Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

III በ በበበ Bratobójcza wojna

Trzymając w ramionach Ramsesa, Tsillaha utkwiła wzrok w siedzącej obok niej Hekenuhedjet z dziećmi. Wraz z Semat i Meketaten, schroniły swoje głowy pod narzutkami, siedząc teraz na wozie ciągniętym przez dwa konie. Strażnicy którzy im pomogli, prowadzili zwierzęta, aby jak najszybciej oddalić się od głównego pałacu. Pozostali jechali na koniach, eskortując i zapewniając ochronę z każdej strony. Wśród nich, najbliżej siedzącej Tsillah jechał Senu, który był odpowiedzialny za całą tę akcję. Mimo tego, że czuli do siebie pewne uczucia, w tej sytuacji zdawali się być dla siebie obcy.

- Senu! - dołączający do nich kolejny strażnik podjechał do prawej ręki Merenptaha.

- Co jest?! - mruknął groźnie.

- Amenmesse podobno już wraca. Musimy je ukryć, bo inaczej nas zauważą! -

- Nek! - wydarł się, patrząc po kobietach i dzieciach. - Tylko gdzie? -

- Senu, jedźmy do pałacyku w kołysce Bogów! [124] - zawołała Hekenuhedjet, wychylając głowę.

Senu jechał przez chwilę w milczeniu, zastanawiając się nad tym. Z początku taki miał plan, lecz czy zdążą? Oprócz niego do walki w obronie kobiet było tylko jedenastu strażników. Mało, za mało. Wiedział, że w pałacyku były jednostki, może nie armia, ale całkiem mocna gromada, która powinna stanąć po ich stronie i dać radę ich obronić.

- Do pałacyku! Spróbujemy zdążyć. Amenmesse, kiedy tylko wróci zorientuje się o naszej ucieczce i pewnie puści cały oddział. Nek. - warknął, rozkazując kolegom.

Nie jest dobrze, to nie tak miało wyglądać. Gdy podczas opuszczania bram, zaatakowało ich paru strażników, Senu musiał stanąć do walki i mimo tego, że obiecał Takhat czekać na nią, musiał odjechać z pałac. Kurwa, a miał też nadzieję, że uda mu się również dotrzeć do Księcia. Szlag by to wszystko trafił, wszystko się posypało po tym jak usłyszał, że Amenmesse zabrał gdzieś Wielką Małżonkę Królewską i wyjechał z nią z pałacu.

- Senu... - szepnęła Tsillah wystraszonym głosem, gdy przejeżdżali w mroku kolejne metry pustynnego obszaru, podążając na pamięć.

- Hmm? -

- Kto to? - dziewczyna wskazała ręką na grupę trzynastu żołnierzy, jadących z pięcioma pochodniami wprost na nich.

- Zakryjcie głowy. - odbijając od powozu, wcisnął głowę kobiety po płaszcz. Swojego konia skierował na przeciw nadjeżdżającej grupki. Wkrótce dołączyło do niego dwóch kolegów, którzy położyli ręce na łukach. - O co chodzi? - zaczął pierwszy Senu, gdy zbliżyli się tak, że mogli swobodnie mówić. 

- Po której stronie stoicie? - zaczęli tamci, zerkając na wóz za nimi.

- Po właściwej. Coście za jedni? - odparł Senu, zasłaniając swoim koniem widok na wóz.

- Przysłano nas z pałacyku Atuma-Re. - odezwał się jeden.

Senu ściągnął brwi uważnie się im przyglądając.

- Kto was wysłał? - ciągnął dalej wiedząc, że ten pałacyk jest nazywany pałacykiem Atuma-Re, tylko przez rodzinę królewską.

- Nie mogę tego powiedzieć, ale mam za zadanie zabrać konkubiny, małżonkę Księcia i dzieci do pałacyku. Ty jesteś Senu, prawa ręka naszego Faraona Merenptaha? -

Na dźwięk imienia władcy, przez ciało Senu przeszedł dreszcz, żal i smutek.

- Taa. - odparł oddychając. - Są z nami. - dodał, widząc zaniepokojone miny kobiet, wiedząc już, że ma do czynienia z ludźmi wciąż wiernymi Merenptahowi i Siptahowi.

 𓅃 𓆥 𓅒 𓅉 𓅭

Senu wraz z kobietami dotarł do pałacyku tuż po północy. Cała droga minęła im dość szybko i bez większych kłopotów. Gdy wjechali na malutki dziedziniec, mężczyzna rozejrzał się po nim, zanim zsiadł z konia. Podchodząc do wozu, podał rękę Semat i Meketaten pomagając wysiąść.

- Wszystko w porządku?! - zawołała Haankhes, pojawiając się z wnętrza i podbiegając do przyjezdnych.

- Haankhes! - zawołała radośnie Hekenuhedjet widząc znajomą twarz. Również Meketaten, Semat i Tsillah poznały młodą medyczkę, rozluźniając się. Były bezpieczne. - Tak, nic nam nie jest. - dodała po chwili konkubina Księcia, wysiadając z wozu i ściągając też z niego Amenemhata i Mentuhotepa. - To ty wysłałaś po nas ludzi? - dodała.

- Nie, to nie ja. To był rozkaz... - zaczęła mówić, gdy do uszu wszystkich dotarły odgłosy kopyt końskich.

Kolejna średniej wielkości grupka żołnierzy wjeżdżała właśnie przez główną bramę i zmierzała prosto w ich stronę. Senu położył rękę na ostrzu dając znać kobietom, aby się odsunęły za niego. Spokojnie czekał aż wszyscy wjadą na dziedziniec, zatrzymując się kawałek od nich. Już robił pierwszy krok w ich stronę, gdy powietrze przeciął damski krzyk.

- Ramses! -

Nie musiał długo czekać na zobaczenie twarzy, gdyż tuż między zatrzymującymi się spokojnie końmi koło już zatrzymanych, przebiegła kobieta. Pod wpływem ruchów powietrza, kaptur spadł z jej głowy odsłaniając czarną perukę z ozdobami przypominającymi kwiaty lotosu.

- Takhat! - zawołały kobiety, widząc biegnącą do nich żonę Faraona.

Tymczasem, Wielka Małżonka Królewska dopadł do schodzącej właśnie z powozu Tsillah z Ramsesem. Malec widząc mamusię, wyciągnął ręce i dał się bez problemu podnieść.

- Moje ty kochanie, mamusia jest przy tobie. Słonko ty moje, skarabeuszu. - wołała, przytulając syna.

- Boginie, Hathor, Bastet! Nic ci nie jest?! - krzyknął Senu, podbiegając do roztrzęsionej z emocji kobiety.

- Senu... nie, w porządku... - odparła, w chwili gdy ktoś objął ją od tyłu i zamknął wraz z synem w uścisku.

- Nasz mały, dzielny słodziak... - szepnął Merenptah, kładąc swoją brodę na ramieniu żony i wyciągając rękę do swojego syna pozwolił, żeby malec natychmiast złapał go za palce, śmiejąc się głośno.

- To był rozkaz od naszego Faraona. - dokończyła w końcu Haankhes, widząc zdezorientowane miny wszystkich, przyglądających się jak jakiś mężczyzna przytula Takhat i bawi się z Ramsesem.

Faraon podchodząc w ciszy i pochylając się nad synem, zaskoczył stojące kobiety i swoją prawą rękę na wojnach, którzy całą swoją uwagę skupili na Wielkiej Małżonce Królewskiej. Nie widząc jego twarzy stali zaskoczeni i osłupieni. Kiedy jednak Haankhes dokończyła zdanie, Merenptah podniósł na nią oczy, ukazując w świetle pochodni kim był.

- Horusie... - krzyknęła Hekenuhedjet, zakrywając sobie usta ręką. - Merenptah.... -

- Hekenuhedjet, wszystko w porządku? - puszczając w końcu żonę, syn Setiego II podszedł spokojnym krokiem do konkubiny brata i zerkając na jej dzieci uśmiechające się do niego, przytulił zaskoczoną kobietę. - Nie martw się, odbiję Siptaha. - dodał przyciszonym głosem.

- Wielki Ra! Horusie! Jakim cudem... myśleliśmy, że... - krzyknęły Meketaten i Semat stojąc w osłupieniu, większym niż Tsillah, która patrząc na Takhat, wymienił z nią szybkie spojrzenia.

- Nie żyje. Wiem. Wiem co się stało, co się dzieje. Wyjaśnię to później. Na razie idźcie do komnat i odpocznijcie. Zajmijcie się dziećmi i prześpijcie. Rano porozmawiamy. - szepnął spokojnie puszczając Hekenuhedjet i kucając przy bratankach, pogłaskał ich po głowie.

Dzieci poznając wujka z początku stały grzecznie, jednak jak to dzieci, ich uwagę szybko przykuły czarne żyłki na jego rękach. Zaciekawione tym i widząc je po raz pierwszy, wyciągnęły więc palce, dotykając je i oglądając. Merenptah nie zabronił im tego, a tylko się zaśmiał.

- To pierwszy raz, kiedy je widzicie hehe. Nie ma się czego bać. -

- Faraonie ... - Hekenuhedjet podeszła i wzięła za ręce dzieci, aby dały mu spokój. - Nie ładnie tak zaczepiać Faraona. - upomniała ich, obserwując z lekkim niepokojem kątem oka i jego reakcję.

- Nic się nie dzieje. W porządku. - odparł podnosząc się z kucania. - Dzieci zawsze są ciekawe nowych rzeczy, taki to już ich urok. - dodał uśmiechając się ciepło.

Widział cały czas, jak każdy obserwuje go odkąd stanął obok Takhat i się odezwał do syna. Nie tylko dlatego, że żył, ale też, że znów miał te czarne żyły i o dziwo nie tracił nad sobą kontroli przez klątwę, a wręcz przeciwnie, wydawał się całkowicie spokojny i opanowany.

- Wytłumaczę to później. - odezwał się, czując się coraz bardziej obserwowanym.

- Klątwa. -

- Tak, to klątwa. -

- Sprawa klątwy. -

- Przez klątwę. -

Odparli po chwili zebrani, wzruszając ramionami. Merenptah zaskoczony obrotem spraw zbadał uważnym wzrokiem twarze wszystkich, a widząc jak uśmiechają się do niego, rozumiejąc o co chodzi, przymknął oczy i wypuścił powietrze śmiejąc się lekko.

- Tak, to związane z Setem. - potwierdził. - Chodźcie, środek nocy, a my stoimy i rozmawiamy na zewnątrz. Dzieci powinny iść spać. - powtórzył, widząc ziewające pociechy.

- Masz rację, położę ich spać. - przyznała Hekenuhedjet.

Kobiety skierowały się do pałacyku zaraz za idącą na przodzie Takhat wraz z Ramsesem i władcą.

- Wszystko w porządku, Faraonie? - szepnął Senu, podchodząc z boku do niego.

- Tak, jest w porządku. Tobie nic nie jest? - mruknął, oglądając go na szybko od głowy po nogi.

- Jestem cały ale... twój brat, Książę Siptah... - ciągnął, spuszczając z każdym słowem głowę w dół.

- Co z nim? Jak źle jest? -

- Nie byłem w stanie do niego dojść. Bardzo mocno go pilnują. Nie mam też pojęcia w jakim jest stanie. Nikt po naszej stronie ze strażników nie był w stanie się niczego dowiedzieć. Bardzo przepraszam za naszą bezużyteczność... -

- Nawet tak nie mów. - syknął Merenptah. - Amenmesse nie jest byle kim. To nie jakaś płotka, ale mam nadzieję, że Siptah wytrzyma z nim. Jutro spróbujemy jeszcze raz. Pojadę z wami. -

- Wedle rozkazu. - Senu kłaniając się, zatrzymał się.

Faraon pożegnał się z Hekenuhedjet i konkubinami, ruszając z żoną do swojej tymczasowej komnaty.

- Tylko, pamiętaj. Błagam cię, uważaj na siebie. - powtarzała w kółko, gdy byli już sami.

- Wiem. Obiecuję. - odpowiadał jej, przytulając ją i zerkając na synka. - Prześpij się. - dodał, gdy weszli do komnaty.

- Nie trzeba, położę tylko Ramsesa. - stwierdziła, kładąc dziecko na łóżku.

- Lotosie, prześpij się. Musisz mieć siły. -

- Mam. Poza tym, nie zmrużę oka. O świcie będziesz mieć tylko 2 dni na pozbycie się Amenmesse. Nie chce tego przyjąć do wiadomości, ale nie chcę tracić cię choćby na minutę. Chcę być przy tobie. -

- Lotosie, nie stracisz. Kochanie, połóż się. Poleżę z tobą. Do rana się nigdzie nie wybieram, więc możesz spokojnie się przespać. -

- Ty się prześpij. Będę pierwsza czuwać przy Ramsesie. -

- Hehe... wiem co kombinujesz. Chcesz się pobawić moimi włosami jak będę spał i nacieszyć oczy. - zaśmiał się Merenptah, kładąc obok żony.

- Co?! Nie, skąd ten pomysł? - zawołała, odwracając speszona głowę.

- Stąd, że nie raz już tak było, że jeszcze nie spałem, a ty myślałaś, że już usnąłem i parę razy cię tak przyłapałem jak się bawiłaś moją grzywką. Nawlekałaś na place i kręciłaś delikatnie. -

- Osz ty! Czemu mi nic nie powiedziałeś? - Takhat ukryła głowę za Ramsesem w poduszkach, czując jak rumieńce zalewają jej twarz.

- Hahaha... bo byś się speszyła, a poza tym, nawet mi się to podobało. Masz wtedy taki delikatny dotyk. - zaśmiał się na całego, doprowadzając swoją żonę do rozkwitu soczystej czerwieni na policzkach.

Chwilkę jeszcze ze sobą gadali, aż Ramses usnął. Wtedy kładąc sobie go pomiędzy sobą, przytulili się stykając czołami.

- Kocham cię. - szepnął pierwszy Merenptah zamykając oczy.

- Ja ciebie też. - odparła Takhat.

Mimo oporów, chwilę potem Faraon sprawił, że bursztynowe oczy zamknęły się i kobieta pogrążyła się we śnie.

- A tak się opierała. - zaśmiał się w myślach. - Zbyt dobrze cię znam skarbie, żebym nie widział po tobie zmęczenia. Poza tym... - urywając swój monolog w głowie, zerknął na jej brzuszek uśmiechając się. - ... powinnaś dać się też przespać w spokoju naszemu drugiemu dziecku. Oby ten cały stres nie wpłynął na ciążę. -  

𓅃 𓆥 𓅒 𓅉 𓅭

Merenptah długo nie mógł zasnąć. Dręczyło go cały czas, że Siptah może tego nie przeżyć. Bał się o starszego brata jak nigdy wcześniej. Niby mówił sobie, że jest silny ale i tak coś dobijało go od środka, a mianowicie bezwzględność i brutalność Amenmesse. Spoglądając na śpiącą w jego ramionach Takhat i synka, zaciskał zęby ze złości. Nie może sobie pozwolić na przegraną, bo to będzie równoznaczne z tym, że skaże ich na śmierć. Jego przyrodni brat nie daruje im tego. Po raz pierwszy w swoim życiu czuł na swoich barkach tak duży ciężar i odpowiedzialność.

W dniu, kiedy doszło do niego, że będzie musiał zabić go, aby uwolnić się od klątwy, Siptah przytulił go mówiąc, że zrobią to razem. Nie mówił mu tego, ale już wtedy czuł, że to się nie wydarzy. Czuł, że to on będzie musiał sam się z nim rozprawić, lecz jednocześnie czuł spokój wiedząc, że jego straszy brat będzie gdzieś w pobliżu. On pewnie też wiedział o tym, lecz aby go uspokoić, powiedział mu to i obiecał.

- Jeśli mamy zrobić to razem... jeśli tak mi obiecałeś... to przeżyj... błagam cię... - wyszeptał, czując jak w końcu zasypia.

Noc prawie cała minęła. Na zewnątrz powoli zaczynało szarzeć. Widząc to, po raz ostatni zerknął na żonę, wypuszczając powietrze i zamknął oczy.

- Faraonie! - ledwo to zrobił, ktoś wpadł do jego komnaty skutecznie go budząc.

- Cii! - warknął w pierwszej chwili, patrząc takim wzrokiem, że mógł zabić. - Co jest? - dodał jednak nie ruszając się z miejsca, a tylko podnosząc głowę.

- Z pałacu... przybył posłaniec... jest... - przez jąkającego się strażnika, syn Setiego II momentalnie zerwał się z łóżka tak, żeby jednak nie obudzić żony wraz z synem i szybkim krokiem podszedł do mężczyzny. - Nie budził bym cię, gdyby... - ciągnął, spuszczając głowę.

- Obudziliście go już?! - przerwał mu jednak Senu, wpadając przez niedomknięte drzwi.

Tym razem Takhat obudziła się, podnosząc na nich zaspaną głowę.

- Do Apophisa! co jest?! - warknął Faraon, czując jak zwariuje z adrenaliny i nerwów.

- Przybył posłaniec od Amenmesse. - kontynuował Senu, ledwo łapiąc oddech. - Kazał przekazać nam, że jeśli począwszy od świtu w ciągu godziny nie oddamy mu dzieci, to zabije Siptaha na oczach wszystkich. - wyszeptał, mając na uwadze, że Wielka Małżonka Królewska podniosła na nich głowy, próbując usłyszeć o czy mówią.

- Że co?! Pieprzony skurwiel! Sprzymierzeniec Apophisa!- Merenptah nie czekając na nic, wypadł natychmiast z komnaty taranując prawie Senu i strażnika oraz łapiąc po drodze swoje dwa złote Khopeshe.

- Merenptah! - Takhat zerwała się za nim, lecz kiedy tylko stanęła w drzwiach, usłyszała jego warknięcie.

- Zostań tam! -

Faraon wypadając z komnaty, przebiegł na jednym wdechu korytarz. Oddechu nabrał na schodach, prawie przeskakują przez nie. Słyszał za sobą jak Senu biegł za nim, wołając go, ale miał to gdzieś. Jedna godzina?! Nek! Już świtało, więc czas płyną, a do pałacu nawet konno miał daleko. Nie dojedzie tam w parę minut! Liczyła się teraz każda chwila.

- Siodłać konie! - krzyknął Senu, gdy oboje wybiegli na dziedziniec.

Zerwani strażnicy z zaskoczenia zesztywnieli, ale szybko się pozbierali, gdy Faraon dopadł do swojego konia i wskoczył na jego grzbiet. Ci którzy zdążyli za nim, pędem wypadli z terenu pałacyku. Pozostali szybko się szykowali próbując dogonić syna Setiego II. Ostatnia grupa również stanęła na nogi, lecz nie wyruszyła. Miała przykazane strzec pałacyku i będących teraz w nim kobiet z dziećmi.

- Takhat! Co się stało?! - Hekenuhedjet dopadając do stojącej w progu bladej kobiety, zawołała jeszcze z daleka.

- Nie wiem... - odparła otępiale, wciąż będąc w szoku. - Co się stało?! Czemu mój mąż tak wypadł?! - warknęła do wychodzącego z komnaty strażnika, łapiąc go za ramię i wbijając mu tam paznokcie. Na nic się zdała cicha próba przejścia obok Wielkiej Małżonki Królewskiej bez zauważenia. Czując na sobie jej wzrok, momentalnie zesztywniał. - Gadaj! - krzyknęła, tupiąc dodatkowo nogą.

- Yyy... przybył posłaniec od Amenmesse... - wyjąkał

- Do cholery mów! -

Gdy strażnik przekazał jej żądania, pobladła jeszcze bardziej. Olewając go, wbiegła do komnaty do Ramsesa który również nie spał przez to całe zamieszanie i przyglądał jej się zaniepokojonymi oczami.

- Horusie... - pisnęła Hekenuhedjet, siadając na kolanach na korytarzu.

- Merenptah go uratuje. Spokojnie. Zobaczysz, zaraz wrócą oboje. - szeptała Takhat, tuląc synka i patrząc na przyjaciółkę, oraz zbiegające się przez zamieszanie pozostałe konkubiny. - Uwierz mu. Ja w niego wierzę. - dodała, zerkając przez okno na Chepri toczącego słońce coraz wyżej, oświetlając tym piasek i płynący niedaleko Nil.

Poprzednie spotkanie z Amenmesse zakończyło się tym, że Merenptah ledwo przeżył. Teraz będzie inaczej, on wróci. Wróci do niej. 

𓅃 𓆥 𓅒 𓅉 𓅭

[124] Heliopolis - w starożytnych tekstach nazywane było „Świątynią Dziewiątki Bogów", przy czym pod określeniem „dziewiątka" rozumiano nie tylko dziewięć podstawowych bóstw teologii heliopolitańskiej, ale cały panteon bogów (Enneada z Heliopolis). Miasto określano także „Kołyską Bogów", gdyż to tutaj, zgodnie z wierzeniami, na początku świata istniał nieruchomy ocean – Nun, z którego wyłonił się bóg – stworzyciel Atum-Re. On to przez samozapłodnienie zrodził pierwszych bogów.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro