Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział III

Brielle nie była zadowolona z faktu, że do pałacu jechała tylko w towarzystwie Mikela. Nie rozumiała, dlaczego pozostali nie mogą się zjawić z nią, ale była zbyt wyczerpana, aby jakkolwiek się przeciwstawiać.

Na miejscu Mikel wyszedł pierwszy, żeby otworzyć Brielle drzwi, a ona w tym czasie założyła na dłonie krótkie koronkowe rękawiczki.

Brama przed pałacem przyprawiła ją o dreszcze. Automatycznie przypomniała sobie tamten okropny wieczór, kiedy uciekała konno, a pochodnie gasły.

Teraz nie było już pochodni, ani nie było koni. Nie było służby, nie było nic, co mogłoby jej przypominać o latach dzieciństwa.

Brama otworzyła się za sprawą Basile'a Lullier, który czekał tuż za nią. Jak tylko ujrzał Brielle, pokłonił się powoli, a ona spojrzała przed siebie, gdzie stały trzy marmurowe pomniki. Przypomniała sobie czyjeś słowa, że wampiry nadal opłakują jej rodzinę. Westchnęła długo i zerknęła na Mikela, który oferował jej swoje ramię.

— Pozostali przybyli chwilę przed tobą, księżniczko. Rozmieściłem ich już po komnatach, a na wieczór zwołałem radę. Muszę jednak zapytać o absencję księcia Levingstone. Jest kluczowym członkiem rady. — powiedział Basile, używając francuskiego.

Przez chwilę się zdziwiła, jakby zapominając, że są w Paryżu.

— Zaczynamy z grubej rury, co? — żachnęła się. — William nie będzie obecny. Reprezentuje go Jonathan Rackford, dostał pisemne upoważnienie.

— Czy coś się stało? — zapytał z troską, ale patrzył na Mikela. Prawie doszli do ogromnych drzwi pałacu.

— Wydarzyło się wiele. Przedstawimy jak się maja sprawy na radzie — odpowiedział Mikel.

Basile otworzył drzwi, a kiedy Brielle weszła do środka, poczuła chłód i pustkę, mimo zapalonych ciepłych świateł. Od razu zwróciła uwagę na dwie postaci, które stały obok siebie i patrzyły wprost na nią.

Kobieta o niemalże identycznym kolorze włosów, co lśniące lisie futro i spojrzeniu ostrym jak brzytwa, prawie tak stalowym jak dobrze znanym jej wzroku Williama, nie wyglądała na zadowoloną. Usta pomalowane ciemną pomadka zaciskały się w wąską linie, a dłonie splecione przed sobą zaciskały się nienaturalnie na sobie. Miała bufiastą białą koszulę i brązową długą spódnicę, a jej dekolt ozdabiały białe perły.

Brielle pomyślała, że włosy tej wampirzycy są splecione tak mocno w dziwnego koka, że powinna boleć ją głowa.

— Brielle, to jest Lucille Moreau — przedstawił ją Mikel. — Była najbliższą damą dworu twojej matki. Obok niej stoi...

— Darin Noiret — dokończyła za niego.

Wampir o łagodnej twarzy pokrytej ciemnym brązowym zarostem uśmiechnął się delikatnie. Rozpoznawał w Brielle królową. Do bólu przypominała mu jej matkę.

— Dowódca straży królewskiej. — pokłonił się.

— Na szczęście mamy XXI wiek i nie trzeba już prowadzić wojen, ani wspomagać ludzkiej monarchii... — wtrąciła Lucille.

— Etykieta wymaga, abyś złożyła pokłon przyszłej królowej. — upomniał ją Mikel.

— Jeszcze nie mamy pewności, czy nią jest.

— Twoje wątpliwości zostaną rozwiane podczas próby krwi, nie martw się — odparł złośliwie. — Teraz zaprowadź Brielle do jej komnaty i przygotuj na wieczór, a potem przyprowadź do głównej sali. Będziemy musieli ekspresowo nauczyć cię, kim są członkowie rady.

Brielle nie miała na to najmniejszej ochoty. Najchętniej wróciłaby do Londynu i grzebała w gruzie razem z Adeline, Anthony'm i Kimem. Jej stopy dotykały paryskiej ziemi ledwo godzinę, a ona już miała dosyć.

Powrót nie był taki, jaki sobie wyobrażała.





* * *





Gdyby pozostali mogli ujrzeć oczy Annie, zobaczyliby dwie ogromne i niebieskie kule. Tak bardzo była zdumiona faktami, które jej przedstawiono i całą historią, że z początku myślałam, że oszalała. To była dla niej zbyt duża dawka informacji, które musiała przyswoić.

— Czy to było rozsądne? — zapytał Eran. — Co, jeśli jest szpiegiem i ma za zadanie wyciągnięcie z nas informacji?

— Nie jest szpiegiem — odparł zirytowany William. — Teraz, kiedy znasz już całą historię, możesz nam opowiedzieć, dlaczego Anton cię torturował i jakim cudem zregenerowałaś się po osikowym kołku.

— Nie zdradził mi intencji. Po prostu to robił, a kiedy w końcu straciłam przytomność, obudziłam się tutaj. Mówisz, że nie powinnam się regenerować?

— Nie — powiedziała przerażona Yyvon. — Chwilę przed wejściem do kościoła o tym rozmawialiśmy. Dlaczego Benedictowi zależy tak bardzo na tym, aby to on przemieniał wampiry.

— I kłaniały mu się Kruki, kłaniała mu się śmierć... — wyszeptał William. — Uważam, że jesteś nieśmiertelna, Annie.

— Przecież wy też jesteście nieśmiertelni. — wtrącił się Eliot. Nadal krzywił się przez czerstwy chleb, ale przynajmniej coś zjadł. Przez chwilę zastanawiał się nawet, czy nie wypić własnego moczu, kiedy udał się na stronę.

— Boże, naprawdę trzeba ci to tłumaczyć? — jęknął Eran. — W każdym razie tortury mogły temu służyć. Jedynym wyjściem, aby ją zabić, byłoby oderwanie głowy.

— Nie będziemy tego sprawdzać — Yyvon wywróciła oczami, chociaż nikt nie mógł tego zobaczyć. — Musimy wykombinować, jak się stąd wydostać. Nie możemy czekać na ratunek, który jest jedną wielką niewiadomą.

— Zwariowałaś? — oburzył się Eran. — Na pewno nas szukają!

— Skąd masz pewność? Może myślą, że nie żyjemy!

— Nie uwierzyliby tak łatwo, skoro zniknęliśmy z ruin!

— Możecie się uciszyć? — odezwała się Annie. — Wynieśli was z jakiegoś tunelu w Paddington Street Gardens, który ma monitoring. Jeżeli komisarz Faith wpadnie na trop, będą wiedzieli, że zostaliście porwani. I że ja zostałam przemieniona, bo Benedict zrobił to pod tym drugim kościołem.

— Z którego musiała przybiec Tessa... — zastanowił się William.

— Oh, Boże! — Yyvon uderzyła głową w czaszki za sobą. — Jeżeli nie wyjdziemy z tego żywi, powiedz przynajmniej, że nie zostawiłeś jej z niczym, że jej fatalna miłość do ciebie miała jakiś sens.

— Yyvon... — mruknął Eran.

— Spokojnie, Eran — westchnął. — Nie uraziło mnie to. Zostawiłem Tessie pierścień rodowy.

Po jego słowach rozniósł się długi gwizd.

— Sorry, ale co ona ma z tym zrobić? Sprzedać? — żachnął się Eliot.

— Dołączam się do pytania.

— Kiedy wampir o takiej pozycji, jak moja, podaruje komuś pierścień rodowy, oznacza to jedno — wszystko co było moje, należy teraz do niej. Eric o wszystkim wiedział, uprzedziłem go, że tak się może stać. Dlatego jeśli wszystko poszło zgodnie z planem i Tessa przeczytała jeden z listów, Brielle jest teraz w Paryżu.

— Cholera, Levingstone. Masz ty to łeb — pochwaliła go Yyvon. — Ale co masz na myśli mówiąc jeden z listów?

— W jednym były instrukcje na wypadek, gdyby nie byli pewni, czy żyję, a w drugim prawie to samo, gdybym nie przeżył. Mówiąc prawie to samo, mam na myśli dodatkowe słowa. Nie odszedłbym z tego świata bez świadomości, że ona wie, że odwzajemniam jej uczucia.

To wyznanie kosztowało go wiele, ale nie czuł oporów, aby się przed nimi przyznać. Był gotowy, żeby powiedzieć to i Tessie, ale świat po raz kolejny postawił między nimi mur.

— Pęknie jej serce, jeżeli nie przeżyjesz. Musisz przeżyć, nie zasłużyła na to po tym wszystkim.

— Bardziej się martwię, czy wy przeżyjecie. — przyznał.

— Nie jestem w temacie, ale nie mogłeś jej tego powiedzieć przed tym, jak wpakowaliście się w to bagno? — Annie uniosła brew.

— Mogłem, ale tego nie zrobiłem i żałuję. Zostawmy już mnie i Tessę, zajmijmy się uwolnieniem. Jakieś pomysły?

— Dalej uważam, że trzeba się przekopać.

— Nawet nie wiemy, gdzie kopać — odparł Eliot. — Ale możemy kopać obok krat. Upadną wtedy same, będziemy mogli wyjść.

— Czemu nikt na to nie wpadł wcześniej? — powiedział na głos William. Nawet on o tym nie pomyślał. — Brawo, McAvoy. Na coś się przydałeś. Jak stąd wyjdziemy, od razu poproszę Jerome'a o to, żeby cię odznaczył.

— Bardzo śmieszne.

— Ja się śmieję — stwierdziła Yyvon. — Nie wydaje wam się to trochę podejrzane? Przecież gdyby te kraty faktycznie trzymały się na samych kościach, nasze więzienie nie miałoby sensu.

— Jesteśmy zapewne w nielegalnej części, co by tłumaczyło fakt, że kości nie są ułożone, a ja czuję wodę w oddali. To wcale nie był głupi pomysł, żeby nas tutaj umieszczać. W każdej chwili wszystko może na nas runąć, dlatego musimy się dostać do części dla zwiedzających.

— Jak mamy to zrobić, nie znając drogi? — wystraszyła się Annie.

— Musimy polegać na słuchu i węchu, nic innego nie pozostało. — słowa Williama wprowadziły dodatkowy powiew grozy.







* * *









— Co tu tak śmierdzi? — Adeline skrzywiła się nieznacznie, kiedy Kim wprowadził ich do opuszczonej przez Antona lokacji. To była maleńka willa, strasznie zaniedbana, o czyl zdążyła się przekonać.

— O czymś zapomniałem wam powiedzieć — Kim przystanął w miejscu i zatrzymał Adeline, chwytając ją za kaptur. — Anton żywi się ludźmi. Dopóki są żywi.

— Zaraz zwymiotuję, to zapach zwłok, prawda? — przeraziła się i zakryła nos rękawem.

— Niestety — powiedział cicho Anthony i ruszył przodem, stawiając kroki ostrożnie, żeby przypadkiem czegoś nie podeptać. Lub kogoś...

Ściany były popękane, a okna brudne i zasłonięte bordowymi storami, które można było rozsunąć na bok. Panele w podłodze również były w opłakanym stanie, a trupi słodkawy charakterystyczny smród był bardzo uciążliwy dla wampirzych nosów.

— Nikogo żywego tutaj nie ma. — powiedział zrezygnowany Kim. Cieszył się, że włosy upiął w koka, bo inaczej by mu przeszkadzały. Nie miał jednak czasu na fryzjera, a i jego natura ograniczała go w tej kwestii.

— Dobry Boże — Adeline odwróciła się gwałtownie, żeby nie patrzeć na zwłoki kilku osób, które musiały się rozkładać już sporo czasu. Wokół latały muchy, a ciała obsypane były różnymi robakami.

— To początki rozkładu — stwierdził Anthony. — Larwy muchówek, plujki, omarlice, kusaki — wyliczał. — Nie zwróciłeś na to uwagi, kiedy uciekałeś?

— Uciekałem z piwnicy, garażem podziemnym. Nie miałem pojęcia, ale trzeba to zgłosić. Biedni ludzie... — powlókł wzrokiem po ich szyjach, w których pozostałych dziury po kłach.

— Najpierw sprawdźmy, czy tutaj nic nie ma, ale chyba nie dam rady — westchnęła Adeline. — Sprawdzę te piwnicę.

— Idź z nią, Kim — poprosił Anthony. Był kompletnie niewzruszony zapachem i sytuacją.

Cieszył się wręcz, że może pomyszkować.

Adeline z ulgą opuściła parter willi. Na schodach prowadzących do piwnicy mogła odetchnął pełną piersią, chociaż tamten zapach gdzieś się przebijał. Nie był jednak tak intensywny.

Kim stanął jak wryty, widząc drzwi do pomieszczenia, w którym był trzymany. Sięgnął dłonią do klamki i otworzył je, a widząc znajome podrapane ściany, wypuścił powietrze z ust.

— To była twoja cela? — szepnęła. Patrzyła na wymiary pomieszczenia. Miało może z dwa metry na dwa, zero okien. Tylko wiadro w kącie.

— Irracjonalne, że czuję nostalgię. Jakoś się przyzwyczaiłem do niewoli.

— Twoje włosy chyba też — posłała mu uśmiech. — Mam namiary na fryzjerkę Williama, ogarniemy ci te kudły, jak wrócimy. No chyba, że wolisz pozostać przy długich.

— W życiu — skrzyżowali spojrzenie. — Dziękuję. Kochasz tego chłopaka, prawda?

— Nie wiem, czy kocham, ale żywię do niego silne uczucia. Mamy za sobą trudną historię. Chociaż w porównaniu do Tessy i Williama, miałam szczęście — zaśmiała się. — A ty? Miałeś kogoś, zanim Anton cię złapał?

— Kochałem platonicznie — wyznał. — Później nie miałem na to szans.

Adeline zrobiło się przykro. Zostało zabrane mu tak wiele, ale fakt, że Yyvon wciąż żyła, podtrzymywał go na duchu.

— Ludzie — zbiegł do nich Anthony, trzymając w ręce jakiś list. — Anton ma dom w Sussex. I nie zgadniecie, od kogo jest list.

— Od? — ponagliła go.

— Alessandro Bianchi. Książę Rzymu pisze, że wszystko przygotował i dom jest gotowy.










Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro