Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział XV

Wiatr w Londynie tego wieczoru ostro zacinał, rozwiewając ludziom włosy w każdą jedną stronę. Chociaż z chmur nie spadała ani kropla deszczu, powietrze było wilgotne.

Na ulicach było dziwnie pusto, co lekko zaniepokoiło Adeline. Nigdy wcześniej podczas patroli nie zdarzyło się, aby nie spotkała żadnego wampira. Miała wrażenie, że to cisza przed burzą i bardzo się cieszyła, że reszta wraca z Paryża. To wlewało w jej rozszarpane serce pewnego rodzaju ulgę i spokój.

— Patrole nie należą do ciekawych zadań — odchrząknęła. Czuła się źle z faktem, że nie zamieniła z Kimem ani słowa, odkąd opuścili schron. — Wybacz, musiało to dziwnie zabrzmieć. Przecież byłeś w niewoli ponad wiek...

Zmarszczyła czoła i zamknęła oczy, karcąc się za ten idiotyzm.

— Rozumiem, co chciałaś powiedzieć — odezwał się łagodnie. Nawet go to trochę rozbawiło. — I wybaczam. Masz prawo być rozkojarzona.

— Dobrze będzie, jeśli William coś mi zleci. Żeby nie myśleć — uśmiechnęła się słabo. — Tylko nie wierzę, że kiedyś się do tego przyzwyczaję, a wszyscy tak mówią. Że z wiekiem każdy wampir staje się coraz bardziej neutralny i go to nie rusza aż tak. Nie wierzę w to przez wzgląd na chociażby Tessę. Nawet Willa, który nieustannie tęskni za kobietą, która umarła prawie trzysta lat temu.

— Eran nie umarł.

— Dosłownie nie, ale musi umrzeć tutaj — położyła dłoń na lewej piersi. — Nie wiem tylko, jak to zabić. Chyba, że... — stanęła w miejscu i spojrzała mu w oczy. Kim jednak pokręcił głową z wyraźną reprymendą.

— Nie zrobię tego. Nie jesteś tchórzem, Adeline. Tylko tchórz kazałby sobie zapomnieć.

— Masz rację — westchnęła ciężko. — Chyba po prostu jestem zdesperowana. Ta relacja mnie połamała. I muszę przestać o tym gadać. — zamrugała kilkukrotnie, żeby odpędzić łzy. — Jak to działa? Twoja perswazja.

— Ściągnij ametyst, to ci pokażę — rzucił, a później oparł się o jedną z latarni i skrzyżował nogi w kostkach, wkładając dłonie do kieszeni w spodniach.

— Tylko nie każ mi robić nic dziwnego — poprosiła, oddając mu ochronę. Kim zaśmiał się krótko i momentalnie spoważniał.

— To jest piękna noc, całkiem przyjemy spacer i odprężasz się na nim. — oddał jej ametyst. — Prawda?

— Rzeczywiście, jakoś ze mnie wszystko schodzi... — zdziwiła się. — Czekaj, to było to? — skinął głową z uśmiechem i ruszyli dalej, a ona potrząsnęła głową. Nie spodziewała się, że to takie proste i że naprawdę to na nią wpłynie. Zaczęła się zastanawiać nad mocą Jonathana. Skoro była silniejsza, do czego mógł kogoś nakłonić i co jeszcze robić?

* * *

Tessa nie wiedziała dlaczego, ale spodziewałam się Celine i Crispina na peronie. Nic takiego jednak nie miało miejsca, bo przecież wracała w towarzystwie  czterech dżentelmenów. Potrząsnęła więc głową, kiedy powitało ją Londyńskie powietrze.

— Przestań już się tak dąsać, Anthony — powiedział William, kiedy wszyscy zaczęli kierować się do swoich mieszkań. Tessa poczuła coś dziwnego z myślą, że przecież wszystkie jej rzeczy wraz z jej kotem są u Willa. To tam musiała wrócić i była lekko zestresowana tą sytuacją.

Anthony obrzucił przyjaciela spojrzeniem pełnym żalu.

— Będę się wściekał tak długo, jak będę miał na to ochotę. Moja podróż tam była bezcelowa.

— Czy Benedict w ogóle wie, że jesteście spokrewnieni? — pytanie padło z ust Mikela.

— Nie ma potrzeby, żeby wiedział. Co to zmieni? — wzruszył ramionami, krótko się się wszystkim pokłonił, ale tylko do Theresy posłał serdeczny uśmiech. William wywrócił oczami.

— Jutro wieczorem u Celine, pamiętajcie — przypomniał tylko Mikel, a później wraz z Jonathanem oddalili się. Anthony również to zrobił, zupełnie bezszelestnie.

William spojrzeniem zapytał, czy Tessa życzy sobie zatrzymania taksówki, bo spacer wcale nie był taki krótki, nawet jeśli szliby dosyć szybko. Wampirzyca pokręciła jednak głową, miała dosyć jazdy. Pociąg wystarczająco ją wymęczył i cieszyła się, że może stawiać kroki na ziemi. Zabrał więc jej bagaż i ruszyli w drogę.

— Masz jakiś plan?

— Względem Antona? Absolutnie żadnego. Nie wiem, gdzie można zacząć szukać, ale jeżeli nie uciekł z Francji, to nie jest nasz problem.

— Jak możesz tak mówić, przecież ten psychopata zagraża całemu światu i w dodatku ma swoich zwolenników. Nie zdziwię się, jeżeli łowcy zasilną swoje szeregi, kiedy to się wymknie spod kontroli.

— Szczęśliwie mamy twoją krew, która uleczy każdą ranę. — Tessa uważała, że ten żart był nie na miejscu. — Oczywiście, że będziemy działać, ale tutaj, w Londynie. Jeśli Anton się tu zjawi i trafi na mnie, możesz być pewna, że długo nie pożyje.

— On wciąż ma serce matki Benedicta — przypomniała ze zgrozą. — A jeśli podstępem wypłoszy go z pałacu?

— Tesso, zachowaj swoje wnioski na jutrzejsze spotkanie. Zaprawdę będzie wygodniej, jeżeli posłuchają tego wszyscy na raz.

Westchnęła ciężko. Nie wiedziała, o czym innym mogliby rozmawiać. To znaczy, było o czym, tylko nie miała odwagi zabrać się do tego pierwsza. Zresztą William był dla niej w jakiś sposób nadal nieosiągalny, był też zmienny. Może odbiło mu z wycieńczenia w Paryżu? Chciała poznać odpowiedzi na te pytania, ale bała się ich zadać. Przemknęła po nim wzrokiem.

Nie miał na sobie swoich ciuchów i krzywił się co jakiś czas właśnie z tego powodu. Wiedziała, jak bardzo kocha swoje koszule z egipiskiej bawełny i kamizelki w ciemnych kolorach.

Tak bardzo chciała sięgnąć palcami jego twarzy i odgarnąć z niej te czarne loki, które tak rozpraszał wiatr.

* * *

Celine krzątała się po rezydencji z grymasem na twarzy. Nie podobało jej się, że nie ma z nią Crispina, ale rozumiała, że woli swoje mieszkanie. W gruncie rzeczy ona chyba też je wołała. Ucieszyła się, kiedy dostała wiadomość o powrocie pozostałych. Jeszcze bardziej, kiedy przez okno wypatrzyła dwie znajome twarze.

Mikel oczywiście nie zadawał sobie trudu stukaniem do drzwi, po prostu je sobie otworzył, odwiesił płaszcz i nadal żywo o czymś dyskutując z Jonathanem, przeszedł dalej.

Celine wsparła ręce na biodrach i spojrzała na obu, bo najwyraźniej nie zauważyli jej obecności. Odchrząknęła więc ostentacyjnie i dopiero wtedy zamilkli.

— Oh — zdziwił się Mikel. — Byłem pewien, że będzie wiła się w aksamitach sypialni pewnego zamożnego wampira.

Celine miała ochotę zakopać się z zażenowania. Była wdzięczna, że Crispina jednak tam nie ma i tego nie słyszy.

— Przykro mi, że cię rozczarowałam.

— Nic z tych rzeczy — machinalnie machnął dłonią. — Idę się przebrać w coś mniej... paryskiego i wychodzę. Wrócę zapewne jutro przed spotkaniem, mam pewne sprawy do załatwienia.

Celine wymieniła spojrzenie z Jonathanem, ale on tylko wzruszył ramionami. Nie miał pojęcia, dokąd Mikel się udaje. Zdążył już jednak przywyknąć do jego losowych wyjść. Nie musiał się przecież im z tego tłumaczyć, byłoby to conajmniej nie na miejscu.

Jonathan nie pofatygował się do jednego z pokoi, aby odłożyć swoje rzeczy. Celine zrozumiała, że tej nocy tutaj zostanie, ale nie potrafiła ulżyć jego cierpieniu. Pękało jej serce, kiedy siadał na fotelu i wbijał wzrok w czubki swoich butów.

— Powinieneś tam zostać — wypaliła. — Zostać przy Brielle. Nie obchodzą mnie zasady etykiety, tak powinno być.

— Nawet nie wiesz, jak bardzo chciałbym być w pałacu, ale to nie jest takie proste. Jestem nikim, Celine. W oczach rady, w oczach całej wampirzej elity. Jeżeli pozwoliłbym sobie na takie głupstwo, mógłbym stracić życie.

— Nie rozumiem, dlaczego... — usiadła obok niego.

— Bo nie mam na tyle mocnej pozycji, żeby móc być dla Brielle kimś więcej, niż przyjaciel. Nie mógłbym być nawet jej kochankiem, bo kochanowie królów i królowych zawsze znikają w niewyjaśnionych okolicznościach. Rada uważa, że to rozpraszanie monarchy.

— Jakby w ogóle była nam potrzebna królowa w tych czasach... — kopnęła nogę stolika, który przed nimi stał. — Nie mogę wam pomóc, ale rozrywa mnie od środka, kiedy widzę dwoje kochających się ludzi i brak możliwości na ich szczęście. Jestem wdzięczna losowi, że ja nie mam takich wielkich przeszkód na swojej drodze.

— Wampiry rzadko odnajdują szczęście w tak żywej rzeczy, jaką jest miłość.

Nie miała na to odpowiedzi. Gorzkiej prawdy nie dało się osłodzić niczym.

* * *

Brielle uśmiechała się do Benedicta zachęcająco, kiedy stali przed drzwiami komnaty, w której leżała Annie. On jednak napotykał w sobie pewnego rodzaju opór, żeby tam wejść. Nawet po słowach Lucille, w których twierdziła, że mimo obudzenia się, dziewczyna ciągle omdlewa i nie da się z nią porozmawiać.

W końcu Benedict jednak pchnął te ciężkie drzwi i obejrzał się za siebie, ale Brielle zamknęła je zaraz za nim. Doskonale wiedziała, że ta sytuacja wymaga całkowitej prywatności. Poprosiła nawet Darina, żeby miał oko na to, kto się kręci wokół komnaty.

Annie trzęsła się leciutko i coś majaczyła, ale Benedict nie był w stanie jej zrozumieć. Za oknem siedziała Clovis. Obecność kruka dodawała mu otuchy. Przy łóżku stało krzesło, które przysunął najbliżej, jak mógł. Wiedział, że dziewczyna nie będzie miała pojęcia, że powinna wgryźć się w jego rękę, dlatego najpierw sam nakół skórę kłami. Krew powinna ją zwabić, tak sądził. I na szczęście miał rację.

Z początku prawie w ogóle, ale po chwili zaczęła pić. Było to jednak słabe, nie takie, jak powinno. Nie wgryzła się. Benedict musiał improwizować i chociaż wydawało mu się to nieodpowiednie, drugą rękę wsunął pod jej głowę i delikatnie uniósł ją dłonią.

Odetchnął z ulgą, kiedy finalnie jej zęby znalazł się w odpowiednim miejscu. Zdołała nawet złapać się jego ręki, jakby poiła właśnie ambrozję i nie miała nad tym kontroli. Nie był pewien, czy sama zdoła przestać, dlatego odczekał jeszcze chwilę i zabrał obie ręce. To było niesamowite, że mógł jej dotknąć, a jej nic się stało.

Otworzyła oczy i przekręciła głowę tak, żeby na niego spojrzeć. Nie potrafiła dostrzec w nim jednak tego potwora, na którego było kreowany. Czy to dzięki niej udało się go sprowadzić do pałacu? A może wcale nie była w pałacu...

Wystraszyła się.

— Powiedz, że go tutaj nie ma — szepnęła rozpaczliwie. — Nie chcę, żeby znowu mnie dotykał, proszę...

Chwilę zajęło mu zrozumienie, że mówi o Antonie. Poczuł złość i jednocześnie niewytłumaczalnie ogromną potrzebę zatroszczenia się o nią.

— W pałacu jesteś bezpieczna, Anton nie ma tutaj wstępu. Jeżeli jednak jakimś cudem uda mu się przedrzeć, nie pozwolę mu się do ciebie zbliżyć.

Odetchnęła z ulgą. Straszliwie ją wszystko bolało i marzyła o tym, aby ten ból zniknął, ale to nie było możliwe w tak krótkim czasie. Picie z ręki Benedicta pomogło jej jednak znacznie bardziej, niż poprzednia dawka.

— Za chwilę przydzie tutaj Lucille, zajmie się tobą — powiadomił i wstał.

— A ty?

— Ja?

— Przyjdziesz jeszcze? — nie rozumiał tej nadziei w jej głosie. Przecież prawie ją uśmiercił. Przemienił wbrew jej woli. Dlaczego chciała go oglądać, skoro uczynił jej coś takiego? Spodziewał się nienawiści, tymczasem ona patrzyła na niego normalnie.

— Wieczorem. Musisz pić prosto z... — uniósł rękę. Skinęła głową i zamknęła oczy, więc po cichu opuścił komnatę.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro