Rozdział XIII
Nie poznawał tego miasta.
Było dla niego jak pokój, w którym ktoś poprzestawiał wszystkie meble i oświetlił go milionami lamp. Może kształt niemalże ten sam, ale wszystko inne obce. Obserwował je z lotu ptaka i z poziomu człowieka, jednak wciąż nie mógł się przyzwyczaić.
Pamiętał, że kochał Paryż, ale to nie był jego dom. Przez moment się tak poczuł, kiedy stanął u bram pałacu. To było znajome.
Teraz siedział na jednym z dachów budynku z nogami spuszczonymi w dół. Nie bał się, nie miał czego. I tak nie mógł upaść niżej.
Kruk siedzący na jego ramieniu wydał z siebie skrzek. Zaczepny, przyjazny. Benedict uniósł w górę swoją dłoń i spojrzał na nadgarstek, a później prawie się uśmiechnął.
— Ona żyje, Clovis — szepnął do ptaka.
Nadal czuł na skórze dotyk jej palców, które tak kurczowo zacisnęła na jego ręce. Skąd wiedziała, że może to zrobić? Była przekonana wręcz.
— Głupia czy odważna? — zapytał, kręcąc głową. Clovis odleciała tuż po jego słowach, aby po kilkunastu minutach usiąść na parapecie za ogromnym oknem jednej z komnat pałacu.
Benedict zamknął oczy, a kiedy je otworzył, nie widział już Paryża. Widział ułożoną w łożu dziewczynę, której ktoś obmywał rany. Zabolało go, że przyczynił się do ich powstania. Później poczuł wściekłość.
Była jego nadzieją, czymś dobrym. Ten, któremu zaufał, chciał mu ją odebrać. Zacisnął dłoń w pięść i ponownie zamknął oczy. Kiedy podniósł powieki, na nowo spoglądał na miliony świateł, których nie rozumiał.
Przecież mieli ich tak wiele na niebie.
* * *
Eliot nie mógł znieść nieustannego paplania w pociągu, za które odpowiedzialna była Yyvon. Najbardziej śmieszył go fakt, że jej zaginiony brat wcale nie był skory do rozmowy. Najwyraźniej tak bardzo zmęczyły go przechadzki po katakumbach.
Aż wzdrygnął się na samą myśl o tym miejscu.
Celine przeglądała w telefonie sklepy z sukienkami, ale tylko dla zabicia czasu. Musiała się czymś zająć, bo Crispin uporczywie próbował wyciągnąć z Erana, co się wydarzyło po jego powrocie. Doskonale wiedziała, że ma to związek z Adeline i chociaż zapewniała swojego ukochanego, że ona na pewno się dowie, szedł w zaparte.
Kiedy pociąg dotarł na stację w Londynie i każdy uporał się z bagażem, czekała na nich mała grupa powitalna, w której skład wchodziła Adeline, Jerome i Anthony.
Ten ostatni niemalże od razu zamknął Yyvon w uścisku, wydając z siebie jęk wyraźnej ulgi.
— Nigdy nie byłeś taki ckliwy, Tony — zaśmiała się. — Też się cieszę, że cię widzę.
Jerome poklepał Eliota po ramieniu z uśmiechem, ale nie tym tak zaskoczył się zastępca komisarza. Córka jego szefa go przytuliła.
— Dobrze, że nic ci nie jest.
Zamrugał kilkukrotnie, nie wiedział, co odpowiedzieć, więc po prostu odwzajemnił jej gest.
Celine obserwowała w tym czasie Erana, który na siłę gapił się w czubki swoich butów i chociaż trzymał dłonie w kieszeni, doskonale wiedziała, że całe mu drżą. Crispin ten to zauważył, dlatego postanowił zająć umysł chłopaka czymś innym.
— Jedziesz jeszcze dzisiaj? — spojrzał na Anthony'ego. Ten poprawił okulary i rozłożył ręce.
— Mówi ci coś polecenie "natychmiast" od Williama?
— W zasadzie jest księciem, więc...
— Nie, Kim. Nawet gdyby nim nie był, to polecenie musiałoby zostać wykonane. — wyjaśniła Celine, na co wampir pokręcił głową. Później przeniosła wzrok na walizkę, która stała u stóp Anthony'ego. — W dodatku za chwilę masz pociąg.
— Zgadza się. — zasalutował i tuż po tym udał się na odpowiedni peron. Nie żegnał się.
— Koniecznie muszę iść do schronu. Bóg jedyny wie, co tam zastanę — stwierdziła Yyvon. Jerome wraz z Eliotem również się rozeszli.
— Idę z tobą — Adeline niemalże do niej dobiegła. Nie miała ochoty wracać w towarzystwie Erana, a tym by się to skończyło, gdyby zdecydowała się nocować u Celine.
Yyvon od razu zrozumiała, że coś jest na rzeczy. Wymieniła spojrzenie z bratem, ale przecież on nie mógł znać powodu smutku dziewczyny. Domyślał się jednak, że ma on związek z Eranem.
— Co jest? — Yyvon objęła rudowłosą ramieniem. — Burza w związku?
— To nigdy nie był związek, przecież wiesz.
— Coś to jest, tego się nie wyprzesz — zauważyła. — Może powinnaś znów zastosować radę Williama?
— Nigdy więcej się z nim nie prześpię. Tym razem muszę odpuścić, bo nie ma o co walczyć. I nie chcę już więcej o tym rozmawiać. Chcę komuś skopać tyłek na treningu.
— Masz to jak w banku.
Kimowi zrobiło się jej żal. Obejrzał się nawet za siebie na chłopaka, ale on wydawał się nieobecny, chociaż Crispin coś do niego mówił.
— Możesz przestać łamać serce mojemu dziecku? — zapytała Celine, krzyżując ręce na piersi. — Skoro od początku się tylko bawiłeś, powiedz mi, po co robiłeś to akurat z nią? Bo była łatwym celem?
— Celine...
— Nie, Crispin. Ty jesteś dżentelmenem i masz klasę, a on choć nosi twoje nazwisko, okropnie je reprezentuje. Jeżeli chciałeś obrać drogę kompletnego dupka, mogłeś poprosić o nazwisko na L. — sarknęła.
— Nie mam powodu ci się tłumaczyć — odparł Eran i powolnym krokiem ruszył w stronę domu. Crispin ciężko westchnął, ale wiedział, że kobieta ma rację. Przymknął na moment oczy.
Tak cudownie było poczuć krople deszczu na powiekach.
* * *
Tessa zamknęła drzwi sypialni, w której urzędowała Annie. Pokręciła głową zawiedziona, dając znać Brielle i Mikelowi, że jej krew również nic nie zdziałała.
Królowa automatycznie wepchnęła do ust palca i zaczęła torturować paznokcia.
— Ona umiera — szepnęła. — Prawda?
— Lucille mówi, że od czasu do czasu się budzi, ale nie widzi szans na poprawę. — powiedziała Theresa zgodnie z prawdą. — Benedict musi się tutaj zjawić. Jest jedyną nadzieją, aby ją uratować.
— Zastanówmy się lepiej, czy to dziewczę jest warte zachodu — odchrząknął Mikel. Obie posłały mu spojrzenie pełne oburzenia.
— Naprawdę aż tak lubisz patrzeć na śmierć?
— Nienawidzę tego robić, Thereso. Jednakże nie znamy jej. Wiemy tylko, że przemienił ją Benedict. Możemy tylko dyskutować, czy to przekleństwo, czy zaleta.
— Każdy silny sojusznik jest zaletą, nawet jeśli jest przeklęty — William zbliżył się do nich kompletnie niezauważony. — Chyba się ze mną zgodzisz, skoro rozważasz obudzenie Victora? — jego brew sugestywnie uniosła się w górę.
— No proszę — Mikel się zaśmiał. — Ten, który nie brał jeńców, teraz jest obrońcą uciśnionych.
— Po prostu uważam, że dzięki Amber będzie łatwiej przekabacić Benedicta. Ot, co.
— Annie — poprawiła go Brielle.
— Nieważne. Ważne jest to, że załatwiłem to spotkanie.
Oczy Theresy zrobiły się tak wielkie, że przypominały monety. Mikel prawie zakrztusił się śliną, a Brielle przestała obgryzać paznokcie.
— Jak... Jak ty to, do diabła, zrobiłeś?
— Ptasią pocztą, tak jak zapowiedziałem. Będzie tutaj za jakąś godzinę, więc wskakuj w kieckę, królowo. Reszta już wie, ale nie będzie się mieszać. On chce rozmawiać tylko z wami. — wskazał obie wampirzyce. — I Basile'm.
— Nie da rady, przecież Basile...
— Basile jest w pałacu. To Jonathan poszedł z Oliverem na kolejny spacer po katakumbach. — wyprzedził Brielle.
Skinęła głową skołowana, rzuciła ostatnie spojrzenie na komnatę Annie i oddaliła się spokojnym krokiem w towarzystwie Mikela.
— Ptasia poczta?
— Rozumiem, że twoje myśli głównie krążą wokół mnie, ale doprawdy, zastanawiam się, jak można nie zauważyć tych kruków, które nieustannie siadają na parapetach — zmrużył oczy, kiedy zaczęli kierować się w stronę sali tronowej. — Napisałem więc list i wręczyłem jednemu z nich. Nie minęło pół godziny, a dostałem odpowiedź.
— List, no tak... — przytuliła samą siebie.
— Nie martw się, przestałem czytać po pierwszym zdaniu. Byłoby to nie w porządku, bo przecież ty też nie przeczytałaś mojego.
— Ponieważ byłam pewna, że żyjesz. — skrzyżowali spojrzenia. Pękało jej serce na widok wszystkich ran, które nie miały prawa się zagoić. Chociaż było z nim dużo lepiej, nadal każdy bez problemu mógł zauważyć, że wiele wycierpiał. — Schowasz dumę do kieszeni i przyjmiesz ode mnie tę cholerną krew?
— Aż tak tracę w twoich oczach na atrakcyjności?
— Po prostu wiem, że cierpisz — wyeksponowała nadgarstek. — A ja mam magiczną krew. — wywróciła oczami.
Zrobił krok w jej stronę z rękami schowanymi za plecami i pochylił się lekko. Wyciągnął zdrową dłoń i ujął delikatnie jej palce zaciśnięte w pięść. Potem złożył pocałunek na jej nadgarstku, cały czas utrzymując z nią kontakt wzrokowy. Wciągnęła powoli powietrze, nie spodziewając się z jego strony takiego gestu. A kiedy ostrożnie wbił w nią swoje kły, zamknęła oczy i odpłynęła.
Mogłaby stać tak godzinami, gdyby William nie wykazał się zdrowym rozsądkiem i nie przestał z niej pić.
Wyprostował się, wyciągnął z kieszeni aksamitną chusteczkę i otarł usta.
— Wiedz, że moje opory biorą się z dwóch rzeczy: twojej przeszłości z pieprzonym Byrn'em i twoich dolegliwości po powrocie do żywych. — miał poważny ton. — Nawet nie zapytałem... — potrząsnął głową. — Koszmary?
— Zniknęły tej samej nocy, której zaginęliście. — szepnęła. Rozczulił ją fakt, że William się tym przejął. To nie było do niego podobne. Czuła się tak, jakby zwolniła w nim jakąś blokadę. Chociaż zajęło jej to prawie dwa lata i tak wiedziała, że było warto.
Ruszyli dalej. Oboje wiedzieli, że nie ma sensu dalej stać w miejscu.
— Jakieś rady w związku z Benedictem? — odchrząknęła.
— Nie dotykaj go. Nie patrz mu w oczy zbyt długo. Wydaje mi się, że jest spokojny, ale uważajcie, żeby go nie rozdrażnić. A, przypilnuj Brielle, żeby znów nie zemdlała. Zależy nam na wspomnieniach.
— Zastanawia mnie to; czemu straciła przytomność.
— Może przodek Anthony'ego jest pozwalająco przystojny? — uśmiechnął się półgębkiem. — O wilku mowa.
Anthony stanął na końcu korytarza, krzyżując ręce na piersi. Miał w głowie piękną wiązankę o jego przybyciu, które nie miało sensu. Został poinformowany przez Mikela o spotkaniu z Benedictem, a to go lekko zirytowało.
Jednak i tak jego myśli przebijała ulga, że widzi przyjaciela całego i względnie zdrowego.
* * *
Brielle siedziała na tronie i nerwowo kiwała stopą, bawiła się palcami i co chwilę wymieniała spojrzenie z Theresą. Blondynka wykazywała się większym spokojem. W każdym razie Tessa była bardziej ciekawa, niż wystraszona.
Ogromne drzwi w końcu otworzyły się dzięki Darinowi. Skinął do królowej głową i wyszedł z sali tronowej. Po krótkiej chwili w ich progu stanął Benedict.
Tessa zmrużyła oczy. Nie tak go sobie wyobrażała.
Jego strój składał się głównie z czerni, jednak długi płaszcz i kamizelka były w kolorze ciemnego fioletu. Kruczoczarne proste włosy lekko opadały mu na czoło po jego lewej stronie.
Nie był pewien, czy może pójść dalej, dlatego jego kroki były niepewne. Kiedy jednak odkrył, że żadna bariera go nie powstrzymuje, odetchnął z ulgą. I absolutnie nie dał po sobie poznać, że w środku zgniata go stres. Miał przecież z tym miejscem tak wiele wspomnień. Chociaż głównie tych negatywnych, czuł nostalgię.
Brielle spięła jak struna w lutni, kiedy znalazł się blisko. Jeszcze bardziej zaniemówiła, kiedy złożył jej pokłon. Theresa nie mogła wyjaśnić tego, co poczuła, ale wyraźnie wiedziała, że ma to związek z ich połączeniem.
W powietrzu uniósł się zapach siarki.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro