Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział II

Tessa opierała głowę o szybę w pociągu i próbowała nie myśleć o tym, że opuszcza Londyn. Zastanawiała się, jak zareaguje Basile na wieść o zaginięciu Williama. Miała nawet obawy, że spróbuje to w jakiś sposób wykorzystać, a ona się temu podda.

Crispin rozmawiał z Mikelem o paryskich kawiarniach tak, jakby planowali wycieczkę dla przyjemności, a wszystko wokół nie miało znaczenia. Brielle pomyślała, że mają takie doświadczenie życiowe, że po prostu marnowanie czasu na troski jest dla nich pozbawione sensu.

Albo tak dobrze to ukrywali.

Celine zasnęła na początku podróży i nic jej nie obudziło do tej pory. Tessa jej zazdrościła.

Jonathan się stresował. Ciągle rozmasowywał czoło, brodę i grzbiet nosa. William zwalił na niego taką odpowiedzialność, której chyba nie miał siły udźwignąć.

— Niedługo będziemy. Jak się czujesz z powrotem do ojczyzny? — zapytał Mikel, ale Brielle nie potrafiła określić swoich emocji.

— Paryż zmienił się bardzo, odkąd z niego uciekłam — powiedziała, bo sprawdzała wszelkie informacje w internecie. — Kiedyś myślałam, że to mój dom, ale teraz się tak nie czuję. Wszystko będzie dla mnie obce.

— Pałac pozostał nieruszony. Nie poznasz wielu ludzi na ten moment. Tylko dwie, może trzy. Jedna z nich zawsze była po stronie twojej matki.

Oczy Brielle się rozszerzyły.

— Mówisz o... Darinie?

— Więc ty jego też znasz?

— Nie — potrząsnęła głową. — Czytałam o nim w pamiętnikach matki. Pisała w nich, że to jedyna osoba, której może w pełni ufać w pałacu.

— Oby nadal był godny zaufania — wtrącił Crispin. — Nie chcę oddawać cię w ręce kogoś, kto mógłby działać na twoją szkodę.

Brielle posłała mu ciepły uśmiech.

— Brielle nie będzie tam sama, ludzie — odezwała się w końcu Theresa. — Mikel z nią będzie. I zadba o nią, jak o własne dziecko.

— W istocie — oparł twarz o dłoń z sygnetem. — Poprowadzę ją do ołtarza, jak rodzoną córkę.

— Do ołtarza?! — poderwała się z miejsca. — Nie było mowy o ożenku.

— Dojdziemy do tego z królewską radą.

Jonathan prawie udławił się własną śliną, kiedy to usłyszał. Wiedział, że będzie musiał pogodzić się z utratą księżniczki, ale nie zdawał sobie sprawy z tego, że może do tego dojść tak szybko.

Pozwolił sobie na coś, co nigdy nie miałoby prawa bytu.





* * *





Yyvon przewróciła się na bok, a później niczym robak, zaczęła pełzać do torebki z krwią. Przy okazji kopnęła chleb w stronę Eliota, a przynajmniej taką miała nadzieję. Potem wpadła na coś, na co powinna wpaść dawno. Doczołgała się do rąk Williama.

— To, co zamierzasz teraz zrobić, może się źle dla ciebie skończyć. — ostrzegł ją.

— Jestem twardą babką, Levingstone — odparła nonszalancko i zaczęła gryźć linę, która okalała jego nadgarstki. Woda święcona paliła jej wargi i język, a ból był niemalże nie do zniesienia. Wiedziała jednak, że muszą się stamtąd wydostać.

— Kurwa! — syknęła, kiedy udało jej się uwolnić Willa.

Od razu rozwiązał swoje nogi, chociaż prawie krzyczał z bólu. Wymacał torebkę z krwią i w pierwszej kolejności wsadził ją w usta Yyvon. Następną wypił sam, a później trzecią otworzył i podał Eranowi. Również prosto do ust.

Przesunął się w stronę wampirzycy, która była nieprzytomna i przez chwilę miał wrażenie, że ją zna. Blond włosy, które zakrywały twarz, szybko zostały odgarnięte. Odetchnął z ulgą.

To nie była jego Tessa.

— McAvoy, odezwij się.

— Tutaj.

William podszedł do niego i rozerwał łańcuchy. Eliot skrzywił się nieznacznie, kiedy kolce zostały wyciągnięte z jego ciała. Dopadł się do chleba i pochłonął go zbyt szybko, chociaż był czerstwy.

— Wypite. Rań rączki, książę. — żachnęła się Yyvon. William niechętnie, ale musiał rozwiązać jej liny. Tym razem nie potrafił powstrzymać krzyku. Ból był tak silny. — Erana ja rozwiążę.

— Kim jest ta dziewczyna? — zapytał chłopak, kiedy Yyvon go uwalniała, próbując zdusić w sobie płacz.

— Dowiemy się, jak się obudzi. Na razie wiemy tylko, że to wampir — odpowiedział William. Rozkładając ręce w bok, ruszył przed siebie. Szedł i szedł, aż w końcu napotkał opór i odskoczył od krat, jak oparzony.

Cóż, dosłownie został oparzony. One również ociekały święconą wodą. Cofnął się więc zrezygnowany i poinformował o tym pozostałych.

— Po co nas tutaj trzymają, do jasnej cholery — narzekała Yyvon. — Zwłaszcza Eliota? Nawet nam nie pomoże, nie rozerwie krat.

— Nie możemy się przekopać? — zasugerował Eran.

— To są czyjeś szkielety, na litość boską — spiorunował go Eliot. — Trochę szacunku, nie będziemy w nich kopać.

— Możemy nie mieć wyjścia, ale również wolałbym tego nie robić. — przyznał William.

Tajemnicza dziewczyna poruszyła się i mruknęła coś pod nosem, ale nikt nie był w stanie tego zrozumieć. Bolała ją głowa, kiedy wspierała się na łokciach, żeby usiąść. Kaszlnęła kilka razy, a później syknęła. Czuła, że coś wbija się w jej żebro. Pociągnęła osikowy kołek i zawyła z bólu.

— Wszystko w porządku? — Eran postanowił wyręczyć pozostałych z zaczęcia rozmowy.

— Zostałam przemieniona w wampira, kiedy szłam na urodziny do chłopaka, przetestowano na mnie próg bólu, nafaszerowano czymś i oto budzę się tutaj. W paryskich katakumbach, chociaż powinnam być w Londynie. Nie, nie jest w porządku. — warknęła. Czuła głód, więc dorwała się po omacku do torebki krwi.

— Świetnie. Świeżego wampira nam tutaj brakowało... — jęknął William. — Kto cię przemienił?

— Nie mam pojęcia. Zwracali się do niego Panie Śmierci.

Pozostali wciągnęli powietrze.

— Jakim cudem Benedict ją przemienił? Dorwał Brielle...? — wystraszyła się Yyvon. — Jak bardzo cię skrzywdził? Mówił coś?

— Nie skrzywdził mnie. Przemienił, ale nie skrzywdził. W zasadzie był... miły — brwi Williama wyskoczyły w górę. — Jakiś dziad mnie torturował. Ten cały Benedict wspomniał tylko, że może się nie udać, bo zlizał krew z bruku, ale nie mam pojęcia, o czym mówił. Po przemianie już go nie widziałam, trafiłam do... jak on się nazywał? Chyba Anton. Sprawdzał na mnie różne rzeczy, a później ruszyliśmy w podróż do Paryża. Żeby było zabawniej, widziałam was. Pomogłabym, ale nie byłam w stanie, także wybaczcie.

— Dobry Boże, oby Brielle nie wpadła w jego ręce — powiedziała Yyvon zaniepokojona. — Jak masz na imię, w ogóle?

— Annie. Annie Butler.

— Więc Annie, rozsiądź się wygodnie, bo musimy ci sporo opowiedzieć. — westchnął William.





* * *



Adeline wpatrywała się w nagranie z monitoringu i nie potrafiła zrozumieć, co się właściwie wydarzyło. Anthony pochylał się nad nią, a Kim wodził palcem za rozpikselowaną sylwetką Yyvon.

Yyvon, William, Eran i Eliot rzeczywiście wyszli tym tunelem. Tyle, że nie o własnych siłach.

— Oni są nieprzytomni? — Jerome nie mógł się nadziwić. — I kto to jest, do diabła? — wskazał na mężczyznę z brodą, ciemnowłosego chłopaka i jakąś młodą dziewczynę.

— To jest Anton Morgan — powiedział Kim, czując jak złość w nim narasta. — Ten obok to Conrad Keller.

— Jakim cudem zdążył się tam znaleźć? Przecież... — Anthony nie mógł w to uwierzyć. — Wybiegłem za nim zaraz po tym, jak uciekł.

— Widać, że przybiegł pod bramę. Musiał wiedzieć, że pozostali tędy wyjdą — westchnął komisarz. — Ta dziewczyna wygląda na kompletnie zdezorientowaną. A teraz patrzcie na to.

Nagranie leciało dalej, aż na ekranie pojawił się nagi wampir, na którego ramionach spoczywały kruki. Anton podał mu długi ciemny płaszcz i ciężkie buty.

— Benedict... — szepnęła Adeline i spojrzała na Anthony'ego. W końcu byli spokrewnieni, musiał coś czuć. Cokolwiek.

Nie czuł jednak nic.

Widok jego przodka nie wywołał w nim ani przerażenia, ani smutku, ani czegokolwiek innego. Był obojętny.

— Potem wsiadają do furgonetki i gdzieś jadą. Nie wiemy jednak, gdzie... — tłumaczył Jerome.

— Może do drugiego kościoła? W końcu ciało Verlee zniknęło. — zasugerowała Adeline. Później podała ojcu ulicę, a on wykonał kilka telefonów i wyszedł, prosząc pozostałych, aby zaczekali.

Kim próbował się domyślić, kim mogłaby być dziewczyna, ale nic nie przychodziło mu na myśl. Nie mógł jednak oderwać oczu od Yyvon i jej bezwiednego ciała, które niósł Anton. Z pozostałymi nie obchodzono się tak delikatnie.

Adeline nie mogła patrzeć na to, jak Eran jest tarmoszony po ziemi wraz z Eliotem. Widok Williama w takim stanie również nią wstrząsnął.

— Nie mogę w to uwierzyć. Powinniśmy poinformować resztę, że oni żyją.

— Nie teraz, Adeline. Nie mamy pewności, że żyją. Nie róbmy im złudnych nadziei... — odezwał się Kim ściszonym tonem.

— Masz rację. — zgodził się Anthony.

Jerome wrócił rozgorączkowany z laptopem i położył go z hukiem na biurku. Nacisnął spacje i pokazał kolejne nagranie.

Furgonetka zatrzymała się przed kościołem, do którego wszedł Benedict, a kiedy wyszedł, w rękach trzymał głowę Verlee Van Asbeck i jej ciało. Podał zwłoki Antonowi, powiedział coś do dziewczyny, a następnie wtopił swoje kły w jej szyję.

Zaciągnęli ją do furgonetki, wsiedli i odjechali ponownie.

— Nie ma rejestracji, będzie ciężko ich znaleźć. — powiedział Jerome i spojrzał na córkę, która marszczyła czoło.

— Kochani. Myślę, że Benedict wypił krew Brielle, która została wylana na podłogę w kościele, a ta biedna dziewczyna została przemieniona.

— Przecież tej krwi było tak niewiele... — zastanowił się Anthony. — Myślicie, że to wystarczyło?

— Ciężko stwierdzić — odparł Kim. — Chociaż lepiej będzie dla niej, jeżeli się przemieniła. W innym wypadku i tak umrze.

— Pocieszające, doprawdy... — mruknął Jerome. — Nie macie nawet przypuszczeń, dokąd mogli pojechać?

— Możemy zacząć od kryjówki Antona, z której uciekłem. Może tam wrócili, coś zostawili. — zaproponował Kim.

— Dobry pomysł, ale na dziś chyba wystarczy.

— Wystarczy? Tato, tam jest twój zastępca, książę Londynu, bez którego nie pokonalibyśmy Skażonych, Yyvon, która przygarnęła każdego zbłąkanego wampira i... — zawiesiła się. — Eran.

Kim uniósł brew. Wyczuł, że Adeline czuła coś więcej, niż samo zmartwienie, ale nie rozumiał, dlaczego musiała się z tym kryć.

— Rozumiem to, ale nie możecie się przeciążać. Jest już jedenasta w nocy, wznowicie to jutro rano.

— Wieczorem — sprostował Anthony. — Kim jest jak William.

— Czytasz w myślach?!

— Nie — zaśmiał się. — Władam perswazją.

— Jak Jonathan?

— Oh, nie w takim stopniu. Jonathan jest obdarzony szczególnie, jako krew Mikela Moriatti.

— Szkoda, że żadne z cudownych dzieci Mikela nie potrafi znaleźć naszych przyjaciół. — burknęła Adeline.

Wiedziała, że jej pretensje nie są słuszne, ale czuła frustrację.

Jak mieli ich odnaleźć?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro