Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

ROZDZIAŁ XVIII

Elise, przybrana matka Marion

Chociaż współczułam Devonovi, że musiał zmierzyć się w pojedynkę z groźnym przeciwnikiem jakim był Paul Martinez czyli jego ojciec, to uznałam, że mąż powinien nagimnastykować się za tę całą awanturę z Santiagiem. Nie dość, że sprowadził go nam na kark, to jeszcze nie umiał powstrzymać tego swojego języka zanim nie nawymyślał gościowi!
Teraz groziło nam niebezpieczeństwo, nie mogliśmy swobodnie odetchnąć, ponieważ Devon przedłożył swoje poczucie sprawiedliwości nad mirem domowym! Byłam naprawdę zaniepokojona. Cholera, średniowiecze! Kazimierz Wielki i Gabriel z Marion na dokładkę! Ani myślałam płacić za głupotę i brak opanowania ze strony męża! A jeśli szło o podróże w czasie to może i były prawdopodobną alternatywą dla rozwoju nauki oraz myśli technicznej, ale pasy drzeć z tego, kto to wymyślił, bo większa z tego szkoda niż pożytek!
Czego mógł chcieć Paul od Devona? Musiał mieć ważny powód, żeby zadzwonić skoro od lat nie kontaktował się z synami i wnukami. Nawet na zaręczyny Marion oraz Gabriela nie raczył dać znaku życia i nie poczuł się zobligowany do złożenia życzeń jedynej córce choćby przez kichany telefon. Trochę to dziwne, że odezwał się dopiero wtedy, gdy nikt tego nie przewidział ani nawet nie oczekiwał.
- Elise, ratuj, ja nie chcę gadać z ojcem! Po jaką cholerę on w ogóle drynda na mój numer? Dlaczego nie do Jorgego?! - Devon dalej biadolił, ale pozostałam niewzruszona i nie zmieniłam zdania w tejże kwestii.
Nie potrafiłam zrozumieć, dlaczego nasza Marion tak bardzo paliła się do zamążpójścia z Gabrielem i co chciała udowodnić wchodząc do familii Cruzów, skoro zajmowali się niezbyt legalnym biznesem, a fatalna reputacja tej rodziny poprzedzała ich o mile?
Nie dopuszczałam do siebie myśli, że w przypadku tej dwójki mogło chodzić o szczere uczucie, ponieważ wówczas nie mogłabym wtedy z czystym sumieniem zniszczyć tego związku.
Gdy Santiago Cruz chciał wziąć odwet na mojej rodzinie, mężczyźnie i dzieciach, niestety pewność jaka towarzyszyła mi wcześniej zaczęła wyparowywać szybciej niż słodycze pod troskliwą pieczą młodszej Elise. Nie wiem naprawdę, co było gorsze - świadomość niebezpieczeństwa czy to, że jedyną winą Marion był fakt, iż mój Devon postanowił się o nią zatroszczyć, gdy mała potrzebowała opieki będąc jeszcze niemowlęciem.
Nie potrafiłam zaakceptować, że zajmowała w jego sercu szczególne miejsce chociaż całą naszą gromadkę traktował jednakowo i żadnego dziecka nie wyróżniał.
Musiało minąć wiele czasu zanim przyzwyczaiłam się do tego, czego nie rozumiałam wcześniej - że nie miałam prawa niszczyć szczęścia przybranej córki i jeszcze to, że przez moją złą decyzję zadziała efekt domina. Jeden zły wybór, dokonany w imię źle pojętej zemsty za domniemane (i wyimaginowane) krzywdy pociągnie za sobą kolejne przykre zdarzenia.
- Elise? - Devon jakoś nie pałał szczęściem i niecierpliwością, żeby odebrać połączenie, ale w końcu musiał, gdy machnęłam ręką i poszłam szykować kolację.
Pojemność żołądków całej rodziny była odwrotnie proporcjonalna do elastyczności czasu jaki przypadał na przygotowanie każdego posiłku, więc zyskałam dobrą wymówkę, żeby zająć się czymś innym niż sprzątanie syfu, jakiego narobił Devon.
Nasłuchiwałam dźwięków rozmowy dochodzących z pokoju, ale mój mężczyzna mówił zbyt cicho, bym rozróżniła pojedyncze słowa. Devon coś tam mówił, a jego ton głosu brzmiał jak trzeszczenie styropianu o chrupowatą powierzchnię.
Był ewidentnie poirytowany i niezadowolony, burczał i marudził. Stąd wnioskowałam, że rozmowie z Paulem daleko do pokojowej.
Nie spotkałam się z teściem ani razu twarzą w twarz, bo gdy związałam swój los z życiem jego młodszego syna, Paul już od kilku lat z niewiadomych dla mnie powodów miał w nosie pielęgnowanie rodzinnych więzi, a malutka Marion od dłuższego czasu przebywała pod opieką przybranego ojca i jednocześnie przyrodniego brata.
Wiedziałam na co się piszę, że z troski o małego człowieczka się nie wymiksuję, gdy tego sobie zażyczę i tak przynajmniej aż do osiągnięcia przez nią pełnoletniości. Nie przypuszczałam aż do końca, że okaże się to wyboistą ścieżką, której nie będę potrafiła przejść. A już całkiem nie podejrzewałam, że Marion nie jest córką Devona.
Mąż - nie mąż przyznał wreszcie, jak się sprawy miały, a we mnie coś wstąpiło, poczucie krzywdy, że Devon "się trząsł" nad Marion, a ja plasowałam się gdzieś w tyle za dzieciakiem, którego dostałam w pakiecie z moim mężczyzną.
Nie rozumiałam teraz, dlaczego odczuwałam zazdrość, że Marion odbierze mi Vona. Nie powinnam mieszać się w sprawy bądź co bądź córki i jej Gabriela skoro było im ze sobą dobrze, przynajmniej do czasu, dopóki nie postanowiłam się wtrącić i zniszczyć ów stan rzeczy.
Za późno na płacz nad rozlanym mlekiem, ważniejszym było znalezienie sposobu, żeby rodzina nie rozpadła się na moich oczach. Pewnych decyzji nie dałoby się cofnąć, ale można przecież zareagować, żeby sytuacja jeszcze bardziej się nie pogorszyła.
Ale co ja mogłam zrobić, by ...? Zaraz, ależ tak! Przecież istniał sposób, by odkręcić bieg czasu i wyrwać Marion z objęć średniowiecza!
Skoro w kuchni posiłek był już gotowy do spożycia, postanowiłam powiedzieć Devonovi, że istniała możliwość powrotu Marion do Bostonu, a jak pójdzie gładko, to i ekipa Gabriela też wróci "na przyczepkę". Santiago przestanie się ciskać i odstąpi od zemsty, a Paul ...
- No żesz, cholera jasna! - Devon podniósł głos jak śpiewak operowy podczas wykonywania arii, więc dobrze nie było, ale przecież milczeć nie mogłam.
- Devon? - Weszłam na paluszkach do pokoju chyba w niezbyt odpowiednim momencie, bo rzeczony mężczyzna pewnikiem szukał delikwenta do ukatrupienia, jeśli zważać na jego minę.
- Co znowu się stało? - Przynajmniej skończył potyczki słowne ze swoim ojcem.
Wyjaśniłam mężowi, że jest sposób, by Marionka ściągnąć z powrotem do Bostonu, że drużynę Gabriela też i to w dodatku bez konieczności doczłapania do epoki ostatniego Piasta na polskim tronie.
- Jo, jo! - skwitował Devon to, co mu powiedziałam, lecz dobrze nadstawił uszu, by wysłuchiwać i rozważyć prawdopodobieństwa zaistnienia moich rewelacji.
- I tu się mylisz, Devon! Bez Doktorka i jego wynalazku oraz w obliczu katastrofy zwanej dwojgiem imion, to jest Paul i Santiago, nie mamy nic do stracenia, a skoro istnieje szansa nawet jedna na milion, to wprawdzie nikła ale jest i nie byłoby dobrze, gdyby jej nie wykorzystać!
- Paul i tak ... Cholera! Podgłośnij telewizor, Elise! - Devon nie dokończył, co miał zamiar uczynić Paul, gdyż to, co działo się na ekranie telewizora stojącego w centralnym punkcie pokoju, mogło skomplikować i tak trudną sytuację naszej rodziny.
Materiał przygotowany przez jednego z reporterów traktował o sensacyjnym odkryciu na Wawelu podczas prac wykopaliskowych, prowadzonych przez "zagranicznych archeologów", o kobiecym szkielecie sprzed setek lat, a nawet o prowadzonym śledztwie przez polską policję, kiedy to zniknął jeden z dowodów rzeczowych w dochodzeniu.
No i reporterzy nie zapomnieli też wspomnieć o notatkach naukowca z ekipy badaczy, która rozpłynęła się w powietrzu, niczego ze sobą nie zabierając.
- Kurdę, niedobrze! - jęknął Devon łapiąc się za głowę. - Ojciec mnie zabije, Jorge dokończy dzieła, a na deser trafię do pierdla! Elise, mów, co teraz? Jaki znowu cudowny sposób na zażegnanie katastrofy znalazłaś???
W miarę jak mu wszystko wyjaśniałam, oblicze Devona stopniowo się rozpogadzało.
- Nie możemy tego spartaczyć - oświadczył kategorycznie, spoglądając na mnie surowo. - Nie mówmy na razie o tym nikomu, dopóki Marion jest daleko. Oby się nam udało. Amen!
- Amen! - Miałam o czym myśleć podczas kolacji, ale odwrotu już nie było, klamka zapadła.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro