Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

𒌋𒌋⋎ Zapomnij i zacznij od nowa

3 dzień konfliktu (starcia) Egiptu i Asyrii. Pałac w Memfis

czas: późny poranek

Delikatny i ciepły wietrzyk niosący ziarenka piasku wpadł na rozwieszone w oknach zasłony, poruszając nimi niczym ciałami tancerek. Chepri zdążył już wtoczyć Słońce na wysokość dwóch dorosłych ludzi, a mimo to w komnacie nikt nie szykował się do wstania. Przyjemna cisza, przerywana jedynie przez oddechy śpiącej przy nim dwójki synów, wtulonych i za nic nie chcących odejść od ojca wypełniała przestrzeń.

𒀝

Kiedy wczoraj w nocy Siptah zawitał wraz z Takhat w progach pałacu Memfis, wszyscy zostali postawieni na równe nogi. W prawdzie przed ich przybyciem zdążył przyjechać posłaniec, zapowiadający ich, jednak mimo to, dopiero widok najstarszego z synów Setiego II wywołał prawdziwą sensację i równie wielką falę zmartwień o jego zdrowie i samopoczucie. W tym chaosie pałacowych kapłanek z Senebhenas na czele, dam dworu i konkubin pałacowych, dwóch wezyrów, strażników i służby, do niesionego na noszach Siptaha dobiegli jego synowie. Uciekając opiekunką i widząc ojca, za nic w świecie nie chcieli od niego odejść. Nawet sam Ramses widząc wujka, nie słuchał się próśb matki, aby wrócił do siebie wraz z Semat, nieśmiało wychylające się za dorosłych.

Widząc jak jego pociechy urosły i pewnie stawiają swoje kroki, biegnąc do niego oraz słysząc ich dziecięce wołanie ,,it'' [66], Siptah mimo zmęczenia dwu godzinną podróżą do stolicy, nakazał zatrzymać się niosącym go strażnikom i pomimo bólu ramion, pozwolił synom wpaść im w nie. Widząc jak czule w trójkę witali się ze sobą, Takhat obtarła załzawione ze szczęścia oczy i również kucając przy Ramsesie, którego zatrzymała w miejscu, pocałowała go w tył głowy, pozwalając mu także koniec końców podejść do wujka.

W ten sposób dzieci zostały przy ojcu na noc, kładąc się przy nim w łóżku. Takhat z początku również chciała zostać, odprowadzając tylko Ramsesa do komnaty, jednak przez upartość dziecka, którą odziedziczył najpewniej po swoim ojcu Faraonie, skończyło się na tym, że oboje zostali przy bracie Merenptaha. Nim jednak wszyscy zasnęli, Semat wraz Meketaten przyniosły malutką Rekhetre, aby Takhat mogła ją nakarmić i pokazać Siptahowi. Nie obyło się oczywiście bez pytań, czy nie trzeba im czegoś, oraz drobnej sprzeczki, w wyniku której służba chciała przynieść do komnaty pojedyncze łóżko, gdyż nie wypadało aby Wielka Małżonka Królewska spała na hamaku. Widząc jednak nie mającą do tego wszystkiego sił kobietę, najstarszy syn Setiego II zaproponował, aby położyła się obok niego, skoro i tak nie chce uparcie wyjść.

- Jesteś pewien? - zapytała patrząc raz na niego, raz na jego synów śpiących już na jego synów śpiących już na jego klatce i służbę, która zatrzymała się w drzwiach.

- Zmieścimy się, a nie ma co robić znów takiego zamieszania. - dodał, wskazując na ledwo stojącego już na nogach i zasypiającego przy Semat Ramsesa.

Zgadzając się na to i upewniając się, że nie urazi przy tym brata męża, Takhat położyła się obok niego.

- Ramses, Ramses chodź się położyć, tylko ostrożnie. Bez wygłupów. - poprosiła, wyciągając dłoń do synka.

- Wielka Małżonko Królewska, nie będzie wam za ciasno? Syn Faraona może położyć się na hamaku, a Rekhetre mogę wziąć na tę noc do siebie. - zaproponowała Meketaten.

Siptah patrzył na to uśmiechając się rozbawiony i nareszcie spokojny, dopóki oczy coraz bardziej nie zaczęły mu się zamykać ze zmęczenia. W końcu mógł bez obaw o swoje życie zasnąć, mając przy sobie swoich dwóch synów, oraz leżącą samą koniec końców obok niego bratową. Zupełnie jak za czasów, gdy była jego główną konkubiną.

Jedno tylko go niepokoiło, a mianowicie Tsillah. Zawsze nie odstępująca Takhat na krok, od momentu jego przybycia do pałacu, nie widział jej nawet na oczy. Bała się go? Jego reakcji? Jeśli tak, będzie musiał jutro wyprostować szybko to wszystko. Nie chciał się z nią kłócić, ani tego aby ta go unikała. Chciał, aby było jak dawniej. Po staremu.

𒀝

Jeszcze przed Achet, wstałby równo o świcie, a nawet przed Słońcem i idąc do brata, obudziłby go ze snu. Równo z pojawieniem się Chepri, oboje byliby już po pierwszych modłach w świątyni i szykowali się do kolejnego dnia. Tym jednak razem, Siptah mógł jedynie o tym pomarzyć. Zraniona noga i złamana rzepka w prawym kolanie bolały go tak bardzo przy każdym poruszaniu się, że nawet gdyby się obudził, nie stanąłby sam na nią. Jego ciało było jednak tak bardzo zmęczone, że po raz pierwszy odkąd pamiętał, przespał cały poranek. Obudziło go dopiero poruszenie przy nim i czyjeś kroki. Podnosząc powieki, zobaczył ubierającą skórzane sandały Takhat i stojącą w progu komnaty służkę.

- Coś się stało? - wyszeptał, starając się nie obudzić wciąż śpiących i wtulonych w niego synów.

Nie spodziewając się jego głosu, obie kobiety prawie podskoczyły w miejscu.

- Obudziłam cię? Wybacz, nie chciałam. - zaczęła Takhat, obchodząc łóżko i kucając tak, aby jej twarz była na wysokości twarzy Księcia. - Nie, nic się nie stało. Rano zawsze karmię Rekhetre, więc chciałam zajrzeć do niej, nim się obudzi i zacznie płakać. Zaraz wrócę, więc... -

- Idź, a mną się nie przejmuj. - uśmiechając się i będąc wciąż nieco zaspanym, Siptah zamknął na chwilę oczy. - I zanim zaczniesz mówić mi, żebym nie gadał głupot zrozum, że naprawdę nie musisz siedzieć cały dzień przy mnie. Wiem, że masz też inne sprawy na głowie. -

- A jeśli nie mam? -

- To ci jakieś znajdę. - śmiejąc się, brat Merenptaha położył swoją dłoń na policzku kobiety o bursztynowych oczach, czule przejeżdżając po nim. - Takhat mówię poważnie. Jeśli będę czegoś potrzebował, służba to załatwi. -

Dając mu powiedzieć do końca to co chciał, Wielka Małżonka Królewska uśmiechnęła się ciepło i pochylając się, pocałowała go delikatnie w między przecięciami na policzek.

- Zaraz wrócę. - dodała, wstając po tym szybko.

- Co ja z tobą mam. - westchnął Siptah, jednak czując wciąż jej pocałunek, odpuścił dalszej słownej przepychanki z nią.

𒀝𒅗𒁺𒌑

- Ale... - stojąc na baczność, Tsillah próbowała odwlec jak najdalej to spotkanie.

- Coś nie tak? Tsillah, czy mi się wydaje, czy ty unikasz Siptaha? - waląc prosto z mostu i co gorsze trafiając w sedno problemu, Takhat skrzyżował swoje ręce pod biustem.

Cisza zapadła w komnacie Wielkiej Małżonki Królewskiej w której obie stały. Zaraz po wyjściu z komnaty szwagra, przyszła tutaj nakarmić Rekhetre, której Bogowie zesłali na szczęście tak głęboki sen, że dziewczynka obudziła się dopiero z wejściem matki. Oprócz niej w komnacie krzątała się Meketaten i Tsillah, szykując śniadanie dla żony Faraona i młodych książąt. Z początku humory wszystkim dopisywały, dopóki piękność o bursztynowych tęczówkach, nie poprosiła o prowizoryczną przysługę swoją najbliższą przyjaciółkę, a mianowicie o to, aby poszła po wciąż śpiących przy bracie Merenptaha jego synów, sprowadzając na śniadanie. W końcu dzieci nie mogły leżeć cały dzień, bo w przeciwieństwie do ich ojca, nic im nie było.

- A najlepiej przyprowadź ich tutaj tak, żeby nie budzić bez potrzeby Siptaha. -

- Ale... -

- Jest wciąż zmęczony. Powinien teraz jak najwięcej odpoczywać. - ignorując swoją damę dworu i jej opór, Takhat poprawiła swoją perukę wraz ze złotą koroną, która wyglądała jak skrzydła Horusa okalające jej głowę po bokach, szykując się jednocześnie do wyjścia. - Porozmawiam z wezyrami, skoro kazali przekazać mi, że to coś pilnego i przyjdę do niego. -

- Takhat... - szeptając jak najciszej, Tsillah zacisnęła usta w wąską linijkę.

- Przyniosłam owoce dla Ramsesa. - wpadająca do komnaty Semat, przerwała tworzącą się chłodną atmosferę.

- Semat idź z Tsillah po Mentuhotepa i Amenemhata. Tylko nie budźcie Siptaha bez potrzeby. - powtarzając się, Takhat zabrała jeden z kawałków melona, wkładając sobie do ust i znikając szybko za progiem komnaty.

- Idziesz? - Semat podążając w ślad za Wielką Małżonką Królewską, wyszła na korytarz patrząc wyczekująco na swoją towarzyszkę.

- Tak. Idę. - odparła niemrawo.

Zaciskając swoje palce ze zdenerwowania i błagając w duszy wszelkie bóstwa, aby Siptah spał, ruszyła z Semat po bratanków Faraona.

𒀝𒅗𒁺𒌑

Mając na uwadze prośbę żony Faraona, dwie damy dworu minęły w zupełnej ciszy kilku strażników pełniących wartę przy skrzydłach drzwi i bez pukania ostrożnie uchyliły je do jego komnaty. Wchodząc na paluszkach do środka, szybko skierowały się do łóżka, w którym na pierwszy rzut oka, cała trójka smacznie spała.

- Książęta, Książęta, pora wstawać. Chepri już dawno wyszedł na niebo, a wy wciąż śpicie. - dotykając pleców dzieci, Semat ostrożnie obudziła ich tak, aby żadne z nich nie narobiło za dużo hałasu. - Musicie zjeść śniadanie... Tsillah, no chodź mi pomóż. - syknęła przez ramię, widząc wciąż stojącą z boku kobietę.

Nie mając wyboru i chcąc jak najszybciej wyjść stąd, najbliższa przyjaciółka pierwszej żony Faraona podeszła do łóżka, wraz z Semat ściągając z starszego brata Faraona zaspanych chłopców.

- Przyniosłyśmy wam owoce. - wyszeptała Tsillah, kucając przed ziewającym Amenemhatem, którego jako pierwszego ściągły.

- Em bia [67]! - zaparł się tymczasem Mentuhotep, wtulając się w ojca jeszcze bardziej i za żadne skarby świata nie chcąc wstać.

Nie wiedząc co zrobić z upartym chłopczykiem, obie kobiety wypuściły ciężko powietrze, gdy kątem oka zobaczyły jak męska dłoń przejechała po dziecięcych plecach raz, drugi i kolejny .

- Mentuhotep, będziesz głodny. Nie możesz opuszczać śniadania. Tata nigdzie nie pójdzie. Jak zjecie, będziecie mogli oboje przyjść znowu do mnie. - ten delikatny i czuły szept sprawił, że małe rączki dziecka rozluźniły się, a jego głowa uniosła się w górę, patrząc prosto w ojca oczy.

- Em bia. - powtórzył, wskazując na stojącą najbliżej łóżka Semat, która widząc jak Siptah się obudził, szybko ukłoniła się w pasie.

- Wasza Książęca Wysokość, przepraszamy. Nie chciałyśmy narobić tyle hałasu. - wyszeptała, nie podnosząc za bardzo wzroku w górę.

- Nic się nie stało. - stwierdził brat Merenptaha, gdy chwilę później wszyscy usłyszeli burczenie w brzuchu upartego Mentuhotepa. - Hehe, na pewno nie jesteś głodny kochanie? Bo twój brzuszek mówi co innego. - dodał pół śmiechem, wprawiając chłopczyka w zakłopotanie.

Tym razem słuchając ojca, dziecko pozwoliło zdjąć się z łóżka Semat. Przepraszając jeszcze raz za obudzenie go, obie kobiety już chciały zwrócić się ku wyjściu z komnaty, gdy padło jedno zdanie.

- Tsillah, mogłabyś zostać na chwilę. Chcę z tobą porozmawiać. -

- Tak, Wasza Książęca Wysokość. - przełykając ślinę, kobieta z błękitnymi ozdobami w peruce, ukłoniła się, oddając Mentuhotepa, Semat.

Czekał, aż dama dworu Takhat i jego synowie wyjdą, a gdy tylko to się stało, Siptah, skupił się na pozostałej w komnacie drugiej kobiecie.

- Takhat mi powiedziała. O tym skąd pochodzisz. - zaczął, chcąc jak najszybciej wyjaśnić sprawę ewidentnego unikania go przez nią. - Chcę ci podziękować za to co zrobiłaś. Uratowałaś mi skórę. - dodał pewnym już głosem.

- Słucham? - nie spodziewając się tego, Tsillah palnęła pierwsze co jej przyszło na myśl, podnosząc głowę, a widząc jak brat Faraona ukłonił swoją do niej, wyprostowała się jak kolumna. - Ale... Ale... Ale to nie tak! To chyba jakieś nieporozumienia! - zawołała nieznacznie.

- Nie mówiłem tego jeszcze nikomu, bo chciałem omówić to kiedy mój brat wróci, jednak widzę, że mnie unikasz i chyba domyślam się czemu. Tsillah, nie mam nic do ciebie i podobnie jak Merenptah i Takhat, widzę w tobie Egipcjankę. - mówiąc to i patrząc kobiecie prosto w oczy, Siptah uśmiechnął się przyjaźnie.

- Ale ja jestem Asyryjką... moi rodacy... -

- Nie słyszałem, aby wśród Asyryjek, któraś nosiła Egipskie imię. -

- Przyjęłam je kiedy przyjechałam do Kemet, aby nie wzbudzać podejrzeń. Tak naprawdę nazywam się... - zawołała, jednak nim zdążyła dokończyć, mężczyzna wszedł jej w słowo, zagłuszając.

- Wiem, że to ciężkie odrzucać imię nadane nam przez rodzicieli, ale czy przybierając nowe imię, nie narodziłaś się na nowo? Nie zaczęłaś nowego życia? Możesz wracać do swojego pierwszego, Asyryjskiego imienia, ale czy na pewno tego chcesz? Shamiram po powrocie odrzuciła swoje egipskie imię Gautseshen, wyrzekając się go. Czemu więc nie mogłabyś zrobić tego samego? Jeśli chcesz żyć tutaj i nigdy już nie wiązać się z Asyrią, odrzuć tamto imię i przyjmij nasze. Tsillah. - kończąc swoją myśl, Siptah zobaczył jak kobieta zaciska usta, starając się nie wybuchnąć płaczem.

- Nie traktuj mnie proszę przez pryzmat Wielkiej Małżonki Królewskiej. -

- Nie traktuję cię tak. Traktuję cię przez pryzmat tego co widziałem na co dzień tutaj w pałacu. Twojego oddania naszej rodzinie. Twojej wierności Faraonowi. Twojej szczerości względem kraju. -

Tym razem to było za dużo i nie mogąc już wytrzymać, Tsillah uklęknęła, kładąc głowę prawie na ziemi.

- Wasza Książęca Wysokość, niech Bogowie ci błogosławią, niech Horus i Ra wynagrodzą cię za tą dobroć. Maat mi świadkiem i wszyscy Bogowie, że pragnę całym sercem służyć tu, żyć tu i być u boku Wielkiej Małżonki Królewskiej, która otworzyła mi oczy, kiedy jeszcze była twoją konkubiną. -

- Tsillah, jak mógłbym się na ciebie złościć za to, co Asyryjczycy wyprawiają? Nie jesteś już jedną z nich. Jesteś jedną z Egipcjanek i nie jesteś winna nawet w najmniejszym stopniu niczego. A teraz wstań, bo tylko pomniesz sobie kalasiris. - wypowiadając ostatnie zdanie, Książe Egiptu zaśmiał się nieznacznie, chcąc w ten sposób rozładować napiętą atmosferę.

- Obawiałam się Waszej Książęcej Wysokości reakcji... dlatego celowo stałam jak najdalej. -

- Nie potrzebnie. Jestem spokojniejszy, kiedy jesteś blisko Takhat, ponieważ wiem, że przy tobie nic jej nie grozi. -

- Dziękuję za zaufanie. -

- Kiedy Faraon wróci, przyjdź z Takhat do mnie. Wytłumaczę wam wtedy jak bardzo twoja decyzja wpłynęła na pułapkę w którą wpadłem przez Eszara-hamat.-

- Żonę Asarhaddona?! - zawołała Tsillah, robiąc wielkie oczy, a widząc kiwanie głowy, dodała. - Ona jest jak potulna gazela, w cień której kryją się wszelkie jadowite kobry. Gdy raz nastąpi się na ten cień, życie takiego człowieka skończy się nim on sam zdąży się zorientować. -

Słysząc to porównanie, Siptah wpierw zrobił kwaśną minę, wybuchając jednak potem dosyć głośnym śmiechem, przez co strażnicy delikatnie zajrzeli do środka upewniając się, że wszystko jest w porządku.

- Auć, auć... lepiej bym jej nie opisał. - krzywiąc się z bólu nogi, najstarszy syn Setiego II zacisnął ukradkiem zęby.

- Książe? Wszystko w porządku? - zaniepokojona tym krótkim syknięciem ewidentnie z bólu, kobieta podeszła bliżej.

- Tak, to tylko noga. -

𒀝𒅗𒁺𒌑

3 dzień konfliktu (starcia) Egiptu i Asyrii. Pałac w Memfis

czas: przed południem

Po późnym śniadaniu, które Takhat nakazała przynieść swojemu szwagrowi, aby nabierał jak najwięcej siły oraz po późniejszej zmianie opatrunków, Wielka Małżonka Królewska odprawiła kapłanki i Senebhenas, prosząc jednocześnie towarzyszące jej damy dworu, aby zabrały Ramsesa oraz synów Siptaha do komnat, na drzemki. Jedyną pociechą która została w jej ramionach była malutka Rekhetre, która również zaczynała powoli zasypiać. Widząc to Tsillash, jako główna dama dworu pierwszej żony Faraona, przyniosła z sypialni matki dzieci kołyskę, do której Takhat mogła położyć córkę. Znając ją, nawet nie próbowała proponować zabrania maluszka do komnaty obok, gdyż ta natychmiast by odmówiła. Tym sposobem wychodząc jako ostatnia, Tsillah po raz ostatni zerknęła przez ramię na siedzącą na krześle przy łóżku Księcia i kołysce Wielką Małżonkę Królewską, oraz na brata Faraona, po czym po cichu zaczęła zamykać za sobą drzwi.

Korzystając z tego, że w końcu jest sama z najstarszym synem Setiego II, bez służby i najstarszych dzieci, Takhat wypuściła powietrze, leniwie kołysząc kołyską.

- Oho, znam ten stan zmęczenia. Dzieci bardzo wchodzą ci na głowę? - zagadał brat Merenptaha, odstawiając na bok pusty już kubek.

- Nie, nie. Tsillah, Abar, Meketaten i Semat bardzo mi pomagają. Zresztą Benerib też ostatnimi dniami jest tutaj, więc zupełnie tego nie odczuwam, a powiedziałabym nawet, że gdyby nie dzieci, to ten pałac nie byłby wciąż tak szczęśliwym i radosnym miejscem, jakim był przed Nowym Rokiem. - mówiąc to, kobieta uśmiechnęła się, przestając kołysać kołyską, w której Rekhetre smacznie już spała. - Moim jedynym bólem głowy są obecnie ,,duże dzieci''. - mruknęła, opierając się całkowicie o oparcie i podnosząc wzrok na sufit.

- ,,Duże dzieci'' ? - powtórzył Siptah, nie musząc się jednak długo zastanowić nad znaczeniem tego określenia. - Dobra, to opowiadaj. Co tym razem Herhor z Iumerem odwalili. -

- Znów się sprzeczają, a to podobno nic nowego, więc nie chcę zajmować ci tym głowy. - wyszeptała, zerkając jednak po tym, na wpatrzone w nią czarne tęczówki.

- Nigdy się nie dogadywali. - przytaknął, wyciągając rękę i kładąc ją na udzie kobiety, klepiąc ja tam pokrzepiająco. - Nie przejmuj się tym. Całego pałacu nie rozwalą, a znając Herhora pewnie niedługo wyjedzie z powrotem do Teb. -

- Chce jechać dziś wieczorem. - mruknęła Takhat prostując się na krześle. - Dałam mu zezwolenie, chodź... -

- Chodź? -

- Zastanawiam się czy powinnam. Aaa, do cholery z tym. Nie podoba mi się jego zachowanie. Rozumiem, że jest tutaj dla nas, że nas ostrzegł, ale jego sposób bycia, działa na nerwy. - wyrzucając z siebie kolejne słowa, matka Ramsesa i Rekhetre podniosła swój kubek, dopijając resztkę napoju.

- Obraził cię? - ściągając brwi, Siptah skupił się na swojej bratowej i jej kolejnych słowach.

- Nie wprost, chodź na początku na to wszystko wskazywało. Po prostu jego wypowiedzi są takie, że czuję jak drwi ze mnie. Nie podoba mu się chyba to, że rozmawiam z nim zamiast Merenptaha. -

Mrucząc coś pod nosem, najpewniej przekleństwa, Książe Egiptu skierował swój wzrok na okno i balkon za żoną brata.

- I... jest jeszcze coś, co mi się niezbyt podoba. -

- Co? - zapytał, odwracając gwałtownie głowę na kobietę, która gryząc swoją dolną wargę, niechętnie zaczęła mówić.

- Nie żebym wymyślała jakieś pomówienia, ale uznałam, że wspomnę ci o tym, zanim Merenptah się dowie. Wielki Wezyr Południa przez całą rozmowę dziś rano ze mną, wypytywał o ciebie, a o Faraona ani słowem się nie zapytał. Od pierwszej chwili pobytu tutaj, kompletnie nie interesuje się tym co się dzieje z moim Horusem. Wiem co pewnie powiesz, że pewnie Iumer go informuje na bieżąco o postępach na półwyspie Synaj i tym co z Merenptahem. Dlatego też mnie pyta tylko o ciebie. Rozumiem go, że się o ciebie martwi, zresztą jak każdy. Ale mam przy tym dziwne wrażenie, że jakby to powiedzieć, wywyższa cię. Traktuje cię podczas rozmowy z dużo większym szacunkiem niż mojego męża. Zupełnie jakbyś to ty był Faraonem, a Merenptah Księciem. To tylko moje wrażenie ale.... -

- Wiem o tym. - wtrącając się do monologu Takhat, Siptah sprawił tym, że ona sama ściągnęła obie brwi.

- Wiesz? Ale, że... -

- Yhy. Niestety to jest ten główny powód, dla którego obaj wezyrowie się tak nie lubią. Nie masz też o tym jakoś pilnie skarżyć Merenptahowi, bo on sam też jest tego świadom. -

- Chwila, chwila, chwila. - zawołała, podnosząc dłoń do góry. - Herhor wywyższa cię jak Faraona, a mojego męża traktuje jak Księcia, przez co Iumer kłóci się z nim, a wasza dwójka nic z tym nie robi? Mimo, że wie?! -

Uśmiechając się w lewym kąciku, Siptah wzruszył w pierwszej chwili niewinnie ramionami, jednak widząc rosnącą furię w Wielkiej Małżonce Królewskiej, odchrząknął poważniejąc.

- To skomplikowane. Wiesz, że to ja miałem być Faraonem, a Merenptah pozostać Księciem. Wiesz też, że przez sprawę z Setem i klątwą, doszło do zamiany. Herhor jest jedną z konsekwencji tego. -

- Nie rozumiem. -

- Kiedy nasz ojciec, Faraona Seti II ogłosił Merenptaha Faraonem, kiedy tamtej nocy wezwał nas obu do siebie i kiedy oddał mojemu braciszkowi symbole władzy, wszystko się zaczęło. Każdy z będących tam wtedy w komnacie osób, włącznie ze mną, pokłonił się do ziemi nowemu wcieleniu Horusa, jednak u jednej osoby oddanie czci nie było w pełni szczere. Właśnie u Wielkiego Wezyra Południa. Do ostatniej chwili podobno starał się wpłynąć na zmianę zdania naszego ojca. Przekonywał, że to nic nie zmieni, że Merenptah nie jest gotowy na taki ciężar. Że nie podoła tej roli i obrazi tylko Bogów. To była ciężka decyzja i w pełni rozumiałem wtedy jego obawy. Z Herhorem był też inny problem . Z uwagi na swoją wielką wiedzę, często mnie uczył różnych rzeczy, jako przyszłego władcy, przez co zrodziła się między nami pewna więź. Był dumny z tego, że będę Faraonem, jako najstarszy syn w rodzinie do tego stopnia, że przerodziło się to u niego wręcz w obsesję. Wyobraź więc sobie, jakie cyrki działy się w pierwszych dniach panowania Merenptaha. Niejednokrotnie przyłapaliśmy go oboje na tym, że kłania się niżej mnie, niż bratu, czy wyraża się z większym szacunkiem do mnie. Faraona często krytykował, za to moje pomysły wychwalał, niczym coś świętego. Ile razy ochrzaniałem go za to, ile było przez to kłótni i awantur. Skończyło się tym, że po pierwszym roku rządów mojego braciszka ustaliliśmy razem, że lepiej będzie dla wszystkich, jeśli Herhor wyjedzie do Teb na stałe, a Wielkim Wezyrem Północy w jego miejsce zostanie Iumer. Dopiero więc po jego wyjeździe wszystko się uspokoiło. -

- Czemu nie zdjęliście go ze stanowiska?! Przecież Faraonowi należy się największy szacunek, a on jawnie łamie podstawowe i najważniejsze prawo! -

- Herhor ma ogromną wiedzę. To raz. Jest kapłanem Amona, a to niezbyt można mu zabrać, bez naprawdę dużego powodu. Po trzecie, większą część roku spędza w Tebach, doglądając południa Kemet. Nie wtrąca się w sprawy Memfis i południa, więc rzadko kiedy odczuwamy z Merenptahem jego obsesję. Najczęściej tylko podczas świąt, kiedy wszyscy się zjeżdżają, chodź też nie na wszystkie przyjeżdża. Na Achet go nie było, dzięki Bogu, bo pewnie Amenmesse ściąłby go. Co nie zmienia faktu i co ma zapowiedziane nawet przeze mnie, że jeśli odwali coś, cokolwiek co nie spodoba się mi lub Faraonowi, nie będzie litości i nie będę go bronił. Największą karą dla niego jest właśnie to stanowisko. Gdybyśmy go jednak zdjęli, mógłby dalej brnąc jeszcze głębiej w tę obsesję. A tak czy chce czy nie, musi zaakceptować rządy Merenptaha i to, że nie ja jestem Faraonem. Nie ukrywajmy, idzie mu to topornie, ale jakieś postępy są. -

- Postępy? Niby jakie? - parsknęła śmiechem Takhat. - Jeśli chodzi ci o to, że po twojej śmierci nie wywołał buntu i całkiem nie odwrócił się od naszej rodziny, to należą mu się brawa. - dodała z jadem w głosie.

Przemilczając wypowiedź Wielkiej Małżonki Królewskiej, Siptah uśmiechnął się cierpko. Nie żeby o tym nie myślał, bo ta kwestia była jak najbardziej w zasięgu Wezyra Południa. Był do tego zdolny a to, że nie doszło do tego, świadczyło o tym, jak Herhor w końcu przejrzał na oczy. W prawdzie przez ostatnie 10 lat z bratem obaj obserwowali jak obsesja Wezyra Górnego Egiptu zanika, lecz jeśli miałby wybrać największy krok jaki wykonał, byłoby to właśnie to. Zachowanie wierności rodzinie i Faraonowi, gdy on, cel jego obsesji zniknął.

- Kiedy myślę, że nic mnie już tutaj nie zaskoczy i że o wszystkim już wiem, za chwile coś nowego wyskakuje. - wyszeptała po chwili kobieta koroną Nekhbet [56], masując swoją skroń.

- Hehe, skarbie. Merenptah jest Faraonem 10 lat. To nie możliwe, aby był w stanie opowiedzieć ci o wszystkim co się wtedy działo. Na pewno jeszcze jest wiele spraw, o których nie masz pojęcia ale dobrze, że przychodzisz o to zapytać nas, zamiast snuć jakieś teorie, lub co gorsze działać samej. - mówiąc to, Siptah uśmiechnął się czule do swojej byłej konkubiny, co ona sama szybko odwzajemniła. - A tak swoją drogą, to wiesz coś może, co z Merenptahem? Są jakieś wieści z półwyspu? -

- Mmm, nie bardzo. Wiem tyle, co Senu zdążył mi powiedzieć. Ale jestem dobrej myśli. Modlę się do Bogów i Horusa o jego bezpieczeństwo i to, aby wrócił jak najszybciej do nas. - mówiąc to, Takhat zacisnęła obie dłonie na swoim sercu. - Już sobie to nawet wyobrażam, jak będziecie siedzieć do świtu i rozmawiać. - dodała żartobliwie.

- Ja również w to wierzę. - odparł, poprawiając się na łóżku, przez co niechcący uraził się wciąż czułą nogę.

- Noga? - zapytała Takhat, zrywając się prawie z miejsca, a widząc kiwnięcie głowy i to jak brat jej męża zaczyna ostrożnie nią ruszać, przełamała się pytając wprost. - Senu coś mi tam wspomniał, że jesteś ranny w nogę, bo doszło do jakieś strzelanki pierwszego dnia starcia, nim cię uwolnili. Haankhes natomiast powiedziała mi, że to rana po naszej, egipskiej strzale. Siptah, co tak naprawdę tam zaszło? -

Wprost cudownie. Tego tematu mu tylko brakowało.

- Wypadek. Nie... to też nie to, bo on nie jest niczemu winny, ale znając go, na pewno będzie się o to obwiniał. -

- O czym ty mówisz? - zaczęła, jednak łącząc kropki, ciało Wielkiej Małżonki Królewskiej wyprostowało się jak świątynna kolumna. - Nie mów mi, że to Merenptah strzelił i trafił w ciebie?! - wypowiadając ostatnie zdanie, Takhat przesiadła się z krzesła na łóżko, obok Księcia, patrząc nie dowierzającym i lekko już zestresowanym wzrokiem prosto na niego.

- Niiie do końca. - zająknął się, odchrząkując szybko i przybierając poważny wyraz twarzy. - Tak, strzelił, ale z tego co słyszałem wtedy, nie trafił, bo nieźle się wydarł potem na tego jebanego Asarhaddona. Nie wiem co dokładnie się tam wtedy stało, bo miałem zasłonięte oczy, ale z późniejszych rozmów żołnierzy wywnioskowałem, że straż zatrzymała strzałę, która była wycelowana w głowę władcy Asyrii. Merenptah stracił opanowanie głównie przeze mnie i przez to, że wcześniej Asarhaddon zaczął kłótnie z naszym Horusem, każąc mu wybrać. Ja za Kemet. -

- CO?! - krzycząc, Takhat wstrzymała powietrze, zaciskając swoje dłonie na jasnej sukience.

- Chciał wejść mu do głowy, a widząc jego zdenerwowanie i panikę, wyjął z tego co podsłuchałem potem z tarczy jego strzałę i wychodząc z propozycją, że w sumie to mogą postrzelać jak Merenptah chce, strzelił do mnie. Dlatego też wiem, że Merenptah nie jest niczemu winny, pomijając już nawet to, że mu ufam, że nie strzeliłby do mnie, ale znając go od narodzin, na pewno cały czas obwinia się o to. Martwi mnie to i to bardzo. -

- Ra... - załkała Wielka Małżonka Królewska, czując jak robi się jej słabo.

Tymczasem Siptah wyciągając dłoń i kładąc ją na ramieniu bratowej, pociągnął kobietę do siebie.

Nie stawiała oporu, a jedynie powoli i delikatnie opadła tuż obok niego na łóżku. Czując i widząc jak drżą jej ręce z nadmiaru emocji, brat Faraona objął ją ostrożnie i na tyle na ile mógł, przytulając do siebie. Nie płakała, nie pozwoliła sobie na to, jednak gdy jej twarz zniknęła w męskich ramionach, zamknęła oczy, wdychając jego zapach i bliskość. Zapomnianą czułość, którą okazywał jej nie raz jako swojej głównej konkubinie.

Ostatni rok były dla niej ciężki i nawet mimo obecności Merenptaha przy niej, nie potrafiła się w pełni uspokoić. Zawsze z tyłu głowy miała jakieś dziwne obawy i strach. Teraz już wiedziała czemu. Wiedziała o kogo.

- Kiedy Merenptah przyjedzie, to wszystko wróci do normy? Będzie już tylko lepiej? Nie chcę już martwić się o żadnego z was. Mam dość. - wyszeptała prosto w szyję Siptaha, na której dostrzegła bardzo cienkie i niewidoczne z normalnej odległości blizny po linie.

Nie pytała go o to, co tak naprawdę stało się z nim, zanim Merenptah dopadł Amenmesse. Według słów ich przyrodniego brata i ludzi mu podległych, powiesili go. Jednak wczoraj Senu mówiąc jej, że Siptah żyje, wspomniał o tym, że został oddany jako jeniec. Nic z tego nie rozumiała, lecz te ślady na jego skórze oraz już bardzo widoczne blizny na nadgarstkach przerażały ją tak bardzo, że bała się go spytać o to wprost.

Powinna? Może powinna wykazać jakiekolwiek zainteresowanie tym co się z nim działo, bo jak dotąd to on ciągle ją wypytywał co u niej. Jednak nie była pewna, czy powinna poruszać ten temat, który na pewno jest bardzo świeży i bolesny dla niego.

- Merenptah bardzo to przeżywał, prawda? - z mętliku myśli, wyrwał ją jego głos rozbrzmiewający tuż koło ucha.

- Za dnia udawał, że pogodził się z tym, ale to były tylko pozory jakie musiał robić jako Faraon. Kiedy tylko wpadał do siebie na noc, niejednokrotnie słyszałam jego płacz. Zdarzało się, że służki przybiegały do mnie, kiedy za dnia zamykał się u siebie i nie chciał nikogo wpuścić. -

Słysząc to, Siptah mimowolnie zacisnął swoje palce na ramieniu Takhat, jednak w taki sposób, że ona nie odczuła tego bardzo. Jej słowa były jak ostrza, które raniły jego serce. Wiedział, że jego braciszek w przeciwieństwie do niego był bardzo emocjonalny, stąd gdy dowiedział się co się tutaj działo z nim po Achet, Książe Egiptu poczuł rosnąca w nim furię na Asyryjczyków i frustrację na siebie za to, że było to spowodowane z jego osoby i kiedy on go potrzebował najbardziej, nie było go przy nim.

- Z czasem, bardzo powoli zaczęło to zanikać, ale ja wciąż się o niego boję. Martwi mnie to, że obwinia się o to, że to przez niego i jego słabość podczas Achet... - mówiąc dalej, żona Faraona nawet nie zdawał sobie sprawy z tego, jak wypowiedziane przez nią słowa sparaliżują najstarszego syna Setiego II. Przypominając sobie słowa Asarhaddona, skierowane do ich obu:

,,- Widzę, że i twojego młodszego braciszka też trzeba troszkę utemperować. - zaczął Asarhaddon nad głowa Księcia, podnosząc następnie głos w kierunku Faraona. - Powiedz, jak to jest po prawie pół roku, zobaczyć brata na oczy? Rodzinę, którą twoja słabość, głupota oraz zaskoczenie się najmłodszemu z was podczas Achet, oddała w nasze ręce? Podczas gdy ty, cieszyłeś się życiem przez ostatnie miesiące w waszym pałacu, on stawał mi kołkiem, próbując przeżyć i nie dać się stłamsić. Głupie marnowanie energii, które koniec końców na nic mu się zdało. Cóż za ironia, gdy jeden się bawi, drugi klęka, błagając o łaskę waszego największego wroga. - ciągnął dalej, patrząc się na lewo hamującego się już Faraona. - Tak się rwiesz do ratowania go, a powiedz szczerze. Potrafiłbyś spojrzeć mu teraz prosto w oczy, po tym jak go porzuciłeś na naszą wolę i ani razu nie próbowałeś ratować, zapominając o nim? -''

...Siptah strzelił tak mocno zębami, że niczego nie spodziewająca się kobieta, poderwała głowę w górę.

- Skurwysyn! - wysyczał, wciąż zaciskając zęby. - Jebany Asarhaddon! -

Widząc wkurzonego coraz bardziej brata męża, nie wiedziała czy powinna znów się położyć przy nim, czy odsunąć się. Odkąd go poznała, Siptah zawsze był bardzo opanowanym i spokojnym człowiekiem. Rzadko kiedy podnosił głos, a kiedy robił już to, zwiastowało same kłopoty. Stąd widząc teraz jego reakcję, zaczęła szybko analizować co powiedziała i co mogło spowodować tą wściekłość.

Opamiętując się w pewnym stopniu i widząc jej niepewną minę, Siptah przeprosił za wystraszenie jej. Nie będą to jego ostatnie przeprosiny w najbliższym czasie, ponieważ po tym co usłyszał, będzie musiał bardzo szczerze pogadać z braciszkiem. Słowa Asarhaddona, miały bowiem dużo głębszy i boleśniejszy wydźwięk, niż zdawał sobie wtedy sprawę. 

𒀝𒅗𒁺𒌑𒀝𒅗𒁺𒌑𒀝𒅗𒁺𒌑

[66] w starożytnym egipskim słowo oznaczające ojca

[67] M biA (możliwe czytanie: em bia ) oznacza w starożytnym egipskim ,,nie'' w formie męskiej

[68] Nekhbet - patronka miasta Nekheb i Górnego Egiptu (Dolnego Egiptu była Wadjet), a po zjednoczeniu, opiekunka całego kraju. Nekhbet i Wadjet często pojawiali się razem jako "Dwie Panie". Jednym z tytułów każdego władcy było imię Nebty, które zaczynało się od hieroglifów dla Dwóch Dam.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro