Rozdział I
Kiedy Tessa wróciła z 22 George Street, gdzie osobiście upewniała się, że po jej przyjaciołach nie ma śladu, nie mogła w to uwierzyć.
Za dwie godziny miała wsiąść w pociąg do Paryża, ponieważ Mikel zmienił plany po informacji od Jerome'a i ani trochę nie chciała tego robić.
— Nie chcę jechać. Chcę zostać i ich szukać. — powiedziała stanowczo, patrząc prosto w oczy Mikela.
— Zaraz wszyscy będą chcieli zostać i ich szukać — sarknął. — Nie można wprowadzać zamętu. Wampirzy świat szybko zorientuje się, że coś jest nie tak, jeśli na koronacji Brielle nie zjawi się żadna ważna londyńska persona, a sam Rackford nie wystarczy.
— Tam jest Eran, muszę zostać. — warknął Crispin.
— Doskonale was rozumiem, ale zapewniam, że cokolwiek by się z nimi nie działo, na pewno sobie świetnie radzą. — Mikel opadał z sił.
— Wampiry w schronie... — mruknął Anthony.
Brielle podniosła się z fotela, na którym wcześniej prawie usypiała.
— Dosyć — uniosła dłoń w górę, a reszta spojrzała na nią zaskoczona. — Pojedzie Tessa, Crispin, Celine, Jonathan i oczywiście Mikel. Anthony, Adeline i Kim zostaną i zajmą się nowymi wampirami, a także zalążkami poszukiwań. Reszta dołączy po mojej koronacji. To jest rozkaz waszej przyszłej królowej.
Adeline zrobiła wielkie oczy. Pierwszy raz widziała Brielle w takim wydaniu, ale musiała przyznać, że podobało jej się to.
Mikel rozciągnął usta w uśmiechu. Głównie dlatego, że nikt nie miał prawa się temu sprzeciwić, ale również przez wzgląd na dumę.
— Widzę, że wszyscy zrozumieli. Świetnie, bo to było okropne. — wzdrygnęła się i znów usiadła, na co Celine zaśmiała się szczerze.
— Dobra, ale zanim wyjedziecie, niech Tessa powie, co widziała. — poprosił Kim. Ciemne oczy wampira wyraźnie dawały znać, że wiele przeszedł.
— Nic tam nie było. A może coś było, ale byłam zbyt... — oblizała usta. — Rozchwiana.
Świadomość, że William gdzieś zniknął, była jak nóż w plecy. Zaledwie kilkanaście godzin wcześniej prawie odnaleźli wspólną drogę, a teraz nawet nie wiedziała, czy jej ukochany oddycha. Wierzyła w to jednak tak mocno, jak w to, że zaradność Yyvon mogła uratować im tyłki. Wiedziała, że William nie pozwoliłby, aby Eranowi spadł z głowy włos, dlatego kiedy patrzyła na Crispina, czuła się spokojniej. On też miał tę świadomość. Martwiła się nawet poniekąd trochę o Eliota przez wzgląd na Jerome'a, którego darzyła sympatią.
— Dobra. Nie ma co, głowy do góry i jakoś to będzie — Mikel posłał wszystkim słaby uśmiech. — Poinformowałem Basile'a o naszym przybyciu, ale fakt, że Brielle żyje nadal pozostaje tajemnicą. W pałacu ustalimy, jak to wszystko ugryźć.
— W porządku — zgodziła się. — Adeline, mogę cię prości na bok?
— Jasne — potrząsnęła głową i poszła z nią do kuchni. — Co się dzieje? Stres?
— Jestem przerażona — przyznała. — Tak bardzo nie chcę cię zostawiać w takim momencie, ale nie mogę nic zrobić. Wiem, jak ważny jest dla ciebie Eran, dlatego zostajesz.
— Brille — złapała jej dłonie. — To była najlepsza opcja. Poradzimy sobie z Anthony'm i tym Kimem całym, a ty będziesz świetnie sobie radzić na paryskim stołku. — uśmiechnęła się ciepło i mocno ją objęła. Uroniła nawet kilka łez, tak jak i sama Brielle.
— Będę tęsknić. Tak strasznie tęsknić za wami i za Londynem.
— Zobaczymy się szybciej, niż myślisz. Obiecuję. — powiedziała pewnie Adeline, chociaż wiedziała, że może tę obietnicę złamać.
Czasami jednak kłamstwo służyło dobrej sprawie i właśnie w to wierzyła. Trzymając ją w ramionach modliła się jednak do wyższych sił, żeby los więcej nikogo już nie rozdzielał i pozwolił znów złączyć ścieżki.
* * *
Kim czuł się dziwnie.
Nie mógł tego ubrać w żadne inne słowa. Uciekł przypadkowy ze szponów Antona z nadzieją, że odnajdzie siostrę, a trafił w sam środek istnego chaosu. Między ludzi, którzy znali się doskonale i na sobie polegali.
Był kimś nowym, obcym. Wiedział, że ich zaufanie do niego jest kruche i podyktowane desperacją, ale chciał udowodnić, że jest wart tego wszystkiego.
— Absolutnie nic nie wyczuwam — powiedział zrezygnowany Anthony. — Ani zapachu człowieka, ani lawendy i whisky, ani bergamotki...
— Ani drzewa sandałowego — dodała Adeline. — Eran używa tych samych perfum, co Crispin.
— Ja czuję tylko krew Yyvon — odezwał się Kim i spojrzał na Anthony'ego. — Byliście blisko?
— Łączyły nas stosunki mające na celu zapewnienie przyjemności, ale twoja siostra jest dla mnie ważna. Dobija mnie fakt, że gdzieś tam jest i nie mogę... — machinalnie machnął dłonią.
— On zazwyczaj tyle nie mówi — Adeline zwróciła się do Kima. — Trzymaj, przyda ci się. — podała mu gumkę do włosów. Zauważyła, jak co chwilę odgarnia je w tył. Sięgały mu łopatek, dlatego przyjął podarunek z wdzięcznością. Bycie w zamknięciu nie pozwalało na skracanie ich.
— Dzięki. — skinął głową i tuż po tym, gdyby nie Anthony, złamałby nogę.
— Dziura.
— Konkretna — Adeline kucnęła przy otworze i zajrzała do środka, gdzieś zalśniło jej coś srebrnego. — Muszę tam wejść.
— Nie zmieścisz się. — zauważył Anthony.
Kim uniósł brew. Pomyślał, że Anthony po prostu się o nią troszczy, ale przecież każda poszlaka się liczyła.
Bez słowa użył nogi, aby powiększyć dziurę kilkoma tupnięciami. Adeline spojrzała na niego z wdzięcznością, a później zeskoczyła na dół. Rozejrzała się wokół i skrzywiła się nieznacznie.
— To wygląda jak jakaś ukryta piwnica! — zawołała do nich i ruszyła na poszukiwania lśniącego przedmiotu.
Gruz za nią zatańczył dźwiękiem, kiedy Anthony i Kim do niej dołączyli. Irytowała się bo nigdzie nie mogła znaleźć tej rzeczy, która ją tam ściągnęła.
— Kojarzy mi się to z tunelem Mikela. — szepnął Anthony.
— Być może jest stąd wyjście. — zasugerował Kim i zaczął ostukiwać ściany.
— No, jest. — ucieszyła się Adeline i podniosła z ziemi coś ciężko. Podeszła do miejsca, przez które wpadały światła latarni i Księżyca i zdmuchnęła z przedmiotu brud i kurz. Od razu wiedziała, co trzyma.
— Co to? — Anthony spojrzał jej przez ramię. — Cholerny alkoholik.
— O czym mówicie?
— Nas zaginieni byli tutaj na sto procent. To jest piersiówka Williama. — postukała palcem w literę L na jej froncie. Poczuła, że zatliła się jakaś nadzieja.
— W takim razie musieli wyjść tędy. — odpowiedział zadowolony i barkiem odsunął masywne drzwi, które ktoś specjalnie wystylizował tak, aby wtapiały się w ścianę.
Ruszyli natychmiast korytarzem, w pewnym momencie zaczęli nawet biec. Każdy z nich tak bardzo chciał zobaczyć na końcu swoich bliskich. Jeżeli tam byli, połowa zmartwień zostałaby z nich zrzucona.
Adeline wiedziała, że gdyby jej serce wciąż biło, teraz pędziłoby jak szalone.
Anthony, że wszystko będziesz łatwiejsze, jeżeli William się znajdzie.
Kim, że jego siostra rozpłacze się ze szczęścia.
Biegli długo, aż dotarli do kolejny drzwi, a kiedy je otworzyli, zobaczyli mnóstwo kwiatów i chodnik, a także drzewa.
— To nie ma sensu — Adeline przełknęła ślinę. — Przecież to Paddington Street Gardens. Gdyby tędy wyszli, dawno by do nas dotarli...
— Chyba, że nie byli sami. — słowa Kima wprowadziły kolejną dawkę strachu.
* * *
— Levingstone.
William powoli podniósł powieki, ale ukazała mu się absolutna ciemność. W nosie zakręcił mu zapach ziemi, stęchlizny i chłodu. Potwornie bolała go głowa, ale przynajmniej znał powód. Przecież zostali przygnieceni przez kościół.
— Levingstone, obudź się wreszcie. — syknęła Yyvon i kopnęła go w stopę swoją stopą. Siedziała obok niego, czuł to.
— Nieźle go nafaszerowali. — dotarł do niego drugi znajomy głos, należący do Erana. Poczuł ulgę, że żyje.
— Jezu... — jęknął, odczytując myśli pozostałych.
Nie wiedzieli, gdzie są, ale nie byli pod gruzami na 22 George Street. Kiedy mury kościoła się waliły, ziemia zapadła się wraz z nimi, a tam ktoś potraktował ich środkami na usypianie i tylko to zapamiętali.
— No nareszcie! — krzyknęła Yyvon.
Poruszył się, ale szybko tego pożałował. Miał związane ręce za plecami liną. Moczoną oczywiście w święconej wodzie. Nogi w kostkach również miał związane.
— Być może ty będziesz wiedział, gdzie my do cholery jesteśmy.
— McAvoy — westchnął William. — Przeżyłeś.
Eran parsknął śmiechem przez nutę rozczarowania, jaką wplątał w to słowo Will.
Will czuł za głową kuliste kształty, ale nie miał pojęcia, co to jest. Podłoże było gładkie, kiedy szurał po nim ciałem.
— Ile tu siedzimy? — zapytał.
— Bóg jeden wie — odparła Yyvon. — Ale ciebie budziliśmy bardzo długo. Myślę, że minęła przynajmniej doba.
— To by wyjaśniało, dlaczego czuję się tak źle — cmoknął z dezaprobatą. Potrzebował krwi. — Dlaczego Eliot nas nie rozwiązał?
— Też jestem związany, wyobraź sobie. Łańcuchami z kolczatką, także na mnie nie licz.
— I ty jesteś zastępcą komisarza? — zadrwiła Yyvon.
— Jerome pewnie się cieszy, że zaginąłeś — dodał William. — Pozostali na pewno nas szukają, ale nie mam pojęcia, jak trafią na nasz ślad.
— Jest tutaj tak ciemno, że nawet na super wzroku nic nie widzę — narzekał Eran. — Dobrze byłoby wiedzieć, gdzie jesteśmy.
— Cicho — powiedziała nagle Yyvon. — Słyszycie?
W oddali ktoś stawiał ostrożne kroki, ale można było usłyszeć także szuranie. Wkrótce w zasięgu ich wzroku pojawiła się mała plamka światła, która stawała się coraz większa i większa. W końcu przed nimi stanął wampir z lampką w ręce i rzucił obok nich młodą dziewczynę oraz kilka torebek krwi i czerstwy chleb.
— Macie dodatkowe towarzystwo — rzucił wesoło, a kiedy światło lampy oświetliło przestrzeń wokół, każdy zamarł. — Smacznego. — odszedł, gwiżdżąc wesoło.
— Dobry Boże — William przełknął ślinę. — Zamknęli nas w paryskich katakumbach.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro