III III በበ Przepraszam
- Dobra, to zacznę. - zawołał Merenptah widząc jak brat znika im z oczu. - Lotosie, nie wiem jak ci to powiedzieć, bo tyle razy ile się do tego zbierałem, uciekałem jak tchórz. - szepnął, nerwowo zaciskając palce i wbijając sobie paznokcie w rękę.
- Co takiego chciałeś mi Faraonie powiedzieć? - zapytała, uśmiechając się zachęcająco, aby wydusił to z siebie.
- Czuję się okropnie, bo nie mam żadnej wymówki. Zawiodłem na całej linii... - zaczął, a widząc jak Takhat już otwiera buzię, położył jej tam palce, aby milczała. - Chcę to naprawdę naprawić, być z tobą, żeby znów było dobrze między nami. - dodał prędko.
Nocny wiatr ponownie owiał ich, przez co ciemno brązowe włosy dziewczyny rozwiały się jak jedwab nad nim. Zbierając się w sobie, Merenptah zabrał palec z jej ust kontynuując.
- Nie potrafię ubrać w słowa żalu, że mogłem cię tak strasznie potraktować. -
- Nie... to nie... - spróbowała wejść mu w słowo, czując jak zaczynają szklić się jej oczy.
- To też i moja wina, ale czy nie każdy może popełnić błąd?, Nawet ja? - nabierając powietrza, wypuścił go wraz z całym towarzyszącym mu stresem. - Nie każdy jednak umie powiedzieć to, co ci teraz powiem. Przepraszam cię i wybacz mi. - wyszeptał, jednak dość głośno i wyraźnie.
- Merenptah, jesteś Faraonem, nie powinieneś tego... mi... mówi... - zawołała gwałtownie, jednak przez wybuch emocji w niej, głos zaczął jej się urywać.
- Faraon jest też człowiekiem jak i pośrednikiem Bóstw. Nie jestem wcale bez win, popełniłem mnóstwo win, jednak jeśli moja Bogini, mój blask [73] mi nie wybaczy, będę przepraszał ją całymi dniami, a nawet jeśli trzeba będzie i w krainie Ozyrysa. - mówiąc to stanowczym głosem, zatrzymał swój wzrok na załzawionych oczach dziewczyny.
Takhat słuchając przeprosin Merenptaha, poczuła jak z jej oczu kapią coraz to większe krople, a po nich mokra rzeka zalała jej policzki. Drżącymi rękami zakryła sobie usta, patrząc wciąż w oczy Faraona. On uśmiechając się, podniósł rękę do jej twarzy i kciukiem otarł mokry ślad.
- Tak bardzo, cię przepraszam. Zbyt gwałtownie zareagowałem. Nie wiem szczerze, co mi odbiło. -
Nie chcąc słuchać już ani słowa, czując jak mężczyzna z każdym słowem odsłania swój ból i skruszone myśli, pochyliła się i uciszyła go złączając ich wargi w pocałunku. Merenptah chcąc dokończyć swoją myśl, szepnął sylabę w jej usta, lecz czując ten słodki sam, odpuścił i łapiąc ją za głowę, zaczął oddawać pocałunek. Nie minęła nawet chwila, a ich rozpalone wargi wołały o więcej i więcej. Tęsknota, żal, ból, skrucha i miłość to wszystko tylko ich napędzało, żeby nadrobić stracony czas. Dłużej nie wytrzymując, Faraon oparł ręce o ramiona Takhat i obracając ją przodem do siebie zmusił, aby wręcz położyła się na nim. Ona kładąc się ostrożnie na jego rozgrzanej klatce, oparła się rękami przy jego głowie, przerywając pocałunek na krótką chwilę, aby tylko nabrać powietrza po czym, ponownie zatopiła się w usta ukochanego.
Siptah stojąc z boku i oglądając tę scenę, uśmiechnął się pod nosem. Nareszcie. W końcu się pogodzą. Gdy jednak, Merenptah pociągnął Takhat na siebie, Siptah uznał, że nie wypada ich dłużej podglądać i aby dać im chwilę prywatności, odwrócił się plecami ruszając ścieżką wzdłuż ogrodu. Był rozdarty. Wrócić do siebie, czy zostać? Z jego bratem chyba było już w porządku, jednak zaniepokoił go ten dziwny atak. Coś takiego jeszcze nigdy się nie zdarzyło. Postanawiając zostać jeszcze parę minut, poszedł pochodzić po okolicy.
Tymczasem, młodszy syn Setiego II i jego główna konkubina w końcu oderwali się od siebie, stykając się za to czołami. Ich rozszalały i płytki oddech wariował. Oboje nie mogli się uspokoić.
- Lotosie, wybacz mi. - powtarzał jak mantrę, patrząc w jej zapłakane, bursztynowe oczy.
- Mmm, to ty mi wybacz. Postąpiłam jak idiotka i skończona kretynka. Nie rozumiem, jak mogłam cię tak zranić. Jak mogłam tak złamać Ci serce. Przecież tak bardzo cię kocham. - jęknęła Takhat, a nowe łzy leciały z jej oczu prosto na rozgrzane policzki Merenptaha. - To ja cię przepraszam, to ja cię błagam o wybaczenie, to przeze mnie to wszystko się stało, to ja cię zawiodłam. -
- Ja ciebie też kocham i nie potrafię żyć bez ciebie. Przez cały ten czas, nie mogłem wyrzucić sprzed oczu twojej twarzy i twojego strachu. Wściekłość na siebie, że podniosłem wtedy na ciebie rękę z Khopeshem i to, że mogłem cię zabić po prostu mnie przerosła. Wkurzony na wszystko dookoła, znów cię zaatakowałem... -
- Zapomnijmy o tym. Miałeś prawo. Miałeś prawo się na mnie wkurzyć... - Takhat nie zdążyła dokończyć, gdy Merenptah podnosząc głowę, znów wbił się w jej usta.
Przez kolejne minuty, nowe pocałunki zajęły parę. Nie skończyło się tym razem na ustach. Faraon mimo, że leżał pod brunetką, przeniósł się na policzki i całując mokre ślady od łez, pozbył się ich z jej skóry.
- Nigdy więcej nie chcę widzieć twoich łez chyba, że ze szczęścia. Jeśli ktokolwiek doprowadzi cię do nich, zabiję go. - mruknął poważnie. - Nawet siebie samego. - dodał już w myślach.
- To nie łzy smutku. Po prostu jestem szczęśliwa, że jesteś tutaj, przy mnie. - pisnęła, uśmiechając się szczerze.
Merenptah nie wytrzymując, złapał ją za barki i przyciągając do siebie, całował raz za razem jej szyję. Takhat z każdym kolejnym pocałunkiem, odginała ją dalej dając coraz lepszy dostęp do niej Faraonowi. Jej ręce powędrowały na jego włosy i tam zaciskając je lekko, dała mu impuls. Oboje z wielkim żalem musieli odsunąć się od siebie. Co jak co, ale nie wypadało, aby oboje zaczęli się kochać w ogrodzie na trawie. Co innego robić to w komnacie na łóżku, a co innego tutaj na ziemi.
- Między nami w porządku? - zapytał, chcąc się upewnić, gdy brunetka położyła się obok niego, na kusej trawie, patrząc mu prosto w oczy.
- Tak, ale mam też prośbę do ciebie. - szepnęła. - Ty również, możesz żądać czegoś ode mnie w zamian. - dodała już przyciszonym głosem.
- Jaką? - wzdrygnął się Merenptah, poważniejąc i olewając drugą część jej wypowiedzi.
- Masz ją wyrzucić. Neferthenut. Nie lubię jej. - mruknęła Takhat.
- Słucham? -
- Wyrzuć ją. Nie lubię jej. - powtórzyła. - Działa mi na nerwy. -
- Czy ty jesteś zazdrosna? - zapytał, zachowując wciąż poważny ton.
- A mam powody, aby tak się czuć? - odbiła pytanie, na co młodszy syn Setiego II z początku uśmiechnął się delikatnie, a chwilę potem wybuchnął głośnym śmiechem. - Z czego się śmiejesz? - mruknęła zirytowana.
- Jesteś zazdrosna o Neferthenut? Poważnie? - kończąc się śmiać, Faraon utkwił swój rozbawiony wzrok na wściekłych oczach dziewczyny. - Ty mówisz poważnie. - stwierdził, opanowując się i widząc iskry w jej oczach.
- Tak. Całkiem poważnie. Masz ją natychmiast wywalić. Inaczej więcej z tobą nie pójdę do łóżka. - warknęła.
- Lotosie, czy ty aby się nie zapędzasz? Stawiasz taki warunek samemu Faraonowi? Nie boisz się? - zapytał.
- Nie. - odparła od razu, wprawiając swoją szybka odpowiedzią mężczyznę w osłupienie. - Nie boję się ciebie, bo gdy mówisz do mnie Lotosie to wiem, że mogę. Gdybyś zapytał mnie nie nazywając tak, moja odpowiedź byłaby inna. -
- A jaka Takhat? -
- Kocham cię i ufam ci Faraonie. - Merenptah pokręcił głową i chwilę potem pstryknął palcami w czoło swojej głównej konkubiny. Dziewczyna czując to, złapała się za nie, masując. - To bolało. - szepnęła.
- Miało. - mruknął. - Uważaj naprawdę na słowa. Raz ci odpuściłem, gdy mnie spoliczkowałaś. Ten raz też ci odpuszczę, ale nie obiecuję kolejnego. Takhat, nie mogę sobie pozwolić na takie numery. Nie mogę na to pozwolić, będąc Faraonem. -
- Dobrze. Więc, czy mógłbyś pomyśleć nad odsunięciem od siebie Neferthenut? -
- Jesteś niemożliwa. - parsknął ponownie śmiechem. - Jednak nic z tego. -
- Czemu?! -
- Takhat, nie mogę. Dopóki szpiedzy sądzą, że ona jest... - zaczął, jednak brunetka tak jak on wcześniej, położyła mu palce na ustach uciszając. Nie kończąc swojej wypowiedzi, Merenptah czekał na to co miała mu do powiedzenia, a co w jej oczach zdawało się być bardzo ważne.
- Muszę ci coś powiedzieć. - szepnęła, drżącym głosem.
- Co takiego? Lotosie, mi możesz powiedzieć o wszystkim. - szepnął, stykając swój nos z jej.
- Jestem... jestem w ciąży. - wyszeptała, dmuchając powietrzem ze swoich ust w Faraona.
Patrząc cały czas w ciemno zielone oczy mężczyzny, zobaczyła jak wręcz przestał mrugać. Jego usta powoli się otworzyły, ale nie wydobyło się z nich ani jedno słowo. Trwał tak chwilę, aż w końcu Takhat usłyszała jego ledwo słyszalny szept.
- Mówisz poważnie? -
- Nie okłamałbym cię o czymś takim. - wyszeptała, czując dalej gorący oddech Merenptaha na swoich ustach.
- Poważnie, jesteś ... - zaczął, a jego kąciki ust zaczęły unosić się do góry.
Takhat widząc to, postanowiła natychmiast wyjaśnić mu całą sytuację, nim ucieszy się na próżno.
- Nie wiem kto jest ojcem. Spałam z wami, dzień po dniu. Herneith nie jest w stanie stwierdzić, kto jest... - zaczęła, lecz niespodziewanie jej głos zniknął.
Merenptah łapiąc ją za szyję od tyłu, przybliżył jej głowę do siebie i obdarował długim oraz nadzwyczaj namiętnym pocałunkiem.
- Lotosie, nie bój się. Nie myśl o tym. - wyszeptał, odrywając się od niej i kładąc rękę na jej delikatnie, wciąż prawie niewidocznym brzuszku.
- Merenptah... - pisnęła. - Co jeśli jestem w ciąży z twoim bratem? -
- Cii, nie myśl o tym. Najważniejsze, aby się urodziło zdrowe. Przecież Siptah to rodzina. Jednak jeśli to naprawdę będzie jego dziecko... - urwał, podnosząc oczy na swoją główną konkubinę, na co ona widząc jego spojrzenie, odruchowo przełknęła ślinę. -...to czeka cię ciężki okres. Ponieważ będą cię czekały przymusowe noce u mnie po porodzie. -
- Co masz na myśli? -
- To, że będę czuł się zazdrosny i również będę chciał mieć z tobą dziecko. - dodał, uśmiechając się podstępnie.
Takhat rozumiejąc, że żartuje, odchyliła głowę do tyłu ciężko wypuszczając powietrze. Jednak czuła to. Czuła, jak jego mięśnie były napięte. Był zły, ale schował to wewnątrz siebie. Nie pokazywał tego. Jeśli faktycznie urodzi dziecko Księciu, nie będzie go winić za to, że może być oschły do ich obu.
- Wychowamy je razem. Jeśli natomiast będzie to nasze, to uczynisz mnie najszczęśliwszym człowiekiem na ziemi. - powiedział dość głośno, po czym po raz kolejny złożył jej długi pocałunek, lecz tym razem w czoło, jednocześnie zaciągając się jej zapachem.
Ona na jego słowa, uśmiechnęła się pokazując mu białe ząbki, gdy oddalił swoja głowę od jej. Merenptah widząc to, odwdzięczył się takim samym wspaniałym uśmiechem. Chwilę tak się uśmiechali, dopóki Faraon nie zauważył dreszczy na odkrytych ramionach dziewczyny.
- Co robisz? Nie szarp tak! - krzyknęła, kiedy mężczyzna bez ostrzeżenia, złapał za jej ramiona i pociągnął do siebie, przez co znów wylądowała na nim. - Wciąż jesteś osłabiony.- dokończyła, leżąc na jego klatce.
- Nie leż na trawie. Ziemia jest chłodna. - mruknął do jej ucha, obejmując ją czule rękami. - Zimno ci? -
- Nie, jest w porządku. - odpowiedziała od razu.
- A ja widzę gęsią skórkę. - odezwał się nagle Siptah, pojawiając się obok nich. - Takhat, idź do pałacu. Pomogę Merenptahowi wstać. - dodał, kucając przy bracie.
- Lotosie... - szepnął Faraon pytającym wzrokiem chcąc się upewnić, czy jego brat już wie o tym, podczas gdy Siptah nachylił się, wyciągając o do niego dłoń, aby pomóc mu wstać.
Kobieta podnosząc się z młodszego syna Setiego II, odsunęła się krok, aby Książę mógł swobodnie pomóc mu wstać, jednocześnie pokręciła przecząco głową. Faraon był bardzo słaby i nawet opierając się o brata, ledwo stał na nogach. Czując jak gęsia skórka się nasila, potarła szybko ramiona, żeby się jej pozbyć.
- Takhat. Idź już. Poradzimy sobie... - ponaglił ją Siptah.
- Poczekaj, usiądźmy na chwilę. - wtrącił Faraon, wskazując oczami na zadaszoną ławeczkę do siedzenia. - Musimy pogadać. Powinieneś się o czymś dowiedzieć. - dodał, uśmiechając się mimo, że ledwo mógł stać.
Starszy z braci podnosząc brew, zerknął pytająco na dziewczynę, lecz ona odwróciła od niego wzrok.
- Dobra. - skapitulował. - Co tym razem wymyśliliście? - dodał, prowadząc brata powoli do ławeczki.
Gdy Merenptah usiadł, zawołał Takhat do siebie. Kobieta usiadła obok niego, lecz natychmiast została przyciągnięta przez jego ręce. Obejmując ją, próbował rozgrzać ciepłem swojego ciała. Siptah patrząc na to, odwiązał materiał, który zawsze wiązał sobie w pasie i przykrył brunetkę.
- Dzięki. - szepnęła, otulając się nim.
- Więc? Co tym razem nam się wali na głowy? - zażartował, stojąc przed ławeczką.
- Mój Lotos... - zaczął Merenptah
- Jestem w ciąży. Z jednym z was. - wtrąciła, chcąc mieć to już z głowy.
- Słucham? - zawołał Siptah, po raz drugi w dniu dzisiejszym stojąc w osłupieniu.
Jego oczy z dziewczyny powędrowały na brata. Merenptah widząc jego niepewne, lekko wystraszone spojrzenie, postanowił szybko się odezwać.
- Więc, jak widzisz, musimy się pośpieszyć. Na razie dla jej bezpieczeństwa, nie ogłosimy tego. Rozumiem, że na razie tylko Herneith wie oprócz nas? -
- Tak. - przytaknęła.
- Dobra, pogadam z nią. - stwierdził Faraon. - Mamy czas, dopóki ciąża nie będzie bardzo widoczna. Trzy miesiące... tyle minęło, to znaczy, że mamy jednak go bardzo mało. - dodał, zerkając na brata i przygryzając wargę. Siptah stał cały czas patrząc w niedowierzaniu na ich oboje. Faraon widząc to, pomachał dłonią w powietrzu, wołając. - Halo? ,,Faraon'' do brata. To nie czas na takie zawieszanie się. -
- Ty... nie jesteś o to... - szepnął w końcu, patrząc w ciemno zielone oczy.
- Może trochę zazdrosny, jeśli się okaże, że to twoje dziecko. - wzruszył ramionami.
Takhat uśmiechnęła się, uspokajając spokojną reakcją Faraona, lecz przytulona do jego klatki, nie mogła zobaczyć jego spojrzenia, w przeciwieństwie do Siptaha, które było tak wściekłe, że mogłoby spopielić każdego na swojej drodze.
,,Mam coraz większą ochotę cię zatłuc.'' - mówiły jego oczy
,,Wiem o tym.'' - pokiwał głową Książę
,,Gdy to się skończy, rozliczę się z tobą.''
,,Byle byś znów nie podnosił na nią ręki.'' - Siptah zerknął na szybko na Takhat, która marszcząc nosek patrzyła niepewnie na niego
,,Jeszcze słowo!'' - z oczu Merenptaha strzelały pioruny, a on sam odchrząknął poprawiając sobie dziewczynę przy piersi.
- Chyba się znów nie zabijacie oczami? - mruknęła brunetka, patrząc na Księcia i kątem oka na ukochanego.
- Nie. No co ty. - odparli, uśmiechając się niewinnie, co oczywiście tylko utwierdziło ją w swoich domysłach.
- Tylko mi znów nie próbujcie się o to zabić. - westchnęła cicho do siebie.
Cisza zapadła pomiędzy nimi, dopóki głosu nie zabrał jako pierwszy Siptah, kucając przy przytulonej do Faraona brunetce.
- Powinna wiedzieć. - stwierdził, patrząc raz w jej, a raz w brata oczy.
- Nie chcę jej straszyć, ale chyba nie mam wyboru. Jeśli nie ujawnimy tego, że jesteś w ciąży, to nie mogę ci przydzielić dodatkowej ochrony, więc będziesz musiała sama uważać. Zastanawiam się, czy nie powiedzieć o niej chociaż Samutowi, żeby miał cię cały czas na oku. - podkreślił Merenptah.
- Nic mi nie będzie. Będę siedzieć w głównej sali cały dzień, a wieczory mogę spędzać z tobą. -
- Takhat, w tym jest problem. Nie do końca dla tego wziąłem Neferthenut, ponieważ była najbliżej tytułu konkubiny. To znaczy, to też zaważyło na tym. - zaczął plątać się.
- Merenptah? O co chodzi? - zapytała, podnosząc się i patrząc prosto na twarz Faraona.
- Neferthenut jest prawdopodobnie szpiegiem. Co do jej siostry nie jestem już tak bardzo pewien, ale wszystko na to wskazuje, że ona również jest w to zaangażowana. - wytłumaczył Siptah.
Dziewczyna obróciła na niego głowę, a gdy dotarło to do niej, wróciła do ukochanego i łapiąc go za ramiona krzyknęła na całe gardło.
- I wiedząc to, spałeś z nią!? Oszalałeś?! -
- Tylko nie tym tonem do mnie! - podnosząc swój głos, młodszy syn Setiego II zmarszczył groźnie brwi.
- To mam cię pochwalić za to?! A może pogratulować ci?! - ciągnęła, wciąż o kilka tonów za głośno.
- Takhat! Uważaj na słowa! - ostrzegł, przekrzykując ją.
- Oj przestańcie ... - wtrącił się Siptah, chcąc aby swoimi krzykami, nie informowali połowy, jak nie całego pałacu o tym.
- Nie wtrącaj się! - warknęli oboje na niego, przez co Książę umilkł, chwilę później odchrząkując nieznacznie.
- Proszę bardzo, niech wszyscy się o tym dowiedzą, włącznie ze szpiegami. - prychnął, rozkładając bezwładnie ręce.
- Merenptah! Nie mówię do Faraona tylko do mojego ukochanego! Jak możesz tak ryzykować?! Przecież ona mogła cię zabić! - kontynuowała brunetka, jednak mając na uwadze słowa jego starszego brata, zniżyła ton głosu.
- Nie mogła. - powiedział stanowczo Merenptah. - To jest jej cel, aby zajść ze mną w ciąże i dopiero wtedy będzie próbowała mnie zabić. -
- Czy ty się słuchasz?! - syknęła wściekła.
- Spokojnie, udaję, że ją testuję. Nie puszczę, żeby sprawy zaszły aż tak daleko, aby zaszła w ciążę, ale zrozum. Jeśli spędzam z nią coraz więcej czasu, to nasi wrogowie myślą, że połknąłem haczyk. Skoro nikogo innego nie biorę oprócz niej, to nie będą się zajmować nikim poza mną. W teorii. - wyszeptał, głaskając swoją główną konkubinę po włosach i chcąc w ten sposób ją trochę uspokoić.
- A w praktyce znów nie wyszło. - burknął Siptah, krzyżując ze sobą ręce na klatce. - Tak czy siak, Takhat dalej była zagrożona. - dodał.
- Dlatego chcę ten temat zamknąć. - oznajmił prędko Faraon. - Jutro z rana pojadę osobiście do ludzi, którzy obserwują szpiegów w mieście. Przekażę im co mają robić. Nie żebym nie ufał innym, ale tak będzie najlepiej. Im mniej osób wie o tym co się jutro wieczorem będzie działo, tym lepiej. Mniejsza możliwość przecieków. -
- Pojadę z tobą. Tak będzie szybciej. - zadeklarował starszy z braci. - Merenptah, chyba nie zapomniałeś, że są w dwóch przeciwległych końcach miasta. Co będzie, gdy pojedziesz do jednego, a drugi zwieje? -
- Okej. Takhat to bardzo ważne. Nie będzie nas może z 2 godzinki, może krócej. Bardzo bym cię prosił, abyś zaraz po wstaniu, umyciu się i wyszykowaniu, poszła od razu do głównej sali i trzymała się cały czas Hekenuhedjet. Powiedz, że Siptah prosił cię, byś dziś pomagała jej przy synach. Ona aktualnie jest pod opieką Akhoma oraz dwóch strażników, o których nie ma pojęcia, ponieważ mają trzymać się tak, aby ich nie wiedziała. Dołączając do nich jeszcze Samuta, z którym masz się nie rozstawać, nic wam nie powinno się stać do naszego powrotu. -
- Dobrze. - przytaknęła. - W razie czego, mogę wciąż udawać, że się nie pogodziliśmy i szukam wsparcia u Hekenuhedjet. -
- To nie jest głupi pomysł. Jak Merenptah, albo ja wrócimy, zobaczymy jeszcze który będzie pierwszy, to od razu się wami zajmiemy. Wyplenimy te ścierwa raz na zawsze. - powiedział Książę, kiwając głową i uśmiechając się zadziornie.
- Merenptah? Co jest? - szepnęła Takhat, czując jak Faraon nagle umilkł.
- Niepokoi mnie ten człowiek, który cię zaatakował. Ten z uszkodzonym kolczykiem z białego złota. Nek, a cały czas obstawialiśmy którąś z kobiet. - mruknął ponuro.
- Spokojnie. Nic mi nie będzie. Będę się trzymała blisko Hekenuhedjet. Przecież nie wbije tam do sali i nie rzuci się na mnie przy czterech strażnikach, którzy będą przy nas. - zażartowała, chcąc uspokoić odrobinę Faraona.
- To nie jest zabawne. - mruknął, łapiąc ją za głowę i przytulając do siebie. - Gdy wrócimy, zabiorę cię do siebie. W porze obiadu wezwę Neferthenut tak, aby się niczego nie spodziewała. Gdy tylko wejdzie do mnie, zabiję ją na miejscu. Siptah, pójdziesz do Iumera i każesz poprosić na korytarz Gautseshen. Ją też zabijcie. Nie wiem czy siedzi w tym czy nie, ale nie mam ochoty użerać się potem ze starszą siostrą, chcącej odwetu za zabicie młodszej. -
- Każę, aby dodatkowa straż stanęła pod twoją komnatą i była do dyspozycji, jednocześnie, aby Neferthenut jej nie zauważyła. Wezyr zajmie się kobietami w haremie, zatrzymując je tam, żeby żadna nie opuściła sali, a potem będzie nas krył, zresztą jak cały czas. - stwierdził Siptah. -
- W porządku. - zgodził się Merenptah.
- Czekaj, co? - zawołała Takhat, podnosząc wzrok na Księcia. - Jak to krył? To Iumer wie o tym? -
- Pewnie, że tak. - przytaknęli oboje. - A ty myślisz, jakim cudem moje ataki zawsze są tak dobrze zamiatane pod dywan? - dodał niechętnie Faraon.
- On wie też o klątwie?! - pisnęła kobieta, robiąc wielkie oczy. - Ale, po tym gdy mnie zaatakowałeś, nie pisnął mi o tym ani słowa! Zachowywał się, jakby nic o tym nie wiedział. -
- Niech zgadnę, zaczął ci pewnie opowiadać, że wie o wszystkim co się dzieje w pałacu, nawet gdy jakiś robak wleci, to wie też którędy wyleci? - zaśmiał się Siptah, a za nim jego młodszy brat.
- Tak. To jakiś kod? - dociekała.
- Hehe, żaden kod. Po prostu Iumer sprawia wrażenie, że panuje nad wszystkim, co ma dać złudzenie tego, że nic się przed nim nie ukryje. Co przekłada się z kolei na to, że osoba która z nim rozmawia, często chcąc dowiedzieć się czegoś więcej, sama puszcza parę z ust. Wiesz ile rzeczy się dzięki temu dowiedział? - zagwizdał z uznaniem Merenptah.
- Jak na przykład, która z kobiet zachowuje się inaczej od innych. Tak trafiliśmy na ślad Neferthenut. - głos zabrał Książę.
Takhat zamykając oczy, przypomniała sobie wymianę zdań wtedy z Wezyrem:
,, - Skarbie, ja wiem wszystko. Nawet to, gdy jakiś owad wleci, to wiem też kiedy i gdzie wyleci z pałacu. - mówiąc to, mężczyzna podniósł dumnie głowę do góry.
- Wiesz wszystko? A to co się działo dziś po obiedzie? - palnęła bez namysłu brunetka.
- A co się miało dziać? - zawołał po chwili, zamyślając się wcześnie na krótki moment. - Nic nowego, poza tym, że coś długo zeszło Ci w tym ogrodzie u Księcia. Zasiedziałaś się tam na całego. Tyle godzin! - Wezyr tupnął nogą, pokazując swoje zniecierpliwienie.
Takhat dopiero wtedy przygryzła się w język. Czyli on nic o tym nie wie? Nie wie o trupach?! Niemożliwe, żeby tylko 3 osoby wiedziały o tym i wśród nich nie było samego Wezyra Północy, prawej ręki Faraona!!
- A ty co tak ucichłaś? - mruknął, przyglądając się uważnie dziewczynie.
- Muszę już iść. - rzuciła prędko, biegnąc w stronę komnaty Księcia.''
Wiedział. Doskonale zdawał sobie o tym sprawę, a ona wpadła w jego sidła, dając się prawie pociągnąć za język. Przez to, pewnie dowiedział się o tym, że ona też wie o klątwie i tamtym ataku. Nie, on o tym też wiedział, więc cała ta rozmowa była z góry zaplanowana. Jego zawahanie się, nie było spowodowane zastanawianiem się co się działo po południu, ale tym, czy powinien rozmawiać z nią bezpośredni o tym lub upomnieć, aby trzymała język za zębami. Kręcąc bezwładnie głową na boki, dziewczyna uśmiechnęła się z własnej naiwności.
We trójkę siedzieli jeszcze parę minut, obgadując szczegóły planu. Gdy zbliżała się północ, Siptah pomógł wstać bratu i asekurując go wraz z Takhat, ruszyli do pałacu. Aby nikt nie nabrał podejrzeń, ona sama udała się prosto do swojej komnaty, po drodze zgarniając ze sobą swojego strażnika. Bracia ruszyli również do swoich komnat wypocząć przed jutrzejszą akcją i rzezią jaka miała nastąpić w ciągu dnia.
𓅃 𓆥 𓅒 𓅉 𓅭
O świcie, zgodnie z prośbą Faraona i Księcia, Takhat pilnowała aby Samut szedł za nią aż do wejścia do samej łazienki. Kobiety dopiero się tam zbierały, więc ruch nie był duży. Zobaczywszy Semat, od razu dołączyła się do niej, byle by nie zostawać sama. Myjąc się i rozglądając zauważyła, że na szczęście nie było jeszcze ani Neferthenut, ani Gautseshen. Zbyt wczesna pora na nie.
Po skończonej kąpieli, gdy wycierała się ręcznikiem, minęła się z idącą do łazienki starszą z sióstr. Dziewczyna jak zawsze uśmiechnęła się przyjaźnie do wszystkich w pomieszczeniu, łącznie z Takhat i zostawiając ubranie, ruszyła do wody.
- Neferthenut przychodzi zawsze po Gautseshen. Czyli mam jakieś parę minut, nim zjawi się ta suka. - szepnęła do siebie Takhat, podnosząc sukienkę i nim włożyła ją na siebie, strzepnęła udając, że ją prostuje.
Posłucha się rady Merenptaha. Im mniejszy kontakt z Neferthenut tym lepiej. Teraz już rozumiała, czemu ilekroć ta jędza była w pobliżu, krew ją zalewa i czuła się zagrożona. Raz, że ciągnęło ją do jej Faraona, a dwa, że była niebezpieczna.
- Mojego Faraona. - zaśmiała się, przyłapując się o czym myśli.
- Humorek dziś dopisuje mojej Pani? Czyżby rozmowa wczoraj się ułożyła? - zaczepił ją cichutko Samut, gdy wyszła z łazienki.
- Hm! - wzdrygnęła się Takhat. - Yyy, tak, tak można powiedzieć. Jednak, dziś znów spędzę śniadanie w sali głównej. Dzień zapowiada się jak wczoraj. - westchnęła teatralnie.
- W takim razie, służę swoim towarzystwem do sali moja Pani. - uśmiechnął się strażnik.
- To za chwile, muszę jeszcze się uczesać, więc pójdziemy najpierw do mojej komnaty. Poczekasz tam pod nią na mnie parę minut. Jak wyjdę, pójdziemy na śniadanie. -
- Oczywiście, co rozkażesz. - zawołał, kłaniając się w pasie.
- Nie wiesz może, czy Hekenuhedjet już wstała? - zagadała, widząc nadchodzącą Meketaten.
- Tak, jest na nogach już od godziny. Wybiera się na dół, na śniadanie. A ty? Co taki ranny ptaszek dziś? - zaśmiała się kobieta w peruce długiej zaledwie do ucha i migdałowych oczach.
- Jakoś tak. - wzruszyła ramionami, uśmiechając się delikatnie.
- Dobra, dobra. - machnęła Meketaten. - Tylko nie zaczynaj opowiadać zanim nie przyjdę. Semat się pewnie już umyła, więc też się będę streszczać. -
- Okej, to widzimy się na dole. - pomachała Takhat. - Tylko nie wiem, o co ci chodzi z rozmową. Zresztą wytłumaczysz mi później! - dorzuciła, patrząc jak plecy kobiety znikają za zakrętem.
Ciesząc się jak dziecko w duchu, że udało się jej nie spotkać w łazience z Neferthenut, otworzyła drzwi do swojej komnaty, przepuszczając w przód Samuta. Gdy zejdzie na dół, tam już na pewno się spotka z siostrami, dlatego chciała poświęcić te kilka minut u siebie w komnacie na rozczesanie włosów i zebraniu w sobie cierpliwości. Merenptah powinien właśnie wyjeżdżać wraz z Siptahem. Z jednej strony zrobiło się jej smutno, że nie przyszedł się zobaczyć z nią rano, ale z drugiej strony, może i tak było lepiej? W końcu im szybciej pojechał tym szybciej wróci. W tym czasie Samut omiótł komnatę wzrokiem, a nie widząc nic podejrzanego, wycofał się do tyłu, na korytarz. Upewniając się po raz ostatni, że mężczyzna stoi po przeciwnej stronie ściany korytarza, na wprost jej drzwi, uśmiechnęła się do niego i weszła do siebie.
- Ale bajzel. Będę musiała tutaj posprzątać w końcu. - mruknęła, zamykając za sobą drzwi i podchodząc to leżącej narzutki przy łóżku.
Rano gdy się obudziła, od razu ruszyła do łazienki nim wszystkie dziewczyny tam przyszły. Nie lubiła się myć w ścisku, więc czuła się dobrze, że wstała wcześniej. Teraz wrzucając narzutkę na łóżko, rozejrzała się za swoim grzebieniem.
- Chyba... chyba go zostawiłam tutaj. - szepnęła sama do siebie, podchodząc do małego stoliczka. Gdy sięgała ręką po grzebień, usłyszała cichy głos, wręcz szept za swoimi plecami.
- Cześć Lotosie... -
- Merenptah, co ty tutaj jeszcze robisz ... - odwróciła się, szeroko uśmiechając się do swojego ukochanego.
- Niespodzianka! -
Jednak słysząc to i patrząc z szeroko otwartymi oczami na osobę przed nią, dziewczyna zamarła w zupełnym osłupieniu.
𓅃 𓆥 𓅒 𓅉 𓅭
[73] Takhat - imię oznacza ,,blask''
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro