ROZDZIAŁ XXVII
Marion
Nawet jeśli Gabriel przegrał w starciu ze zbrojnymi Kazimierza, to ja musiałam żyć dalej, bo miałam dla kogo. Opowiem naszemu dziecku, gdy tylko przyjdzie na świat i podrośnie, jak bardzo Gabriel je kochał i że chociaż bardzo chciał to nie zdołał jego albo jej wychować razem ze mną.
Moja sytuacja była niewesoła i dosyć niejasna, ponieważ gdy Melsztyński na spółkę z Wąsatym Mikołajem zaprowadził mnie przed oblicze króla Kazimierza, ten nie wyglądał na zbyt uradowanego z powodu mojego powrotu. Z pewnością monarchę bolała głowa po wcześniejszym spotkaniu z Gabrielem, bo łaził w tę i we wte, długo nie mówiąc ni słowa.
Rysy twarzy Kazimierza przypominały mi teatralną maskę, bo nic się nie dało z nich wyczytać. Nie wiedziałam jeszcze, co zamierzał uczynić w mojej sprawie i czy rozmawiał ze swą siostrą, o ile doszło do spotkania. Nagle król zatrzymał się i spojrzał na mnie tak, że Ocean Arktyczny mógł się przed nim schować ze swoim chłodem.
– Czy źle was traktowałem, pani Marion? – Jego oczy byłyby niebezpieczną bronią, gdyby królewskie spojrzenie miało moc zabijania. – Czy wam uchybiłem w czymkolwiek? Źle wam było w mojej gościnie?
– Nie prosiłam was, panie, o atencję. – Nie mogłam się powstrzymać, żeby tego nie powiedzieć. – Nie żądałam niczego w zamian za uratowanie wam życia. Pomimo tego uwięziliście mnie w złotej klatce i nie pozwoliliście odejść. Do małżeństwa siłą przymuszacie!
– A więc małżeństwo z królem to dla was nieznośny ciężar i kara? – Kazimierz nie zrozumiał nic z tego, co mu starałam się przekazać. – Nie zmieniłem zdania, a zaślubiny się odbędą jak tylko uporamy się z pożarem. Czyli jak najszybciej! Nie myślcie sobie, pani Marion, że możecie mnie wodzić za nos! Nie poniechałem mych planów!
Na koniec swojego monologu odwrócił się do mnie ostentacyjnie plecami na znak, że moje poglądy zupełnie się nie liczyły.
– Zróbcie co trzeba. – Zanim opuścił komnatę poprosił Jaśka i Mikołaja, by się mną zajęli.
– Król zadecydował o waszym losie, pani. – To Mikołaj z ich dwóch wydawał się bardziej opanowany niż jego przyjaciel. – Będziecie pilnowaną, byście nie pobłądzili przed zaślubinami z Kazimierzem.
– Jak mogłabym pobłądzić? – Okazałam niebotyczne zdumienie. – Raul ... To jest krawiec Szmateks, odszedł w swą stronę, Gabriel umarł i nie ma nikogo, kto zabroniłby Kazimierzowi ożenku ze mną. Chyba, że ktoś z panów polskich.
Melsztyński i Mikołaj wymienili znaczące spojrzenia między sobą, co wzbudziło we mnie podejrzenia, że nie mówili mi wszystkiego. O co im chodziło? Co zataili przede mną?
– Gabriel żyw jeszcze, cały na ciele i zdrów na duszy, ale od waszych decyzji zależy jego los. Krótko mówiąc, pani: jeden fałszywy ruch i mąż imieniem Gabriel udaje się na spotkanie ze Stwórcą. – Melsztyński mógłby zrzucić na mnie bombę, a byłabym mniej zdziwiona.
Najważniejsze, że Czarnulek oddychał, jeśli wierzyć słowom pana Jaśka. Ode mnie zależało, jak długo będzie oddychał i chodził po tym Bożym świecie.
– Zostaniecie osadzoną w królewskim lochu dla przemyślenia tego co uczyniliście i co winniście uczynić, by nikt nie ucierpiał.
Siedzenie w lochu nie pasiło mi w równym stopniu, co przebywanie pod kluczem w komnacie. Tymczasem Melsztyński westchnął i bez ceregieli chwycił mnie pod ramię, nakazując pójść za sobą. Mikołaj dreptał z tyłu i baczył, by mi głupie pomysły do głowy nie przyszły.
– Zaczekajcie! – Jeden z dostojników obecnych przy obiedzie zastąpił nam drogę, nie pozwalając przejść dalej.
Tylu ich tam było, że choć twarz wyglądała znajomo to nie potrafiłam przypisać do niej żadnego imienia.
– Cóżeś znowu chciał niecnoto? – Najwidoczniej obaj eskortujący mnie mężczyźni dobrze znali nagabującego nas gościa, bo nie silili się na grzeczność.
– Udam, że tego nie słyszałem! – powiedział nieznajomy. – Król Kazimierz ...
– Co : król ? – Mikołaj wyglądał na zniecierpliwionego.
Wolałby pewnie już oddelegować mnie do lochu i zająć się gaszeniem ognia zamiast rozmawiać z zawalidrogą.
– Król może być zasmucony, jeśli rzeczona dama ... – tu obcy wskazał na mnie – ... ucieknie w drodze do lochu. Wstawię się za wami u królowej Elżbiety, jeśli Kazimierz się pogniewa, a monarchini w waszej obronie przemówi za wami u pana waszego. Przecie zawsze można rzec, że kamraci pomogli pani Marion uciec. Albo co inszego.
Elżbieta zatem chciała mojej zguby, bo liczyła się dla niej sukcesja po bracie, miała gdzieś, że nie uśmiechało się mi pójść za króla i zapomnieć na zawsze o moim Gabrielu. Nie widziała, ile to mnie kosztowało nerwów oraz smutku.
Liczył się efekt końcowy. Bardzo bałam się nieznajomego mężczyzny. Że i Mikołaj i Jaśko ulegną namowom niecnoty. Ale nie, bo Mikołaj fuknął na natręta:
– Głową za nią ręczymy!
Po czym bezceremonialnie odepchnął gościa i wyszliśmy z komnaty, zostawiając niecnotę samego.
– Dlaczego go nie usłuchaliście? Król by nie zwątpił w wasze słowa o mojej ucieczce. – Chociaż, cholera, mogłam się mylić, a oni dwaj nie chcieli ryzykować i nadstawiać za mnie karku.
– Król pragnie mieć syna, nie mnie osądzać jakich użyłby środków na drodze do osiągnięcia celu. – Melsztyński nie był zbyt rozmowny, a ja się temu nie dziwiłam.
Też bym nie chciała gadać z nikim, jeśliby król zagroził mi utratą głowy w wypadku nadużycia jego zaufania.
Bałam się pomysłów waćpanów Jaśka i Mikołaja, ale gdy zaprowadzili mnie przed oblicze swego pana, miałam o obydwóch jeszcze gorsze zdanie. Przecie król nakazał im zaprowadzić mnie do lochu, a nie znowu do niego!
Szczęście w nieszczęściu, że pożar dogasał, głównie z powodu padającego deszczu.
Patrzyłam prosto na króla. Chyba to go deprymowało, ponieważ wyglądał na zagniewanego, ale wściekł się jeszcze bardziej, gdy Jaśko wraz z Mikołajem opowiedzieli mu o propozycji Niecnoty.
– Cóż mi teraz czynić wypada? – Król szczerze się zafrasował.
Widocznie nie przypuszczał, że jego ze mną ożenek był tak bardzo nie po myśli Elżbiety, z którą łączyły go zawsze bardzo dobre relacje.
– Nie dość, że własna siostra żałość mi zadała, to jeszcze pożar ... – Kazimierz patrzył na dogorywający na zewnątrz ogień.
– Jeśli chodzi o to drugie – zaczęłam niepewnie, bo jak zwykle nie potrafiłam utrzymać języka za zębami. – Nie używajcie, panie, drewna do odbudowy miasta, a weźcie jeno kamienie!
– Co rzekliście? – Kazimierza chyba zaintrygował mój pomysł albo zezłościła ma bezczelność, że odezwałam się nie pytana.
– Ogień nie strawi kamienia – powtórzyłam cicho, ale usłyszeli wszyscy trzej.
Wąsaty i Jaśko spojrzeli po sobie, jakby nie dowierzając, że niewiasta może mieć choć trochę pomyślunku w głowie, a Kazimierz nieoczekiwanie się uśmiechnął do mnie i zapytał:
– A skąd wziąć na to fundusze? Kamienny budulec nie jest tani!
Całe szczęście, że wiedziałam, co mu odpowiedzieć! Chwała telewizji i programom edukacyjnym!
– Przychody z żup solnych mogłyby uratować sytuację – odpowiedziałam, co prawda nadal niepewnie, bo król Kazik mógł uznać moją odpowiedź za próbę odwrócenia uwagi od mojej ucieczki albo za niesłychaną zuchwałość.
– Macie szerokie rozeznanie w świecie, pani – rzekł Kazimierz. – Dlaczego więc nie wiecie co dla was dobre i uparcie odmawiacie ślubu ze mną?
"Bo was nie miłuję! Bo chciałabym, żeby Gabriel żył! Bo martwię się o moje dziecko!" – To chciałam mu powiedzieć, ale przecie nie mogłam się poważyć na taką głupotę i tylko wzruszyłam ramionami.
– Daję wam sposobność, pani Marion, byście zrozumieli swą przewinę względem mnie i dali zgodę na to, bym pojął was za małżonkę. – Wszystko we mnie aż krzyczało, że nigdy na to nie przystanę, że nie jemu chciałabym ślubować miłość oraz uczciwość małżeńską, lecz z mych ust wyszło krótkie " zgadzam się".
– To dobrze, że się opamiętaliście. – Może właśnie w tamtej chwili uratowałam Gabrielowi życie, ale za to unieszczęśliwiłam siebie na wieki wieków.
– Możecie chodzić po całym Wawelu, gdziekolwiek zechcecie, ale potrzebujecie ochrony. – Król okazał swą wspaniałomyślność i skinął na pana z Melsztyna. – Przyprowadź do mnie Piotra, muszę z nim porozmawiać. – Mogłam łatwo się domyśleć, że ta rozmowa nie będzie przyjemną pogawędką dla Niecnoty, a najpewniej to i odbędzie się przy udziale królewskiego kata. – A ty, Mikołaju, miej baczenie, żeby pani Marion włos z głowy nie spadł!
Potem nakazał mi i Wąsatemu wyjść.
– Pożar ucichł. – Zauważyłam, że na zewnątrz ogień już nie pastwił się nad drewnianą miejską zabudową.
– Dla niego to uczyniliście. – Nie od razu pojęłam co miał na myśli Mikołaj, ale długo nie trwało zanim ogarnęłam temat.
Nie odpowiedziałam słowem na tę jawną insynuację, że pobiegłabym za Gabrielem, gdyby tylko nadarzyła się po temu okazja. Bo to nie było spostrzeżenie dalekie od faktycznego stanu rzeczy.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro