Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

III III በ Złamana obietnica

Wyprawa na którą wyjechał Merenptah i Siptah przeciągała się w nieskończoność. Przynajmniej Takhat tak to odczuwała. Nie mogła zrozumieć czemu inne kobiety, włącznie z Hekenuhedjet w ogóle tego nie odczuwały. Wraz z wyjazdem Faraona, zmieniło się parę rzeczy. Straż została wzmocniona, a prywatni strażnicy konkubin pojawiali się częściej niż wcześniej. Akhom na ten przykład nie spuszczał oka z głównej konkubiny władcy, natomiast z Takhat oka nie spuszczał Samut. Dziewczyna dopiero teraz zrozumiała czemu Hekenuhedjet tak narzekała na strażników. Fakt, brunetka czuła się bezpiecznie mając cały czas pod ręką strażnika  gotowego walczyć w jej obronie, ale z drugiej strony nie miała ani chwili prywatności poza swoją komnatą. Nawet, kiedy spała wiedziała, że wystarczy jej jeden krzyk lub zawołanie, aby w drzwiach stanął uzbrojony Samut. To było przerażające.

Dzień dłużył się za dniem. Wszystkie dni wyglądały tak samo z wyjątkiem jednego późnego popołudnia.

Tamtego wieczoru, gdy wracała korytarzem tyle co odprawiła od siebie Samut, wpadła na ciekawe ,,spotkanie''. Wychodząc za rogu, dostrzegła Wezyra Północy. Mężczyzna stał w cieniu między wnęka, a palmą w doniczce i zdawał się być mocno zajęty. Takhat już miała olać go, gdy do jej uszu doszedł pisk. Kobiecy pisk. Kucając z boku, przyjrzała się scenie dziejącej się kilka kroków od niej.

Iumer przyciskał swoim ciałem pewną kobietę do ściany. Jego ręce błądziły po jej biodrach, przyciągając je do siebie. Usta obdarowywały ją pocałunkami, stopniowo schodząc na nieskazitelną, damska szyję. Gdy tam docierał, ona zaczynała niekontrolowanie piszczeć. Odgarniając jej perukę z rubinowymi ozdobami, ponownie wbijał się w jej otworzone usta, uciszając ją.

Ona nie pozostając mu dłużną, błądziła swoimi dłońmi wokół męskiej szyi, bawiąc się jego zapięciem naszyjnika, co chwilę kręciła sznurek na palcu. Łapiąc oddech, Iumer złapał mocniej za biodra Benerib podnosząc ją w górę. Ona odpowiedziała natychmiast, oplatając go nogami. Nowa seria pocałunków, przerywanymi mruczeniem i piszczeniem wypełniła wnękę. Mimo próby bycia cichym, parę głośniejszych westchnięć wydobyło się od pary.

Takhat obserwowała to z opadniętą szczęką, dopóki nie usłyszała głosów i kroków dochodzących ze strony z której przyszła. Aby nie zepsuć całej sceny i dać kochanką czas dla siebie, ruszyła naprzeciw nadchodzącym osobom.

- Semat, Khenthap! - zawołała uśmiechając się

- O cześć Takhat. - przywitała się Semat, poprawiając swoją zieloną biżuterię.

- Kogo my tu mamy. Naszą stęsknioną duszyczkę. - zaśmiała się Khenthap.

- Nie mam pojęcia o czym mówisz. - wzruszyła ramionami brunetka.

- Niech Ci będzie. Zobaczymy kogo Książę lub Faraon wezwie pierwszego do siebie, kiedy wrócą. - kontynuowała Khenthap.

Takhat już miała odpowiedzieć, gdy Semat ruszyła, aby ją wyminąć. Gdyby to zrobiła, znalazłaby Iumera i Benerib. Ratując sytuację, konkubina Księcia złapała kobietę i udając, że przez przypadek, zawołała.

- Hej, Semat może weźmiemy wspólną kąpiel? Szłam właśnie to łazienki się umyć. Khenthap chcesz dołączyć? -

Semat łamiąc się już chciała odmówić, ale widząc błagalne spojrzenie, zgodziła się.

- Czemu nie. Khenthap idziesz? - mruknęła kobieta z zielonym naszyjnikiem.

- W sumie też miałam iść. Okej, to chodźmy. - zgodziła się Khenthap.

Cała trójka ruszyła w przeciwnym kierunku do wciąż igrających ze sobą kochanków. Takhat szczęśliwa, że jej improwizacja udała się, uśmiechnęła się szeroko, co jej towarzyszki odebrały jako radość ze wspólnej kąpieli, odwzajemniając to tym samym.

Konkubina Księcia śmiała się jednak z jeszcze jednej rzeczy. Teraz miała haka na samego Wezyra Północy, prawą dłoń Faraona. Kto wie, może przyda się to gdyby potrzebowała go lub Benerib przycisnąć do czegoś. W tym pałacu wszystko mogło się wydarzyć.

Wspominając to, niebezpieczny uśmiech zagościł na jej ustach, a oczy śledziły płynące za oknem po niebie chmury, które zdawały się nic nie ważyć. Wyglądały tak lekko i pięknie w blasku popołudniowego słońca.

- Więc Iumer i Benerib. Kto by pomyślał. - zachichotała pod nosem, wchodząc do łazienek za pozostałymi kobietami.

Kąpiel upłynęła dość przyjemnie, pozwalając przyjaciółką poplotkować i odświeżyć się przed spaniem. Kiedy po upływie niemal godziny, trójka dziewczyn opuściła łazienki, usłyszały znajomy głos i dźwięk szybkich kroków.

- Hej! Takhat! - wołała jeszcze z daleka Hekenuhedjet.

- Hekenuhedjet, co tam? - uśmiechnęła się, widząc biegnącą prawie do niej kobietę.

Jej duży brzuszek widać było już z daleka. Od kilku dni, gdy trzymało się ręce na nim, można było wyczuć jak dziecko kopie.

- Takhat, dobrze, że cię znalazłam. - dodał, dopadając do stojącej obok dwóch kobiet brunetki.

- Coś się stało? -

- A tak. Tak. Podobno wojsko wraca. - zachichotała w ręce.

Nic więcej nie było trzeba. Ciesząc się jak dziecko, złapała Hekenuhedjet za rękę i obie wraz z pozostałymi kobietami ruszyły w kierunku wejścia do pałacu, powitać Faraona i Księcia w domu.

𓅃 𓆥 𓅒 𓅉 𓅭

Konkubiny i pozostałe kobiety zgromadziły się na schodkach wejściowych, obserwując nadjeżdżający orszak. Takhat siedząc obok Hekenuhedjet, nie mogła doczekać, się aby wtulić się w ręce swojej miłości. Cały ten czas modliła się za bezpieczeństwo obu braci, odwiedzając codziennie świątynie i przesiadując tam godzinami. Teraz w końcu będzie mogła odetchnąć. Ciąg żołnierzy egipskich wchodził właśnie na plac przed pałacem rozświetlając pochodniami początek mroku nocy gdy, Takhat zamarła.

- A gdzie jest Mere.... Faraon? - szepnęła, poprawiając się w ostatniej chwili.

Zamiast jadącego na przodzie władcy, obie dostrzegły prowadzącego część wojska Księcia. Brunetka nie widząc go nigdzie, ścisnęła dłoń jego głównej konkubiny.

- Takhat, spójrz na Siptaha. Jest w dobrym humorze. - szepnęła kobieta, wskazując na niego. Istotnie, starszy z braci zdawał się być bardzo wyjątkowo radosny. Uśmiech nie schodził z jego ust, a dostrzegając przyszłą matkę jego dzieci i swoją konkubinę, uśmiechnął się do nich jeszcze bardziej, kiwając głową. - Gdyby coś się stało, nie byłby taki wesoły. Zaraz się dowiemy dlaczego Merenptah nie przyjechał i gdzie jest. - dodała.

Dziewczyna nie mając innego wyboru, pokiwała posłusznie głową. Kiedy powitania się zakończyły i Siptah w końcu został sam, Hekenuhedjet podeszła do niego z Takhat.

- Jak dobrze cię widzieć całego i zdrowego. - zaczęła pierwsza, główna konkubina Faraona.

- Hekenuhedjet. Jak się czujesz? Jaki to już duży brzuszek. Rośnie błyskawicznie. - zaśmiał się, spoglądając na tunikę kobiety.

- Zaczyna już mocno kopać. Myślę, że to będzie chłopczyk. - odpowiedziała radośnie, biorąc jego dłoń i kładąc w tym miejscu.

- Cześć malutki. - wyszeptał praktycznie niesłyszalnie.- Twój tatuś już wrócił. -

Dziecko zareagowało na głos ojca, kopiąc mamusię dwa razy.

- Książę, a gdzie jest Faraon? Czemu nie przyjechał? - Takhat nie mogąc już ustać z nerwów, zwrócił w końcu na siebie uwagę.

- Takhat, a ty jak się czujesz? Wszystko w porządku? - zapytał, prostując się i wyciągając do niej  swoją dłoń, przejechał nią po jej policzku.

- Dobrze. - wyszeptała, rumieniąc się.

Siptah uważnie przyglądał się jej, ale nie chcąc wydać się podejrzanym przybliżył się składając na jej wardze pojedynczy całus.

- Faraonowi coś wypadło, kiedy wracaliśmy. Miałem też z nim jechać, ale kazał mi wrócić do was, żebyście się nie martwiły. - odpowiedział w końcu. - Wróci jutro, zaraz z rana. -

- To dobrze. Jak wyprawa? - ciągnęła brunetka, zakładając zadowolona ręce za siebie i eksponując nieświadomie przy tym swój biust.

- Każdy kto był zamieszany w to został zabity. Egipcjanie pod dowództwem Faraona odnieśli zwycięstwo. - wyjaśnił Książę, przywołując standardową formułkę przekazywaną przez kapłanów i wyższych urzędników ludowi.

- Czyli będziemy musiały wypytać jego o wszystko. - zaśmiała się Hekenuhedjet, spodziewając się, że usłyszy to co zawsze.

- Swoją drogą, Takhat przyjdź do mnie wieczorem. Na noc. - mruknął niespodziewanie Siptah. - Pogadam teraz z Hekenuhedjet, ale też stęskniłem się za moją konkubiną i chciałbym spędzić z nią również czas. -

- Dobrze. - odpowiedziała, czując dziwne napięcie, szukające jakby ujścia z niej.

Gdy Takhat skończyła rozmowę i odeszła do pozostałych kobiet, Hekenuhedjet obrzuciła brata Faraona złym spojrzeniem.

- Czemu kłamiesz? Co się tak naprawdę stało? - szepnęła cicho.

- Nie wiem o czym mówisz. - odparł, rozglądając się po korytarzu czy są sami.

Widząc to, kobieta podeszła bliżej i stając na palcach, sięgnęła rękami do szyi ojca dziecka w jej brzuchu, obejmując ją.

- Gdzie jest Merenptah? - szepnęła mu do ucha, próbując w ten sposób pociągnąć go za język.

- Puścił mnie przodem, bo martwił się o naszego Lotosa, a sam nie mógł zostawić wojska i lecieć na złamanie karku. - wyszeptał niechętnie.

- Lotosa? Masz na myśli ją? - zapytała, wskazując prawie niezauważalnie brodą na rozmawiająca z Semat kobietę o bursztynowych oczach i długich, naturalnych włosach. - Czemu się martwił? Przecież nic jej nie jest. -

- Klątwa zniknęła. - dwa słowa wypowiedziane z ust jego sprawiły, że odskoczyła od niego jak oparzona.

- Co? - zawołała, w ostatnim momencie tłumiąc ręką swój krzyk.

- Merenptah podejrzewa o to Takhat. Bał się, że sobie coś zrobiła. Zresztą ja również. -

- Siptah o czym ty mówisz?! Nie spuszczałam Takhat z oczu... poza momentami, gdy była w świątyni, ale wtedy Samut miał na nią oko. Jesteście tego pewni? Co się tak naprawdę stało na wyprawie?! -

- Cii! - widząc jak jego ukochana zaczyna z nerwów podnosić głos i zwracać na nich uwagę, uciszył ją szybko, przytulając i chowając ją między swoimi ramionami. - Merenptah postanowił w końcu to zakończyć. Ani słowa o klątwie, nie chcemy paniki. -

- Jasne, ale nie mogę pojąć kiedy i jak Takhat to zrobiła. -

- Też tego nie wiem... jednak obiecałem mu, że nie będę ciągnął ją za język. Sam chce z nią o tym pogadać. -

- A w ogóle jak się czuje? -

- Merenptah? Hehe, jak zawsze. Energia go rozpiera mimo, że wygląda na zmęczonego. - zaśmiał się, puszczając ciężarną.

- Niech zgadnę, znów robiliście te wasze krwawe zawody? Kto zabije więcej? - mruknęła Hekenuhedjet, przestając szeptać.

- Hehe ... - zaśmiał się nerwowo, drapiąc się w tył głowy. - Może? - stwierdził pytająco.

- Ech, musiałabym was nie znać. - westchnęła. - To który wygrał tym razem? - Siptah z lekkim uśmiechem, odwrócił wzrok w bok. Śmiejąc się, a raczej mrucząc, wypuścił mocno powietrze przez zęby. - Faraon znów cię prześcignął? Czy może dajesz mu celowo wygrywać? - zaśmiała się na jego reakcję.

- Nie daje mu celowo! - oburzył się. - Po prostu, gdy wpadł w rytm, nie byłem w stanie za nim nadążyć. Znowu. - dodał, składając usta jak obrażone dziecko w dzióbek.

Hekenuhedjet na jego widok, wybuchła już całkowitym śmiechem.

𓅃 𓆥 𓅒 𓅉 𓅭

Stojąc pod drzwiami komnaty Księcia, Takhat poczuła dziwne uderzenie jakby adrenaliny. Serce zaczęło jej bić szybko, a oddech stał się nierównomierny. Czując jak nogi zaczynają robić się jej miękkie, zapukała do drzwi, a gdy usłyszała za nimi jego głos, powoli je uchyliła wchodząc do środka.

- Prosiłeś, abym przyszła, więc jestem. - szepnęła, patrząc w podłogę, lecz niecodzienna ekscytacja z wizyty u niego za skutkowała tym, że nie mogła przestać się uśmiechać.

Usłyszawszy dźwięk kroków, podniosła głowę w górę akurat w momencie w którym Siptah stanął centymetry od niej, kładąc ręce na drzwiach przy jej głowie i zamykając ją tym samym w środku swoich ramion.

- S... Siptah? - wyszeptała, przełykając ślinę - Co robisz... - nie zdążyła dokończyć, gdy Książę wbił się jej w usta, całując bardzo mocno i namiętnie.

Z początku zaskoczona takim przywitaniem, szybko się zreflektowała, powalając robić mu z nią co tylko chciał. Nie chciał przy tym stać się szmacianą lalką, dlatego idąc za jego ruchami, nie pozostała mu dłużna, oddając każdy pocałunek.

Oderwali się od siebie, tylko po to by zaczerpnąć powietrza. Takhat łapiąc je ledwo, poczuła jak cała zaczynała płynąć z pożądania. Tak dawno już się z nikim nie kochała, przez co jej ciało wręcz błagało, aby Siptah ją wziął tu i teraz. On nie tracąc czasu i również czując niezaspokojenie, położył rękę na jej ramieniu, zaczynając zsuwać tunikę z ramion dziewczyny.

- Tęskniłam za tobą. - zamruczała brunetka, odgarniając swoje długie, ciemnobrązowe włosy do tyłu i ułatwiając tym mężczyźnie dostęp do jej dekoltu.

- Wyglądasz prześlicznie w tej sukience. - wyszeptał, po czym ponownie złączył ich usta, tym razem w krótkim i delikatnym całusie.

To był dopiero początek. Takhat skupiając swoją uwagę na tym, nie zauważyła kiedy brat Faraona położył rękę na jej plecach, lekko powyżej bioder. Krótki krzyk wyrwał się jej z gardła, gdy niespodziewanie mężczyzna podniósł ja w górę. Obejmując go rękami za szyje, zaczęła się śmiać ze swojej reakcji.

- Siptah... - mruknęła, gdy położył ją delikatnie na łóżku, sam zwisając nad nią.

- Hmm? - mruknął głęboko, przybliżając się do jej ucha i ostrożnie polizał swoim językiem skórę, tuż za jej płatkiem.

Czując gęsią skórkę, jej uśpiony dotąd zdrowy rozsądek, nagle dał o sobie znać. Kładąc mu rękę na czole, z wielka niechęcią odepchnęła go od siebie.

- Siptah. Nie powinniśmy. - zaczęła, sama nie wierząc w to co robi. - Merenptah... -

- Nie musi się o niczym dowiedzieć. - wszedł jej w słowo, ale widząc jak to wyglądało, wyprostował się, siadając prosto na swoich kolanach, obok których leżała na wpół naga Takhat. - Przepraszam. Zapędziłem się. - dodał, przecierając swoją dłonią, kąciki ust.

Niezręczna cisza zapadła między nimi, a gotujące się w nich z każdą chwile pożądanie, nie ułatwiało im tego. Gryząc się ze sobą, brunetka, wzdrygnęła się, gdy Książę ponownie się nachylił nad nią, ale tym raz, aby poprawić jej sukienkę, która za moment miała odsłonić jej nie tylko piersi, ale i całe brzuch.

- Na pewno się nie dowie? - zapytała, czując jak jej zdrowy rozsądek, przegrywa z emocjami.

- Jeśli mu o niczym nie powiesz, to ja też. - odpowiedział po chwili zawahania, jednak tak samo jak ona, tak i on przegrywał tą nierówną od samego początku walkę, przez co zwyczajne zdanie, zabrzmiało wręcz jak zaproszenie.

Przegrali.

Puszczając w zapomnienie wszystkie obietnice, prośby i wyznania, skupili się tylko na sobie nawzajem, popełniając w ich mniemaniu niewielki grzeszek, który miał zostać ich wspólną tajemnica po krainę Ozyrysa.

Miał, a przynajmniej tak w to wtedy wierzyli.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro