami płatek jego ucha. Był dziś sam, bez żony, dziwne. Od momentu kiedy Lucy zaczęła przypuszczać, że Matt może mieć kogoś na boku nie opuszczała go nawet na krok - A gdzie masz swoją ukochaną żonę? - Zaczęłam mruczeć do jego ucha wiedząc, że tylko go tym nakręcę.
- Rozwiodłem się - Na jego słowa ścisnęłam brwi i lekko otworzyłam usta chcąc coś powiedzieć, ale nie zdążyłam - Przeanalizowałem sobie czego właściwie potrzebuję w życiu i doszedłem do wniosku, że znudziła mi się - Uśmiechnął się nonszalancko z błyskiem w oku. Ujął delikatnie moją dłoń i wyprowadził z sali, po czym zatrzymaliśmy się na tarasie, gdzie zostaliśmy sami.
Objął mnie odważnie w pasie i przyciągnął do siebie. Przez chwilę staliśmy, wpatrzeni na swoje oczy i oddychaliśmy tym samym powietrzem. Mężczyzna złożył kilka pocałunków na mojej szyi, a ja prosząc o więcej i ułatwiając mu dostęp do niej, przechyliłam głowę na bok. To dosyć skomplikowane, ponieważ jednocześnie chciałam aby wziął mnie tu i teraz, bo uwielbiałam się z nim kochać, ale nie chciałam być znów zabawką w jego dłoniach.
- Nawet nie wiesz jaką mam ochotę na Ciebie, tak długo tego nie robiliśmy - Mruknął do mojego ucha po czym mocno je przygryzł, aż jęknęłam z zachwytu. Przesunęłam swoją dłoń z jego torsu do paska od spodni, a potem odrobinę niżej. Czułam jaki jest twardy, chcąc jeszcze bardziej go rozgrzać jednocześnie przygryzłam jego dolną wargę i zacisnęłam dłoń na jego kroczu.
- Czuję - Szepnęłam tuż przy jego ustach. Miał rację ostatni raz spaliśmy ze sobą jakieś trzy miesiące temu na spotkaniu firmowym. Specjalnie zatrzasnęliśmy się w jednej z wind, jak o tym pomyślę to znów robi mi się ciepło. Od tamtej pory ja również z nikim nie spałam, więc byłam jak wygłodniała bestia pragnąca świeżego mięsa.
Mężczyzna dorwał się do moich ust i zaczął namiętne je całować, a dłońmi błądził po moim ciele. Przejechałam swoją dłonią do jego włosów i pociągnęłam za nie dosyć mocno. Matt mimowolnie odsunął swoją twarz od mojej i uniósł brwi dosyć zdezorientowany.
- Musisz sobie znaleźć inną zabawkę, mówiłam Ci, że to co było między nami już się skończyło... - Położyłam dłonie na jego klatce piersiowej i lekko odepchnęłam od siebie. Mężczyzna zrobił krok do tyłu nie spuszczając wzroku z moich oczu.
Czy go kochałam? Nie, jednak był ważną częścią mojego życia. Mimo iż to mój szef, z którym sypiałam, to również mój przyjaciel. Był tak samo dyskretny jak ja, więc czuliśmy się bezpiecznie w swoim towarzystwie. Mogłam liczyć zawsze na jego pomoc w pracy, jak i po za nią. Dogadywaliśmy się idealnie, oglądaliśmy te same filmy, lubiliśmy tą samą kuchnię i preferencje łóżkowe również nas łączyły. Uwielbiał mnie, bo byłam całkowicie inna niż jego żona. Zajmowała się ona od dwudziestu lat domem, nie chciała nigdzie pracować, bo po co? Matt zarabiał wystarczająco dużo, aby utrzymać ją i ogromny dom z basenem. Kiedyś opowiadał mi, że przez pierwsze pięć lat było im doskonale, jednak później żar miłości zaczął słabnąć. Jak on to określił "zapuściła się" przez to, że nie mogła mieć dzieci.
- Mówiłem Ci, nie chcę nikogo innego - Zrobił krok w moją stronę, jednak zdążyłam odsunąć się, zanim chwycił mnie za rękę.
- Powiedziałam nie - Odpowiedziałam dość dobitnie. Jednak mężczyzna nie dawał za wygraną, szybkim ruchem chwycił mnie w pasie i przycisnął twarzą do ściany. Przylgnęłam policzkiem do zimnej powierzchni nie mogąc się ruszyć, bo Matt przylgnął do mnie od tyłu, swoim umięśnionym ciałem. Jego zimna dłoń przejechała z mojego nagiego uda do biodra i tam się zatrzymała.
- Albo w tej chwili mnie puścisz, albo zacznę krzyczeć, a wiesz, że jestem do tego zdolna - Powiedziałam głośniej, przepełniona złością. Już kiedyś na jednej z firmowych imprez próbował dokładnie tej samej gry, jednak nie spodziewał się, że na prawdę zacznę krzyczeć. Wtedy na ratunek przybył mi jeden z ochroniarzy, który wiedział kim jest Matthew, więc nic mu nie zrobił. Jednak jak mogłoby to się skończyć tym razem?
- Jeszcze do mnie wrócisz, zawsze wracasz... - Po tych słowach odsunął się ode mnie, tym samym pozwalając wziąć głęboki wdech. Spojrzałam na niego z pogardą i bez słowa odeszłam. Zeszłam po schodkach prowadzących do oświetlonej altany. Powoli odwróciłam się za siebie chcąc sprawdzić co zamierza począć Matthew, jednak ten jak gdyby nigdy nic postanowił wrócić do środka i dalej rozmawiać z swoimi znajomymi.
- Dupek - Szepnęłam sama do siebie, jednak miał rację. Wrócę, zawsze do niego wracałam, bo zawsze dostawałam to czego chciałam i czułam się dziwnie bezpiecznie będąc z nim.
Odwróciłam szybko głowę w prawą stronę słysząc jakiś szelest. Zmrużyłam oczy i dostrzegłam tam małego, białego kotka, który zaklinował się w jakieś metalowe ogrodzenie, oddzielające świeżo zasadzone drzewa. Powolnym krokiem weszła na trawnik i od razu poczułam jak moje szpilki zatapiają się w trawie i ziemi. To nie był najlepszy pomysł, chwyciłam dłonią sukienkę i uniosłam do góry nie chcąc jej zabrudzić. Szłam małymi kroczkami w stronę kocięcia, aż nagle upadałam na zimną trawę.
- Kurwa! - Krzyknęłam unosząc się na dłoniach. Spojrzałam w stronę uwięzionego zwierzęcia, jednak żadnego już tam nie było. Przekręciłam tylko oczyma i podniosłam się powoli z zimnej i brudnej powierzchni. Spojrzałam na swoją suknię, jednak z powodu słabego oświetlenia za dużo tam nie dojrzałam.
Rozejrzałam się powoli dookoła, panował mrok i cisza. Spojrzałam w stronę budynku, z którego chwilę wcześniej wyszłam, jednak nic tam nie było. Wyprostowałam się i rozejrzałam jeszcze raz.
Pustka.
Po za trawą nic tam nie było. Postanowiłam wrócić do ścieżki, z której zeszłam. Nie znalazłam jej, bo już nie istniała. Zdjęłam swoje szpilki aby łatwiej poruszać się po trawie, ostatni raz boso biegałam mając chyba osiem lat w wakacje, na wsi we Francji u dziadka.
- Halo?! - Krzyknęłam w ciemność - Jest tu ktoś?! - Krzyknęłam jeszcze raz, jednak na marne. Zaczęłam biec w bliżej nieokreślonym kierunku, rozglądając się na boki i szukając jakiegoś punktu zaczepienia, gdzie mogłabym się udać. Ciągle nic. Spojrzałam w górę, księżyc był w pełni i rozświetlał tylko niebo pełne gwiazd.
- Pomocy! - Krzyknęłam zdenerwowana, chyba jeszcze nigdy w życiu się tak nie bałam. Nie wiedziałam czy to sen czy jawa. Nie mam pojęcia ile czasu biegłam przed siebie. Aż upadłam drugi raz, tym razem straciłam przytomność.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro