ROZDZIAŁ XXIII
Anna, matka Grzymki i Gabriel
Odczuwałam silny niepokój, taki jakiego nigdy wcześniej nie doświadczyłam. Towarzyszył mi przez cały dzień, przy porannym wstawaniu i przy śniadaniu, i jeszcze wtedy gdy wraz z Grzymką ruszałyśmy do swych codziennych obowiązków. Lęk nie opuszczał mnie i wtedy, gdy obie przekraczałyśmy zamkową bramę, by dostać się na Wawel, gdzie obie z córką mieliśmy swoją robotę do zrobienia.
Tłumaczyłam sobie, że obie nie uczyniłyśmy niczego przeciw woli królewskiej i Bożej. To znaczy, Grzymka nie uczyniła, bo to ja nie odprawiłam męża, którego córka przywiodła do naszego domostwa, prosząc o łaskę dla niego. Tak oto, nie mogąc się sprzeciwić prawdzie o chrześcijańskiej miłości względem bliźniego w potrzebie, ukryłam męża imieniem Gabriel w naszej lichej chatce poza murami miasta, gdzie rzadko kto zaglądał i jeszcze rzadziej ktoś nas niepokoił, ale i tak trzeba było zachować ostrożność.
Zabroniłam mu opuszczać chatę, gdy nas nie będzie ani hałasować, żeby kłopotów na nas nie ściągnął. Mimo strachu, który kiełkował w mym sercu, nikomu nie dałam poznać po sobie, jak bardzo się boję ujawnienia mojego sekretu. Powściągliwość przykazałam również Grzymce, a ta się nie sprzeciwiła matczynej woli.
Gniew króla Kazimierza byłby jeszcze gorszy niż strach, jaki czułam wraz z przekroczeniem bramy zamku. I nie trzeba było tego tłumaczyć nikomu, kto słyszał o Kazimierzu.
Gdy Grzymka przyprowadziła wymizerowanego Gabriela do naszej chaty o zmierzchu dnia poprzedniego i zapytała mnie: "Czy to ten, matuchno?",
nie znalazłam w sobie tyle siły, żeby zaprzeczyć i tym samym skłamać. Potwierdziłam jej przypuszczenia, przykazując jednocześnie surowo, by nikomu nawet słówkiem nie napomknęła o Gabrielu.
Pomagałam ludziom w sposób, który niemal zaprowadził nas obie na stos, a gdy król Kazimierz darował nam przewinę jaką stanowiło leczenie chorób ludzkich ziołami, bo przepowiedziałam mu narodziny królewskiego syna, którego powije mu niewiasta przybyła z dalekiej krainy, nie chciałam więcej kusić losu.
To, że widziałam więcej niż inni ludzie, oprócz króla i mego świętej pamięci małżonka, wiedziała jedynie Grzymka, a i tak nie powstrzymywało to krakowskich mieszczan przed omijaniem nas szerokim łukiem. Nie pragnęłam, aby nasza trudna sytuacja jeszcze bardziej się pogorszyła.
Postanowiłam pomóc Marion i Gabrielowi, nie mówiąc o tym głośno. Nie było nikogo innego, co by się na to powarzył. Miałam nadzieję, że Bóg nie opuści nas w potrzebie i zechce wysłuchać modlitw, jakie zanosiłam przed jego oblicze.
Ochmistrzyni nakazała całej żeńskiej służbie na Wawelu, by przyłożyła się jeszcze bardziej do swej roboty z racji zbliżającego się ślubu króla Kazimierza i Pani Cudzoziemki, jak mówiła za plecami monarchy o jego narzeczonej, gdy króla nie było w pobliżu.
Ponoć poprzednia królewska małżonka, Jejmość Krystyna Rokiczana już przymierzała się z królewskiej woli do opuszczenia Krakowa, pocieszona sporą sumą w złocie i brzęczącej monecie przez wiarołomnego męża.
Marion to ja jeszcze nie widziałam, ale sam fakt, że król postanowił się ożenić po raz wtóry i to z obcą sobie niewiastą oraz z własnej nieprzymuszonej woli, stanowił wdzięczny temat do plotek i gdybania. Zresztą nie ja jedna nie miałam sposobności poznać przyszłej władczyni polskich ziem, ponieważ król trzymał ją niemal w całkowitym odosobnieniu i nie pozwalał, by opuszczała swoją komnatę bez towarzyszącej jej straży. Ja wiedziałam dlaczego tak czynił. Bowiem Kazimierz nie zamierzał pozwolić cudzoziemce odejść. Nie ważne, jakich to będzie wymagało od niego poświęceń.
Żądał zbyt wiele od Boga i ludzi, więc tym razem postanowiłam postąpić inaczej niż podpowiadał mi rozum i pomóc Gabrielowi w odzyskaniu jego Marion.
Szorowanie na kolanach kamiennych posadzek na Wawelu okazało się żmudnym oraz wyczerpującym zajęciem, które skutecznie pozwalało oderwać się myślami od trudnych spraw i skupić na robocie, za którą miałam otrzymać zapłatę. A obmiatanie kątów z pajęczyn i wycieranie kurzy pod czujnym wzrokiem ochmistrzyni nie mogło skończyć się dobrze, jeżeli bym się obijała.
Za dużo roztrząsania problemów nikomu jeszcze nie przysporzyło radości, a wręcz sprawiało, że strapiony człek bardziej pogrążał się w swych troskach. Sprzątanie miało potrwać przynajmniej ze dwa dni jeszcze, lecz pani ochmistrzyni zależało tyle na dokładności, co i na szybkim sprzątaniu, więc ponaglała panny służebne i najęte do pomocy dziewczęta oraz niewiasty, żeby się nie obijały i wykonywały pracę szybciej, nie szczędząc na staranności. Patrzyła na nas wszystkie sokolim wzrokiem, który zdawał się wyłapywać każdą plamkę i drobinkę kurzu. Robiłam to, co do mnie należało. Przecie zbliżającą się uroczystość ...
Wieczorem, który przyszedł nie wiadomo kiedy, oznajmiając koniec pracy na dziś, mogłam chwilę odetchnąć zanim znalazłam się za bramami miasta, zamykanymi na noc. Zmęczenie czułam nawet w najmniejszej kosteczce mego ciała, ale miałam siłę, żeby jeszcze pomyśleć o Grzymce, będącej już zapewne w domu i o Gabrielu, nabierającym powoli sił i tęskniącym do swej pani.
Patrząc na niego łacno się można było domyśleć, dlaczego lgną do niego niewiasty. Bowiem nawet wynędzniały i zmęczony stanowił atrakcję dla niejednego niewieściego oka. Uwagę przyciągała jego oliwkowa cera i ciemne włosy, skręcone w kędziory, a gdy się uśmiechał, jakby niebo się otwierało na sam widok blasku jego oczu. Wystarczyło, że mówił o Marion, wówczas widziałam, że żałował swych przewin i chciał naprawić błąd, jaki popełnił i z którego przyczyny podążał za matką swego dzieciątka aż do Krakowa.
Jak mogłam się spodziewać, nie wyszedł mi na spotkanie i nie stanął w progu chaty, tak jak go prosiłam przed wyjściem do pracy. Czekał w środku chałupy, aż zamknę za sobą drzwi i dopiero wówczas się przywitał. Wyglądał o niebo lepiej niż wtedy, gdy przyszedł za Grzymką, wymyty do czysta i najedzony, uśmiechnął się i na powrót zaszył się w kącie, gdzie urzędował z jakąś kostką wielkości dłoni, trzymaną przezeń na kolanach.
- Co to? - zapytałam i wskazałam na dziwo, którym się akurat zajmował.
Nigdy nie widziałam niczego podobnego, bo przecie kostki do gry były mniejsze i nie pokryte jakimiś znaczkami. Tych z kolei nie potrafiłam odczytać ani tym bardziej pojąć.
- Kostka. - Tyle to i ja wiedziałam.
- Do gry? - Zdziwiłam się niepomiernie.
Gdzie i o co zamierzał grać Gabriel? Czyżby ze smutku i stroskania na rozum mu padło?
- Nie. By wrócić do domu. Z Marion. I resztą. - Gabriel nie był zbyt rozmowny, ale miał ku temu powody.
I nie ufał nikomu.
- Jak? - Kostka ciekawiła i mnie, i Grzymkę, a jej sposób działania wciąż pozostawał zagadką.
- Pójdę po Marion. - Już król Kazimierz zadbałby o to, by to spotkanie było ich ostatnim spotkaniem.
- Szmateks pomógłby? - Bez dobrze obmyślonego planu działania niczego byśmy nie osiągnęli, a skoro krawiec był na Wawelu i mógł porozmawiać z Marion, to należało do niego dotrzeć i wtajemniczyć w rodzący się plan.
- Raul? Może. - Gabriel westchnął z ciężka.
Dotarcie do Szmateksa, co to obstalowywał szaty ślubne dla Marion przypadło mnie w udziale, Gabrielowi zaś - przekazanie mi, co miałam rzeknąć krawcowi.
Gabriel spojrzał na mnie spokojniejszym wzrokiem i poprosił:
- Help me, please!
- Co?
- Pomoż nam, Anno. - Bez znajomości podstaw polskiej mowy to Gabriel daleko nie dotrze.
Wprawdzie na głupca to Gabriel nie wyglądał, ale bardzo się wyróżniał na tle innych ludzi. Może nawet za bardzo. Gdybym była na jego miejscu to zrobiłabym wszystko, żeby przyswoić sobie odpowiednie umiejętności. Ale Bóg tak pokierował mym losem, że nie musiałam przeżywać podobnego dylematu, bo nie byłam ani Gabrielem ani nawet mężem.
Powinnam mu powiedzieć, że będzie ojcem, że Marion nosiła jego dziecię, że powinien się spieszyć z jej uwolnieniem. Tylko jak się do tego miałam zabrać, by uwierzył, że niewiasta zwana Marion go nie zdradziła?
Co brakowało słowom przekazałam szanownemu Gabrielowi odpowiednimi gestami, które naśladowały ciężarną niewiastę z brzuchem, kołysaniem dziecięcia w ramionach i wskazanie najpierw na niego, potem wymienienia imienia Marion i na koniec te trzy najważniejsze słowa - dziecię jest Gabriela.
Gdy do łepetyny przyszłego taty dotarło wreszcie, co pragnęłam mu przekazać, pojął pewnie, że ratujemy nie tylko Marion, ale i niewinne maleństwo.
- Voy a ser papa? Zostanę tatą? - wymruczał i westchnął.
Gdy już otwierałam usta, żeby potwierdzić nowinę, do drzwi chaty ktoś załomotał co mogło znaczyć jedno. Kłopoty. Komu się tak śpieszyło i czegóż chciał od biednej białogłowy?
Powstrzymałam Gabriela gestem dłoni, by nie poszedł tego sprawdzić osobiście. Poszłam sama, podczas gdy Grzymka myła w misie z wodą brudne statki, co się ostały po wieczornym posiłku.
Gabriel wycofał się dyskretnie w najciemniejszy kąt, by go nie było widać od strony drzwi.
- Idę! - krzyknęłam głośno, by osoba po drugiej ich stronie nie miała wątpliwości, że była słyszaną.
Gościem okazał się sam mistrz małodobry, który uskarżał się na silny ból zęba i po ratunek przyszedł. Niemniej jednak obawiałam się, że jego czujne oczy dostrzegą Gabriela, toteż poprosiłam go, by poczekał na zewnątrz, a ja w tym czasie przygotuję wywar z ziół, by uśmierzyć bolączkę, z którą do mnie przyszedł. Kat wiedział, że król pod groźbą utraty życia nakazał mi przestać parać się zielarstwem, ale chyba w tej chwili bardziej obchodziło go dobre samopoczucie niż wola monarchy zajmującego się ważniejszymi sprawami niż katowskie zdrowie. Kat powiedział, że zaczekać to on mógł, byle nie za długo, bo ból okrutnie go trapił i wytrzymać się już nie dało.
- Pomożecie, Anno? - Upewnił się, że mu nie odmówię ratunku.
Pewnie, że bym nie odmówiła. Ale dlatego, że gdybym rzekła "nie" i precz iść nakazała, to by i pomsty mógł szukać zarówno na Grzymce jak i na mnie. Przytaknęłam i ruszyłam zabrać się do działania, więc jemu nie pozostało nic innego jak czekać i modlić się w duchu, żeby cierpienie zelżało. Przygotowanie mikstury nie zajęło mi kilku minut, lecz trochę więcej czasu niż wcześniej zakładałam, ale gdy była gotowa to wręczyłam ją bolejącemu katu i przykazałam, by za dużo o tym nie rozprawiał. Mistrz małodobry wyciągnął zza pazuchy kilka miedziaków.
- To dla was, Anno. - Podziękowawszy oddalił się pośpiesznie, by mimo zapadającego zmroku nikt go nie zauważył w mych progach i czego paskudnego sobie nie wyobraził.
Mogłam odetchnąć wreszcie z ulgą, Gabriel też przestał wyglądać jak spłoszony zając, bo całe szczęście dla nas kata tylko bolał ząb i nie przyszedł do mej chaty z niczym innym.
Zamknęłam za sobą drzwi i upewniwszy się, że jesteśmy sami, mogliśmy kontynuować przerwaną rozmowę.
- Co z twoimi? - zapytałam Gabriela.
- Marią i Doktorkiem? - odpowiedział pytaniem na pytanie, a ja przytaknęłam. - Modlić się trza, by się udało.
- A z drugiej strony nie da rady pomóc? - Próbowałam jaśniej rzec, o co mi szło, więc dodałam kolejne zdanie. - Rodzice Marion? Twoi rodzice?
Na samą wzmiankę o jego rodzicach, Gabriel zacisnął usta w wąską kreskę, aż pobielały. Domyśliłam się bez trudu, że to dla niego trudny, jeśli nie drażliwy temat. Albo młodego człowieka nie łączyła z nimi bliska więź, albo pomarli, ale nie ośmieliłabym go o to zapytać. Za to Gabriel niespodziewanie zaczął rozprawiać o jakiejś Marii - Elenie i Marii Skrzyńskiej.
Pomyślałam, że to dziwne - tyle Marii wokół niego!
Marion najpierw. Potem jeszcze Maria - Elena i ta Skrzyńska. Co łączyło go z pierwszą to już wiedziałam, ale dwie pozostałe były zagadką. Aż mnie olśniło. Pewnie Marion odkryła, że tamte są zdecydowanie za blisko jej przyszłego męża i postanowiła odejść, i nie naprawiać tego, co się zepsuło. W takich przypadkach wina zazwyczaj leżała po obu stronach. Chodziło mi oczywiście o zdradę, a nie dalekie wojaże.
Gabriela odejście Marion musiało bardzo wytrącić z złej drogi, na którą nie bacząc wszedł. Potem jeszcze te moje słowa do króla Kazimierza o synu i dziedzicu tronu Polski! Usprawiedliwić mogło mnie jeno to, że dziecię swe i siebie ratowałam!
- Źle zrobiłem i żałuję. - Usłyszałam ciche słowa Gabriela.
- Marion wie? O żalu? - zapytałam.
Wzruszył ramionami i wbił smutny wzrok w podłogę.
- No, to jej o tym rzeknij. - powiedziałam. - Nie czekajcie zbyt długo że szczerą rozmową. Czas leczy rany, więc może i tą też uleczy?
Marion też nie była bez winy. Zamiast próby pojednania że swym mężczyzną wybrała ucieczkę, która bardziej jeszcze zagmatwała sytuację! Co jeszcze mogłam uczynić, by pomóc tym dwojgu zagubionym ludziom?
Jeno zostało mi porozumieć się jutro z krawcem Szmateksem i wyjaśnić mu w czym rzecz. Przestrzegłam Gabriela, by nie działał pochopnie i zdał się na mnie. Bo jak zdążyliśmy się przekonać, pośpiech bywał złym doradcą.
Trza było modlić się do Boga, by zechciał nakłonić ucha ku prośbom naszym i nie odwracał od nas swego oblicza. Oby nadzieja nie umarła zbyt szybko.
Udaliśmy się na spoczynek, bo jutro też był dzień i praca, którą należało wykonać. Zasypiając zdążyłam pomyśleć o Gabrielu, Marion i mściwym królu Kazimierzu. Jak to się skończy, nie miałam pojęcia, ale trzeba było próbować zapobiec nieszczęściu, póki jeszcze była na to szansa i czas.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro