Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

ROZDZIAŁ XI

MARION

Dlaczego tylko mi zdarzało się podejmować fatalne w skutkach decyzje? Dlaczego musiałam wybrać akurat te wierzeje?
A chciałam jeno wleźć przez kuchnię na królewskie komnaty i wygospodarować bodajże chwilę na obmyślenie dobrego planu, który z założenia ocaliłby żywot ostatniego Piasta na polskim tronie! A tak oberwałam mokrą ścierką po grzbiecie za łażenie po świeżo zmytej posadzce i wyjadanie z garów cudzej strawy! Co za chytre ludziska! Przecież Biblia mówi o dzieleniu się swymi dobrami z bliźnim w potrzebie!
- Zbytków się panience zachciało, no? - Kobieta, przepraszam, niewiasta w białym czepcu na głowie oraz szaro - brązowej sukni zagrodziła mi jedyną drogę ucieczki z kuchni. - Tak się nie da pracować, pójdziem a chociaż i do samego króla, niech wie, że się mi krzywda dzieje! Żeby kraść! Cóż to za sromotny czyn, tak się nie godzi czynić!
- Proszę nie troskać się za mocno. - Chyba Biblia powiada przecie, że głodnego trza na sam przód nakarmić i nie żałować łyżki strawy?
- Co tam mamrocze pod nosem? - Niewiasta podparła się pod boki i znienacka złapała za moje nieszczęsne ucho, grożące odpadnięciem pod wpływem siły chwytu, a potem wypchnęła mnie z cieplutkiej kuchni i zaczęła narzucać kierunek marszu.
Ucho piekło już jak cholera, gdy wreszcie obie się zatrzymałyśmy przed rządkiem drewnianych wierzei. Wszystkie drzwi były podobne do siebie niczym bliźnięta jednojajowe! No i bach, od razu na głęboką wodę albowiem krewka i krzepka niewiasta otworzyła najbliższe wierzeje i z siłą o jaką bym jej nie posądzała, wepchnęła mnie do komnaty. Lament niewieści wypełnił me uszy i równie szybko ucichł. Dopiero po chwilce zorientowałam się, dlaczego tak się stało.
- Ktoś ty? - Obmierzły dziadyga, którego miałam wątpliwą przyjemność spotkać na swej drodze, stracił na mój widok czujność, co jego zgubiło, a dla mnie nadszedł czas, bym tą maleńką chwilę wydusiła jak cytrynę.
Jako, że tamta druga skupiła na sobie uwagę oprycha, Bóg wie czemu, ja miałam znowu więcej szczęścia niż rozumu.
- Ślepy jesteś? Nie widzisz, że jest jeszcze jedna? - Pechowego obserwatora zrugał jego kolega po fachu, lekko przesuwając palcem po czubku ostrza noża.
Patrzył na mnie tak, że nie mogłam mieć żadnych wątpliwości - żywa z tego nie ujdę, jeśli pomysł jak go unieszkodliwić zaraz się nie objawi w mojej mózgownicy.
Odruchowo sięgnęłam po buteleczkę z gazem pieprzowym. No i dupa, przecież wypotrzebowałam go jeszcze na długo zanim beztrosko wparowałam do królewskiej kuchni! W duchu klęłam na czym świat stał, a przynajmniej do momentu, zanim uświadomiłam sobie, że mam w zanadrzu jeszcze jedną niespodziankę.
Tata Devon na pewno nie był zachwycony, że "pożyczyłam" bez ceregieli jego broń, na którą miał oczywiście pozwolenie, ale nie to zaprzątało moje myśli w momencie, gdy był "wóz albo przewóz " i ...
Echo wystrzału z rewolwera odbiło się echem po komnacie, zrobiło się nienaturalnie cicho, że nawet usłyszałam brzęczenie jakiejś wyjątkowo upierdliwej muchy, a na piersi mężczyzny, który chciał zabić polskiego monarchę wykwitł purpurowy kwiat, barwiąc koszulę na czerwono.
Mężczyzna osunął się na ziemię z dziwnym harczeniem w gardle. Ewidentnie opuścił świat żywych, natomiast pozostali przy życiu złoczyńcy gapili się jak nie przymierzając, cielę na malowane wrota na martwego człowieka i z zaskoczeniem - na broń w mym ręku.
Będąc w szoku zastanawiali się, co z tym fantem począć - uciec czy też spróbować mnie unieszkodliwić. Ułatwiłam im wybór, ponieważ scyzorykiem przecięłam więzy krępujące dłonie króla, a potem poszło już tak szybko, że nie było czasu na myślenie.

***
- Skąd pochodzicie, pani? Władacie naszą ojczystą mową? - Dopiero po kilku nieznośnie długich minut zrozumiałam, że mężczyzna będący monarchą, ten sam przesłuchujący mnie jak na procesie karnym podejrzanego sędzia, miał prawo mówić o sobie per "my".
Nie wiem czemu, ale Kazimierz Wielki skojarzył mi się z innym władcą, mówiącym o sobie, że państwo to on. Zaraz, to był chyba Król - Słońce ... ?
- Pani? - Teraz do przepytywanki włączył się drugi z nie odstępujących króla Kazimierza na krok zaufanych mężczyzn.
O co pytał, nie bardzo pojmowałam, mogłam tylko się domyślać. Przeklinałam własne lenistwo i niechęć do nauki języka polskiego. A był po temu czas, gdy Gabriel oznajmił mi, że pewnego pięknego dnia rzuci wszystko w cholerę i pojedzie do Polski, by na własną rękę spróbować zasłużyć na szacunek ojca, pana Santiago.
Ale wykręcił się sianem, gdy zapytałam jakich rodzajów sposobów użyje, żeby staruszek potraktował go łaskawiej niż dotychczas i w jakiej branży zamierzał prowadzić interesy.
- To się jeszcze zobaczy, Marion! - W ten sposób Gabriel uciął temat i nigdy go już nie poruszył w mojej obecności.
Gdy próbowałam przycisnąć narzeczonego, żeby uzyskać jednoznaczną odpowiedź, zawsze w czarodziejski sposób zjawiał się przy nas tata Devon i ratował Cruza z opresji. Nabrałam poważnych podejrzeń, gdy w internecie wygoglowałam nazwisko "Cruz", a następnie imiona "Gabriel" oraz "Santiago". Z czegoś żyć musieli i to zajęcie było dość intratne skoro nestor rodu Cruz miał w posiadaniu parę domów w różnych stronach świata, kolekcję zabytkowych aut i jedno sportowe, ale ono należało do (przynajmniej oficjalnie) do brata mojego Gabriela. To, że rozbijali się w trójkę - ojciec i dwóch synów - po Tijuanie, Kolumbii i Meksyku i innych dziwnych miejscach, gdzie sprzedawano zioło, to był z pewnością przypadek oraz zbieg okoliczności, lecz niepewność i tak została w sercu.
Czyżby ojczulek Gabriela parał się nielegalnym handlem, obojętnie czym, czy towarem czy sprzedażą broni kartelom? Potem niepewność zatruła me serce do tego stopnia, że nie mogłam ani już nie chciałam zostawić tego tematu.
Tymczasem skupiłam się na próbie ogarnięcia, czego chciały średniowieczniaki i jak z nimi gadać, i po jakiemu?
- Nie znam polskiego. - Pokręciłam głową przecząco, co miało jednoznacznie określić mój stopień znajomości tutejszej tradycji i języka.
Mężczyzna zwany Jaśkiem z Melsztyna przyglądał się mi długo i badawczo. Milczenie przeciągało się aż nazbyt długo, było ciężkie i nieprzyjemne. W życiu nie wysilałam się tak bardzo jak teraz, bym została zrozumiana przez drugiego człowieka!
Wprawdzie niektóre słowa i słówka polskie to ja znałam bez używania translatora Google, lecz większość z nich nie nadawała się do powtórzenia w szerszym gronie.
Ponownie spróbowałam dogadać się z panem Jaśkiem, lecz wyszło mi to średnio. A to z tej przyczyny, że szanowny średniowieczniak tylko wytrzeszczył oczy w osłupieniu, gdy użyłam zdania "Nie znam polskiego" najpierw po angielsku, potem jeszcze po niemiecku i przyklepałam swój lingwistyczny występ węgierskim i hiszpańskim. A gdy wydawało się, że nic z tego już nie będzie, popisałam się znajomością (skądinąd dość dobrą) włoskiej mowy.
A mówili mi, bym uczyła się pilnie obcych języków! To czemu olałam polski?!
- Panie, może ja pomogę? - Znowu ta trudna mowa, w której każdy wyraz pisze i odmienia chyba we wszystkich możliwych sposobach!
Tym razem kolejny mężczyzna, odziany na modłę polską, właściciel czarnej kędzierzawej czupryny i równie bujnych wąsów tożsamej barwy, wystąpił na sam przód i począł coś tłumaczyć melsztyńskiemu panu, gorączkowo gestykulując chuderlawymi jak dwie szczapy ramionami. Gdybym ich czaiła, a okoliczności w jakich się znalazłam były zupełnie inne niż były to teatralne gesty Wąsacza rozśmieszyłyby mnie do łez!
Cechowała je bowiem mocna przesada, zwyczajna dla tych, no ... komediantów!
Tymczasem obserwowałam ich w skupieniu, godnym sprawy najwyższej wagi i w zachowaniu powagi zmieszanej na poły z ostrożnym milczeniem. Ech, gdybym tylko znała królewskie plany co do swej osoby i ich konsekwencje postąpiłabym rozważniej i nie wkomponowałabym się w wawelskie tło! Ani nie mieszałabym się do polityki średniowieczniaków ! Przede wszystkim nie weszłabym w drogę królowej Węgier, Elżbiecie Łokietekównie!
- Pani? - Wąsaty lekko skinął głową w moim kierunku z wystudiowaną uprzejmością, po czym zaś kontynuował.
Ale fakt, że gadał ze mną po włosku albo przynajmniej próbował to uczynić, nieco poprawił mój nadwątlony dobry nastrój.
- Słucham was, panie. - Uśmiechnęłam się cokolwiek ironicznie, głównie z przekorą, by zamaskować własny lęk, obawę, że cała ta wyprawa do czternastowiecznego Krakowa mogła skończyć się inaczej niż "I żyła długo i szczęśliwie " .
Mężczyzna patrzył na mnie cokolwiek z mieszanymi uczuciami, ale uśmiechał się pod wąsiskiem i poprosił, bym była szczera w rozmowie, bo kłamstwo to grzech nie tylko podle praw ziemskich, lecz i wobec Pana Boga.
Ciekawe, co go tak śmieszyło? Ja sama? Możliwość, że chciałabym mataczyć i fakt, iż to działanie było z góry skazane na niepowodzenie? Czy też to, że wiedział więcej niż mówił? Co to mogłoby być?
– Skąd przybyliście, pani i jakie wasze miano? – Chwała mojemu nauczycielowi języka włoskiego, że wymagał wiele od uczniów i że na jego lekcjach po prostu nie dało się prześlizgnąć ot, tak sobie, na cichociemnego!
– Z daleka przybyłam. – No jak miałam powiedzieć, że z Ameryki???
O USA nikt w średniowieczu nie słyszał, o "wielkiej wodzie" też nie, lecz druga opcja, ta złagodzona opcja o oceanie mogła przejść z normalnych względów i bez zagłębiania się w szczegóły.
Także powiedziałam po krótkiej chwili namysłu:
– Sir, jestem Marion zza Wielkiej Wody. – Mężczyzna na tronie, król Polski we własnej osobie, przywołał Wąsacza gestem dłoni.
Nie spuszczał wzroku nie tylko ze mnie, ale i z panów, Jaśka i tego, który mnie przepytywał niczym szef obcego wywiadu, a który w ogóle się nie zamierzał przedstawić zanim nie dowiedziałby  się wszystkiego czego chciał.
Biały gołąb przechadzał się po wykuszowym oknie, które było po prostu otworem w ścianie bez szyby i ram. Gruchał zawzięcie jak najęty nim sfrunął szczupakiem, przepraszam, poleciał po paraboli i usadowił się na mej głowie.
Miałam chyba bardzo głupią minę, bo król Kazimierz z trudem powstrzymywał uśmiech, pan na Melsztynie zaś wyglądał jakby miał zamiar pójść w ślady monarchy, toteż wycofał się dyskretnie w przeciwległym do mnie kierunku, skąd już nie byłam w stanie dostrzec ani wyrazu jego oblicza, ani też żadnej innej emocji, bo stał za daleko.
– Skończmy. – Niespodziewanie Wąsaty postanowił odwlec w czasie/ zakończyć przepytywankę i gapił się na gołębia jak nie przymierzając sroka w gnat.
Podążyłam wzrokiem za królem, który zdążył wstać z tronu i szepnąć coś "na ucho" Wąsaczowi.
Ten zaś nisko się mu skłonił i pędem opuścił salę tronową. Miał nietęgą minę, więc nie sztuką było się domyślić, że to, co usłyszał od króla miało status priorytetu i należało natychmiast wykonać polecenie. Gdy Wąsacz zniknął za wierzejami, pan na Melsztynie znów podszedł bliżej, a nagły ruch skutecznie spłoszył nieszczęsnego gołębia, który odleciał z furkotem swoich białych skrzydeł.
– Musiał pan go wystraszyć? – Jak mogłam sądzić, że szanowny średniowieczniak zrozumie włoską mowę.
– Nie rozumiem was, pani. – Pan Jaśko pokręcił przecząco swą głową, a jego nieco przydługie włosy spływające mu na kark zatańczyły wokół twarzy. – Zaczekajmy na Mikołaja.
– Nicholas? – A tak, w historii Polski zdarzył się Mikołaj, może nawet i kilku, lecz ten konkretny objawił się na dworze Kazimierza Wielkiego i już wiedziałam, kto zacz ten Wąsacz.
– Nicholas? Mikołaj? – Powtórzył Jaśko, a ja odparłam "tak". – Jaśko. Ty kto?
Najpierw wskazał siebie, gdy wymieniał własne imię, potem na mnie.
– Marion. Ja. – Odpowiedziałam krótko.
– Maryanna. – Pan Jaśko skinął głową z aprobatą, jakbym rzekła coś, czego się spodziewał usłyszeć, lecz czekał i tak na potwierdzenie.
Ot, na wszelki wypadek, żeby się nie zbłaźnić.
– Maryna. – Do rozmowy włączył się również król, dotychczas jedynie się przysłuchujący. – Mikołaj! Gdzież on się podziewa?
Kilka minut później, gdy nikt niczego nie mówił, a milczenie stało się nieznośnie ciężkie i nieprzyjemne, do sali wpadł imć Mikołaj vel Wąsacz z jakimś zwojem pergaminu w ręku. Musiał biec jak szalony, bo świadczyły o tym jego zarumienione policzki i przyspieszony oddech.
– Jest! – Oznajmił tryumfalnie i podał pergamin swemu władcy.
– Nie zamierzam tego słuchać. Bzdury starej kobiety i puste wymysły. – Jejmość Elżbieta Łokietkówna, królowa Węgier i siostra Kazimierza, ostatniego z rodu Piastów na polskim tronie, z wyższością godną lepszej sprawy ostentacyjnie opuściła salę.
Gdyby jej wzrok mógł zabijać, pewnie dawno leżałabym martwa już wtedy, gdy przekroczyłam progi Wawelu. Czego tak się ciskała, jeszcze nie miałam na tę okoliczność dobrego wytłumaczenia, ale skoro Kazimierz posłał Mikołaja po pergamin, a ten leciał pędem, żeby go znaleźć i przynieść, musiało dziać się na Wawelu coś dziwnego. Wiedzieli więcej niż mówili, a ja nie lubiłam niejasności i nieklarownych sytuacji.
Maryanna. Maryna. Czego chcieli ode mnie król, Mikołaj, pan melsztyński i czy spodziewali się mej wizyty na zamku? A jeśli tak właśnie było, to jakie nadzieje wiązali z mym przybyciem? Czego oczekiwali i jaką miałam odegrać rolę w niecodziennych okolicznościach, które towarzyszyły tej podróży? Czy Polka na węgierskim tronie znała na to pytanie odpowiedź i niezbyt się z nią zgadzała?
Właśnie rzuciłam swojemu przeznaczeniu wyzwanie. Kto wyjdzie zwycięzcą z niego, miałam usłyszeć za moment. Król bowiem zerknął najpierw na podany mu pergamin przez Wąsacza / Mikołaja, potem na mnie, a następnie podszedł bliżej i powiedział, podtykając go mi pod nos, rzekł:
– To ty, czyż nie? – Spojrzałam na szkic, czując jak świat wirował wokół mnie z niebezpieczną prędkością.
Zamrugałam oczami, nie dowierzając im ani na jotę.
– Słabo mi! – Jęknęłam i osunęłam się prosto w litościwe objęcia mroku.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro