Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

ROZDZIAŁ XXI

Devon Martinez

Odkąd szanowny ojciec zapowiedział się z wizytą i przejawiał chęć rozmowy ze mną i Jorge' em na temat publicznego prania rodzinnych brudów, sądziłem, iż gorzej być już nie mogło. A tu klops, bo wierzcie lub nie, ale istniała znacznie gorsza opcja niż spotkanie ze staruszkiem twarzą w twarz.
Tą nieciekawą alternatywą było gadanie z Cruzem. Starym Santiago. Następnego dnia po spotkaniu z nim sam na sam w mojej chacie, gadzina jedna zadzwoniła prosto do biura, które prowadziłem z powodzeniem od kilkunastu lat z propozycją nie do odrzucenia. Santiago zaproponował, że wpadnie do mego miejsca pracy. Uznał zapewne, że nie dość już mnie zdenerwował i pewnie obmyślił kolejne atrakcje, których jakość miałem przyjemność wkrótce przetestować. A takiego wała!
Gdy grzecznie zapytałem go o wyjaśnienia tej niecodziennej wizyty towarzyskiej, to powiedział, że mam na niego czekać w biurze, bo przez telefon niczego więcej nie powie i zwyczajnie się rozłączył.
Wkurzył mnie bez dwóch zdań, bo byłem konkretnym człowiekiem i nie przepadałem za niedopowiedzeniami. Pozostało mi wierzyć, że przeżyję nalot Cruza na biuro w jednym kawałku. Kto go tam wiedział co mu po tej łepetynie łaziło. Jego reakcji i zachowania nie dało się przewidzieć w ciemno i na pewniaka, wściekł się, bo go postraszyłem pierdlem i zrujnowaniem jego biznesu w zamian za to, że Gabriel  (syn Cruza, tak dla jasności) Marionka mi ubił, więc różnych rzeczy się spodziewałem, nie tego jednak, że "ma sprawę". Napytałem sobie biedy i kto to wiedział, czy stary Cruz nie zechce mi wpakować kulki między oczy jako formy podziękowania za całokształt. Ale gdyby rzeczywiście chciał mej śmierci, nie patyczkował by się z zapowiedzią przybycia i przysłał do mnie jednego ze swoich ludzi od brudnej roboty. A może to właśnie planował okrężną drogą?
Nie czekał też, bym wyraził (bądź nie) zgodę na pogawędkę, tylko powiedział, że podjedzie do mnie prosto do biura, gdzieś około szesnastej, co oznaczało, że Elise i nasze dzieci sami zjedzą obiad.
Zadzwoniłem do Elise, żeby powiedzieć, że nie przyjadę do domu na obiad, żeby się nie martwiła. Jak przewidziałem od razu się domyśliła, że Santiago Cruz miał wpływ na moją przyszłą nieobecność i wprost zapytała w jaką kabałę znowu się wplątałem, i co zamierzałem zrobić w związku z tą sprawą.
– Powiedział, że ma do mnie sprawę, ale niczego nie chciał mówić przez telefon – powiedziałem zgodnie z prawdą, a Elise się wściekła i zanim się spontanicznie rozłączyła, poradziła mi, bym nie dał się zabić.
Nie wiedziałem, którego z Cruzów chciałem sprać na kwaśne jabłko w pierwszej kolejności  - Gabriela za jego nadmierny apetyt na kobiece wdzięki czy jego ojczulka, co ciskał się o byle bzdet. A może lanie podług lat należało się przede wszystkim Marionkowi, co to "musiał" spierdzielić do średniowiecza i jeszcze się zasiedział w gościnie u króla Kazika!
Miałem co robić w pracy zanim nastanie szesnasta, więc się tym zająłem zamiast siedzieć i martwić się Santiagem, na którego i tak nikt wpływu nie miał. Nawet się nie spostrzegłem jak wybiła szesnasta, toteż odłożyłem na bok ostatni dokument i uporządkowałem biurko, żeby jutro nie straszyło mnie bajzlem. Łudziłem się, że skoro Cruza jeszcze nie było, to pewnie zapomniał o złożeniu zapowiedzianej wizyty i już nie przylezie. A tu kiszka, bo zabrzęczał dzwoneczek przy wejściu do biura, a zaraz potem usłyszałem szuranie butów o posadzkę.
Ja pierdzielę, cholera, Santiago! Nie mógł sobie darować i przylazł! Skoro przyszedł to nie było innego wyjścia jak zrobić dobrą minę do złej gry i go wysłuchać.
Głupi to ja nie byłem i nie wierzyłem w cuda, musiał mieć powód, żeby przyjść i mi nawrzucać, cokolwiek zamierzał powiedzieć to niechby mówił od razu, byle szybciej skończył!
– Dzień dobry, panie Cruz – powiedziałem na wstępie i niemal na bezdechu oczekiwałem na rozwój wypadków.
– To się jeszcze zobaczy, czy taki dobry. – Santiago Cruz westchnął i cisnął swój szyty na miarę płaszcz na oparcie najbliższego krzesła.
Potem podwinął rękawy śnieżnobiałej koszuli aż po swe opalone łokcie. No, to zaraz się zacznie i już nic mnie nie uratuje przed gniewem faceta, który pomimo pewnego wieku w niczym nie przypominał nobliwego seniora.
Przed oczami przesunęło mi się całe moje życie - od takiego kajtka począwszy, a na dorosłym gościu skończywszy. Spojrzenie Cruza spoczęło na oprawionej w ramkę fotografii, która przedstawiała moją gromadkę w komplecie plus Jorgego na dokładkę i Jamesa, jego syna w pakiecie promocyjnym. Marionek też na zdjęciu była. Pomyśleć, że wplątała się w potężne tarapaty z powodu jednej nie przemyślanej decyzji!
– Kobiet i dzieciaków nie tykam, wbrew pozorom mam swoje zasady – oświadczył.
Klapnął z siedzeniem na fotel, aż mebel zatrzeszczał w proteście na niespodziewany ciężar.
– Obecnie mam pokojowe zamiary i chcę odzyskać swojego syna, potem może pomogę pańskiej córce w powrocie do współczesnego świata. Bądź co bądź, dziadkiem zostaniesz, człowieku. – Zwrócił się do mnie ze swym firmowym uśmiechem na twarzy, który przywodził mi na myśl stare filmy z Charliem Chaplinem.
– Jakim, kurwa, dziadkiem? – Czy on próbował mi powiedzieć, że Marionek jest w ciąży?!
– To nic nie wiesz? – Santiago odmówił wody mineralnej, którą chciałem go z grzeczności poczęstować, by nie siedział o suchym pysku.
Pewnie wolał jakiś markowy drink w wysokiej szklance, ale ode mnie go nie wysępi, bo nie tykałem alkoholu i to z wyboru, a nie z konieczności.
– Marion pewnie nie wiedziała jeszcze o dziecku, gdy zdecydowała się na ucieczkę. Jeśli pan, panie Cruz, myśli, że moja córka puszczała się na prawo i lewo, to ... To są testy DNA i one nie kłamią! – Stary Cruz doprowadzał mnie do szewskiej pasji, ale ja swoje wiedziałem.
Jeśli to z dzieckiem Marionka nie było kłamstwem, ojcem młodego (albo młodej) mógł być tylko ten obwieś Gabriel!
– A skąd ta wiadomość? – Zadałem Cruzowi pytanie, by dowiedzieć się   jakim cudem skombinował podobną rewelację.
– Porozmawiajmy o Gabrielu i Marion. – Zaproponował Santiago, po czym tęsknie spojrzał w stronę wentylatora.
Włączyłem urządzenie i po chwili duszne od letniego skwaru pomieszczenie wypełnił przyjemny chłodek.
– Sprawdziłem pańskie rewelacje na temat wynalazku tego tam Doktorka, popytałem trochę tu i ówdzie, więc muszę stwierdzić, że panu wierzę w bzdury o przekraczaniu czasu.
Mam tu coś dla pana, Martinez. – Wprost nie dowierzałem swemu szczęściu, gdy zza pazuchy wyciągnął gruby plik gęsto zapisanych odręcznym pismem kartek i zwyczajnie mi je włożył do dłoni.
– Jak to się panu udało? – To było niewykonalne, a jemu i tak sprzyjały okoliczności.
– Powiedzmy, że to kwestia szczęścia i odpowiednich znajomości. – Santiago się uśmiechał. – No i stąd wiem też, że Gabriel nabroił, bo nikt inny nie wchodziłby w rolę ojca dziecka Marion.  To kwestia bardziej zaufania i domysłów, ale lepsze to niż nic.
– Coooo? – Wydarłem się jak trąba jerychońska na Santiaga, lecz ten miał chyba dobry dzień, bo nie skomentował tego ni słowem. – Cooo takiego?
– Długosz, ten kronikarz Janem zwany, pisał o "niewieście, która z daleka przybyła i za niespodziewanym zrządzeniem losu żoną Kazimierza, ostatniego Piasta na polskim tronie ostać miała". Potem cisza. Nic o Marion nie pisał, stąd wnioskuję, że musiało stać się coś złego. Nie chciałbym krakać, ale musimy się pospieszyć z powrotem młodych. – Santiago puścił mój komentarz mimo uszu.
– Co mogło się przydarzyć? – Nie mogłem zrozumieć, co sugerował Cruz względem Marion oraz Gabriela.
– Sądzę, że Marion umarła skoro na Wawelu pochowano jej ciało. Nikomu nie życzyłbym utraty dziecka, więc pan pomoże mi, a ja panu. – Santiago pewnie miał już obmyślony plan, może nawet lepszy niż mój i Elise.
– Co pan zamyśla? – zapytałem go wprost.
– Proponuję przejrzeć notatki paskudnego Doktorka, które panu przekazałem. I jeszcze jedno.
– Co znowu?
– Niech się Martinez nie martwi zdjęciem, które podwędził polskim policjantom. Nikt o nie nie będzie już pytał. – Sięgnąłem po notatki, by je przejrzeć.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro