Rozdział VIII
Lucille przyszła do Brielle z samego ranka i od jakichś sześciu godzin mierzyły suknie poprzedniej królowej z nadzieją, że jakaś będzie pasować. Nie było czasu na przymiarki i uszycie nowej.
Dziewczyna niezbyt miała na to ochotę. Marzyła o powrocie do dni, które były jednocześnie takie niedawne i tak odległe. Najbardziej lubiła wspominać wyjazd do domku Anthony'ego. To tam jej serce po raz pierwszy tak mocno zareagowało. To były piękne dni.
Zamknęła oczy, a po jej policzku spłynęła łza, kiedy Lucille zaciskała gorset.
— Wyglądasz, jakbyś właśnie pogodziła się z losem.
— Nigdy się z nim nie pogodzę — szepnęła Brielle. — Jestem jak porcelanowa lalka. Nie mogę o sobie decydować, bo inni się boją, że rozpadnę się na kawałeczki.
— Jesteś Baskerville — przypomniała twardo Lucille. — To twoje dziedzictwo. Twoje życie od początku było napisane za ciebie. Powiedziałam to twojej matce, teraz mówię tobie.
— Dla niej także byłaś taka okropna?
— Byłam gorsza — przyznała. — A potem zostałyśmy przyjaciółkami. — poprawiła jakieś koronki i wreszcie na jej twarzy zagościł uśmiech. — No, mamy to. Miała ją ubraną na swoim pierwszym balu jako królowa.
Brielle omiotła suknię wzrokiem. Była czerwona ze złotymi haftami w kształcie jemioły. Czuła się w niej dziwnie, ale uznała, że pasuje do koronacji.
— Czy muszę ją zmieniać na bal?
— Nie. W ogóle nie powinnaś opuszczać sali tronowej, to niebezpieczne. Moim zdaniem ta koronacja to jedno wielkie niebezpieczeństwo, ale jesteśmy tylko kobietami. Nawet jeśli ty za kilkanaście godzin staniesz się głową wampirzego świata.
— Można? — do komnaty zajrzała Tessa z delikatnym uśmiechem. Oczywiście ówcześnie zastukała w drzwi.
— Oczywiście — Lucille stwierdziła, że i tak już skończyła swoją pracę, więc po prostu sobie poszła. Theresa podeszła do Brielle i położyła dłonie na jej ramionach.
— Jak się czujesz?
— Jestem przerażona, smutna i zdenerwowana, ale przynajmniej ładnie wyglądam — powiedziała na jednym wydechu. — Poza tym absurdalnym upięciem. Anna Howard inspiruje się chyba Lucille.
Tessa roześmiała się szczerze i wypięła z jej kruczoczarnych włosów szpilki. Fale rozsypały się na ramionach Brielle niczym kaskada i właśnie w takim wydaniu Brielle chciała przyjąć koronę. Tessa podpięła je lekko po bokach głowy, żeby nie zakrywały jej twarzy i zobaczyła promienny uśmiech księżniczki.
– Korona jest ciężka, prawda?
— Owszem, ale nie będziesz jej musiała długo nosić.
– Chciałabym, żeby tutaj byli — wyznała cicho. — Wszyscy. Może to głupie, ale w jakiś sposób świadomość, że William kręci się gdzieś po sali i wszystko wie, dawałaby mi spokój, którego mi tak brakuje. Mikel nie jest w stanie go zastąpić... — pokręciła głową. — Przepraszam, chyba nie powinnam tego mówić tobie.
— Nie masz za co przepraszać — zapewniła ją. — Z obiektywnego punktu widzenia, przy Williamie rzeczywiście jest łatwiej. W końcu jest naszym mózgiem.
— Wierzę, że wkrótce się znajdą.
– Ja też. — odparła, ale głos jej się załamał.
Każda kolejna minuta wlewała w nią coraz więcej wątpliwości. Przy nadziei trzymał ją tylko pierścień, który palił jej pierś. Tak bardzo chciała go mu zwrócić.
* * *
Anton spojrzał na Willa z politowaniem i pewnego rodzaju drwiną. Pogładził siwą brodę i zaczął się śmiać, a potem otarł niewidzialną łzę i w końcu spoważniał.
— Chciałeś się spalić tam na górze?
— Wszystko jest lepsze od siedzenia z tobą.
— Doprawdy? — zrobił krok w jego stronę. — Powiedz mi, jakie to uczucie? Skazać na śmierć niewinną osobę, bo ona nie da rady dobiec do waszego pałacyku. Zawieść wszystkich tych, na których ci zależy? Pozostać na zawsze zaginionym? A może powinienem po wszystkim wrzucić twoje ciało do Sekwany?
— Skoro już pytasz, mógłbyś wrzucić je do Tamizy. Kiedy mnie znajdą, kobiety będą opłakiwać mnie latami, a inni pisać pieśni o mojej wspaniałości — skwitował. — O tobie nie będzie pamiętał nikt, a wierz mi. Długo sobie nie pożyjesz, doktorku.
— Jesteś w żałosnym położeniu, Levingstone. Gadka cię nie uratuje.
— Oh, nie masz pojęcia ile razy mnie ratowała. No i jesteś człowiekiem małej wiary, tak myślę — cmoknął z dezaprobatą. — A węch cię chyba jednak zawodzi. Powiedz mi, Anton... czy Benedict wie, że jego pierwszy wampir przeżył?
— Węch tutaj nie ma nic do rzeczy, idioto — prychnął. — Nie dowie się, bo i tak jej truchło zostanie znaleziona gdzieś na ulicy.
— Co to wszystko ma znaczyć?
William rozciągnął usta w przebiegłym uśmiechu i wsparł dłonie na biodrach, żeby wyprostować się z dumą.
Benedict wyłonił się z jednego z korytarzy i patrzył wściekłym wzrokiem na Antona, który stał się bledszy, niż jakikolwiek wampir by mógł.
W powietrzu zawisnęło coś dziwnego, czego William nie potrafił zidentyfikować, ale czuł ulgę. Miał szansę na ucieczkę, o ile jego instynkt go nie zawiódł.
— Ta dziewczyna przeżyła? — patrzył to na Willa, to na Antona.
— To...
— Tak — odezwał się William. — Przeżyła, a Anton przeprowadzał na niej eksperymenty. Jeżeli mi nie wierzysz, zabierz mu ametyst. Jestem wampirem kompletnym.
— Czytasz w myślach? — Benedict był sceptycznie nastawiony, a wiadomość o Annie nim wstrząsnęła.
— Owszem.
— Benedictcie, chyba mu nie wierzysz... — Anton zaczął się nerwowo śmiać.
— Znalazłeś się w złym położeniu, Anton, ponieważ wierzę. I bardzo nie lubię, kiedy ktoś mnie okłamuje. — miał spokojny ton, chociaż w środku szalał w nim wulkan emocji. — Powiedziałeś mi, że po tym, jak się obudziła, po kilku minutach zmarła. Dlaczego? Zresztą, po co w ogóle pytam. Nic cię nie wytłumaczy. — wyciągnął przed siebie wyprostowaną rękę, a wkrótce usiadł na niej kruk.
— Benedict, nie — prosił Anton. Czarne oczy wampira nie wyrażały kompletnie nic, kiedy wyrywał pióro z ptaka. — Wiesz, że beze mnie nie dasz rady!
William chciał się taktycznie ulotnić, ale Benedict zareagował błyskawicznie, chwytając go za dłoń. Will z przerażeniem obserwował jak jego palce przybierają czarną barwę. Wyrwał mu się z uścisku i cofnął.
— On cię okłamał! — krzyczał żałośnie Anton. — Okłamał cię, tak. Przeprowadziłem eksperymenty, ale na jej martwym ciele. Gdyby żyła, dawno przyprowadziłbym cię do niej. On chciał cię sprowokować, żeby nasza misja się nie wypełniła...
Benedict nie złamał pióra, schował je do kieszeni ciemengo płaszcza i znów spojrzał na Williama, ale mówił do Antona.
— To twoja wizja świata, nie moja. Chciałeś mnie do niej wykorzystać, ale skoro dziewczyna nie przeżyła, już ci nie będę do niczego potrzebny, prawda?
William nie mógł wyjść z podziwu. O co z nim chodziło? Czuł się tak, jakby znalazł się w środku historii, której kompletnie nie znał.
— Może była za słaba? Może... ktoś inny, gdybyś tylko zdobył krew Baskerville'ów.
Czarne oczy Benedicta błysnęły w mroku, a później zniknął. Po prostu zniknął i William wykorzystał tę szansę, aby uciec. Wiedział, że nie może wyjść na zewnątrz, ale mógł ukryć się przed Antonem i w spokoju zrozumieć coś bardzo ważnego.
Benedict wcale nie był ich głównym problemem. To Anton pragnął świata bez ludzi.
* * *
Adeline nie mogła spać. Cały czas siedziała na Scotland Yard z nadzieją, że w końcu uda im się zlokalizować, skąd Eran do nich dzwonił. Odsłuchiwała nagrania tej rozmowy w kółko, ale nic to nie dawało. Słyszała tylko szmery i krótkie sylaby "er" "coletti" "pomo".
Chciało jej się ryczeć, tak bardzo się bała. Bała się o niego i jednocześnie myślała o Brielle, która tego dnia miała zostać koronowana. Jeszcze wczoraj dowiedziała się od Celine, że Tessa starała się uspokoić przyszłą królową jak może, ale czuła, że dziewczyna i tak nie da sobie z tym rady.
— Musisz coś zjeść, Adeline — powiedział ostro Jerome, podsuwając jej pod nos kawałek ciasta. Zrobiło jej się niedobrze.
– Co z tymi wszystkimi ludźmi?
— Nie zajmuj się tym, wszystko jest w porządku. Już wczoraj rodziny zostały powiadomione. Służby w Hiszpanii również. Chociaż tyle możemy zrobić z ludzkiego punktu widzenia.
— Jestem już taka zmęczona nieustannym strachem o tych, których kocham. — wyznała cicho. Anthony trzymający się z boku spojrzał na nią ze współczuciem. Doskonale wiedział, co czuje. Nie miał jednak serca mówić jej tego, co sam już dawno zaakceptował — że ten strach z czasem staje się naturalny. Przyzwyczajasz się.
Kim niewiele mógł o tym powiedzieć. Przez całe życie martwił się tylko o jedną osobę – Yyvon. Tylko ją miał na tym cholernym świecie. I tak rozpaczliwie pragnął się z nią zobaczyć, że niemal odczuwał fizyczny ból.
— Znam komisarza osobiście, przepuśćcie mnie, albo źle się to skończy — usłyszeli wszyscy i natychmiast poderwali się z miejsc.
Eran wyrwał się brutalnie z uścisków dwóch mężczyzn i stanął w progu gabinetu. Wyglądał jak bezdomny, który przyszedł zgłosić pobicie. Dyszał ciężko i nierówno, kompletnie nie wiedział, od czego zacząć.
Adeline podbiegła do niego i rzuciła mu się na szyję, płacząc przy tym głośno. Trzymała go mocno, jakby już nigdy nie chciała go puścić.
Anthony natychmiast powiadomił Crispina o powrocie Erana. To był przełomowy moment w ich sytuacji.
— Czy reszta...? — zapytał ostrożnie Jerome, kiedy jego córka wreszcie oderwała się od chłopaka.
— Kiedy uciekałem, wszyscy żyli. Nie mam pojęcia, czy nadal żyją, przykro mi — przyznał. — Ja... — błąkanie się po katakumbach doprowadzało go do szaleństwa.
— Spokojnie — Anthony położył dłoń na jego plecach i skierował do krzesła, żeby usiadł. Zniknął na moment, a potem podał Eranowi torebkę krwi.
— Will kazał mi uciekać, nie do pałacu, bo tam by mnie dopadli i naraziłbym Brielle.
— Jak to nie do pałacu? — zdziwił się Kim. — Mówisz o Paryżu?
— Kim ty jesteś? — do Erana dopiero wtedy dotarło, że stoi tam obca mu osoba.
— Kim Dawson, brat Yyvon. Anton go więził — wyjaśniła szybko Adeline. — O jakim pałacu mówisz?
— Uciekłem z paryskich katakumb.
— Boże... — Jerome zakrył usta dłonią, jakby chciał zatrzymać swoje zdumienie.
— Oni gdzieś tam są, trzeba powiadomić resztę, gdzie jest reszta? W Paryżu, prawda? Gdzie są wszyscy?
— Eran, właśnie trwa koronacja Brielle. Pozostali są na niej. My zostaliśmy, żeby was szukać, ale nikt nie przypuszczał, że zabiorą was do Paryża. – powiedział spokojnie Anthony, jednocześnie pisząc kolejną wiadomość do Crispina.
– Była z nami dziewczyna...
— Zgadza się, Annie Butler. Zgłoszono jej zaginięcie i jest na nagraniu. — odparł Faith.
— Ona żyje. Benedict ją przemienił, ale żyje. Jezu, trzeba ich uratować... ten Anton to jakiś psychopata, torturował ją... — ukrył twarz w dłoniach. — Więc co zrobi z pozostałymi?
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro