III በበበ Senet miłości
Obudziło ją burczenie w brzuchu. Leniwie przeciągając się na wygodnym łóżku, przymrużyła oczy od światła, które wpadło od razu, gdy tylko uchyliła swoje powieki. Wczorajsza noc była cudowna. Po kąpieli o północy, wróciła wraz z Faraonem do jego komnaty. Czy poszli wtedy spać? A skąd. Nie mogąc się powstrzymać, zaczęli na nowo się wygłupiać. Usnęli dopiero kilka godzin potem, prawie o świcie.
-Chyba przespałam śniadanie. - mruknęła Takhat, widząc jak wysoko Chepri wytłoczył się na niebo. [98]
Nawet nie szukała obok siebie Merenptaha, a gdyby go znalazła leżącego wciąż z nią, przeraziła by się. Faraon mimo, że mógł robić sobie co chciał, jednocześnie musiał też się ograniczać. Nie mógł od tak leżeć w łóżku do południa. W przeciwieństwie do niej, miał zawsze dużo na głowie, a zwłaszcza sprawy państwowe.
- Głodna... - mruknęła po raz drugi, czując burczenie w brzuchu.
Wzdychając, podniosła się z łóżka i prawie wleciała w stojący zaraz obok niej mały stoliczek. Zaskoczona pojawieniem się mebla, opadła na tyłek na łóżko, lecz kiedy zobaczyła co na nim leży, uśmiechnęła się szeroko.
- Hehe... Merenptah jesteś niemożliwy. - zaśmiała się, widząc śniadanie i bukiet kwiatów lotosu.
Korzystając z niespodzianki, zaczęła spożywać śniadanie. Tak jak się spodziewała, był to posiłek przygotowany pod Faraona pod względem wyglądu i smaku. Idealnie dobrane porcje, idealnie nałożone, bez odrobiny plamki czy ulania z kubków. Po zjedzeniu, Wielka Małżonka Królewska udała się do swojej komnaty. Tam ubrała się w swoją białą kalasiris, rozczesała perukę, którą podczas kąpieli odłożyła na bok i przyozdabiając ją biżuterią, założyła nowe sandałki. Gotowa do wyjścia obejrzała się po raz ostatni, czy wygląda dobrze.
- Pięknie. - odezwała się Tsillah, uchylając drzwi jej komnaty. - Wyglądasz pięknie. -
- Dzięki. Ty też dziś tryskasz energią. - zaśmiała się, widząc swoją towarzyszkę.
- Tak sądzisz? -
- Yhy. Masz piękne rumieńce. Czyżbyś znów myślała o nim? - zawołała Takhat, robiąc przy tym zadziorny uśmieszek.
- Co? Nie... no może.... - speszyła się, zakrywając twarz rękami. - Jakoś tak, nie mogę przestać o nim myśleć. - dodała przyciszonym głosem.
- Czyli jednak? - szepnęła żona Faraona, przybliżając się do dziewczyny i próbując skłonić ją, aby wyznała jej kim był ten szczęśliwiec.
- Widziałam go dwa dni temu. Nie rozmawialiśmy, ale jego oczy... Ach, nie mogę. - piszczała Tsillah.
- Widziałaś się z nim? - Takhat odsunęła się krok w tył, spoglądając na dziewczynę z szeroko otwartymi oczami. -
- Był z innymi żołnierzami. Dlatego widziałam go tylko z daleka. - przyznała.
- Tsillah, moja kochana Tsillah. - zaczęła kobieta, uśmiechając się.
- O nie. Tylko nie mina swatki! Nie, nie! - krzyknęła i wkrótce wraz z żoną Faraona zaczęły biegać po komnacie.
Humory im dopisywały dziś wyjątkowo. Nawet gdy w drzwiach stanął Samut i Scorpio, Takhat nie przestała gonić swojej przyjaciółki i śmiać się na całego. Gdy w końcu udało się jej dopaść ją, obie zleciały na łóżko.
- Wasza Wysokość! - zawołali strażnicy, przechodząc przez próg.
- Takhat! - Tsillah również się zerwała spoglądając na zdezorientowaną kobietę.
- Co? -
- Dziecko! Nie powinnaś tak rzucać się na łóżko! - zawołał Samut, uważnie patrząc na swoją panią.
- Oj przestań. Wczoraj w nocy... - zaczęła, ale przypominając sobie co wyprawiała z Merenptahem, ugryzła się w język. - To co? Idziemy? - zmieniła szybko temat, wstając na nogi.
- A dokąd? - spytała Tsillah krocząc za najważniejszą kobietą w pałacu.
- Do ogrodu. Dziś chciałam umilić czas Faraonowi. Zagramy w Senet. - odparła, wychodząc na korytarz.
- W Senet? O jak miło. Faraon bardzo lubi tę grę. Hekenuhedjet mi o tym wspominała. - ciągnęła dziewczyna z jasną cerą i niebieskimi bransoletkami.
- Ciekawe czy uda mi się z nim wygrać. Ostatnio dużo ćwiczyłam. - mówiąc to, uśmiechnęła się do mijającej jej grupki kobiet, które pośpiesznie skłoniły głowę.
- Faktycznie chcesz z nim wygrać. Myślałam, że to tylko takie plotki. -
- Nie, to prawda. Sam mnie o to prosił. Bym grała z nim szczerze. -
- Jesteście cudowną parą. -
- Kocham go. Bardzo. - wyznała Takhat, gdy schodziły schodkami do ogrodu.
- Nie będę więc wam przeszkadzać. - Tsillah skłoniła głowę i wraz z Samut opuścili Takhat.
- Wasza Wysokość. - zwrócił się Scorpio. - Pozwolisz, że zostanę z tobą. -
- W porządku. - odparła idąc do rozłożonego namiotu.
Mimo, iż wolała zostać sama, wiedziała, że protokół jej na to nie pozwoli. W ogrodzie w którym była, tym mniejszym, był spory ruch. To już nie był ten prywatny ogród z tyłu pałacu, gdzie mogła chodzić sama. Tutaj mógł wejść każdy mieszkaniec pałacu, bez wyjątków. Dlatego chcąc czy nie, musiała znieść towarzystwo Scorpio.
Powolnym i spokojnym krokiem szła prosto w kierunku, gdzie już ze schodów widziała siedzącego pod namiotem, bokiem do niej Merenptaha. Jej mąż pochłonięty papirusami, rozmawiał z jakimś człowiekiem.
- Dziękuję za twą dobroć Faraonie. - odparł nieznajomy, pochylając głowę.
Takhat idąc z boku dostrzegła jego skwaszoną minę i mocno zaciśnięte palce rąk. Mimo, że mówił dość spokojnie, cały kipiał ze złości. Zaskoczona tym widokiem zwolniła jeszcze bardziej, poruszając się wręcz w miejscu.
- Mam nadzieję, że wyraziłem się jasno. Nie będę tolerował takich sytuacji dłużej. A tym bardziej od kogoś takiego jak ty. W głowie mi się nie mieści, że zaproponowałeś mi ... - warknął mocno zdenerwowany Faraon, podnosząc głowę znad papirusów, a tym samym dostrzegając idącą do niego żonę. - ...takie rozwiązanie. - skończył o dziwo dość spokojnie.
- Za pozwoleniem... - wyszeptał nieznajomy, cofając się w tył.
Gdy minął się z Takhat, ich spojrzenia się skrzyżowały. O ile w oczach dziewczyny zobaczył zaskoczenie z nutką ciekawości, o tyle ona zobaczyła w jego oczach tylko złość i wściekłość.
- Wyspana? - zapytał Merenptah, ignorując całkowicie człowieka, który sekundy wcześniej doprowadził jego żyłkę na czole do pulsowania.
- Tak... dziękuję za śniadanie. - odparła lekko zmieszana.
Syn Setiego II wskazał jej oczami na krzesło naprzeciw niego, na które kobieta opadła dość lekko.
- Drobna sprzeczka interesów. Nie zawracaj sobie tym swojej uroczej głowy, kochanie. - szepnął uśmiechając się.
Jedno słowo wystarczyło, by Takhat natychmiast skończyła myśleć co zobaczyła przed chwilą.
- Kochanie? - powtórzyła.
- Hmm? -
- Masz może ochotę na grę w Senet? -
Merenptah chwilę się zastanawiał, nerwowo przygryzając usta.
- Tak, dużą... ale widzisz, zaraz muszę pogadać jeszcze z jedną osobą. Dość poważna sprawa. -
- Poczekam, jeśli to nie problem. - stwierdziła od razu.
- Dzięki. -
- A mogę zostać? Podczas tej rozmowy? - spytała, niewinnie mrugając rzęsami.
- O ile się nie będziesz nudzić... i nie poczujesz źle. - odpowiedział, odchrząkując.
- Czuję się dobrze. Poza tym, tutaj jest świeże powietrze, a ostatnio w sali było troszkę duszno. - szepnęła rozglądając się po namiocie.
- Mój Lotosie, kłamiesz. Wiem, że zareagowałaś tak na widok Rzymianina. -
- Co? Ale skąd ty .... - zawołała, drętwiejąc.
Więc jednak Iumer nie dotrzymał umowy?! Osz ta menda! Chociaż... gdyby nie dotrzymał jej i powiedział o tamtej rozmowie z Decimus Mamercusem, to Merenptah zachowywałby się inaczej. Bardziej wybuchowo.
- Bo unikasz cały czas tego tematu, a gdy próbuję wyciągnąć to z ciebie siłą, uciekasz. Wiem, że masz po tym co się stało uraz, ale Lotosie, ja chcę abyś zrozumiała, że nie jesteś sama, a taka sytuacja się już więcej nie powtórzy. Chcę abyś.... - zaczął Merenptah nachylając się nad dzielącym ich stolikiem z kubkami z napojem.
- Nic mi nie jest. Zamknęłam ten temat. Naprawdę, było ale minęło. - odparła, wypuszczając powietrze i ciesząc się w duszy
,,Nie wie, nie wie, nie wie.''
- Osoba z którą mam rozmawiać jest Rzymianinem. - mruknął niepewnie Faraon, uważnie obserwując mimikę żony.
- W porządku.... moment, ten sam co ostatnio? - zawołała, lekko spanikowana. - Myślałam, że wyjechał i nie wróci z odpowiedzią tak szybko. - dodała.
- Hahaha! Nie skarbie, inny. - mężczyzna na jej zdanie, wybuchnął śmiechem. - Decimus Mamercus, bo tak ma na imię tamten Rzymianin, wyjechał już do domu. Osoba z którą mam rozmawiać to też Rzymianin, ale zajmujący się tutaj już od parunastu lat rzeźbiarstwem. Jego dzieła są przepiękne. -
- Rzeźbiarz? -
- Yhy. Wraz z Egipcjanami, tworzą posągi, które potem są umieszczane w grobowcach królewskich. -
- Merenptah? Ty się chyba nie wybierasz... na tamten świat? Skąd ten pośpiech?! - zawołała, zrywając się z miejsca.
- Nie... - odparł zaskoczony. - To naturalne, takie tempo. Zaczęliśmy zbierać i przyozdabiać moją komnatę grobowcową zaledwie rok temu. To potrwa jeszcze kilka, jak nie więcej lat. Na ścianach musi zostać wymalowana moja historia życia, a że sporo już przeszedłem to mają też sporo do malowania. Poza tym, brałem udział w wielu wyprawach, więc moje zwycięstwa też muszą przedstawić. Gdy skończą, będą na bieżąco dodawać tam moje kolejne osiągnięcia. W komnacie grobowej mojej żony, również będą malunki z jej życia. Jej wprawdzie jeszcze nie skończyli, ale gdy tylko to zrobią, natychmiast zaczną ją ozdabiać. - dodał wstając i podchodząc do żony, objął ją czule.
- Nie strasz nas tak. - wyszeptała dziewczyna, kładąc sobie rękę na brzuszku.
- Wybacz, myślałem, że wiesz o tym. Nie uczą was tego? -
- Nie. -
- Więc bardzo cię przepraszam. Spokojnie mój Lotosie, ja się nigdzie nie wybieram. - szepnął całując dziewczynę w czoło. - A na pewno, nim nie zostanę ojcem sporej gromadki pociech. - dodał śmiejąc się i klękając, przyłożył swoje czoło do brzuszka. - Tak w ogóle, to planowałem pojechać tam z tobą, gdy skończą ozdabianie. Chcę ci pokazać jakie cudeńka tam są. - szepnął.
- Nie ma mowy. Wybacz, ale nie lubię grobów. Nie chcę się stresować jeszcze przy ciąży. -
- Jasne. To sobie odpuścimy. - odparł spokojnie, uśmiechając się.
Gdy Takhat uspokoiła się, oboje usiedli na swoich miejscach. Dziewczyna złapała za kubek, pijąc powoli, gdy Merenptah tłumaczył jej o jego przyszłym gościu i jego pracach. Owy Rzymianin miał wyrabiać takie cudeńka, których jej się nawet nie śniło. A to wszystko zawsze z jednego kawałka, nieważne jak bardzo źle popękanego. Jego prace były stabilne, bogate i prześliczne.
Takhat słuchając, rozglądała się poza namiotem, gdy jej oczy napotkały czarne oczy pewnego mężczyzny. Gdy owy nieznajomy skupił swój wzrok na niej, Wielka Małżonka Królewska poczuła powiew chłodu. Gapili się na siebie przez chwilę, po czym on ruszył ku jej przerażeniu prosto w jej stronę. Zaskoczona szybko obróciła głowę na męża, który wciąż zawzięcie tłumacząc jej prace rzeźbiarza, nic nie zauważył.
- Faraonie. - chłodny i spokojny głos dobiegł do jej uszu przerywając Merenptahowi i skupiając uwagę na sobie.
Takhat niepewnie zerknęła w bok, a widząc owego mężczyznę zgiętego w pół przy namiocie, poczuła jak serce podeszło jej pod gardło.
- Witaj! Jak dobrze cię widzieć. - zawołał Faraon, podchodząc do nieznajomego i gdy tamten się wyprostował, poklepał go po barku. - Jak tam ramię? -
- Dobrze. Zagoiło się całkowicie. - odparł podnosząc spojrzenie na władcę Egiptu i lekko się uśmiechając.
Kobieta o bursztynowych oczach siedząc z kubkiem w ręce, patrzyła na to z szeroko otwartymi oczami. Pierwszy raz widziała, by Merenptah rozmawiał z kimś w taki... sposób. Przecież on jest Faraonem, a tamten... służącym? Nie, jego ubiór wskazywał na żołnierza?
- Mmm, Takhat, to jest Senu. Jest moim osobistym strażnikiem podczas wojen. Taka moja prawa ręka, która mnie ratuje, gdy zajdzie potrzeba. - Merenptah zaczął przedstawiać żołnierza, po raz drugi klepiąc go po barku.
- Twoja prawa ręka na wojnie? - powtórzyła Wielka Małżonka Królewska, patrząc tym razem prosto w ciemne i chłodne oczy żołnierza.
- Tak. Senu, to jest Takhat, moja żona. Opowiadałem ci już o niej ostatnio. -
- Tak. Wasza Wysokość, to dla mnie zaszczyt poznać cię. - Senu pochylił lekko głowę i mimo, że starał się być miły, cały czas czuć było od niego dziwny chłód, będąc zupełnym przeciwieństwem Faraona, od którego zawsze bił żar.
- Momencik, co znaczy ratować? I czemu... pytasz o jego rękę? Coś się stało? - zapytała, odstawiając kubek na stolik.
- Pamiętasz jak ci mówiłem, że uratowałaś mi życie, po powrocie z wyprawy? Widzisz, chodziło mi nie tylko o klątwę, ale też o drugą sprawę. Podczas wyprawy wpadliśmy w zasadzkę? - wydukał Merenptah, wskazując Senu poduszkę przy stole. - Więc, gdy mnie pojmano, jeden z buntowników, zamachnął się na mnie. Senu zasłonił mnie swoim ciałem, przez co oberwał w ramię i szyję. -
- Że słucham? - krzyknęła Takhat zastygając w bezruchu. - Tego mi akurat już nie powiedziałeś, że ktoś... - mówiąc to, złapała się za skronie masując je.
- Nie chciałem cię martwić. - szepnął.
- To nie pierwszy raz i pewnie nie ostatni, ale niech Wasza Wysokość się nie martwi. Prędzej oddam życie, niż pozwolę by odebrano je naszemu Horusowi. - odezwał się Senu.
- Dziękuję i doceniam to. - podziękowała, skinieniem głowy i czułym uśmiechem.
- O i jest już nasz rzeźbiarz. - Faraon ledwo co usiadł, znów powstał wychodząc przed namiot i witając się z Rzymianinem.
- Wasza Wysokość, Wielka Małżonko Królewska. - szepnął bardzo cicho Senu sprawiając, że zaskoczona tym kobieta, mimowolnie drgnęła.
- Tak? -
- Wiem, że to nie na miejscu, ale czy była by możliwość, abym zamienił z jej wysokością słowo na osobności? -
- Nie rozumiem... O czym chcesz rozmawiać? -
- To dość delikatna sprawa. Niestety na tyle, że nie jestem w stanie przedstawić ją samemu Faraonowi. - szeptał, wskazując ostrożnie oczami na wracającego Merenptaha wraz z Rzymianinem.
Takhat bijąc się w myślach chciała już odmówić, gdy do jej ucha nachylił się Scorpio i szepnął parę słów.
- A co to? Skarbie wszystko w porządku? - zapytał młodszy z synów Setiego II, widząc siedzącą żonę, wpatrującą się szeroko otwartymi oczami w swojego strażnika z tatuażem skorpiona.
Mężczyzna próbując nie być w centrum uwagi, patrzył się wszędzie tylko nie na nią i nie na niego, całą swoją postawą mówiąc
,,Chcę już stąd iść.''
- Mój Lotosie? - ponowił pytanie, czym zwrócił w końcu uwagę żony.
- Ja... - wyjąkała, zerkając na Senu.
Teraz wzrok Faraona spoczął na pytających oczach swojej prawej ręki, która mówiła, że nie wie co się właśnie dzieje.
- Scorpio? Czy ktoś może się w końcu odezwać?! - warknął Merenptah.
- Władco dolnego i górnego Egiptu... - mruknął strażnik, szukając ratunku.
- Kochanie, nie chciałabym ci przeszkadzać, ale czy może mogłabym zagrać z Senu w Senet? Tutaj obok? - Takhat w końcu zabrała głos wskazują na drugi, mniejszy namiot zaraz obok.
- W Senet? - zapytali oboje jednocześnie, równie zaskoczeni co niedowierzający.
- W Senet. Coś w tym złego? Chcę szlifować swoje umiejętności. - dodała poważnie, wstając z krzesła.
- Nie, nie mam nic przeciwko... ale jesteś pewna? Co ci powiedział Scorpio, że... - nie odpuszczając, Merenptah objął żonę.
- Powiem ci wieczorem. - zaśmiała się, przykładając mu palce do ust i puszczając oko.
Tak jak zakładała, nie potrafił się temu oprzeć i rozchylając swoje usta, polizał czubek jej palca, patrząc na nią bardzo wymownie.
- Wieczorem to z ciebie wyciągnę. - zagroził z nutką ekscytacji, na co kobieta tylko się uśmiechnęła i gestem ręki wołając Scorpio, ruszyła do namiotu obok.
- Ja nie mam z tym nic wspólnego. - zarzekł się Senu, stojąc na baczność z boku.
- Mam taką nadzieję. - szepnął Merenptah, patrząc na plecy żony. - Tylko, ona się dopiero uczy, więc daj jej fory. - dodał, spoglądając na żołnierza.
- Jasne, przecież nie jestem idiotą, żebym ogrywał ją. Jeszcze mi życie miłe. - zaśmiał się ruszając do Wielkiej Małżonki Królewskiej.
𓅃 𓆥 𓅒 𓅉 𓅭
- Więc, o czym chcesz pogadać? - zapytała, gdy Senu skończył rozkładać pionki.
- Moment, to ta cała gra, to podpucha? - zapytał, zaskoczony.
- Nie. Ja naprawdę muszę poćwiczyć, aby wygrać z Faraonem. Więc go nie okłamałam. - powiedziała, przewracając oczami i rzucając patyczki, przesunęła swój jasny pionek o dwa pola do przodu.
- Teraz to ja już nie rozumiem. - westchnął Senu, przesuwając swój pionek o cztery miejsca i rzucając ponownie.
- Miałam się nie zgodzić, bo nie mam ochoty na wplątywanie się w kole.... w sprawy państwowe. - gryząc się w język, o mały włos nie wyznała by, że miesza już w pewnych sprawach. - Ale, mój strażnik, powiedział mi coś bardzo interesującego. - wyznała uśmiechając się i zerkając kątem oka na obserwującego ich Merenptaha.
- Co takiego? - dopytał, również zerkając na Faraona. - Nie podoba mi się ten uśmiech. Wyglądasz, jakbyś czaiła się na moją głowę. -
- Haha, no coś ty. - zaśmiała się Takhat, przesuwając kolejny pionek.
- Więc skąd ten pośpiech? -
- Ty mi zdradź pierwszy. -
- Ale... -
- A.a. - pokiwała palcem jak każe się niegrzeczne dziecko. - To rozkaz i lepiej się streszczaj, bo nie gwarantuję, że mój mąż nie zajrzy zaraz do nas. -
- Wiem, że to dość niepoprawny temat. Wpadła mi w oko pewna kobieta z pałacu i chciałbym się dowiedzieć, czy to służąca, czy może konkubina. - wyszeptał Senu, drżącym głosem. - Ona... -
- To moja dama. Osobista towarzyszka. - weszła mu w słowo, ściągając pierwszy pionek z planszy. - Ech, niech zgadnę, Faraon kazał ci się podłożyć? - mruknęła, oglądając planszę.
Senu jednak jej nie słuchał. Siedział z wymalowanym szokiem na twarzy. Po chwili budząc się, odparł chłodno.
- Więc to przekazał ci twój strażnik. -
- Być może. - wzruszyła ramionami. - Tsillah, bo tak ma na imię kobieta w której się zakochałeś.. -
- Zaraz tam zakochałem.- wtrącił, jednak widząc wzrok żony Faraona, szybciutko dodał. - Przepraszam. Już nie przerywam. -
- Tsillah, kobieta w której się zakochałeś. Wiem to, ponieważ opowiadała mi o tobie. Kto by się spodziewał, że będzie to miłość obustronna. Ciekawe. -
- Mówiła o mnie? -
- Tak. Jednak za nic nie chciała mi cię pokazać, ani opisać jak wyglądasz. Lecz ja mam swoje sposoby, a raczej oczy. - mówiąc to wskazała na Scorpio. - Rozpoznał cię. Stąd mój szok, wtedy. - mówiąc to ściągnęła kolejny pionek.
- Cóż, więc pewnie rozumiesz moje położenie. - kontynuował Senu.
- Chcesz poprosić o spotkanie z nią i być może coś więcej. Ponieważ nie wiedziałeś czy przypadkiem Tsillah nie jest konkubiną, wolałeś nie poruszać tego tematu z Faraonem. - niczym nie wzruszona Takhat zdjęła kolejny pionek z planszy.
- Nic więcej nie mam do dodania. - odparł zbijając pionek Wielkiej Małżonki Królewskiej i cofając go tym samym w miejsce, gdzie stał jego własny pionek.
- Muszę to przemyśleć. Wybacz, ale nie dam ci dziś odpowiedzi. -
- Nawet bym nie śmiał naciskać. Wasza Wysokość już dużo zrobiła wysłuchując mojej prośby. - szepnął cicho. - A jej umiejętności są wielkie. Bardzo dobrze oceniasz sytuację na planszy. - dodał głośniej.
Takhat podniosła wzrok i zobaczyła stojącego trzy kroki od nich Merenptaha. Aby nic nie podejrzewał, uśmiechnęła się do niego, udając że nie domyśliła się tego, że ma fory i przyjmuje pochwałę Senu.
- Uczę się od najlepszego. - odpowiedziała, ściągając trzeci pionek.
Tak jak Faraon rozkazał, Senu sprawnie przegrał z kretesem w Senet. Gdy skończył grać, pozdrowił władcę, wymieniając z nim ostatnie zdania i zniknął gdzieś szybciutko. Tym razem Merenptah zasiadł jako przeciwnik Takhat i z łatwością ograł ją 2 razy z rzędu. Za trzecim jednak razem jego żona deptała mu wręcz po piętach, a czwartą turę zaczęła tak dobrze, że gdyby nie jej błąd pod koniec, miałaby szansę ograć męża.
Młodszemu z synów Setiego II w ogóle to nie przeszkadzało. Cieszył się z tego, że żona próbuję jako jedyna (nie licząc jego brata) z nim wygrać. Z każdą turą szło jej coraz lepiej i lepiej, jednak wciąż popełniała drobne błędy które on wykorzystując, wygrywał. Zajęci graniem, przegrali tak do popołudnia i pory obiadowej.
- Idziesz na obiad? - zapytał, gdy chował pionki do szufladki.
- Tak. Obiecałam, że zjem dziś z Hekenuhedjet. Sam rozumiesz, siła wyższa. Rzadko ze sobą ostatnio gadamy, więc skoro kolacje mam już zaplanowaną u ciebie, to chociaż obiad zjem z nią. - odparła Takhat.
- Hehe, to zjem dziś z bratem. W sumie też go ostatnio zaniedbałem. To widzimy się wieczorem? U mnie. -
- Tak, wieczorem u ciebie. - uśmiechnęła się i machając pożegnała się z mężem, wychodząc z ogrodu.
- Wasza Wysokość. - już w progu pałacu powitał ją Sobekneferu wraz z Samut.
- Samut, poproś aby Tsillah przyszła do mnie dziś na obiad. Będę u Hekenuhedjet więc niech się nie spóźni. - mruknęła Takhat.
- Coś się stało? - zapytał Samut na szybkie kroki Wielkiej Małżonki Królewskiej przez korytarz.
- Liczę na to, że się stanie, bo jak na razie wszystko zmierza w dobrym kierunku. - odparła, uśmiechając się pod nosem.
𓅃 𓆥 𓅒 𓅉 𓅭
[98] Według mitologii Egipskiej, Ra (Re) jest utożsamiany ze słońcem, ale jest sobą tylko w chwili, kiedy znajdzie się w zenicie. Gdy rano rodzi się z Nut, nazywa się Chepri i ma postać żuka – skarabeusza, toczącego kulkę gnoju. Jest to żywy obraz młodego boga zajętego „wytaczaniem" Słońca na szczyt jego biegu. Z kolei pod wieczór Ra wyraźnie się starzeje i zmienia się we wspartego na lasce starca – Atuma. W dziennych postaciach Re podróżuje przez niebo Barką Milionów Lat, natomiast po świecie podziemnym podróżuje drugą łodzią „Mesektet" jako mumia, Auf-Ra.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro