Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

ROZDZIAŁ XXV

Marion

Dziękować Bogu, że należałam do grona tych niewiast, które nie odczuwały większych niedogodności związanych ze stanem błogosławionym. Nie dręczyły mnie ani poranne mdłości ani zawroty głowy, co z kolei pomagało mi ukryć przed Kazimierzem, jak się miały ze mną sprawy.
Miałabym nie lada problem, gdyby król zorientował się, że w ciągu najbliższych miesięcy nie miał co liczyć na zostanie ojcem. Przynajmniej ja nie urodziłabym jego dziecięcia. Ale póki co, Kazimierz o niczym nie wiedział i się nawet nie zastanawiał, co zrobić z tym fantem. Nie był świadom mojego stanu, a ja mogłam jeszcze ukryć przed nim ciążę z racji tego, że nie była zbytnio widoczna. Nie wiem jak długo zdołałabym oszukiwać Kazimierza gdyby ktoś coś zauważył i życzliwie doniósł monarsze o faktycznym stanie rzeczy.
Nie mogłam narzekać, przecież nie on ani nie Gabriel kazali mi spierdaczać w królewską gościnę do Krakowa i to w parę wieków wstecz!
Nie wiedziałam, co dalej robić, bo czasu miałam aż nadto na rozmyślania i zastanawianie się, co dalej. Siedziałam w zamknięciu i pod strażą, bo Kazimierz dał przykaz strażnikom, żeby nie wypuścili mnie z komnaty samej na krok.
Moje myśli krążyły też wokół osoby Elżbiety Łokietkówny, której obawiałam się bardziej niż Krystyny Rokiczany. Poprzednia miłość króla podobno opuściła już Wawel, pocieszona pokaźną sumą w złocie. Czy opuściła też Kraków - trudno powiedzieć. Co do Elżbiety, to Kazimierz dał jej jasno do zrozumienia, że póki żyw jeszcze i syna mógł sobie sprawić, bratanek jego, Ludwik, na sukcesję po Kazimierzu liczyć nie może.
To rozsierdziło węgierską monarchinię na tyle, że zapowiedziała bratu, iże tak być nie mogło skoro tron przyobiecał jej synowi i na pewno tak tego nie zamierzała ostawić. Co gorsza, złożyła mi wizytę tego ranka, wprawiając w lekkie zdumienie. Nie sądziłam bowiem, że jeszcze przebywała w braterskiej gościnie. No, ale miałam prawo nie znać się na prawidłach gościnności średniowieczniaków.
W każdym razie Elżbieta wytknęła mi, że niepotrzebnie mącę królowi Kazimierzowi w głowie.
- Bądźże rozsądna, dziewczyno! - Zaapelowała do mojego trzeźwego osądu sytuacji. - Jak możesz wierzyć w coś, co nie miało nigdy prawa bytu? Znudzisz się rychło memu bratu i odprawi ciebie jeszcze szybciej niźli odprawił Rokiczanę, a wtedy pożałujesz, że nie posłuchałaś mądrej rady.
- Pani, ja jestem rozsądna. - Podkreśliłam dobitnie ostatnie słowo. - Wiem, co mi należało czynić i dopóki król nie zdecyduje inaczej, pozostanę na Wawelu.
Wiedziałam, że się jej, Elżbiecie, narażałam, lecz wolałam mieć po swojej stronie Kazimierza i nie fikać mu bardziej niż wymagałaby tego sytuacja. Zdawałam sobie sprawę, że Elżbiecie ufać nie wolno. Ani wierzyć w jej życzliwość, ani w dobroć królowej. Oglądałam kiedyś serial dokumentalny o dynastii Piastów i ich miejscu w historii Polski. Ładnie potraktowała Elżbieta najmłodsze bratanice! Też mi troskliwa ciotka! Jedna z dziewczynek umarła dość wcześnie, a drugą Elżbieta zapobiegliwie wydała za mąż za mężczyznę wprawdzie stanu szlacheckiego, ale nie liczącego się w wyścigu do tronu po zmarłym Kazimierzu. Elżbieta milczała dłuższą chwilę, nie odzywając się w ogóle, ale po jej zaciętej minie i tak widziałam, że ledwo co panowała nad gniewem.
"Ktoś tu rzadko słyszał słowo nie" – pomyślałam, lecz byłam na tyle roztropna, że zachowałam ten wniosek dla siebie.
– Żebyś potem, dziewczyno, nie żałowała pochopnie podjętej decyzji! – Widocznie uznała, że chwilowo więcej nie osiągnie i lepiej odłożyć działanie na później, bo wymaszerowała z komnaty dumnie wyprostowana jakby kij połknęła.
Że coś wymyśli, byłam stuprocentowo pewna, bo takie laski jak ona, uparte i żądne władzy, łatwo nie odpuszczają. Znalazłam się w niewłaściwym miejscu i czasie, stanęłam Elżbiecie na drodze do celu jaki pragnęła osiągnąć, więc tak czy owak, znalazłaby sposób, żeby usunąć przeszkodę i cieszyć się z sukcesu.
Gdyby dziecko, które nosiłam pod sercem okazałoby się być chłopcem i przy odrobinie szczęścia nie przypominałoby mojego Gabriela ... Marzenia ściętej głowy! Nie potrafiłam przecież przewidzieć wszystkiego, nie mogłam wszystkiego mieć pod ścisłą kontrolą, żeby chodziło jak w szwajcarskimi zegarku.
Pragnęłam jednak nawet za cenę własnego życia i szczęścia ochronić młodego bądź młodą. Obawiałam się pomysłów Elżbiety Łokietkówny, która była zdeterminowana, aby osadzić na polskim tronie swego syna, a nie jakąś cudzoziemkę, co to przyszła znikąd i z marszu zajęła miejsce u boku Kazimierza. Ten zaś mógłby dać wiarę jej oszczerstwom pod moim adresem, gdyby na upartego zdecydowałaby się posunąć do kłamstwa. I tym samym sposobem Ludwik hapnąłby tron po swoim wuju.
Coś było w tym powiedzenia, że władza demoralizuje, a władza absolutna demoralizuje absolutnie. 
Elżbieta była na git obeznana z realiami epoki średniowiecza, bo żyła i zmarła w tych czasach, a ja mogłam bazować tylko na tym, co słyszałam w radiu, oglądałam w telewizji i uczyłam się na lekcjach historii w szkole. Nie przypominałam sobie, by profesorowie dużo czasu poświęcili Polsce i jej dziejom na swych zajęciach, ale nie szło już tego nadrobić. A tato zawsze powtarzał, że wiedzy nigdy nie jest za wiele, bo nie wiadomo, kiedy mogła się człowiekowi przydać. A ja słuchać nie chciałam, to teraz miałam za swoje!
– Pani? – Drzwi komnaty znowu się otworzyły i przez chwilę pomyślałam, że to Elżbieta Łokietkówna postanowiła powiedzieć coś, co pominęła podczas naszej porannej pogawędki, ale okazało się, że to (co za ulga!) Wąsaty Mikołaj.
Ten sam Mikołaj, który nakazał wtrącić Gabriela do królewskiego lochu, gdy Czarnul się  napatoczył na wawelskim dziedzińcu podczas zakończenia spędu towarzyskiego u tego ... No! Wierzynka!
– Słucham, panie Mikołaju? – W mojej głowie tłukło się tysiące pomysłów, dla których Wąsaty mógłby chcieć mnie widzieć.
Czy Elżbieta nakłoniła go, by porozmawiał ze mną na temat mego rzekomego braku rozsądku jeśli szło o mariaż z królem? Co naopowiadała Mikołajowi o mnie i jakich słów użyła, żeby ten jej uwierzył?
Czy te bzdury (bo na pewno nie komplementy) dotarły już do Kazimierzowych uszu? Czy to była tylko cisza nomen omen przed burzą, mającą wkrótce nadejść? Jak uratuję moje dziecko?!
– Król życzy sobie, abyście mu towarzyszyli przy południowym posiłku. – Na szczęście Mikołaj nie wiedział, jaką ulgę sprawiło mi jego wytłumaczenie, lecz nie zamierzałam niczego wyjaśniać. – I ma nadzieję, że się zgodzicie na królewską prośbę?
Jakbym, cholera, mogła odmówić i nie ponieść za to konsekwencji!
Skinęłam twierdząco swą głową, że owszem, nie miałam nic przeciwko, by pojawić się na obiedzie.
– Zawsze to jakaś odmiana. – Kusił Mikołaj. – Będę was prowadził, byście się nie zgubili. Tyle tu korytarzy!
Kazimierz przysłał swojego człowieka, bym nie skorzystała z okazji i nie dała dyla. Mikołaj miał mieć na mnie baczenie, ale to i tak lepsze niż siedzenie pod kluczem i nudzenie się jak mops. Kazimierzowi zależało na naszym ślubie (i synu), więc nie chciał zbytnio ryzykować. Ja zrobiłabym podobnie, będąc na jego miejscu. Kazimierz niczego nie pozostawiał przypadkowi. Ja też (czasem) nie.
W drodze na posiłek, gdy przemierzałam zamkowe korytarze w towarzystwie Mikołaja, miałam sporo do przemyślenia jak tego ranka, gdy zjawiła się w mej komnacie Elżbieta i wysunęła swoje postulaty pod moim adresem.
Jednym uchem słuchałam Mikołajowego gadania, który próbował zaznajomić mnie z zasadami panującymi przy królewskim stole, ale było tego tak dużo, że połowy nie zapamiętałam, a to, co zakodowałam sobie w pamięci, cudem tylko nie uleciało z mózgownicy drugim uchem. Na cholerę tak utrudniać komuś życie? Rozumiem, król królem, ale bez przesady! Żywiłam nadzieję, że król Kazimierz przebaczy mi, jeśli palnę jakąś gafę przy konsumpcji jadła i złoży to na kark inszości cudzoziemskich obyczajów. Z drugiej strony byłoby fajnie, gdyby ze względu na te "insze obyczaje" albo raczej ich brak, zdecydował się na odprawienie mnie z Wawelu i zajął się swoimi sprawami.
Wątpliwe. Bardzo wątpliwe! Skoro Kazik zadał sobie tyle trudu i zachodu, by z cudzoziemki móc uczynić królową swego kraju, na pewno był bardzo zdeterminowany, żeby przeforsować swą wolę.
Wąsaty Mikołaj w końcu umilkł, więc albo uznał, że powiedział mi już wszystko o savoir - vivre przy monarszym stole, albo zorientował się, że większość z tego, co rzekł w tempie ekspresowym wyparowała z mojej głowy i to tylko syzyfowe prace, wysiłek niewarty celu. Ale nie, bo gdy zatrzymaliśmy się przed masywnymi wierzejami, rzeźbionymi w istne esy - floresy, Mikołaj wyjaśnił mi, że za tymi drzwiami, pilnowanymi przez dwóch strażników, znajduje się Główna Sala.
– Tutaj król spożywa posiłki, gdy przebywa na Wawelu – dodał Mikołaj, tak dla pewności, że zrozumiałam jego słowa we właściwy sposób.
Strażnicy pilnujący, by nikt niepowołany nie dostał się do Głównej Sali, na polecenie Mikołaja pchnęli ciężkie drzwi, które ustąpiły ze skrzypieniem słabo naoliwionych zawiasów. W komnacie, gdy zjawiliśmy  się w tejże z Wąsatym, było już całkiem gwarno. Jeszcze bardziej głośno niż na Jarmarku Świętego Dominika w Gdańsku. Panowie możni, odziani w wypasione jak na ówczesne standardy ciuchy, dyskutowali ze sobą nawzajem na jakieś ważkie tematy, ale gdy zauważyli, że przybyłam na posiłek, by zjeść go wraz z nimi i oczywiście Kazimierzem również, ucichli jak na komendę.
– Witajcie, pani. – To Kazimierz pierwszy przerwał ciężką ciszę jaką zapadła w Sali.
Podszedł do mnie i podprowadził do miejsca po swojej lewej stronie przy stole, które zostało mi przypisane jako królewskiej narzeczonej.
– Good afternoon, sir. – Kazimierz spojrzał na mnie jak cielę na malowane wrota.
A niechby się nauczył angielskiego zamiast tych polowań na płeć piękną, jakie sobie upodobał! Mówiono mi w szkole, że angielski to język międzynarodowy, ale najwyraźniej polski władca jeszcze o tym nie słyszał!
– Dzień dobry, panie. – Powtórzyłam powoli swoim polskim naznaczonym charakterystycznym amerykańskim akcentem.
Panowie możni milczeli, gdy zasiadałam po lewej stronie króla, ale nie odważyli się powiedzieć głośno, że ta miejscówka nie należała mi się ani ani. Może odradzali swemu seniorowi mariaż z cudzoziemką, o której wiadomo jedynie tyle, że powije (albo i nie) królewskiego syna  a Kazimierz ani myślał ich posłuchać w tej sprawie, lecz  nie mogłam wiedzieć wszystkiego, co zamyślali doradzić Kazikowi. Ani głębiej to przeanalizować, bo nie miałam większego wpływu na dworską politykę w państwie polskim.
Cóż, takie życie ...
Na szczęście, Elżbiety nie było widać w Sali, szkoda, że Raula czy Gabriela obecności też nie uświadczyłam. Ale, wątpliwe, żeby król widział w nich kogoś innego jak persona non grata. Gdyby się udało uciec albo chociaż pogadać z Raulem, nieszczęśnikiem, który z mej przyczyny przechodził przymusowy detoks! Ale nic z tego, nie było nawet cienia szansy, bym uczyniła choć krok bez wiedzy Kazimierza!
Posiłek trwał w najlepsze, gdy za rzeźbionymi drzwiami prowadzącymi do Głównej Sali dało się słyszeć zamieszanie i ogólnie taki hałas, że ryk startującego odrzutowca mógłby przy nim wysiąść. Ktoś coś krzyczał, strażnicy również cicho nie siedzieli, więc król chcąc nie chcąc musiał zareagować. Nie wyglądał na człowieka zadowolonego z przerwania mu jedzenia, gdy rzekł:
– Cóż znowu za brewerie się tam wyprawiają?!
– Sprawdzę, panie. – Mikołaj uniósł wzrok znad jadła, które akurat spożywał i wstał ze swego miejsca.
Koniec końców Kazimierz też wstał, bo chyba przeczuwał, że sprawa wymagała jego interwencji. Zauważyłam, że panowie możni też przestali jeść i w pełnej napięcia ciszy oczekiwali na rozwój wypadków. Nie wiedziałam czego się spodziewałam, ale na pewno nie wrzeszczącej i niezadowolone ochmistrzyni, która za nic mając dobre obyczaje wtarabaniła się do sali i poczęła wylewać przed królem swoje żale i inne bolączki.
– Tak się dłużej nie da, panie! – pomstowała pomiędzy jednym a drugim kuksańcem pod żebra od strażników.
– Ale my przecie robimy co do nas się należy! – Jeden ze strażników obruszył się na zarzuty wysuwane przez ochmistrzynię.
– Nieszczęście gotowe! Złe się stało! – Ochmistrzyni załamała ręce z płaczem.
To, co się przydarzyło, mogło mieć dla niej przykre konsekwencje, bo nie upilnowała ...
– Mówże z czym przychodzisz, pókim dobry! – Mikołaj chyba nie miał ochoty na dłuższą przerwę w jedzeniu, bo mu głośno zaburczało w brzuchu.
Uśmiechnęłabym się, gdyby nie fakt, że zanosiło się na grubszą sprawę. To jednak nie przeszkodziło mi, bym dokończyła podpłomyk, który nadgryzłam zanim przyszła zdenerwowana czymś ochmistrzyni. W końcu, ponaglana zarówno przez Mikołaja jak i samego Kazimierza, poczęła się kajać przed obydwoma i nieskładnie tłumaczyć.
Zrozumiałam jedynie, że Gabriel ukradł moją suknię na zaślubiny z królem i znikł bez śladu z szatą weselną. Czyżby królowa Elżbieta maczała w tym palce, przekupiła ochmistrzynię, a teraz ta druga zgoniła wszystko na nieszczęsnego Czarnulka?
– Krawiec też mu pomagał  – rzekła zasmucona niewiasta.
– Jaki znowu krawiec?! – Kazimierz wyglądał jakby szukał kandydata bądź kandydatki na tortury i nie mógł się zdecydować, bo miał zbyt szeroki wybór.
– Ten cały Szmateks! – wykrzyknęła ochmistrzyni, nie kryjąc irytacji. – Tu zagadał, tam zamieszał i polazł  tak szybko jak przylazł. Wtedy my zauważyli, że sukni nie ma!
Przyznaję, że to dziwnie brzmiało, było w dodatku grubymi nićmi szyte, ale Kazimierz najwyraźniej uwierzył słowom ochmistrzyni.
– Dość tego dobrego! – ryknął król jak ranny niedźwiedź. – Ślub odbędzie się bez względu na przeszkody i choćby niewiasta zwana Marion miała założyć włosienicę na koronację, nie odstąpię od swych zamierzeń!
No i proszę, Czarnulek jednak - jeśli wierzyć słowom ochmistrzyni  - nie ustawał w wysiłkach, żeby zarobić wpiernicz od króla! No, ona nie mówiła "wpiernicz", ale chodziło jej o to samo, choć użyła innych niż znanych mi osobiście słówek na niedzielę po kościele. I ta burza! To źle wróżyło na przyszłość, tę bliższą i tę dalszą.
– Jeśli podważacie, pani, moją wolę  – tu Kazimierz zwrócił się do mnie – równie dobrze możecie wrócić do swej komnaty. Niepotrzebnie chciałem po dobroci!
Skinął na strażników, by mnie odprowadzili do komnaty, jakby był przekonany, że to moją winą było, iże Gabriela poniosła fantazja! Nie pozwolił, bym się wytłumaczyła i zapewnień o mej niewinności względem tego zdarzenia też słuchać nie chciał.
Jak przechytrzyć strażników, którzy mnie pilnowali i na krok nie odstępowali? Siedzenie w komnacie dawało się mi już we znaki i nie chciałam siedzieć pod kluczem. W oddali znów zagrzmiało. Lubiłam łazić po deszczu, ale teraz nie miałam do tego natchnienia.
– Boże, dopomóż! – I wtedy mnie oświeciło.
To było szaleństwo, ale sprawdzić zawsze można, czy gdzie przejścia tajemnego nie ma. Służki gadały o jakimś, gdy sprzątały wczoraj moje więzienie i sądziły, że nie słuchałam ich słów.
– Bóg nie pomaga w bezeceństwach, pani! – Nawet nie zauważyłam, kiedy król stanął w drzwiach komnaty.
Obserwował mnie spod zmrużonych powiek, a ja nie wiedziałam, po co tam przylazł. Co teraz? Czego chciał? I ... ?
Nagle osunął się na posadzkę, ogłuszony uderzeniem glinianym naczyniem w swoją królewską łepetynę.  Gdzie podziała się straż?!
– Marion, przestań się gapić jak cielę na  malowane wrota! – Gdyby nie fakt, że stał przede mną żywy Gabriel, nigdy bym nie uwierzyła, że po mnie wróci i stąd zabierze. – Chcesz pogawędzić z katem jak znajdą nas nad ciałem króla? Potem sobie wszystko wyjaśnimy! Chodźże wreszcie!
Mogłam tylko skinąć głową, że pójdę razem z nim i że z katem to ja gadać nie będę.
– A co z Marią? – Cholera wiedział, czemu zajmowała me myśli kobieta, która mu towarzyszyła podczas wcześniejszej wycieczki u Kazika.
– A co ma być? – burknął Gabriel. – Wszystko ci później powiem i wyjaśnię!
Życie ci niemiłe?!
– Przestańże się drzeć. – No i w tej swojej złości umilkł, mogłam modlić się, żeby Kazimierz nie ocknął się za szybko albo żeby go chociaż szybko nie znaleźli.
– Kurwa! – zaklął Gabriel.
– I cholera też – dodałam, gdy zauważyłam to, co on widział.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro