Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział XII

William nigdy wcześniej nie czuł się tak źle. Był wycieńczony, jego ubranie podarte i brudne, ledwo zdołał dotrzeć do pałacu, ale znalazł siłę, aby zaszczycić wszystkich uśmiechem. Zaraz jednak skrzywił się z bólu, tak bardzo tortury Antona dały mu w kość.

Spojrzał na każdego po kolei i poczuł ulgę. Udało im się uciec, wszyscy byli na miejscu.

— Czy Tessa wie, że jest kotwicą? — zapytał od razu.

— Tak, powiedziałam jej od razu... — zaczęła Yyvon, jednak szybko jej przerwał.

— Gdzie ona jest?

— W swojej komnacie, ale... — próbowała dalej, jednak on wyminął wszystkich i kierował się już na korytarze, chociaż wołano za nim jego imię. Cały pokaleczony kuśtykał między drzwiami, szukając znajomego zapachu róż, jednak nigdzie go nie wyczuwał.

Nie wiedział, czy zawodzą go zmysły, czy tak bardzo oberwał, że nie był w stanie ich użyć.

— Will? — nie odwrócił się, kiedy Crispin zdumiony go zawołał. Podszedł do przyjaciela i niemal pękło mu serce, kiedy zobaczył, co mu zrobiono.

— Tess — sapnął tylko. — Gdzie?

— Tutaj — zaprowadził go, jednak kiedy zastukali w ciężkie drzwi pokoju, nikt się nie odezwał. — Może już śpi.

— Morze jest wielkie i głębokie — odparł beznamiętnie, a później po prostu wszedł do środka, ale nigdzie jej nie było. Spojrzał w oczy Crispina, który nie rozumiał, co się właściwie wydarzyło i zrozumiał, że jego obawy mogą się potwierdzić. — Zostawiliście ją samą? — zdenerwował się.

Zaczął gorączkowo rozglądać się wokół, ale nic mu nie pomagało. Czuł tylko ból, jakby miał za chwilę paść i się nie obudzić.

— Crispin, gdzie ona jest?

— Nie mam pojęcia — złapał się za kark i zacisnął powieki. Jak mógł być taki głupi i po prostu jej uwierzyć? — Może się minęliśmy?

— Nie — potrząsnął głową i skierował wzrok na szafkę obok łóżka. Pod wazonem z kwiatami wciśnięta była kartka, a na niej pochyłymi literami napisane jego imię. — Nie... — drżały mu dłonie, kiedy otwierał złożoną wiadomość, ale przeczytał tylko pierwsze zdanie.

Oh, William

Przepraszam, że zabrałam ze sobą twój pierścień.

— Trzeba ją znaleźć! — wrzasnął wystraszony i zaczął kierować się do wyjścia. Nie obchodził go już ból, zmęczenie i brak siły. Nie obchodziło go nic, poza jego Tessą.

— Niedługo wzjedzie słońce, nie możesz opuścić pałacu — Crispin próbował przywołać przyjaciela do porządku, jednak William miał go gdzieś. Tak bardzo się bał, że będzie za późno.

— Co się dzieje? — dołączył do nich zaniepokojony Mikel.

— Tessa — rzucił tylko Will. — Ona nie może się zabić, nie musi... — nie miał czasu tłumaczyć, dlaczego. Odnalezienie jej było jedynym, na czym mu wtedy zależało.

Wypadł na paryskie ulice, ale nie miał pojęcia, gdzie powinien szukać. Dokąd mogła pójść? Było tyle możliwości, a on nie potrafił żadnej wykluczyć. Chociaż pozostali rozproszyli się po całym mieście i wcale nie musiał brać w tym udziału, a nawet nie powinien, czuł. Czuł, że jeżeli nie znajdzie jej on, nie zjadzie nikt.

Kręcił się wokół, co chwilę ocierając oczy z łez, aby móc widzieć. Wpadał na ludzi, którzy wracali z imprez i wywracał się o własne nogi, zmierzając donikąd. Próbował przypomnieć sobie wszystkie rozmowy, jakie odbyli. Znaleźć jakiś punkt, który by go nakierował. Marzył o cudownej mapie, która rozbłyśnie w jego głowie, jednak nic nie widział.

Jedyne, czego był pewien, to że nie było jej w pałacu.

— Gdzie jesteś? — zapytał rozpaczliwie, chociaż nie mogła mu odpowiedzieć.

I wtedy zamknął oczy, wyciszył się i usłyszał dzwony. Nie wiedział dlaczego, ale musiał iść za ich głosem. Coś podpowiadało mu, że to właśnie ta droga.

Upadł przy Katedrze Notre Dame, jakby całe życie z niego uleciało. Wytężał zmysł węchu, jednak nie czuł nic. Oparł się o mur budowli, a później zaczął szlochać. To nie było to miejsce, nie tam chciała to zrobić, a on nie miał już siły iść dalej.

Kiedy dzwony przestały bić, a z jego piersi nie wydostawał się już zduszony płacz, chciał tam odejść. Musiał jednak walczyć dalej, dla innych. Oparł się jedną ręką o mur, żeby pomóc sobie wstać, a drugą dłonią uciekał ranę na żebrach, która z każdym ruchem o sobie przypominała.

Myślał, że traci zmysły, gdy usłyszał łkanie. Choć katedra była nieczynna, spostrzegł się ktoś przed nim się do niej włamał, a to wlało w jego serce żar. Rozpalona nadzieja popędziła go po schodach i dała siłę, żeby wspiąć się na sam szczyt.

Stała na skraju i wystarczył ułamek sekundy, a zleciałaby w dół. Leżałaby teraz z roztrzaskaną czaszką, gdyby nie jego ręce, którymi oplótł ją w pasie i pociągnął do tyłu. Nie obchodziło go, że wzeszło słońce i że się sparzył.

Uratował ją, udało mu się. Uratował ją, jednocześnie ratując siebie.

Tessa odwróciła się do niego w kompletnym szoku. Nie potrafiła wykrzesać z siebie żadnego słowa. Po prostu patrzyła na niego i gdyby nie srebro w jego oczach, nie rozpoznałaby w nim mężczyzny, którego pokochała.

Chwilę później spanikowała, widząc promienie słońca na swoich nogach, ale z ulgą odkryła, że William siedzi całkowicie w cieniu.

— Jezu Chryste — wyciągnął dłoń, żeby położyć ją na jej policzku. — Zrobiłabyś straszną głupotę, Tesso. Naprawdę straszną głupotę...

Nie mogła w to uwierzyć. Nie mogła uwierzyć, że ktoś ją uratował i że to był właśnie on. Dopiero po chwili do niej dotarło, że udało mu się uciec. Że szukał jej mimo wschodzącego słońca i że jest w tragicznym stanie.

Z jej oczu zaczęły spływać łzy.

— Ty idioto — szepnęła. — Jest ranek...

— Nie rozumiesz? — przeniósł dłoń na jej brodę i skierował twarz Tessy ku swojej. — Spłonąłbym dla ciebie na tym słońcu.

Nie zdołała powstrzymać płaczu, który tak kurczowo w sobie dusiła. Nie chciała pytać, nie obchodziło jej zdanie Willa. Zrobiła to, co czuła i co powinna. Ściskając w dłoni pierścień, który zawiesiła na naszyjniku, przytuliła głowę do jego piersi. Kiedy otworzyła oczy, spostrzegła coś niepokojącego i natychmiast wróciła do poprzedniej pozycji.

— William, twoja dłoń....? — przeraziła się.

— Ah to - uniósł ją w górę. — Miałem randkę z Benedictem, zanim wydostałem się z katakumb. Żadne z was nie musi ubierać, Tess. Żadne.

— Skąd... jak... co?

— Wyjaśnię to, jak dostaniemy się do pałacu. Musisz skoczyć po jakieś szaty, żebym mógł stąd zwiać.

— Nie zostawię cię — oburzyła się. Ściągnęła przez głowę naszyjnik i zdjęła z niego pierścień, a później wcisnęła mu do ręki. Westchnął ciężko, kiedy zakładał go na palec.

Spojrzał w jej oczy, pełne zmartwienia i wdzięczności. Wiedział, że była szczęśliwa. Wyglądała tak pięknie w blasku słońca, z lekko rozwianymi włosami.

— Potrzebujesz krwi — zaczęła gorączkowo podwijać rękaw sukienki. Pokręcił głową, nie chciał tego robić. Zatrzymał jej ruchy, łapiąc nadgarstek kobiety.

— Tess.

Zaparło jej dech w piersi. Po raz pierwszy usłyszała w swoim imieniu tyle różnych barw, a jego załamany głos sprawił, że przeszyły ją dreszcze. Wiedziała, że zaraz coś powie, dlatego milczała.

— Nie potrafię wyrazić słowami tego, co mógłbym zrobić za pomocą palców, gdybym miał tutaj fortepian. Mój język to muzyka i czyny — wykrzywił usta w uśmiechu. — Myślę, jednak, że wiesz.

— Wiem. Nie potrzebuję dowodów, ten pierścień powiedział mi wystarczająco. Twoja obecność tutaj mówi wszystko. — wyszeptała. — Chociaż nie bardzo to do mnie dociera... mówiłeś o czynach, Will. Pokaż mi to, czego nie potrafisz powiedzieć.

Palcami powoli odgarnął z jej twarzy kosmyki, które uciekły z blond warkocza. Dokładnie zbadał wzrokiem każdy element jej skóry. Jasne brwi nad czekoladowymi tęczówkami, mały nos i wąskie, jednak wciąż piękne usta.

— TESSA! TESSO!

Krzyk Jonathana zgasił tę chwilę w sekundy i chociaż oboje wiedzieli, że spadł im z nieba, czuli irytację.

— Na górze! — odezwał się William. — Skołuj mi jakieś ciemne ciuszki, Rackford.

* * *

Noc dla wszystkich była okrutnie ciężka i męczącą. Każdy jednak wiedział, że są sprawy ważniejsze, niż to, jak się czuli.

Z jakiegoś powodu każdy również podporządkował się Mikelowi, który tymczasowo został samozwańczym liderem i z samego rana wydawał rozkazy. Pierwszym z nich było wysłanie Kima, Olivera i Basile'a do katakumb. Uznał, że skoro William jest już bezpieczny, a Benedict uciekł, znalezienie Antona pójdzie łatwiej.

Darin osobiście patrolował teren pałacu, Lucille poprosił o opiekę nad Annie, która pozostawała nieprzytomna, a całą resztę zebrał w sali obrad.

Jonathan złapał się na tym, że odruchowo chce zająć miejsce blisko Brielle, dlatego w ostatnim momencie się wycofał i usiadł z dala. Oczywiście każdy wiedział, że jest to dziwne zachowanie z jego strony, ale nikt nie odważył się tego skomentować. Sama Brielle udała, że tego nie spostrzegła.

Tessa nie bardzo wiedziała, jak powinna się zachować, dlatego wybrała bezpieczną opcję i stanęła obok Celine. Ta druga z kolei nie mogłaby spokojnie usiedzieć.

— Zebraliśmy się tutaj, ponieważ Brielle cierpi na amnezję po spotkaniu z Benedictem. Natomiast nasz książę Londynu jak zwykle gra pierwsze skrzypce i spotkał się z nim przed nią. — zaprezentował go dłonią.

— Rozmawiałeś z nim? Czytałeś mu w myślach? Jaki on jest?

William zawahał się, zanim odpowiedział. Nie mógł znaleźć prostych słów, które opisałyby to, co wysnuł przez tę krótką chwilę. Nie odgarnął kosmyka włosów, kiedy opadł na jego czoło, jak to zwykł robić. Zamiast tego podniósł wzrok na Celine i szeptem rzucił:

— Benedict jest jak Phyllobates terribilis.

Wszyscy obecni, poza księciem Pragi i Eliotem, zrobili wielkie oczy.

— Ty mówisz o tej żabie? — zapytał zastępca komisarza, krzywiąc się nieznacznie, a pozostali rzucili mu zaskoczone spojrzenie. — No co? Studiowałem biologię.

— I wylądowałeś na Scotland Yard? — prychnęła Yyvon.

— Nie powiedziałem, że skończyłem...

— Przymknijcie się, chcę posłuchać — przerwał Mikel. — Wiemy już, że Benedict jest jak drzewołaz, ale skąd ci to przyszło do głowy?

— Zgadza się, należy do rodziny drzewołazowatych — potwierdził Neklan z uśmiechem. — Nie używając łaciny, to po prostu Liściołaz żółty. Najbardziej trujący płaz na świecie.

— Super, ale co to ma do Benka? — Celine wyraźnie się niecierpliwiła.

— Wiesz, jak piękna jest ta żaba? — zapytał cicho Will. — Benedict Raven jest równie piękny, co niebezpieczny, ale to nie jego wina. Tak jak liściołaza, środowisko zmusza go do bycia trującym. Wystarczy go dotknąć, a twoja skóra pokrywa się popiołem. — ściągnął z prawej dłoni rękawiczkę i ukazał swoje niemalże czarne palce. — Ta pozorna żabka posiada taką truciznę, że może zabić na raz do dziesięciu osób.

— Czy tylko ja nie ogarniam? — mruknął Eran do Crispina, ale on się tylko zaśmiał.

— Przekładam dla tych, którzy nie posługują się metaforami tak rozległymi — wtrącił książę Pragi. — Liściołaz żywi się mrówkami, z których pobiera składniki do wytworzenia trucizny. Benedict jest pod kontrolą Antona, a przynajmniej był. Można jednak tę żabę hodować nawet w domu, gdyż zastępując w  jej diecie poszczególne źródła toksyn, staje się zupełnie niegroźna.

— Klątwa i Anton razem sprawiają, że Benedict zagraża wszystkim ludziom — uzupełniła Brielle. — Moja wiara w jego dobro była słuszna.

Wymieniła spojrzenie z Tessą, która także odczuła ulgę.

— Taka ciekawostka; strzały Indian Embre i Choco są zatruwane toksynami tego płaza, a  batrachotoksyna powoduje skurcze mięśni i śmierć - powiedział dumnie Eliot. — Coś tam pamiętam z tych czasów młodości.

— Nikogo to nie obchodzi — zgromiła go Yyvon. — W takim razie teraz jesteśmy bezpieczniejsi jako świat, skoro Benedict uciekł.

— Nie do końca — zaoponował Jonathan. — Przecież klątwa nie zniknie od tak. Będzie szukał Brielle i bez Antona.

— Po co miałbym jej szukać? — zdziwił się William. — Skoro już złożył jej wizytę i nie zabrał krwi, a miał ku temu wyraźną okazję.

— Niezależnie od tego, czego Benedict chce, z Brielle łączy go przeznaczenie — zaczęła Tessa. — Pytanie, dlaczego po prostu odszedł?

— Niewiele wiedzieliśmy przez te durne ptaszyska... — westchnął Eran.

— Dlatego z nikim nie tańczył na balach — Crispin zmrużył oczy, patrząc na palce Willa. — Jego dotyk jest śmiertelny nawet dla wampira.

— Gościu jest wiecznym prawiczkiem, biada mu — stwierdził Mikel. — W każdym razie musimy skrócić życie Antona, chętnie to zrobię. I zaczekać, aż ta biedna dziewczyna się obudzi, może ona coś pamięta.

— Kim nic nie widział? W końcu przyszedł tuż po tym, nie? — zagadnęła Celine.

— Masz brata? — Will spojrzał na Yyvon. — W dodatku to wampir kompletny? Nieźle.

— Zajmij się swoją głową, Levingstone. Została bardzo poturbowana. — pokazała mu środkowy palec. — Annie była zatruwana. Tak wynika z tego, co mówi William. A przecież wiemy, co jest jedynym możliwym lekiem na takie rzeczy...

— Mamy trzy wyjścia — zaczął żywo Mikel. — Krew lub łzy Brielle, magiczna krew Tessy, zmuszenie Benedicta siłą do oddania swojej.

— Magiczna krew Tessy...? — Neklan nie miał pojęcia, o czym mówią.

— Zaprośmy Benedicta na herbatę i to obgadajmy, na pewno się zgodzi.

— Genialny pomysł, William. Jak chcesz to zrobić? — Crispin rzucił mu rozbawione spojrzenie.

— Ptasią pocztą — rzucił z przekąsem. — Anthony musi przyjechać do Paryża. Może Benedict ceni sobie rodzinę. Może mnie wymienić w zasadzie.

— Oszalałeś? Nie zostawiaj mnie tutaj. — wyrwała się Brielle.

— Doceniam, jednak tuż po złapaniu Antona, muszę wrócić do Londymu. Tak jak Neklan do Pragi i reszta do siebie. Czy Calvijn nadal siedzi w areszcie?

— Tak i uważam, że powinien wrócić do Amsterdamu. Jego siostra nim manipulowała — broniła go Tessa. — Książę Rzymu również siedzi.

— A to dlaczego...? — brwi Williama wystrzeliły w górę.

— Adeline z Anthony'm i Kimem odkryli, że współpracuje z Antonem... — Yyvon obgryzała paznokcie. — I jeżeli wracasz do Londynu, wracam z tobą. Przecież ktoś się musi zająć tymi biednymi wampirami.

— Ja bym chętnie został.

— Co znów zrobiłeś? — Crispin obrzucił Erana oskarżycielskim spojrzeniem. — Wracasz do Londynu.

Chłopak rozłożył ręce, ale nic nie powiedział. Wiedział, że nie ma szans w dyskusji.

— Czy możemy zaczekać z twoim powrotem chociaż do spotkania z Benedictem? — zapytała z nadzieją Brielle.

— Myślę, że to najlepszy pomysł w tym momencie — odezwała się Tessa. — Oh, nie wierzę, że to powiem — rozmasowała czoło. — Szło nam bez ciebie fatalnie. Zostań.

— Fatalnie? Byłem przekonany, że wszystko zorbicie nie tak, jak trzeba. Muszę przyznać, że pozytywnie się zaskoczyłem, ale ja znalazłbym was szybciej. — William cmoknął z dezaprobatą i nałożył rękawiczkę na dłoń z powrotem. — Zostanę więc, ale Anthony musi tutaj przyjechać. Yyvon i Kim mogą wracać, Crispin i Celine też. Rackford obowiązkowo zostaje.

— To ja tutaj rządzę — Mikel założył ręce na krzyż.

— I?

— I chciałem powiedzieć dokładnie to samo.

— Ludzkość zawsze lubiła powtarzać słowa wielkich osób — skwitował Levingstone, zanim podniósł się z krzesła i wyszedł.

Crispin parsknął szczerym śmiechem, który pozostali podzielili.


_________________________________________

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro