⋎ Najstarszy z braci
Poranek trzeciego dnia po Achet (trzeci dzień rządów Nowego Faraona w Egipcie)
Amenmesse siedząc wygodnie na krześle pod baldachimem, patrzył jak Chepri wtaczał słońce po niebie [1]. Od pierwszego promyka, minęło dokładnie pół godziny. W prawdzie kazał przekazać Takhat, że ma godzinę czasu na oddanie dzieci, ale czemu niby miałby dotrzymać czasu? Był Faraonem i mógł wszystko, poza tym pół godziny to i tak było już za dużo. Upijając do połowy wody z glinianego kubka, wylał resztę na ziemię, patrząc złośliwie na stojących żołnierzy przy kilku palmach wśród których, ze związanymi rękami z tyłu pleców i szmacie w buzi klęczał Siptah. Nowy Faraon wyżywając się nad nim przez te ostatnie trzy dni nie tylko bił go, ale i również głodził. Zdawał sobie doskonale sprawę, że jego przyrodni, starszy brat patrzył na niego oraz wodę, którą on od tak wylał na piasek. Wiedział, że był spragniony i skutecznie wykorzystywał to, drocząc się z nim.
W ciągu całego tego czasu oczekiwania na pojawienie się Wielkiej Małżonki Królewskiej z dziećmi, straż Amenmesse zakończyła przygotowania do powieszenia Księcia w razie spóźnienia się kobiety. Wykorzystując jedną z palm jako podporę, została oparta o nią konstrukcja prowizorycznego trzepaka, przez którego miano przerzucić linę. Z pozoru chwiejna budowla, była jednak w rzeczywistości bardzo stabilna.
- Nudzi mi się. - mruknął nowy Faraon, odkładając na bok pusty kubek. - Kobiety, czy one zawsze muszą się ociągać ze wszystkim? -
Nie mając nic innego do roboty, postanowił po raz ostatni zabawić się kosztem swojego przyrodniego brata. Wychodząc spod materiałowego zadaszenia, Amenmesse podszedł powolnym krokiem do klęczącego Siptaha trzymanego przez straż i bez żadnego ostrzeżenia, kopnął go w brzuch powodując, że Książę skulił się kaszląc.
- Wieszaj go. Jak zobaczą jego truchło, to może pójdą po rozum do głowy. - syknął, wracając na swoje krzesło w cieniu.
Zgodnie z jego rozkazem, straż natychmiast przystąpiła do wykonania egzekucji. Podczas, gdy dwóch ludzi zajęło się przerzucaniem liny i tworzeniem na jej końcu pętli, kolejni w tym czasie, obecni bezpośrednio przy jeńcu zaciągnęli go pod belkę, gdzie miał zostać wykonany wyrok. Mijając resztę grupy wiernych ludzi Amenmesse, którzy przyglądali się całej tej scenie, Siptah próbował ostatnimi siłami wyszarpać się i opóźnić swoją rychłą śmierć. Nie był głupi i doskonale zdawał sobie sprawy, że to był już jego koniec, lecz nawet teraz w ostatnich chwilach swojego życia, nie potrafił myśleć o sobie samym. Jego umysł przepełniony był strachem o Takhat, Hekenuhedjet i dzieci. Błagał i modlił się w myślach do bogini Hathor i Bastet, aby te miała je w swojej opiece.
Nie ważne co by się działo, jak szantażował by ich Amenmesse, one nie mogły wpaść w panikę. Nie mogą mu ufać, choćby zaklinał się na wszystko, że nie zrobi im krzywdy. Jego synowie i bratanek są obecnie nadzieją całego Egiptu! Prawowity Faraon Merenptah nie żyje, jego starszy brat, Książe Egiptu za niedługo dołączy do niego w krainie Ozyrysa, przez co malutki Ramses i jego kuzyni Amenemhat i Mentuhotep stają się jedynymi dziedzicami dynastii. Tylko oni mogli przeciwstawić się Amenmesse! Problem polegał na tym, że ich przyrodni brat zdawał sobie z tego sprawę i jeśli dostałby dzieci w swoje ręce, pewnym będzie, że prędzej czy później je zabije.
Niestety, on sam, najstarszy syn Setiego II nigdy już nie zobaczy swoich synów oraz bratanka, nigdy już nie przytuli swojej konkubiny Hekenuhedjet i swojej byłej konkubiny, a teraz bratowej, Wielkiej Małżonki Królewskiej Takhat.
Z początku miał nadzieję, że uda mu się uratować za sprawą jakiegoś buntu straży, lub wciąż wiernych mu i bratu żołnierzy. Prawda była jednak tak gorzka, że długo ją odrzucał, okłamując się przez te ostatnie 3 dni. Po zabiciu Merenptaha, w całym kraju nie było nikogo, kto mógłby sprzeciwić się Amenmesse i stanąć z nim do walki. Nadzieje stanowiły właśnie dzieci, za którymi mogłoby ruszyć wojsko, lecz one same były wciąż za małe, żeby w ogóle mogły się za to zabrać. Cały Egipt był pod nogami Nowego Faraona, któremu jak na złość nie dorównywał nikt z ich dworu.
Zaciągnięty pod samą belkę, Siptah został zmuszony siłą do ponownego uklęknięcia na piaszczystym gruncie, przez solidnego kopniaka w nogi. Żołnierze Amenmesse ignorując jego syknięcie z bólu spowodowane wylądowaniem na rozwalonym kolanie, złapali za linę zwisającą obok jego głowy, powoli wkładając mu pętle na szyję. Kiedy ostry sznur znalazł się na swoim miejscu, został zaciśnięty tak mocno, że już teraz Książę poczuł nieprzyjemny ucisk na krtani, przeszkadzający w swobodnym oddychaniu. Próbując uspokoić swoje rozszalałe serce, Siptah nie obracał głowy za siebie, gdzie ludzie jego kata przywiązywali linę do jednego z koni. Na dany znak Amenmesse, zwierzę miało ruszyć do przodu naciągając tym samym linę i zabijając go.
- Gotowe. - zawołał strażnik przyprawiając Siptaha o niekontrolowany impuls strachu.
Nie chcąc dać po sobie poznać strachu i patrzeć na radosną twarz przyrodniego brata, najstarszy syn Setiego II zamknął oczy, szykując się na uduszenie.
- Wio... tylko powoli. Chcę się napawać tym widokiem. - zawołał Amenmesse, patrząc na jeźdźca na koniu, który zgodnie z poleceniem ruszył powoli do przodu, naciągając sznur.
Pierwsze co poczuł, było to stopniowe zaciskanie się liny jeszcze bardziej na jego szyi, co zmusiło go wkrótce do uniesienia brody w górę. Chcąc zachować jak najdłużej swój oddech, Siptah powoli podniósł się z kolan na nogi. Sam nie wiedział czy moment, gdy grunt zniknął mu spod stóp, czy lina wyrżnięta w jego szyję i odcinająca możliwość oddechu, przeraziło go najbardziej. Dusząc się, jego ciało wciąż walczyło, instynktownie próbując pozbyć się liny, jednak przez związane z tyłu pleców ręce, nie był w stanie dosięgnąć jej nimi.
Kiedy dowiedział się jak zamierzano go zabić, miał gdzieś w duchu nadzieję, że nie będzie to trwało długo. Jak mógł się tak bardzo mylić...
Wisząc kilka centymetrów nad ziemią, walcząc bez skutku o jakikolwiek większy oddech, czuł jakby jego męka przedłużała się w nieskończoność, a czas przestał kompletnie płynąć. Starając się w ostatnich sekundach swojego życia przywołać wszystkie swoje dobre wspomnienia, Siptah poczuł nagle niebezpieczny chłód, rozlewający się po jego płucach i zmierzający prosto w kierunku rozszalałego serca.
- Pozdrów ode mnie braciszka. - parsknął śmiechem Amenmesse, delektujący się całą tą sytuacją.
A więc to będzie to, co usłyszy po raz ostatni w tym świecie? Drwinę jego przyrodniego brata, zabójcy Merenptaha. Zaciskając jeszcze bardziej powieki, Książe Egiptu poczuł jak całe jego ciało sztywnieje, gdy nagle sznur na którym wisiał został wprawiony w ostre szarpnięcie, a on sam wylądował na czymś twardym.
Jednak...
...coś tutaj nie grało...
... umarł ...?
... dotarł do zaświatów?
Wszystkie jego zmysły zdawały się być na tyle otumanione, że nie mógł być niczego pewien do momentu, gdy coś zimnego wylądowało na jego szyi, a chwilę potem dziwna gorąca fala powietrza zalała go od środka, przez co rozkaszlał się na tyle, ile szmata w jego ustach mu pozwalała.
Wśród szmerów, czyiś kroków i uczucia kręcenia się całego świata, Siptah uchylił ostrożnie i z wielkim trudem powieki. Pierwszym co dostrzegł był piasek, lśniący w słońcu niczym złoto.
A więc tak wygląda kraina umarłych?
- Zabije was wszystkich! Jak mogliście do tego dopuścić! Nieudacznicy! - krzyki Amenmesse słychać było z każdą chwilą coraz głośniej. - Brać go i ...! - było to jednak ostatnie co najstarszy syn Setiego II zrozumiał, ponieważ chwilę potem jego oczy ponownie się zamknęły, a on sam odpłynął wykończony.
𒀝𒅗𒁺𒌑
Żył i jednocześnie nie. Zawieszony w kompletnej ciemności, nie wiedział gdzie jest. Jego myśli zdawały się analizować wszystko tak wolno, że mogły minąć w tym czasie już całe wieki. Wszechobecne zmęczenie i ciężkość ciała nie pomagały mu w dojściu do siebie. Tylko skąd to uczucie? Co się stało i co się dzieje?
Pamięta... upalne promienie słońca, tłumy ludzi... czyjeś śmiechy... białe, pierzaste i ogromne wachlarze, za którymi siedziała pewna para. Zbliżał się do niej, aż ci obrócili do niego głowę zachęcając do dołączenia do nich. Czerwono biała korona symbolizująca zjednoczenie Dolnego i Górnego Egiptu; Pshent spoczywała na jego głowie. Ona natomiast na bogato zdobionej, czarnej peruce, miała przepiękną damską koronę, zwieńczoną sylwetką kobry królewskiej
... jego ciemnozielone oczy
... jej słodki i niewinny uśmiech
... Merenptah! Takhat!
Jak cios w głowę, wszystko nagle nabrało znajomych barw. Ten dzień to Achet! Pierwszy miesiąc Nowego Roku i Święto wylewu Nilu!
- Nasi rodzice rozumieli to i wcale... - Faraon opowiadając coś swojej żonie, zdawał się znów nie zwracać uwagi na nim, lecz gdy skończył, posłał mu swoje wesołe spojrzenie.
- Zostawałem z tobą, żebyś nie czuł się samotny. - słowa same wydobyły się z jego ust, nim Siptah zdał sobie z tego sprawę.
W odpowiedzi na swoją odpowiedź usłyszał jej perlisty śmiech, który spowodował jakieś ukłucie w sercu. Czas zdawał się ponownie przyspieszyć do tego stopnia, że nie nadążał za tym co się działo wokół niego... dopóki jej perlisty śmiech, nie przerodził się w krzyk bólu i cierpienia.
- Merenptah!! - jej głos zdawał się odbijać nieprzyjemnie echem w jego głowie.
Gdzie ona jest? Gdzie on jest? Czemu nagle zamiast stać przy ich boku, biegnie po schodach, przeciskając się przez tłum spanikowanych ludzi? Czemu czuje zapach krwi? Przecież świętowali wspólnie Achet... on wracał pierwszy do pałacu.
Strzała tkwiąca w jego ciele...
Takhat cała we krwi...
druga strzała...
krzyki, panika, łzy i cierpienie...
śmierć.
Nie, nie, nie....
to nie tak miało być...
mieli być szczęśliwi...
ale ktoś wypuszczając tę strzałę, zniszczył to wszystko.
Amenmesse, ich przyrodni, młodszy brat, syn konkubiny ich ojca, którą przyjął do siebie, gdy oni byli dziećmi. Zaciskając oczy, Siptah poczuł jak przyciska coś do siebie... kogoś... Takhat?
- Rzuć broń! - usłyszał krzyk za sobą, a chwilę potem czyjeś ręce wyrwały mu ją z dłoni, a jego samego rzucili na ziemię, skutecznie obezwładniając.
Jeden błąd, zaskoczenie, które poniosło takie poważne konsekwencje. Jego młodszy brat, Faraon Egiptu nie żyje, wykrwawiając się w rękach swojej żony. Ona, Wielka Małżonka Królewska, matka Ramsesa, zalana we łzach została zdana na łaskę Amenmesse. A on? Najstarszy syn ich ojca, Setiego II? Książe Egiptu? Związany i wtrącony do lochów pod pałacem. W ciągu kolejnych 3 dni był bity, głodzony i przesłuchiwany. Od jednego bata, po drewniany kij. Od siniaków, po roztrzaskane kolano.
Gdy późną nocą drugiego dnia Amenmesse ponownie zagościł u niego, Siptah zauważył coś nowego. Był wściekły i wkurzony na całego. Dotychczas będąc w prześwietnym humorze i mając pod nogami cały Egipt, musiało wydarzyć się coś naprawdę dużego, co zdolne byłoby mu popsuć tak bardzo nastrój. Tylko co?
- Wiedziałeś?! - krzycząc, jego przyrodni brat wszedł za kraty i biorąc do ręki mały bat, zdzielił nim na dzień dobry swojego więźnia w głowę. - Wiedziałeś, że ona jest w ciąży?! -
- Kto? - nie rozumiejąc o kim mówi, Siptah podniósł swoje czarne oczy w górę.
- Takhat! Robicie ze mnie głupca?! - krzyki Amenmesse i śmigający raz za razem bat, zmusił go do zaciskania zębów.
Takhat jest znów w ciąży?! To...to niemożliwe!
- O niczym nie wiem... - syknął, gdy Nowy Faraon przestał go bić. - Nic mi nie powiedziała. -
- Jesteś tak samo bezużyteczny jak medyczki! Aa tfu! - spluwając w bok, syn konkubiny Setiego II zgrzytnął zębami. - Jeśli zataiłeś coś jeszcze przede mną, co ma związek z dziećmi i pałacem, to zabije cię na miejscu tak jak tą szmatę Herneith! -
- A ona co ci niby zrobiła! - czując chłód śmierci na plecach, Książe poruszył się niepewnie w kajdanach.
- Zataiła przede mną ciąże mojej nowej żony, a za okłamywanie Faraona, karą jest śmierć! -
Siptah tracąc już opanowanie i nie mogąc pojąć jak jeden człowiek może przelać tyle niewinnej krwi w ciągu tych kilku dni, już miał mu coś powiedzieć, gdy niespodziewanie do lochów wpadł jeden z żołnierzy, ciężko dysząc.
- Faraonie, nasze Bóstwo na ziemi! - wołając już z daleka, mężczyzna padł na ziemię u stóp Amenmesse, wykonując pokłon aż do samej ziemi.
- Czego?! -
- Ktoś zabił naszych strażników przy piramidzie. Www...Wie..Wielka Małżonka Królewska... znikła. - jąkając się, żołnierz spiął wszystkie swoje mięśnie.
- Że słucham! Jak mogliście do tego dopuścić! Kto to zrobił?! -
- Nie wiemy... znaleźliśmy naszych ludzi martwych przed wejściem do piramidy... -
- To już słyszałem! Ja się pytam kto jej pomógł?! -
Nie umiejąc odpowiedzieć na pytanie władcy, mężczyzna przełknął ślinę, nawet nie śmiąc podnieść czoła znad kamiennej podłogi. Tymczasem Siptah również będąc w szoku ucieczki Takhat i prawdopodobnego początku buntu żołnierzy, poczuł nikłą nadzieję na szansę uratowania się. Jednak tak szybko jak owa nadzieja pojawiła się, tak szybko znikła. Kto mógłby być na tyle silnym, by stawić mu czoło? Merenptah nie żyje, a on sam nie ma sił na walkę. Poza tym, jeśli wierzyć słowom Takhat, Amenmesse w dniu jej porwania ze świątyni, zdawał się przewyższać siłą i szybkością nad Merenptahem.
Hekenuhedjet, Mentuhotep, Amenemhat... i Ramses.
Nowa obawa pojawiająca się w głowie, zasłoniła jego własne bezpieczeństwo. Skoro Takhat uciekła z piramidy, cokolwiek tam robiła, to co z jego żoną, synami i bratankiem w pałacu? Nie chcąc nakierować swojego przyrodniego brata na to, Siptah spuścił głowę, uciekając od niego wzrokiem. W prawdzie nikt nie mógł się mierzyć z Nowym Faraonem, ale gdyby mowa była tutaj o podstępie, to najpewniej obstawiałbym prawą rękę Merenptaha, czyli Senu. Z tego co wiedział, Amenmesse nie zamknął go, więc miał swego rodzaju pole do działania. Czyżby ta ucieczka Takhat to była jego sprawka?
- Fa...Faraonie... - przebiegający nowy mężczyzna, tym razem strażnik pałacowy, cały blady padł na twarz dość daleko od nich.
- Znaleźliście ją?! - Amenmesse zwracając całą swoją uwagę na nowym człowieku, przelał swoją wściekłą aurę na tego nieszczęśnika.
- Konkubina Księcia wraz z dziećmi i paroma dziewczynami z haremu uciekły z pałacu... - wykrztusił, cały trzęsąc się ze strachu.
- Pff... haha - parskając śmiechem, Siptah poczuł jak jego popękane od pragnienia usta układają się w złośliwy uśmieszek.
Tak. To na pewno była sprawka Senu. Skoro zaczął działać to znaczy, że musiał znaleźć już sojuszników i szykować się do większego buntu przy czym, aby zapewnić rodzinie zabitego Faraona bezpieczeństwo, w pierwszej kolejności zabrano kobiety z dziećmi z pałacu. Podnosząc znów głowę na wrzeszczącego i ciskającego w strażników batem Amenmesse, najstarszy syn Setiego II nie przestawał się uśmiechać. To już był początek jego końca. Nie panował nad najważniejszymi osobami w Egipcie (nie licząc jego jedynego), nie miał ich w garści i tracił przy tym nad sobą kontrolę.
- Ty i tak mi pewnie nie powiesz, gdzie mogliby się schronić. - obracając głowę w kierunku swojego więźnia, Nowy Faraon obrzucił go gromami z oczu.
- Nawet gdybym... - zaczął pewny siebie Siptah, gdy jego przyrodni brat wszedł mu w zdanie.
- Przyprowadzić do mnie Samuta, strażnika mojej niewychowanej żony, oraz Akhoma, strażnika jego konkubiny! -
Na nic się zdała kłótnia, która rozpętała się między przyrodnimi braćmi. Amenmesse nie mogąc nic wycisnąć z najbliższych strażników kobiet, zabił ich bez litości na oczach Księcia. Tamtego wieczoru nikt w pałacu nie mógł zasnąć, obawiając się o swoje życie. Nowy Faraon będąc pod wpływem kompletnego szału, mógł zabić nie tylko nic nie wiedzące, a pozostałe w haremie kobiety, ale i swoich własnych i wiernych mu ludzi. Noc upływała pod znakiem strachu, gdy niecałe 2 godziny przed świtem, przybył jeden z szpiegów, przynosząc wieści.
- Widziano kobiety wraz z grupką żołnierzy, jadących do pałacyku Atuma-Re. -
Jedna wiadomość, która wprawiła wszystko w ruch. Jako pierwsze nastąpiło wysłanie tam posłańca z żądaniem oddania dzieci w ciągu godziny od świtu, pod groźbą zabicia Siptaha. Równocześnie z tym, Amenmesse wysłał w stronę owego pałacyku mały korpus żołnierzy, którzy w razie, gdyby po zabiciu Księcia Egiptu, Takhat wciąż opierała się, mieli zrównać go z ziemią, a ich wszystkich zabić. Na sam koniec nowy Faraon wydał rozkaz wyciągnięcia z lochów swojego przyrodniego brata i związując go oraz kneblując, ruszył z nim i kolejną małą grupką ludzi w umówione miejsce spotkania.
- Faraonie. - składając pół ukłon, stojący po śmierci Ahmose tuż za Amenmesse, jego nowa prawa ręka, pojawiła się znikąd.
- Yail, zbierz swoich ludzi i czekaj w pobliżu. - rzucając niedbale rozkaz, Nowy Faraon ruszył ku wyjściu z pałacu.
- Wedle rozkazu. - ponownie się kłaniając, mężczyzna utkwił swój wzrok w oddalających się plecach Amenmesse. - Puśćcie do stolicy posłańca. - dodał szeptem do jednego ze swoich ludzi, poddając mu glinianą tabliczkę z wyrytą tam wiadomością w piśmie klinowym. [2] -
𒀝𒅗𒁺𒌑
Świat, a raczej wspomnienia znów zaczęły wirować przed oczami Siptaha, gdy jego ciało poczuło dziwne drganie. Pomimo tego, że wciąż nie otworzył ich, poczuł suchy pył pustynny, uderzający w jego twarz oraz dźwięk trzeszczenia drewna i biegnących koni. Zmuszając się do podniesienia powiek, oślepiło go jasne światło, przez co odruchowo ponownie je zacisnął. Ledwo zdążył to zrobić, gdy jego ciało podskoczyło nieznacznie na czymś twardym.
- Co jest... - wyszeptał, czując zdrętwiałe i wciąż związane z tyłu pleców ręce.
Tym jednak razem, nie leżał na piaszczystym podłożu pod szubienicą, na której miał stracić życie, a na drewnianych deskach jakiegoś wozu. Ciągnięty przez konie i w eskorcie nie egipskich żołnierzy, pędził przez pustynny krajobraz w nieznanym kierunku. Rozglądając się po otoczeniu, Siptah zauważył drewnianą klatkę otaczającą cały wóz. Jedynym nie drewnianym elementem były jakieś tkaniny, rzucone na dachu, zapewniające delikatne zacienienie wnętrza.
Jakim cudem się tutaj znalazł i dokąd był więziony? Ostatnie co pamiętał to moment, gdy dusił się na szubienicy, a potem upadek z niej?
Mając kompletną pustkę w głowie, na próżno próbował sobie cokolwiek więcej przypomnieć. Niestety jego organizm był tak bardzo wycieńczony po kilku dniach głodówki i wyżywania się na nim Amenmesse, że gdy doszło do tego niedotlenienie po powieszeniu, omdlał. Widocznie coś musiało pójść nie tak, ponieważ nie mógł uwierzyć w to, że jego przyrodni brat po tym wszystkim od tak rozmyślił się. Uwagę Księcia przykuło słońce na niebie. To nie mogła być pomyłka! Amenmesse powiesił go zaraz o świcie, a sądząc po obecnym położeniu Ra, było dość mocne popołudnie. Co się działo przez praktycznie cały dzień?!
- Gdzie jedziemy? - nie wiedząc czy jest sens pytania się o cokolwiek żołnierzy, Siptah skierował swój ochrypły głos do jadącego najbliżej jego klatki na koniu człowieka. Tak jak się spodziewał, został kompletnie olany. Nie tylko nie otrzymał odpowiedzi, ale również żadnego kontaktu wzrokowego. - Co tym razem rozkazał ze mną zrobić Amenmesse? - ponawiając próbę jakiegokolwiek kontaktu, najstarszy syn Setiego II otrzymał go w końcu w postaci zniesmaczonego spojrzenia w swoją stronę, jasno dającego mu znać, aby się grzecznie mówiąc przymknął.
Leżąc na boku, Siptah spróbował poprawić się, obserwując przy tym jak najwięcej przestrzeni i ludzi. Z aktualnego położenia mógł oszacować, że towarzyszyło mu około dwustu żołnierzy i osiem rydwanów. Niestety nie mógł za dobrze ocenić co się dzieje przed nim i zliczać tylko wojsko jadące po bokach i na tyle grupy.
- Jedna kompania [3] i dodatkowo kilka lub więcej rydwanów. - mruknął do siebie niezadowolony. - Czyli o potencjalnej ucieczce, czy walce nie ma nawet mowy. -
Dając sobie na chwilę spokój z nimi, skupił się teraz na okolicy, chcąc rozpoznać ją i przewidzieć jakkolwiek kierunek podróży, skoro nikt nie raczy mu tego powiedzieć. Krajobraz niczym szczególnym się nie wyróżniał, jednak mimo to Siptah miał dziwne wrażenie, że już tu kiedyś był.
Leżąc oparty plecami o klatkę zasłoniętą od przodu materiałem, minęły mu tak kolejne długie minuty. Nikt nie rozmawiał między sobą, nikt nie zaczepiał go, ani nie zwracał na niego uwagi. Panująca cisza, przerywana tylko dźwiękiem pędzących koni i trzeszczącego na nierównościach wozu z klatką była coraz bardziej nie do zniesienia dlatego, gdy po jednym z boków przemknął w pewnym momencie jeździec kierując się na tył grupy, Siptah zaciekawiony skupił całą swoją uwagę na nim.
Zmęczone konie i ludzie oraz dzień zmierzający do nocy zaważyło na decyzji postoju. Zwalniając i skupiając się w jednym miejscu, Książę dopiero teraz mógł zorientować się w dokładnej liczebności wroga. Jadąc w klatce, niewiele się pomylił, gdyż aktualny stan ludzi wynosił około 250 osób, przy czym obecnych było 15 rydwanów. Wychodziła z tego cała kompania i dodatkowo jeszcze jeden pełny oddział. Podczas gdy każdy zaczął krzątać się przy organizowaniu prowizorycznego obozowiska i utrzymaniu zwierząt, do klatki jeńca podszedł jeden z żołnierzy, patrząc prosto w jego oczy.
- Gdzie jesteśmy? - próbując szczęścia, Siptah ponownie spróbował wyciągnąć jakiekolwiek informacje o swoim położeniu.
- Niedaleko zatoki Sueskiej. - odparł nieznajomy, wciąż nie spuszczając go ze wzroku.
- Zatoki Sueskiej?! - zawołał, zrywając się do siadu. - To granica Egiptu z półwyspem Synaj. - dodał już ciszej.
- Owszem. Jak pewnie teraz wywnioskowałeś, jedziemy w stronę terytorium Asyrii. Dziś w nocy, lub jutro nad ranem przekroczymy ją. - mówiąc to żołnierz sięgnął po skórzany bidon i nalewając z niego wody do glinianego kubka, przybliżył się do krat.
Rozumiejąc swoje położenie, Siptah musiał schować swoją dumę w kieszeń. Był wykończony, a jeśli dodatkowo nie będzie nic pił, tym szybciej wykończy się. Wprawdzie miał obawy, czy nie dodano do tego jakieś trucizny, jednak gdyby chciano go zabić w ten sposób, to po co pilnowali by go cały ten czas? Wypuszczając ciężko powietrze Książe przybliżył się do kraty na klęczkach i upił kilka łyków z nachylonego tam w jego stronę kubka. Czując mokrą ciecz gaszącą jego pragnienie, mimowolnie przymknął oczy.
- Nie próbuj żadnych numerów. I tak nie masz z nami szans, a jedynie możesz pogorszyć swoje położenie. - mówiąc to nieznajomy ponownie dolał wody, podając ją jeńcu.
Brat Merenptaha korzystając z okazji do nawodnienia ciała, postanowił wykorzystać ją jak najlepiej, odpuszczając sobie komentarz. Dopiero, kiedy żołnierz zabrał bezpowrotnie kubek zabrał głos.
- Dokąd konkretnie Amenmesse rozkazał mnie zabrać? -
- Hehe, wszystko w swoim czasie. - mówiąc to, mężczyzna odwrócił się z zamiarem odejścia.
- Moment! Jak się nazywasz?! - zawołał za nim, oblizując mokre wargi z wody.
- Yail. - mruknął krótko, nawet nie patrząc na więźnia.
Powtarzając imię nieznajomego, Książe ponownie usiadł, opierając się plecami o ścianę klatki. Nie ważne jak bardzo próbował skojarzyć to imię z kimkolwiek, nic nie mógł wymyślić. Pierwszy raz widział go na oczy, co tylko pogarszało jego sytuację.
𒀝𒅗𒁺𒌑𒀝𒅗𒁺𒌑𒀝𒅗𒁺𒌑
[1] Ra jest sobą tylko w chwili, kiedy znajdzie się w zenicie. Gdy rano rodzi się z Nut, nazywa się Chepri i ma postać żuka – skarabeusza, toczącego kulkę gnoju. Jest to żywy obraz młodego boga zajętego „wytaczaniem" Słońca na szczyt jego biegu. Z kolei pod wieczór Ra wyraźnie się starzeje i zmienia się we wspartego na lasce starca – Atuma. W dziennych postaciach Re podróżuje przez niebo Barką Milionów Lat, natomiast po świecie podziemnym podróżuje drugą łodzią „Mesektet" jako mumia, Auf-Ra.
[2] Pismo klinowe – jedna z najstarszych na świecie odmian pisma, powstała na Bliskim Wschodzie (tereny sumeryjskiego Uruk, Asyryjskiej Niniwa i obszary obecnego Afganistanu). Nazwa pochodzi od kształtu znaków odciskanych na glinianych tabliczkach za pomocą kawałka trzciny. System na przestrzeni wieków przekształcił pismo piktograficzne w zapis sylabowy.
[3] Armia egipska składała się z ,,korpusów'' przyjmujących nazwy Bogów. Jeden korpus zawierał 5 000 żołnierzy, 4 000 piechurów i 1 000 rydwanów. Ponadto istniała podstawowa jednostka zwana ''kompanią'' którą dowodził ''nosiciel sztandaru''. Każda kompania zawierała 200 osób i dzieliła się na 4 oddziały liczące każdy po 50 osób.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro