Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

𒌋𒌋 Powrót w blasku mroku

2 dzień konfliktu (starcia) Egiptu i Asyrii.

czas: zmierzch

- A co tam u ciebie? Wszystko w porządku? - czując jak opary z wywaru pomagają mu z bólem gardła, a maści z obolałymi barkami i nogą, Siptah w końcu mógł pozwolić sobie na nieco dłuższe wypowiedzi.

- U mnie? Yyy... dobrze. - wyjąkała Takhat, wciąż nie mogąc sobie poradzić z myślami, przez co on sam musiał przejść w ciągu niemal całego roku.

Siedząc obok Księcia i pomagając mu wdychać mieszkankę, Wielka Małżonka Królewska upewniła go w jego domysłach, że Merenptah został z wojskiem na półwyspie Synaj, Senu który go tu przywiózł pojechał tam z powrotem, zaraz po przywiezieniu jej tutaj i że są obecnie w Heliopolis. Ponadto rozwiała po części jego niepewnościach tego, w jakich okolicznościach tutaj trafił oraz tego, że stało się to zaraz po wczorajszej feralnej nocy, gdy Faraon odbił go o północy, przy czym był nieprzytomny praktycznie cały jeden dzień, z czego 5 godzin tutaj u nich. Szczegółów jednak nocnej akcji nie znała, więc będą musieli poczekać aż do powrotu Faraona, który zna je najlepiej.

Słuchając jej uważnie, Siptahowi przypomniała się żona Asarhaddona i jej zarzucona na niego pułapka. Jeśli chce zapobiec nadchodzącemu kolejnemu nieszczęściu, to musiał to zrobić jak najszybciej.

- Takhat... - ściszając głos, Siptah palcem wskazującym poprosił, aby przybliżyła się do niego. -      Wiem, że to zabrzmi dziwnie...      ale, czy nie zauważyłaś      może jakiegoś       dziwnego zachowania,      którejś z kobiet,      które są najbliżej ciebie? -      szepcząc powoli i nabierają co pewien czas większego oddechu, brat Faraona zawiesił swój wzrok tylko i wyłącznie na bursztynowych oczach kobiety.

- Nie rozumiem, w jakim sensie dziwnym zachowaniu? - wyszeptała, marszcząc brwi.

- Spotkałem tam Gautseshen... -

- Siostrę Neferthenut?! - krzyknęła Takhat, prostując się. - Pamiętam, że mówiłeś nam, że uciekła po tym jak goniłeś ją i zdrajców w dniu, gdy mieliście zrobić czystki ze szpiegami. A więc uciekła do Asyrii. - dodała już spokojniej, widząc kiwnięcie ostrożne głowy Siptaha.

- Powiedziała mi, że nie była ostatnia. -

- Ostatnia? Ale, że... -

- Ktoś został w Memfis. Przy tobie i... - denerwując się coraz bardziej, brat Merenptaha skrzywił się przez nieświadome zaciśnięcie mięśni w nodze.

- Siptah nie spinaj się. - widząc to, matka Ramsesa sięgnęła po szmatkę zanurzoną w chłodnej wodzie, kładąc ją ostrożnie sinym kolanie jego prawej nogi. - Nie wiem, czy o nią ci chodzi, ale podejrzewam, że pytasz pewnie o Tsillah. - dodała po dłuższej chwili, zerkając przelotnie na jego zdezorientowane spojrzenie.

- Tsillah? -

- Ta kobieta z niebieskimi kolczykami, która wtedy zaalarmowała Iumera, gdy Neferthenut próbowała... próbowała mnie zabić, gdy byłam w pierwszej ciąży. - na samo wspomnienie tamtego wydarzenia, Takhat obleciał dreszcz po ramionach.

- Chwila, chwila... Ona jest... - prawie wołając, Siptah złapał się za gardło, czując ponownie ból.

- Bogowie, zostawić was na chwilę samych! - wchodząca pędem do pomieszczenia Haankhes, złapała się za biodra. - Wasza Książęca Wysokość, Wasza Królewska Wysokość. Nie mnie wam rozkazywać, ale może lepiej będzie, jeśli Książe teraz odpocznie Wielka Małżonko Królewska. Jeszcze będziecie mieć czas na dłuższe rozmowy. - dodała, patrząc z troską w oczach na wciąż kaszlącego Siptaha.

On jednak nie miał zamiaru odłożyć tego na później. Uspokajając w miarę oddech, położył swoją dłoń na ręce żony brata, zwracając tym samym kolejne zatroskane oczy na siebie.

- Poczekaj, daj mi to wytłumaczyć. - wyznała niepewnie Takhat, jednak widząc rosnące napięcie i oczekiwanie w czarnych oczach, dodała już pogodniej. - Po tym całym zamieszaniu po Achet, przyszła do mnie kiedy byłam z Faraonem i dziećmi w ogrodzie, wyznając całą prawdę. Z początku zamarłam, przeklinając na wszystko, czemu nie przyszła z tym kiedy byłam sama. Bałam się reakcji Merenptaha, ale kiedy on stwierdził, że nie widział i nie widzi w niej ani ziarenka Asyryjki, że dla niego jest Egipcjanką i tak jak ja, ufa jej w pełni, ulżyło mi. Powiedziała nam o wszystkim. Od tego jak je wychowywano w Asyrii, jak się tutaj dostały, jaka rodzina je tutaj przyjęła, aby miały kogo wpisywać do rejestru pałacowego wraz z pochodzeniem. Wyjawiła z jakimi ludźmi kontaktowały się, ile kobiet było tak przemyconych z nimi, ile trafiło do pałacu, a ile dla urzędników. Jakie miały zadania, jakie informacje miały wynosić. Aż wreszcie wyjawiła tożsamości osób, które maczały w tym wszystkim ręce, a które zostały jeszcze w Egipcie. Wprawdzie nie było tego dużo, bo ona sama też nie wiedziała wszystkiego, ale ta wiedza bardzo nam pomogła. Merenptah dzięki niej oczyścił zupełnie Memfis z... Siptah? - urwała, widząc jak mężczyzna położył prawą dłoń na oczach, zaciskając usta jakby w grymasie.

- Książe wiemy, że po tym wszystkim masz na pewno bardzo zły stosunek do wszystkich Asyryjczyków oraz to, że ciężko pewnie będzie ci spojrzeć w twarz Tsillah.... - wtrącając się do rozmowy, Haankhnes podeszła bliżej jego i Takhat.

Żadne z nich jednak nie spodziewało się, że zaraz po głębokim wdechu, Siptah zacznie się śmiać zupełnie pogodnie i radośnie na tyle, na ile mógł sobie pozwolić. Martwiąc się o jego dziwną w ich mniemaniu reakcję, stały nad nim, nie wiedząc co zrobić.

- Haha, nie. To nie tak. - zaczął, po chwili. - Nie mam problemu z Tsillah, bo była ostatnią osobą, którą posądzałbym o zrobienie nam krzywdy. -

- Więc? Co cię tak rozbawiło? - zapytała Wielka Małżonka Królewska, marszcząc brwi i krzyżując ręce pod biustem.

- Później ci wytłumaczę. To już nic ważnego i aktualnego. - czując jak prawie ostatni z ciężarów na jego barkach zelżał, Siptah uśmiechnął się tak szczęśliwie do bratowej, że ta mimowolnie zarumieniła się, opuszczając nieco ręce i zaciskając je na wysokości brzucha.

Widząc jej gest, brat Merenptaha przypomniał sobie o kolejnej kwestii. Poważniejąc i nie zwracając uwagi na kapłankę Haankhnes, która sprawdzała stan bandaża na jego nodze, przełknął niepewnie ślinę, co nie umknęło jednak natychmiast uwadze Takhat.

- Co jest? Zabolało cię coś? - zapytała z troską w głosie, zerkając na główną kapłankę, która momentalnie zabrała swoje ręce znad opatrunku, podnosząc przepraszająco wzrok na niego samego.

Jak miał się o to jej zapytać? Kiedy Amenmesse go więził, powiedział mu, że Takhat była w ciąży. Od tego czasu nie wiedział co się z nią działo, ale widząc jej płaski brzuch, bał się poruszyć tego tematu. Pamiętał aż za dobrze, jakie było to ciężkie dla Hekenuhedjet, kiedy poroniła pierwszy raz. Nie chciał w to wierzyć, ale patrząc jak stresujące były to czasy dla Takhat obawiał się, że mogło dojść do najgorszego. Pięć miesięcy do dużo czasu i dużo mogło się wydarzyć.

- A co tam w pałacu jeszcze słychać? W naszej rodzinie? - zaczął niepewnie, próbując delikatnie podpytać ją o to.

Słysząc na jaki temat zeszła rozmowa, Takhat spięła ramiona. Było to coś, co nie chciała mu mówić, zwłaszcza teraz i na dodatek sama.

- Siptah... ja tak bardzo cię przepraszam... - zaczęła spuszczając głowę i chowając się za swoją czarną peruką z licznymi warkoczykami i ozdobami. - Naprawdę nie zdawałam sobie z tego sprawy. -

Na jej słowa starszy brat Faraona wstrzymał powietrze, czując jak całe jego ciało alarmuje go przed tym, co miała mu do powiedzenia.

- Co jest? Coś z dziećmi? - zapytał szybko.

- Mentuhotep i Amenemhat są zdrowi. - odpowiedziała od razu, jednak wciąż nie podnosząc oczu.

- Więc? Takhat o co ci... - ciągnął dalej i prędko, gdy pojął o co chodziło. O kogo. - Chodzi ci o Hekenuhedjet? - dodał, wymawiając powoli imię swojej konkubiny i matki jego dzieci, truchlejąc jeszcze bardziej.

- Przepraszam... - powtarzając się po raz trzeci, z oczu żony Merenptaha poleciały dwie łzy.

Stojąca z boku Haankhnes wiedząc o wszystkim, już chciała wyjść i zostawić ich samych, ale w ostatnich chwili powstrzymała się. Nie mogła zostawić Takhat samej z tym, bo wiedziała jak biedaczka spanikowała tym, co zaraz będzie musiała wyznać Księciu, a co nie będzie ani trochę miłe. Niby to są ich prywatne sprawy i nie powinna się do nich mieszać, a wręcz dać im teraz trochę prywatności, ale zwyczajnie w świecie nie mogła.

- Wyjdźcie stąd. - syknęła cicho do obecnych w pomieszczeniu pozostałych młodych kapłanek, dodatkowo popędzając je szybkim ruchem ręki.

Widząc to Takhat nabrała tyle powietrza ile mogła, lecz przez zaciśnięte zęby, nie wypuściła go, dusząc je w sobie. Tak bardzo nie chciała poruszać tego tematu, ale widząc, że nie ma teraz wyboru i Siptah zaraz po powrocie do Memfis dowiedziałby się o wszystkim, zaczęła z nowymi łzami w oczach.

- Hekenuhedjet. Ona... -

- Ozyrys wezwał ją do siebie nieco ponad miesiąc po Achet. - dokończyła Haankhnes, stając obok Takhat i wyznając za nią wszystko, aby kobieta nie dodawała sobie jeszcze większego bólu, kłaniając się po wszystkim nisko obu osobom.

Przeraźliwa cisza zapada między pozostałą w pomieszczeniu trójką Egipcjan. Żadne z nich nie mogło zabrać głosu, każde z innego powodu. Haankhnes przez szacunek do rodziny Faraona. Takhat z powodu smutku i bólu który przypomniał jej o stracie jakby na to nie patrzeć członka rodziny.

Lecz największy szok, przerażenie, smutek i ból towarzyszył ojcu Mentuhotepa i Amenemhata. Patrząc na stojące obok niego kobiety z pochylonymi głowami, Książe poczuł jak coś rozmywa mu ich widok. To coś mokrego po chwili znikło z jego oczu, płynąc po obolałych i pociętych policzkach, podrażniając je tylko. Nie wiedział ile tak siedział na leżance, z uchylonymi z szoku ustami. Czas zdawał się zatrzymać, a on sam jedyne co czuł, to echo głosu dwóch kobiet.

,,Hekenuhedjet...''

,,Ozyrys wezwał ją...''

Nie mogąc utrzymać głowy w pionie, Siptah położył ją do tyłu na trzcinowe oparcie, zamykając przy tym oczy w których znów coś mokrego przesłoniło mu widok na rzeczywistość.

- Nie... - wyszeptał po długiej chwili, kręcąc głowa na boki. - Nie... powiedzcie, że to nie jest prawda.... -

- Siptah, tak mi przykro. - Takhat przybliżając się, usiadła tuż przy biodrze najstarszego syna Setiego II.

- On ją zranił w Achet, czy... - wysyczał nagle, z czystą agresją w głosie.

- Hekenuhedjet pochorowała się po tym jak wróciliśmy czwartego dnia do Memfis. Byliśmy z Merenptahem tak bardzo zajęci zarówno krajem jak i ja dziećmi, że nie zauważyliśmy jak poważne to było. -

- Ona już się źle czuła przed Achet. Dlatego została wtedy w pałacu. Po tym wszystkim musiało się jej pogorszyć. - zaciskając zęby i ocierając oczy, Siptah podniósł swój wzrok na równie przeszkolone oczy bratowej.

- Zakazała służbie mówić o tym, ale kiedy zemdlała parę razy, donieśli mi i tak o tym. Tak się dowiedziałam. Niestety było już za późno. - wyznając to, Takhat zaczęła trzeć znów oczy. - Gdybym tylko zauważyła to wcześniej, gdybym tylko... -

- Takhat to nie twoja wina. Ani Merenptaha, ani jej. Bogowie uznali, że tak będzie lepiej. - mówiąc to, Siptah odwrócił głowę w bok, jak najdalej od wzroku obu kobiet. - Mentuhotep i Amenemhat bardzo to przeżyli? Co z nimi? Moimi synami. - wydusił z siebie, przełykając ślinę i próbując się opanować.

- Niestety tak... przez pierwsze dni, nie chcieli nic jeść. Nawet Merenptah miał z nimi problem. Dopiero po dwóch dniach, udało mi się wmusić w nich trochę jedzenia. Skończyło się na tym, że przez dwa miesiące, aż do Opet tylko mi pozwalali się karmić, nie odstępując jednocześnie na krok i płacząc gdy tylko znikałam im ze wzroku. Nie mam im tego za złe, bo wiem, że to dla nich był ogromny szok. Że wszystko im się... - wypowiadając kolejne słowa z coraz to większą gulą w gardle, Takhat w końcu nie wytrzymała, pozwalając rzece łez spłynąć po swoich policzkach.

- Znają cię. W końcu spędzałaś z nimi czas od ich narodzin, więc nie dziwi mnie to, że tobie tak bardzo ufali. - wyszeptał wciąż nie odwracając głowy i co jakiś czas przecierając mokre oczy. - A co z Ramsesem? Skoro moi synowi... -

- Spokojnie. Merenptah się nim zajmował, kiedy ja nie mogłam, ale i tak najczęściej zdarzało się, że dzieci spędzały czas w wspólnie przy mnie, jedząc i śpiąc razem. Teraz jest niby lepiej, ale co jakiś czas widać po nich, że brakuje im jej. I ciebie. Nie gniewaj się, błagam cię... ale uznaliśmy z twoim bratem, że lepiej będzie jeśli sama się nimi zaopiekuję jak własnymi synami, niż żebyśmy oddali ich niańką. -

- Skarbie jestem ci bardzo wdzięczny za to. Naprawdę, nie widzę w tym problemu.- mówiąc to, Siptah odwrócił w końcu do nich swoją twarz, zaskakując Wielką Małżonkę Królewską delikatnym i ciepłym uśmiechem przez wciąż kapiące mu z oczu krople. - O ile do Merenptaha nie zaczną teraz wołać ojcze, a do mnie wujku, to wszystko będzie w porządku. - dodał próbując uspokoić się i schodząc z tematu Hekenuhedjet, skupić się na tym co jest teraz.

Matki swoich dzieci już nie zobaczy, ale synów tak. Musi się wziąć w garść. Nie może popaść w całkowitą rozpacz. Oni go potrzebują. A przynajmniej miał taką nadzieję.

- Nie, nie. Z tym akurat się pilnujemy, także nie martw się. Nikt ci nie zabierze roli ojca. Przez ten czas trochę też podrośli. Iumer śmiał się kiedyś, że zaczynają rozrabiać jak ty i Merenptah za dziecka. A sądząc po twojej minie, chyba się tego spodziewałeś. - czując jak on sam chce zmienić temat, Takhat podążyła za nim, opowiadając o jego synach i również się uśmiechając, na widok reakcji Siptaha i prawdopodobnie tego, że zaczął sobie wyobrażać, co dzieciaki wyprawiały pod jego nieobecność.

- Jestem skłonny w to uwierzyć. I to bardzo. W końcu mają naszą krew, a jak widać moje i Merenptaha wariactwa są dziedziczne. - dodał lekko rozbawiony, po raz ostatni trąc delikatnie czerwone oczy.

- To chyba dotyczy tylko chłopców, bo Rekhetre [49] to oaza spokoju, zupełne ich przeciwieństwo. - mówiąc to, Takhat pokiwała głową na boki. - Myślę, że to kwestia... - ciągnęła śmiejąc się coraz bardziej.

- Kto? - słysząc znajome imię, Siptah wciąż się uśmiechając, podniósł brew w górę.

Zdając sobie dopiero teraz sprawę z tego, Wielka Małżonka Królewska zasłoniła sobie dłońmi usta, jakby powiedział coś, co miała nie mówić. Jednak po trzech sekundach ciszy spuściła je w dół, przebierając nimi z zabawnym uśmieszkiem.

- No tak... ty o niczym nie wiesz. Nie zdążyłam ci przed Nowym Rokiem powiedzieć, ale spodziewałam się, że mogłam być wtedy w ciąży. Okazało się potem, że to prawda i... i... kilka dni temu urodziłam Merenptahowi córeczkę. Dosłownie na kilka dni przed jego wyjazdem na półwysep Synaj. Oczywiście twój brat nie byłby sobą, gdyby w trosce o mnie, nie zakazał mi wszelkich szaleństw i włóczenia się. W ogóle najlepiej by było, żebym siedziała tylko w pałacu, w jednym miejscu przez cały dzień. - mówiąc to, Takhat wypuściła zmęczona powietrze, wciąż jednak uśmiechając się niewinnie. - A przecież ja tak nie mogę. -

Czując ulgę z tego, że pomimo tylu okropnych wydarzeń, Takhat udało się nie poronić, a urodzić zdrową z tego na co się zachowywała dziewczynkę sprawił, że Siptah przymknął oczy, śmiejąc się delikatnie, aczkolwiek wesoło.

- Ma rację, bo to dla twojego dobra. - przytaknął głową. - A i poza tym wiedziałem o twojej ciąży, ale przyznaje, że trochę bałem się zapytać widząc teraz twój płaski brzuch, czy wszystko się dobrze ułożyło. -

- Wiedziałeś? Ale skąd? Merenptah tylko wiedział o tym przed Achet, a po nim, zakazał rozpowiadania o tym poza pałacem, dopóki nie uspokoi sprawy z sam wiesz kim na granicy. Nawet poród przeszedł w miarę po cichu i nikt spoza Kemet nie powinien o tym wiedzieć. -

- Amenmesse mi wyznał. A raczej wykrzyczał wkurzony. - mruknął. - Poza tym, widziałem w Achet te wasze uśmieszki i czułem, że coś kombinujecie. Do głowy mi jednak nie przyszło, że mogłoby to być to. -

- A nie jesteś o to zły? O to, że daliśmy jej imię Rekhetre? Wiem, że chciałeś dać tak na imię pierwszej córce a, że myśleliśmy, że nie żyjesz... Merenptah powiedział, że w ten sposób chciałby dotrzymać ci jakiegoś słowa.-

- Owszem, chciałem, jednak nie powiedziałem ci tego, że swego czasu Merenptah też chciał tak nazwać swoją córkę. Dlatego zdecydowaliśmy, że komu urodzi się pierwsza dziewczynka, ten weźmie to imię. Wprawdzie potem z tego co wiem, mój braciszek oddał wybór imienia damskiego tobie, sam zajmując się wyborem męskich imion dla waszych dzieci, jednak tu mnie zaskoczył, że pamiętał o tych naszych, hehe małych zawodach. -

Słysząc to, Takhat zaczęła się ze swoim szwagrem śmiać na całego. Wkrótce też dołączyła do nich Haankhnes, wprowadzając znów w miarę luźną atmosferę.

𒀝𒅗𒁺𒌑

Nim świat skąpał się całkowicie w ciemności, Takhat i Siptah podjęli decyzję o powrocie do Memfis. Przez szybko nadchodząca noc musieli się jednak spieszyć, dlatego zaraz po skończonej rozmowie o dzieciach, rozpoczęto przygotowania lektyki w której miał jechać Książę z uwagi na jego obrażenia.

Haankhnes oglądając przed wyruszeniem w ich drogę po raz ostatni nogi Siptaha, zaniepokoił stan jego prawego kolana. Zresztą nie tylko jej nie podobało się to, ponieważ odsyłający brata wczoraj wieczorem z obozu Faraon, usztywnił mu go na drogę materiałem i dwoma krótkimi paskami. Widocznie już wtedy musiał zauważyć, że nie można do końca wyprostować prawej nogi Księcia z siniejącym kolanem, gdyż coś to uniemożliwia. Dlatego zaraz po przybyciu do Heliopolis najstarszego syna Setiego II, Haankhnes zleciła przyłożenie w to miejsce zimnych okładów, zajmując się wpierw krwawiącą na nowo raną po strzale.

Dopiero po ocknięciu się Księcia Egiptu i przebiciu się przez rozmawiającą z nim Takhat, kapłanka na nowo zbadała prawe kolano, stwierdzając z przykrością, że najpewniej doszło do złamania rzepki, co tłumaczyłoby wręcz unieruchomienie kończyny i to, że nawet gdyby bardzo chciał, nie mógł w ogóle nastąpić na nią. Dlatego, aby nie pogorszyć tego stanu i nie doprowadzić do przemieszczenia, Haankhnes zdecydowała na ustabilizowanie jego nogi za pomocą odlewu krowiego mleka z liśćmi akacji [50] oraz wodą oraz podania kilku leków przeciwbólowych [51]. 

Zbliżająca się noc nie była jedynym powodem pośpiechu. Takhat z uwagi na to, że zaraz po wyjechaniu na spotkanie obu wezyrów po południu zostawiła pod opieką swoich dam dworu malutką Rekhetre, nie mogła sobie pozwolić na nocowanie poza pałacem. Nie chodziło o to, że dziewczynka nie zostałaby nakarmiona, ponieważ pod jej nieobecność na pewno zorganizowano by jakąś mamkę, lecz o to, że ona jako jej matka sama chciał ją karmić i tulić do snu.

Tym sposobem cała gromada strażników i paru służek wraz z pierwszą żoną i bratem Merenptaha opuściło Kołyskę Bogów, żegnając się z kapłankami. Chodź dla każdego Egipcjanina podróżowanie po nocy nie było wskazane, przez brak obecności chroniących ich promieni Ra i panoszące się w mroku Bóstwa śmierci i chaosu, wraz z samym Apophisem na czele, nikt ze strażników czy służących nie sprzeciwił się temu, a wręcz dokładali wszelkich starań, aby podróż nie tylko upłynęła rodzinie Faraona jak najszybciej, ale również i spokojnie oraz bezpiecznie.

Haankhnes która musiała zostać w Heliopolis podarowała wyjezdnym święte płomienie Ra, przy których zmówiono wiele modlitw o ochronę. Dzięki jasnemu niczym Słońce ogniu, cały orszak z dwoma lektykami rozświetlił blask Boga.

Po 2 godzinnej jeździe w mroku, tuż przed granicą stolicy Kemet Takhat i Siptah zauważyli wielu mieszkańców, którzy niosąc ze sobą swoje własne pochodnie, wyszli im na spotkanie, rozświetlając jeszcze bardziej całą drogę wraz z otoczeniem. Nikt nie wiedział, kto ich o tym poinformował, lecz Wielka Małżonka Królewska zakładała sprawkę Iumera, którego odesłała z Herhorem do pałacu.

Nawet jeśli Wielcy Wezyrowie powiadomili lud, nawet jeśli rozkazali powitać ich, rozświetlić im drogę, to i tak dało się wyczuć wśród mieszkańców stolicy nieopisaną radość i szczęście z powrotu do domu ich Księcia, brata Faraona. Stojąc niczym ognista rzeka i widząc nadciągający orszak ludzie zaczęli wołać równym tonem:

- ānkh udja seneb (,,Dobrobyt życia i zdrowia'' )! -

- ēētj em ḥotep (,,Witaj w pokoju'' )! -

- nudj kharet [52]! -

- Hst.tw nTrw nTrwt  [53](,,Niech Boginie Bogów cię błogosławią'' )! -

Słuchając tych wszystkich pozdrowień i życzeń zdrowia sprawiło, że oboje poczuli rozlewające się w ich sercach ciepło. Jeszcze nigdy lud nie witał się tak utęskniony z którymś z braci, jednak nigdy przedtem nie zdarzyło się coś takiego, aby ktokolwiek z rodziny samego Faraona przeżył podobną historię.

Nie mniej jednak oprócz powitań i uśmiechów, należy oddać też szacunek. W końcu przybywający brat i pierwsza żona Władcy Kemet, nie stoją na równi z ludem, ale ponad nim, dlatego gdy tylko obie lektyki mijały poddanych, w miejscach tych mieszkańcy kłaniali się z szacunkiem, niemal aż do samej ziemi.

Mimo, że na zewnątrz panował już mrok nocy, Memfis skąpane było dziś w świetle i radosnych, aczkolwiek spokojny głosach ludu, witającego zaginionego najstarszego syna Setiego II. 

𒀝𒅗𒁺𒌑𒀝𒅗𒁺𒌑𒀝𒅗𒁺𒌑

[49] Rekhetre - imię oznaczające dosłownie ,,mądra kobieta Ra''

[50] W starożytnym Egipcie do złamanych kości przystawiano drewniane szyny wyłożone płótnem, które następnie ciasno owijano. Mniejsze złamania stabilizowało się za pomocą odlewów (krowie mleko zmieszane z jęczmieniem lub liśćmi akacji zmieszanych z gumą i wodą) i pozostawiano na złamaniu dopóki kość się nie zrosła. [Źródło: Książka Booth Charlotte - Jak przeżyć w starożytnym Egipcie].

[51] Popularnymi środkami przeciwbólowymi (stosowanymi głównie przy bólach zębów) były psianka szara (kolokwinta), kmin, pistacje terpentynowe (terebint), mleko krowie, migdały ziemne, wieczorna rosa, żucie goździków czy mieszanka fasoli i wierzby (wierzba zawiera substancję czynną aspiryny, więc mogła być rzeczywiście skuteczna). [Źródło: Książka Booth Charlotte - Jak przeżyć w starożytnym Egipcie].

[52]  nD xrt (możliwe czytanie: nudj kharet) - zwrot oznaczający w starożytnym egipskim przywitanie, pozdrowienie z oddaniem szacunku

[53] Hst.tw nTrw nTrwt (brak przykładowego czytania) - zwrot oznaczający w starożytnym egipskim ,,Niech Boginie Bogów cię błogosławią''

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro